0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Adam Stepien / Agencja GazetaAdam Stepien / Agenc...

Zacznijmy od wypowiedzi ministra zdrowia Łukasz Szumowskiego w trzy kolejne poniedziałki 16, 23 i 30 marca i tego, jak się mają do rzeczywistości. Potem wysuniemy 6 hipotez, dlaczego mówi to, co mówi. Wtorkowe (31 marca) wydarzenia - ogłoszenie kolejnych restrykcji łącznie z uziemieniem w domu młodzieży i pomysł na wybory korespondencyjne (czytaj "Przewrót majowy") - dopełniają nasze przypuszczenia. Ale najpierw fakty.

Poniedziałek 30 marca: "Dojdziemy do kilku tysięcy pacjentów"

"Jestem przekonany, że na koniec tygodnia dojdziemy niestety do kilku tysięcy pacjentów, którzy mają potwierdzony wynik koronawirusa" – powiedział 30 marca 2020 minister zdrowia Łukasz Szumowski (więcej o jego konferencji tutaj). Dodał, że "czeka nas gwałtowny wzrost zachorowań". Mówił tym razem o liczbie pacjentów, a nie zakażonych.

Według najświeższej informacji z poniedziałku 31 marca, osób hospitalizowanych jest 1924. Dopiero 4-5 kwietnia sprawdzimy trafność tej prognozy ministra. Możemy za to ocenić przewidywania Szumowskiego z dwóch poprzednich poniedziałków.

Poniedziałek 23 marca. "Dobrych parę tysięcy przypadków"

W poniedziałek 23 marca radio RMF FM zapytało ministra, czy mniejsza niż oczekiwana liczba zachorowań nie jest dobrym znakiem. Odpowiedział:

Różnica na poziomie 100-200 przypadków cieszy, ale nie można z tego wyciągać daleko idących wniosków, że coś się poprawia. Nadal uważam, że na koniec tego tygodnia możemy mieć dobrych parę tysięcy przypadków zakażenia.
Prognoza "dobrych paru tysięcy" zakażeń się nie potwierdziła. W niedzielę 29 marca wieczorem było ich 1862
Wypowiedź w RMF FM,23 marca 2020

„Nie czuję powiewu optymizmu” - dodał. Gdy mówił te słowa, liczba zakażonych wynosiła 634 osoby.

„Dobre parę tysięcy” to nie mniej niż 5-6 tys.

Pytanie, ile to „kilka dni". Pięć? W piątek zakażonych było 1389. Ale przyjmijmy najkorzystniej dla zdolności prognostycznych ministra, że "kilka" to siedem. W niedzielę 29 marca wieczorem przypadków było 1862. Czyli trzy razy mniej niż przewidywał Szumowski.

Poniedziałek, 16 marca: „1500, a nawet 2 tysiące”

Sprawdzić możemy też wartość prognozy Szumowskiego wypowiedzianej w TVN24 wieczorem 16 marca 2020. Liczba przypadków wynosiła wtedy 177.

Muszę założyć, że będziemy mieli scenariusz pesymistyczny. Statystyki zakażonych znacznie wzrosną. Za kilka dni liczby te sięgną 1500, a nawet dwóch tysięcy zakażonych. Niestety, takie są parametry tej epidemii
W niedzielę 22 marca liczba zakażonych wyniosła 634, czyli 2,5-3 razy mniej niż przewidywał minister
Wypowiedź w "Tak jest" TVN24,16 marca 2020

.

W niedzielę 23 marca wieczorem wykrytych przypadków zakażenia było 634. To 2,8 raza mniej niż 1750. Minister myli się w swoich prognozach konsekwentnie trzy razy lub nieco mniej.

Szumowski spodziewa się włoskiego scenariusza

16 marca Szumowski dodał, że rząd przygotowuje się na scenariusze obserwowane w innych krajach. „Ze szczytem epidemii będziemy walczyć za dwa lub trzy tygodnie". Czyli na przełomie marca i kwietnia lub w pierwszym tygodniu kwietnia.

Wiele wskazuje na to, że także ta prognoza się nie potwierdzi, że rozwój epidemii postępuje wolniej niż zapowiada minister, ale za to dochodzenie do szczytu zakażeń potrwa dłużej.

„Nie mogę zapewnić, że scenariusz włoski się nie powtórzy” - mówił w Gazeta.pl minister. Nie pierwszy raz odwoływał się do Włoch. Może tutaj tkwi źródło nadmiernego - jak na razie - pesymizmu ministra?

Włochy to najgorszy możliwy układ odniesienia:

  • zakażonych od początku epidemii jest (1 kwietnia, godz. 16:00) 105 792 osób (drugie miejsce po USA);
  • 12 428 osób, czyli aż 11,8 proc. z nich zmarło (szokująco wysoki wskaźnik);
  • a kolejne 4 023 jest w stanie ciężkim lub krytycznym.

Podobnie źle jest tylko w Hiszpanii, gdzie liczba zakażeń sięga 102,1 tys. a śmierci - 9 tys. Na milion mieszkańców zakażonych w Hiszpanii jest nawet więcej niż we Włoszech (2052 do 1750), a zgonów niewiele mniej (181 do 206). W Polsce - na milion - zakażeń mamy ponad 30 razy mniej (62), a śmierci ponad 200 razy mniej (0,9 na milion).

Porównanie ośmiu krajów

Nawet jeżeli Szumowski myli się w krótkiej perspektywie, może mieć rację w dłuższej. Aby to sprawdzić użyjemy wykresu, który stosujemy w OKO.press regularnie do analizy pandemii.

Porównujemy liczbę wykrytych zakażeń koronawirusem w siedmiu europejskich krajach i w USA, gdzie znajduje się teraz centrum pandemii. Sumę wykrytych zakażeń w każdym kraju zaczynamy liczyć od dnia, gdy ich liczba przekroczyła 100 (podobnie robi portal Our World in Data naukowców z Uniwersytetu Oksford). Oczywiście nastąpiło to w różnych momentach. W Polsce – dopiero 14 marca, we Włoszech już 23 lutego, najwcześniej w Europie.

  • We Włoszech – 23 lutego (157), już po 9 dniach od wykrycia pierwszego zakażonego;
  • we Francji – 29 lutego (100);
  • w Niemczech – 1 marca (130);
  • w Hiszpanii – 2 marca (120);
  • w USA – 2 marca (100);
  • w Wielkiej Brytanii – 5 marca (116);
  • w Austrii – 8 marca (104).
  • w Polsce – 14 marca (104), po 10 dniach od pierwszego przypadku.

31 marca był w Polsce osiemnastym dniem od 14 marca, kiedy to łączna liczba wykrytych zakażeń przekroczyła 100. Jak wyglądało pierwsze 18 dni po przekroczeniu tego progu w innych krajach?

18. dzień przyniósł w Polsce rekord 262 nowych zakażeń (cały czas mówimy o oficjalnych danych, które dotarły do centrali i zostały ujawnione), ale znacząco mniej niż w analizowanych krajach. We Włoszech wirus szalał w analogicznym dniu na dobre i dopadł - tego jednego dnia! - kolejne 2,5 tys., czyli dziennych zakażeń było więcej niż jest w Polsce wszystkich. Jeszcze gorzej było w Hiszpanii (3,3 tys. nowych zakażeń) i w USA (aż 4,5 tys. zakażeń) - Stany wchodziły na ścieżkę katastrofalnego wzrostu, na której są do dzisiaj.

Jak widać, koronawirus nie chce słuchać w Polsce scenariusza włoskiego: błyskawicznego wzrostu liczby zakażeń, przekraczającego możliwości systemu opieki zdrowotnej, co skutkuje wysoką umieralnością.

Poniedziałkowa łączna liczba zakażeń 2311 w Polsce stanowi (prawie) dwa razy więcej niż było w czwartek 26 marca (1221), co oznaczałoby wzrost w tempie: "podwojenie co pięć dni". To znacznie wolniej niż w analizowanych krajach, gdzie dublowanie w fazie wzrostu epidemii następowało co dwa-trzy dni.

Polska - Włochy - Japonia

Dla większej wyrazistości zestawiamy na wykresie niżej Polskę tylko z Włochami, ulubionym przykładem ministra.

Dodatkowo, aby pokazać, że epidemia może mieć także inny przebieg, dodajemy Japonię. Japonia ma obecnie podobną liczbę zakażonych (1866), co Polska, ale pierwszy przypadek został tam zarejestrowany już 16 stycznia. W wyniku konsekwentnej polityki władz i dyscypliny ludności epidemia rozwija się powoli. 100 przypadków zakażeń odnotowano dopiero 21 lutego.

Poniedziałkowa (29 marca) liczba zakażonych (1953) w Japonii oznacza podwojenie wyniku z 19 marca, co oznacza wolne tempo dublowania = co 11 dni!

Uwaga! Nie sugerujemy tu, że "zbudujemy drugą Japonię". Nie te możliwości technologiczne, doświadczenie władz w radzeniu sobie z katastrofami, przygotowanie systemu opieki medycznej, inna mentalność społeczeństwa... Chcemy tylko pokazać, że uznawany za uniwersalny model rozwoju epidemii wg stromych krzywych wykładniczych, nie jest uniwersalny.

Szumowski jak Wernyhora, dlaczego? Sześć hipotez

Stwierdziwszy, że minister Szumowski myli się w prognozach, nie chcemy powiedzieć, że jest po prostu niekompetentny, choć prawdopodobnie nie powinien - jako głowa polskiej medycyny - narażać się na takie pomyłki. Pesymizm Szumowskiego można wyjaśniać na kilka sposobów, w dodatku prawdziwych może być kilka z nich.

1. Chce zmobilizować służby medyczne?

Może minister zdaje sobie sprawę ze stanu opieki zdrowotnej, którą do reszty osłabiła "dobra zmiana", rozwijająca politykę kontraktów (lekarze i pielęgniarki pracują w wielu miejscach) i wyjazdy personelu za granicę. Minister podał w poniedziałek 30 marca, że szpitale zakaźne i jednoimienne mają:

  • 10 tys. łóżek (z czego na razie zajętych jest 1300; to dziwne, bo wg poniedziałkowych danych osób hospitalizowanych jest 1900);
  • 1200 respiratorów (50 zajętych).

Niepokój ministra o bazę medyczną jest o tyle uzasadniony, że liczba aktualnie chorych osób „w stanie ciężkim lub krytycznym” w krajach mocno dotkniętych epidemią jest znacząco wyższa niż liczba respiratorów w Polsce:

  • w Niemczech choruje 56 tys. z tego ciężko lub krytycznie 2675 osób;
  • we Włoszech 77 tys. i 4023;
  • w Hiszpanii 70 tys. i 5872.

Niemcy, gdzie opieka zdrowotna zdaje egzamin, czego wyrazem jest mała liczba śmierci (775 na 71 808 zakażonych, czyli 1,1 proc.) dysponują 25 tys. (plus 10 tys. "w drodze") respiratorów.

2. Chce przestraszyć obywateli, by przestrzegali zakazów

"Nie mogę zapewnić, że scenariusz włoski się nie powtórzy. To zależy od naszego zachowania" - powtarza minister Szumowski. Dodaje, że nikt nie ma pojęcia, kiedy w Polsce może dojść do apogeum zachorowań. "Patrząc na wykresy, to są tygodnie, ale wszystko zależy od nas".

Ta hipoteza nabrała aktualności po wtorkowej konferencji, gdy premier Morawiecki i minister Szumowski zapowiedzieli zaostrzenie rygorów stanu epidemii, w tym najbardziej kontrowersyjny zakaz wychodzenia na dwór przez młodzież bez "opieki dorosłych".

Podgrzewanie lęku przed pandemią - wraz z zaangażowaniem policji i wojska - ma skłonić Polki i Polaków do rygorystycznego przestrzegania zakazów i ograniczeń w kontaktach społecznych. I ograniczyć skalę zakażeń.

3. Po prostu wierzy w czarny scenariusz

Minister Szumowski chętnie bierze na siebie rolę przewodnika i przywódcy operacji "koronawirus". Jego aktywność medialna jest imponująca. Stąd może płynąć szafowanie liczbami, co ma podkreślać jego kompetencje (w rzeczywistości raczej je podważa).

Jest też wysoce prawdopodobne, że Szumowski, podobnie jak wielu ekspertów niezależnych od władz, jest przekonany, że w Polsce musi być równie źle jak we Włoszech. Prof. Tomasz Lipniacki ostrzegał w "Wyborczej", że przebieg pandemii u nas będzie gorszy niż w Chinach, bo środki zapobiegawcze są słabsze i "będziemy podążali podobną trajektorią jak Włosi".

Niewykluczone zresztą, że Szumowskiemu w jakiś sposób odpowiada rola "Wernyhory", zgodnie z romantyczną legendą zwiastuna nadciągających nieszczęść i trudności.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że te ponure przewidywania się nie sprawdzą. Ale każdy, kto umie liczyć, musi stwierdzić, że na razie się nie sprawdzają.

4. Chce zapewnić sobie dobrą ocenę działań rządu (i własnych)

Czarne scenariusze mają jeszcze jedna zaletę dla obozu rządzącego i samego ministra jako szefa narodowej obrony przed koronawirusem. Gdy przedstawimy skrajnie pesymistyczną wersję przyszłości,

może być co najwyżej tak źle jak zapowiadamy, a prawdopodobne, że będzie lepiej.

Będzie to wtedy można przedstawić jako narodowy / rządowy / osobisty sukces. Strategia straszenia daje nadzieję, że obywatele będą zaskoczeni pozytywnie i docenią wysiłki rządu.

Minister może też bać się kompromitacji, gdyby okazał się nadmiernym optymistą.

5. Wie więcej niż my?

To najbardziej pesymistyczna hipoteza.

Może minister zna ciemną liczbę zakażeń, jakiej testy nie wyłapują?

Ale w gazeta.pl mówił z pełnym przekonaniem, że przypadków niewykrytych jest w Polsce relatywnie mało. Podał dwa argumenty: względnie małą liczbę ofiar śmiertelnych i dużą liczbę testów, które trzeba wykonać, by wykryć jeden przypadek.

OKO.press analizowało ten drugi wskaźnik, stwierdzając, że w Polsce trzeba wykonać znacznie więcej testów, by wykryć jeden przypadek zakażenia: aż 22,3 testy (wg najświeższych danych z wtorku 1 kwietnia). W krajach najmocniej dotkniętych, jak Hiszpania, wystarczą 2 testy (!), we Włoszech - 4,4. Może to oznaczać, że intensywność epidemii w Polsce jest faktycznie stosunkowo mała, bo trudno wykryć zakażone osoby.

30 marca swoje statystyki podało brytyjskie ministerstwo zdrowia: 127 737 testów i 19 522 wykryte przypadki. Aby wykryć jeden przypadek wykonuje się w Wielkiej Brytanii średnio 6,5 testu, czyli trzy i pół raza mniej niż w Polsce.

Z drugiej strony mnożą się informacje o nieujawnianiu przez władze ofiar śmiertelnych wirusa, rośnie krytyka (a nawet oburzenie), że testami nie są sprawdzane osoby pozostające na kwarantannie (1 kwietnia jest ich 172 tys.), a zwłaszcza personel medyczny zagrożony zarażeniem.

6. Działa na rzecz wyborów korespondencyjnych, bo będą "bezpieczne"

W mediach Lukasz Szumowski jest traktowany jako apolityczny minister-specjalista, tymczasem jest on przecież także posłem i politykiem należącym do klubu parlamentarnego PiS. Tworzenie czarnego scenariusza może być jego autonomicznym działaniem jako ministra zdrowia, a nawet jego osobistą misją czy ambicją, ale może też wpisywać się w scenariusze polityczne, które tworzy Jarosław Kaczyński.

Wydawało się do pewnego momentu, że nie da się pogodzić pesymizmu ministra z "optymizmem wyborczym" PiS, a zwłaszcza Kaczyńskiego, który prze do wyborów z determinacją opartą zapewne na przewidywaniu pogorszenia nastrojów społecznych po epidemii.

Zapowiedź "przewrotu majowego" czyli powszechnego głosowania korespondencyjnego jest wyjściem z tej sprzeczności.

Minister może teraz bez poczucia politycznej winy straszyć rozwojem epidemii, nawet stosując przesadę, bo tym razem będzie to argument za (a nie przeciw) wyborami, które miałyby się odbyć w bezpiecznej formie (nawet jeśli to przekaz z gruntu fałszywy).

Nie twierdzimy, że wszystkie te wątki były skoordynowane, a Szumowski realizował scenariusz polityczny. Podejrzewamy nawet, że tak nie było. Ale w nowej sytuacji już tak jest.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze