Były dyrektor małego szpitala: „Jestem głęboko rozczarowany, że pani minister nadal używa dotychczasowych struktur NFZ. Prezes NFZ pracuje dalej tak jak i większość dyrektorów oddziałów wojewódzkich. Niektórzy podają się do dymisji, ale to chyba po sygnale, że będą odwołani”
Bogumił Kurowski przez blisko 8 lat był dyrektorem zarządu Szpitala Powiatowego w Nowym Mieście Lubawskim sp. z o. o. w województwie warmińsko-mazurskim.
Udzielił kilku wywiadów OKO.press. Mówił odważnie, pod nazwiskiem, o kłopotach szpitali powiatowych.
W roku 2019 powiedział tak: „Wprowadzona półtora roku temu sieć szpitali miała m.in. ułatwić działanie mniejszych placówek powiatowych i zwiększyć dostępność do usług dla pacjentów. Dziś efekt jest taki, że szpitale powiatowe ledwo dyszą, część być może upadnie, rządzący jednak nie poczuwają się do winy. »Dogorywamy powoli«”.
Jesienią 2023 Bogumił Kurowski przeszedł na emeryturę. Poprosiłem go o ocenę dzisiejszej sytuacji małych placówek, o nadzieje związane ze zmianą władzy i o pierwsze wrażenia dotyczące pracy nowej ekipy.
Sławomir Zagórski, OKO.press: W pana głosie wyczuwam niezadowolenie.
Bogumił Kurowski*: To prawda. Po pierwsze dziwię się, że do tej pory nie zrobiono jakiegoś podsumowania. Nie ma oceny tego, co nowa ekipa zastała w ministerstwie, że wojewodowie nie zebrali informacji o stanie finansów szpitali w regionie.
Ponadto jak można mówić o 7 proc. PKB na ochronę zdrowia, kiedy nadal liczy się to w stosunku do PKB sprzed dwóch lat? Do średniej europejskiej nadal nam daleko – 8,6 proc. PKB na ochronę zdrowia.
Ale taką mamy ustawę, która powstała za rządów PiS.
W porządku, ale to trzeba powiedzieć. Wiemy, jak wysokie PKB przewidujemy w tym roku i ile przeznaczono w budżecie na ochronę zdrowia.
Statystyki związane z liczbą lekarzy na tysiąc mieszkańców też są niejednoznaczne. Izby lekarskie mówią swoje, ministerstwo swoje. Dla mnie to proste. Każdy praktykujący lekarz musi mieć zarejestrowaną w ZUS możliwość wystawiania zwolnień lekarskich, należy dodać do tego liczbę lekarzy odbywających staż podyplomowy, no i oczywiście potrzebna jest z GUS aktualna liczba mieszkańców.
Ale zgodzi się pan, że w systemie brakuje i pieniędzy, i kadr?
Kadr nie tylko lekarskich, także pielęgniarskich.
Być może trochę lepiej to wygląda w ośrodkach akademickich. Jednak w szpitalach powiatowych, w miejscowościach poniżej 50 tys. mieszkańców, jest to duży problem. Kadra, zarówno lekarska, jak i pielęgniarska jest, delikatnie mówiąc, doświadczona, a tak na poważnie – zaawansowana wiekowo.
W tych podsumowaniach winna znaleźć się również informacja o sytuacji finansowej szpitali. Wojewodowie czy NFZ w ciągu tygodnia, góra dwóch, mogą zebrać informacje, jak wygląda sytuacja finansowa poszczególnych szpitali w regionie, w kraju, tylko muszą chcieć.
W czasie, gdy zarządzałem placówką nowomiejską, brałem udział w odprawach z NFZ, z wojewodą czy jego służbami, bo wojewoda zwykle miał ważniejsze sprawy na głowie i prosiłem o zebranie informacji o sytuacji finansowej szpitali. Nigdy do tego nie doszło. Zawsze nas zbywano.
W Związku Pracodawców Szpitali Warmii i Mazur zrobiliśmy w końcu zbiorcze zestawienie i pokazaliśmy je na odprawie z wojewodą i dyrektorem NFZ. Ze strony dyrektora NFZ uzyskaliśmy informację, że za trzy miesiące sytuacja się poprawi, byle do wyborów (parlamentarnych w 2023).
Budżety szpitalne najbardziej obciąża nieprecyzyjna ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia zobowiązująca zarządzających do podwyższania wynagrodzeń zasadniczych przy braku ich pokrycia przez NFZ w płatnościach za wykonywane świadczenia medyczne, o inflacyjnych wzrostach cen towarów i usług nie wspominając.
Od 1 lipca 2022 roku kolejna podwyżka minimalnych wynagrodzeń spowodowała lukę finansową w nowomiejskim szpitalu w wysokości 400 tys. zł miesięcznie i nadal obciąża jego finanse. Dla większości szpitali powiatowych i miejskich ta właśnie podwyżka była zabójcza.
Mam pretensje do NFZ, do dyrektorów oddziałów, do prezesa, że mimo naszych apeli, nie reagowali. Mówili: „Jest dobrze, czego wy chcecie?”.
Już w 2019 roku mówił pan OKO.press, że rząd chciałby zlikwidować 150 powiatowych placówek w Polsce, tylko nie ma odwagi tego zrobić. Więc je bierze głodem.
O ile sobie przypominam, to ktoś z Koalicji Obywatelskiej tak powiedział. Rządzący wtedy politycy PiS, w tym w szczególności Ministerstwo Zdrowia, w ogóle się nie przejmowało („radźcie sobie sami”).
Właściciele szpitali odpowiadają przed lokalną społecznością za dostępność usług, mimo że to NFZ decyduje o tym, ile, za ile i jakie usługi jest skłonny zakontraktować z danym podmiotem leczniczym. Kiedy likwidowany jest oddział czy zagrożone jest istnienie szpitala, od razu staje się to problemem zarządzającego i właściciela szpitala.
Właścicielem szpitala w Nowym Mieście Lubawskim jest powiat i powiat zawsze ratował nas z opresji, dokładając środki finansowe do bieżącej działalności. A mógłby przekazać je na rozwój, na zakup sprzętu, poprawę warunków lokalowych.
Na inwestycje pieniędzy już nie było?
W tym celu szpitale najczęściej korzystają z różnego rodzaju projektów unijnych, ale pozostaje kwestia wkładu własnego, bo jednak trzeba wyasygnować 15 proc. wartości inwestycji. Złożyliśmy np. wniosek o zakup tomografu. Powiat dorzucił 300 tys. zł, bo to była okazja – dać 300 tysięcy i dostać milion siedemset tysięcy złotych.
Wracając do dostępności usług, uważam, że na szczeblu regionalnym, w strefie przygranicznej sąsiadujących ze sobą województw, należałoby zdecydować, jakie usługi medyczne z zakresu szpitalnictwa mogą być świadczone w poszczególnych szpitalach. Ewidentnym przykładem braku rozstrzygnięć w tym zakresie jest funkcjonowanie oddziałów ginekologiczno-położniczych.
W roku 2023 urodziło się w Polsce około 270 tys. dzieci. Dla porównania, w okresie powojennym rodziło się ich 700 tys. W Nowym Mieście Lubawskim rekord w latach 80. ubiegłego wieku to ponad 900, a w 2023 roku tylko 295 urodzeń.
Zatem liczbę oddziałów ginekologiczno-położniczych trzeba zredukować, takie jest też stanowisko Izabeli Leszczyny – ministry zdrowia.
Na poziomie powiatu to problem polityczny. Likwidacja takiego oddziału powoduje niezadowolenie części lokalnej społeczności, personelu i jest przyczynkiem do awantury politycznej.
Myślę, że decyzje powinny zapadać na szczeblu regionalnym. To wojewoda, NFZ, samorządy powiatowe, zarządzający szpitalami, powinni ustalić, gdzie oddział pozostawić, a gdzie zamknąć, tak, aby uzyskać optymalną co do odległości i możliwości kadrowych sieć oddziałów. Daje się rok, góra dwa lata na zmianę funkcji oddziału, ale jednocześnie szpitale dostają na ten cel pomoc finansową od państwa, np. z Funduszu Medycznego.
Chcieliśmy wystąpić do tego Funduszu, by z położnictwa i ginekologii zrobić oddział opiekuńczo-leczniczy. Fundusz w ogóle nie ogłosił konkursu, mimo że zgodnie z harmonogramem miało to nastąpić już dwa lata temu.
Adaptacja oddziału ginekologiczno-położniczego na oddział długoterminowy w nowomiejskim szpitalu to koszt rzędu kilku milionów złotych. Ani powiatu, ani szpitala nie było na to stać. Ponadto niezbędne jest, aby jak najszybciej umożliwić w ramach studiów pomostowych, trwających może dwa semestry, zdobycie położnym zawodu pielęgniarki. Złagodziłoby to ryzyko utraty pracy. Myślę, że to sprawa dla Ministerstwa Zdrowia.
W nowomiejskim szpitalu mamy średnio 0,8 porodu dziennie. Nic nie wskazuje na to, że urodzeń będzie więcej.
Standard zatrudnienia to minimum jedna położna na odcinku ginekologicznym, dwie położne na odcinku porodowym i jedna pielęgniarka na pododdziale noworodkowym, plus oczywiście lekarze specjaliści. W sytuacji, kiedy coś się zdarzy, prokurator w pierwszej kolejności pyta, jaka była obsada i czy kwalifikacje personelu lekarskiego, położnych i pielęgniarek były zgodne z wymogami. Liczba porodów nie ma tu znaczenia.
Dwa lata temu widząc, że wykonujemy mało zabiegów ginekologicznych i że rodzi się u nas mało dzieci, złożyłem wniosek do zgromadzenia wspólników, żeby ten oddział zamknąć. Zrobiła się burza i sprawa upadła.
Temat został zamknięty, ale wybrane w najbliższych wyborach samorządowych władze powiatu będą musiały zadecydować, czy stać je na dokładanie do działalności oddziału ginekologiczno-położniczego 4-5 mln zł rocznie i czy taki stan rzeczy nie będzie zagrożeniem dla istnienia całego szpitala. Zwłaszcza że pozostałe, strategicznie ważne dla szpitala oddziały chirurgiczny i chorób wewnętrznych, mimo wykonywania dużej ilości procedur medycznych, też generują stratę.
Dlaczego adaptacja oddziału miała być aż tak kosztowna?
Technologię medyczną oddziału opiekuńczo-leczniczego wraz z wyceną wykonało biuro projektów z Olsztyna. Wyszło mniej więcej 7 milionów złotych. Szpital był remontowany 20-25 lat temu, a normy budowlane i ppoż. w tym czasie się zmieniły. Remont musi zostać wykonany zgodnie z przepisami, jakie obecnie obowiązują.
Tegoroczny budżet NFZ w porównaniu z ubiegłym rokiem wzrósł o 30 mld zł. To pana nie przekonuje?
Nic mi to nie mówi. Za rządów PiS też globalna kwota wzrastała. Mogę powiedzieć, jakie było przełożenie tego wzrostu na mały szpital. W latach 2017-2022 budżet centrali NFZ na ochronę zdrowia wzrósł o ponad 100 proc., tymczasem nasz budżet, czyli kontrakt z NFZ, wzrósł o 50 proc. Z tym że szczególnie po 1 lipca 2022 r. prawie całość z tych 50 proc. pochłaniają obligatoryjne podwyżki wynagrodzeń oraz rynkowe zmiany wartości stawek godzinowych w umowach kontraktowych.
Żeby się cokolwiek zmieniło, trzeba przede wszystkim zmienić wyceny procedur.
Dla szpitali powiatowych, miejskich, liczą się 4 podstawowe specjalności: interna, chirurgia, pediatria i ewentualnie ginekologia-położnictwo.
W oddziale chirurgicznym nowomiejskiego szpitala leczonych było w 2023 roku ok. 2 tys. pacjentów. Wykonano bardzo dużą ilość zabiegów, ale oddział zanotował stratę finansową. Im więcej wykonywano świadczeń medycznych, tym gorzej wyglądały finanse. Podobnie było na internie. Zapotrzebowanie na usługi na obu oddziałach było i jest bardzo duże. Tak np. czasowe zwieszenie działalności oddziału chorób wewnętrznych, jakie miało miejsce w ubiegłym roku, to był duży problem, także dla szpitali w sąsiednich powiatach.
Wróćmy do likwidacji porodówek. Ministra Leszczyna mówi o tym głośno od kilku tygodni.
Przez długi czas za rządów PiS wycena porodu i opieki nad noworodkiem była bardzo zaniżona. Podejrzewam, że było to celowe działanie na wyniszczenie tych oddziałów, a w konsekwencji szpitali powiatowych.
Oddziały ginekologiczno-położnicze w szpitalach powiatowych Warmii i Mazur notują stratę na działalności sięgającą nawet 500 tys. złotych miesięcznie, jednak większość samorządów nie chciała się angażować w ich likwidację.
Może zmieni się to po wyborach samorządowych, ale według mnie decyzje muszą i tak być podejmowane na poziomie regionu wraz ze stosownym wsparciem, o czym mówiłem wcześniej. Choćby dlatego, żeby nie doszło do chaotycznego ich zamykania, żeby stworzyć bezpieczną dla rodzących i pacjentek sieć oddziałów w regionie. Tak się niestety stało z rozmieszczeniem w regionie zespołów ratownictwa medycznego z lekarzem na pokładzie.
Nie zawsze najlepszym rozwiązaniem dla szpitala, po likwidacji oddziału ginekologiczno-położniczego, jest jego przekształcenie w oddział długoterminowy. W przypadku klasycznego czterooddziałowego szpitala powiatowego po likwidacji zabiegowego oddziału ginekologiczno-położniczego koszty anestezjologii i bloku operacyjnego zostaną przeniesione na oddział chirurgiczny, dlatego NFZ i ewentualni decydenci winni być przychylni utworzeniu innego oddziału zabiegowego, oczywiście na którego usługi jest w danym rejonie zapotrzebowanie.
Jak wygląda według pana kwestia map zdrowotnych? Jako ktoś, kto na co dzień widział, co się dzieje w miejscowym szpitalu, ma pan chyba najlepsze rozeznanie, jakie są potrzeby zdrowotne mieszkańców powiatu.
To raczej sucha statystyka, którą należałoby odkurzyć, ale chyba w sposób bardziej racjonalny.
Wiemy, jakie jest zapotrzebowanie i jakie są możliwości realizacji świadczeń w poszczególnych szpitalach.
Na pewno ważnym elementem jest utrzymanie jak największej ilości oddziałów internistycznych i chirurgicznych. Z tym jest duży problem, bo brakuje kadry lekarskiej. Lekarze nie chcą pracować w oddziałach, na dyżurach. Dużo łatwiej i spokojniej pracuje się w POZ-tach i poradniach. Dla lokalnej społeczności ważna jest bliskość szpitala, szpitala mającego dobrą opinię.
W pierwszym wywiadzie dla OKO.press powiedział pan, że szpital łatwo zamknąć, natomiast jego odtworzenie będzie bardzo trudne.
Nie tylko szpital. Każdy zamknięty oddział jest trudny do odtworzenia.
Czy w tej chwili, już na zimno, gdy nie zarządza pan nowomiejskim szpitalem, jest pan przekonany, że powinien być on utrzymany?
Z całą pewnością tak. Chirurgia i interna to — jak mówiłem — są oddziały ewidentnie niezbędne dla mieszkańców powiatu. Pediatrię powinno utrzymać się ze względów społecznych, celem zapewnienia dobrej 24-godzinnej opieki nad dziećmi, dopóki da radę, bo trudno konkurować z POZ-ami o lekarzy pediatrów. Oddział ginekologiczno-położniczy to przede wszystkim problem braku lekarzy specjalistów i skrajnie niekorzystnego wyniku finansowego i tu decyzje podejmować będą musiały wyłonione w najbliższych wyborach władze powiatu. Taki prezencik od poprzedników.
Jak pan odchodził, szpital był zadłużony?
Tak. W zestawieniu dla wojewody, które zrobiliśmy w maju 2023 roku, na 20 szpitali powiatowych i miejskich 19 było na minusie. Straty za 5 miesięcy wahały się od pół miliona do 10 mln zł.
Wcześniej placówki też przynosiły straty. To nie jest kwestia tylko ostatniego roku.
No dobrze, a jak to się skończy?
Sytuacja szpitali publicznych jest trochę inna niż spółek prawa handlowego. Publiczne uważane są przez kontrahentów za bardziej bezpieczne. Zarządcy spółek po przekroczeniu pewnych parametrów finansowych zobowiązani są do złożenia wniosku o upadłość i to budzi obawy ze strony dostawców towarów i usług.
Takiej nędzy jak obecnie, a zarządzałem szpitalami z przerwami od 1987 roku, nie było. PiS od momentu wprowadzenia sieci szpitali doprowadził większość szpitali Warmii i Mazur na skraj bankructwa. Szpitale to miejsca pracy dla wielu osób, często najwięksi pracodawcy w powiecie. Tylko wsparcie finansowe organów założycielskich lub właścicieli ratowało je przed ograniczaniem, a nawet całkowitym zamknięciem działalności.
Uczestniczyłem w spotkaniach przedwyborczych z panem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem (Trzecia Droga-PSL) w Iławie, z panią Krystyną Szumilas i Waldym Dzikowskim (Koalicja Obywatelska) w Nowym Mieście Lubawskim. Informowałem o sytuacji finansowej szpitali powiatowych w naszym regionie, o konieczności szybkiej pomocy i rozwiązań dla nich, w domyśle w całej Polsce, po ewentualnej wygranej w wyborach parlamentarnych. I jestem rozczarowany, zresztą tak samo, jak moje koleżanki i koledzy dyrektorzy szpitali.
Mówił pan o płacach w szpitalach.
Tak, zarówno ustawa o minimalnych wynagrodzeniach, jak i rynkowe ceny wynagrodzeń lekarzy kontraktowych bardzo obciążają finanse szpitali powiatowych. Kontrakty z lekarzami obarczone są syndromem pocovidowym, kiedy to ustawowo zostały bardzo podwyższone. Obecnie są takie, jak w covidzie, a nawet je przewyższają.
Internista żąda 200 – 300 zł za godzinę pracy na kontrakcie. Płacisz – oddział, szpital, istnieje, nie płacisz – koniec działalności.
Przy brakach lekarzy, ale i pielęgniarek, w takich specjalnościach jak chirurgia i interna, szpital powiatowy zaczyna gasnąć. Bo chirurdzy nie mają zabezpieczenia internistycznego, a interniści chirurgicznego. Takie są realia. Na dodatek na pytanie, czy można zamknąć internę, NFZ odpowiada absolutnie nie. Jak łatwo można przewidzieć, ma to wpływ na ogólną sytuację finansową szpitala.
Na co liczył pan przy zmianie władzy i jak postrzega pan pierwsze jej działania z perspektywy niedużej miejscowości?
Z informacji uzyskanych od moich koleżanek i kolegów dyrektorów szpitali powiatowych wynika, że sytuacja finansowa większości szpitali jest zła, wręcz coraz gorsza. Politycy, Ministerstwo Zdrowia, w pierwszej kolejności zajęli się tematami typu „pigułka dzień po”, „możliwość legalnej aborcji”, a ochronę zdrowia w Polsce powiatowej odstawiono na później.
Ponadto jestem głęboko rozczarowany, że pani minister nadal używa struktur NFZ, które do tej pory funkcjonowały. Pan prezes NFZ pracuje dalej tak jak i większość dyrektorów oddziałów wojewódzkich. Niektórzy podają się do dymisji, ale to chyba po sygnale, że będą odwołani. Rady tych oddziałów protestują przed zwolnieniami dyrektora. A z tego, co wiem, to minister decyduje, kto jest dyrektorem oddziału.
Ma pan żal do waszego olsztyńskiego dyrektora?
Mam żal do wszystkich dyrektorów, także do pana Andrzeja Zakrzewskiego, dyrektora oddziałku NFZ w Olsztynie. Oni służyli wyłącznie do przekazywania nam zaleceń z centrali. W drugą stronę nie było już przekazu.
Zgłaszaliśmy różnego rodzaju apele, sugestie, np. w kwestii wynagrodzeń w czasie COVID-u. Na początku wiadomo, była panika. Jednak to, co się działo potem z wynagrodzeniami, to była paranoja. Osobiście wielokrotnie zgłaszałem, że po pierwszej fali zachorowań ustawę o wynagrodzeniach podczas pandemii trzeba poprawić. Że pewne obligatoryjne rozwiązania narzucone szpitalom są nie do przyjęcia.
Podam przykład. Wojewoda decydował o skierowaniu lekarza z zewnątrz na oddział covidowy, bo mały szpital nie ma wystarczającej kadry. Ustawowa procedura nakazywała, że taki lekarz ma dostać tyle, ile zarabiał w ostatnim miesiącu, plus 100 proc.
Za 160 godzin miesięcznie, od godz. 08:00 do 15:00, bez dyżurów, wynagrodzenie lekarza wyniosło 150 tysięcy złotych!
A byli tacy, co ponoć przekraczali 200 tys. złotych na miesiąc.
To jest praprzyczyna obecnego wzrostu stawek godzinowych w umowach kontraktowych lekarzy i pozostałego personelu. Wątpię, żeby moje zastrzeżenia zostały przekazane do centrali NFZ.
Nie chcę bronić NFZ, ale ich urzędnicy chyba mają niewiele do powiedzenia. Te wynagrodzenia to była decyzja polityczna.
Nie zgadzam się. Urzędnicy mieli swoje odprawy z centralą i uważam, że powinni to sygnalizować. Powinni być aktywni. Mnie to, co pan mówi, przypomina „ale myśmy tylko wykonywali rozkazy”.
Premier Donald Tusk powołując Izabelę Leszczynę na stanowisko ministra zdrowia mówił, że będzie ona zarządzać ponad 190 mld zł, a to tyle, ile wynosi budżet małego państwa.
NFZ to rzeczywiście wielkie przedsiębiorstwo. Tyle że w innych zakładach, które należą do skarbu państwa albo gdzie państwo ma udziały, wymienia się rady nadzorcze, wymienia się zarządy. Uważam, że słusznie. Jestem przekonany, że rządzący dysponują kadrami, które mogą stworzyć sprawne struktury NFZ współpracujące ze szpitalami i samorządami. Tych ludzi powinno się po prostu wymienić. Ponieważ oni do pewnego stopnia są winni sytuacji, jaką mamy dzisiaj.
Dlaczego dyrektorzy oddziałów nie przekazywali naszych postulatów? Chodziło o to, żeby się utrzymać na stanowisku. Żeby nie niepokoić zwierzchników udając, że wszystko jest ok. „Piszcie o waszych kłopotach jako Związek Pracodawców Szpitali Warmii i Mazur” – do centrali NFZ, do ministerstwa.
Związek Szpitali Powiatowych i Związek Powiatów Polskich zorganizował w latach 2021, 2022, 2023 spotkania w Warszawie (w Forum i dwa w Pałacu Kultury). Tylko na ostatnie wysłano kogoś z centrali NFZ i z ministerstwa, bo zbliżały się wybory parlamentarne. Na dwóch poprzednich spotkaniach nie pojawił się nikt – ani pan prezes, ani nikt z ministerstwa. Takie było zainteresowanie.
Stworzyliśmy na WhatsAppie grupę dyskusyjną dyrektorów szpitali, na której przekonywałem, że po zmianie rządu będziemy słuchani.
Koledzy jeszcze przed wyborami, przekonywali: „To i tak nie ma szans. Będzie po staremu”.
I pewnie teraz mówią: „Mieliśmy rację, bo jest po staremu”.
Może trzeba dać nowemu rządowi więcej czasu? Zaniedbania w ochronie zdrowia trwały latami. I teraz trzeba lat, żeby to odkręcić.
OK, ale czy trzeba to robić przy pomocy dotychczasowych urzędników?
Redagując naszą rozmowę zauważyłem wypowiedź minister Leszczyny na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” na temat długów covidowych szpitali: „Już teraz szpitale mają problem z odrobieniem ryczałtu, czyli kontraktu, na który umówiły się z NFZ […] chcemy im dać jeszcze jedną szansę. Ogłoszę to w tym tygodniu, choć robię to niechętnie, bo nie akceptuję protez à la PiS”.
Dążenie do wyegzekwowania długów covidowych jest właśnie kontynuacją rządów PiS. Macie odrobić, oddać.
Nie informowano nas w trudnym czasie pierwszego covidu, że to są kwoty do odrobienia. Wzywano do ograniczania działalności, żeby minimalizować możliwość rozprzestrzeniania się epidemii i zdecydowano, że przedsiębiorcy (hotelarze, artyści) w ramach pakietów pomocowych otrzymali pieniądze w ramach pomocy bezzwrotnej, a szpitale, czyli samorządy mają te kwoty przypisane do zwrotu.
Oczywiście dzisiaj dodatkowym problemem jest to, że część szpitali już tzw. dług covidowy spłaciła, a część jest w trakcie spłaty.
Ponadto nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że to szpitale się zadłużyły. Zadłużyli je przede wszystkim ci, którzy uchwalili prawo dotyczące podwyżek z 2021, a zwłaszcza z 2022 roku, nie zabezpieczając odpowiednich na nie środków. A pracownicy NFZ, prezes, dyrektorzy oddziałów nie zrobili niczego, żeby zmienić ówczesny stan rzeczy.Uważali, że podwyżki 2021-22 zostały dobrze zaplanowane i sfinansowane. Nie. Tak nie było, a negatywne konsekwencje nadal obciążają budżety szpitali powiatowych. To byli strażnicy naszej biedy.
Obawiam się, że Ministerstwo Zdrowia i NFZ wpadają w pisowskie tory. A ci, którzy wykazywali się obojętnością wobec problemów zarządzających szpitalami i ich organów założycielskich lub właścicieli w minionym okresie, baronowie, korzystając z zasiedziałości i powiązań z lokalnymi politykami obecnej władzy, będą jej usłużnie służyć, nie bacząc na problemy tych, którzy są realizatorami świadczeń zdrowotnych.
Sytuacja finansowa szpitali powiatowych jest naprawdę dramatyczna. Chciałbym, żeby to mocno wybrzmiało.
*Bogumił Kurowski, z wykształcenia inżynier budowlany, ukończył studia podyplomowe w zakresie zarządzania jednostkami ochrony zdrowia. W latach 1987-1995 zastępca, a od 1995 do 1999 roku dyrektor ZOZ w Nowym Mieście Lubawskim. Od 2000 do 2007 roku – dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Toruniu. W latach 2016-2023 dyrektor zarządu Szpitala Powiatowego w Nowym Mieście Lubawskim sp. z o.o.
Zdrowie
Izabela Leszczyna
Ministerstwo Zdrowia
COVID-19
demografia
długi szpitali
lekarze
likwidacja szpitali
NFZ
podwyżki
szpitale powiatowe
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze