0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Jarosław Kaczyński ewidentnie się miota – czemu zresztą trudno się dziwić, bo jego sytuacja nie jest godna pozazdroszczenia. Prezes PiS niesie na barkach brzemię wyborczej klęski partii i utraty rządów. Za większość podejmowanych w przedwyborczym okresie decyzji dotyczących partyjnej strategii odpowiada osobiście. Dlatego trudno mu zrobić to, co zawsze dotychczas robił – zrzucić winę na złych bojarów, którzy oszukiwali dobrego cara.

Osaczają go rzutcy i agresywni, młodsi o pokolenie lub nawet dwa pretendenci do partyjnego tronu. Poważni i mniej poważni. W proPiSowskich mediach otwarcie żądają jego abdykacji mędrcy i mądrale obozu prawicy – a to profesor Andrzej Nowak w „Arcanach”, a to Łukasz Warzecha w „DoRzeczy”.

Wokół PiS słuchać wciąż szepty o możliwym rozłamie, a to z ziobrystami, a to z Mateuszem Morawieckim w roli głównej.

W partyjnych szeregach pełno frustracji – i tej związanej z utraconym prestiżem władzy i tej czysto ekonomicznej, związanej z utraconymi posadami. Na samego prezesa partii czekają zaś sejmowe komisje śledcze. I te funkcjonujące, i te, które mogą zostać powołane w drugim rzucie.

Komisja ds. Pegasusa czeka na prezesa np. już w piątek 15 marca.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości.

Falstart łaskawej zgody

To wszystko zdążyło już sprawić, że Kaczyński poczuł się zmuszony, by niepytany przez partyjnych podwładnych – przy pomocy usłużnego tygodnika „Sieci” – ogłosić, że odkłada plany rezygnacji z kierowania PiS.

A przecież miało być zupełnie inaczej – przed kongresem latem 2025 roku pielgrzymki działaczy miały go błagać, by nie rezygnował. To, że Kaczyński musiał pozbawić się tej przyjemności, świadczy o tym, że sytuacja jest poważna.

Dlatego też chwilę później Kaczyński zapowiedział demonstrację, która ma odbyć się dopiero za ponad dwa miesiące – czyli 18 maja. Ma to być coś w rodzaju PiS-owskiego odpowiednika marszu 1 października, jednak pod sztandarami sprzeciwu wobec Zielonego Ładu i poparcia dla embarga na produkty rolne z Ukrainy.

Wściekłość i gniew

Prezes PiS znajduje się pod sporą presją, nieuniknione są więc i emocje. W ostatnich dniach i tygodniach widzieliśmy już i publiczne ataki furii Kaczyńskiego (ostatni w niedzielę podczas tzw. miesięcznicy smoleńskiej), i sceny, jak nieobecny myślami prezes PiS niemal wchodzi pod samochód.

Przeczytaj także:

Choć można by przynajmniej część tych wydarzeń jakoś uzasadniać – manifestanci podczas kontrmiesięcznicy niewątpliwie byli napastliwi, a samochód, który prawie potrącił prezesa na pasach, skręcał na „zielonej strzałce” – to jednak obraz powstaje dość jednoznaczny.

Wściekłego, sfrustrowanego i coraz bardziej chaotycznego lidera o zachwianej pozycji.

Tymczasem Jarosław Kaczyński próbuje nie tylko utrzymać kontrolę nad partią, ale i odzyskać jakikolwiek wpływ na główny nurt polskiej polityki.

Jak zawsze przy tym z perspektywy wyborców partii innych niż PiS wygląda to bardzo osobliwie.

Na zdjęciu u góry – Jarosław Kaczyński w czasie „miesięcznicy smoleńskiej” 10 marca 2024. Otoczony przez najwierniejszych z wiernych. Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl

Opowieści dziwnej treści

Jak zawsze, bo wygląda to niezmiennie tak, że Kaczyński w różnych miejscach Polski staje przed sympatykami PiS i opowiada rzeczy dziwne i często nieprawdziwe. W ten sposób prezes PiS próbuje robić to, co robił zawsze przez całą swoją polityczną karierę.

Testuje, które z jego pomysłów trafią na podatny grunt.

Tylko w ostatnich dniach Kaczyński zdążył więc (w Śniadowie) ogłosić, że euro jest warte tylko 2,5 złotego (!) a w dodatku „każdy może zajrzeć do danych Eurostatu i to sprawdzić”. A pod rządami PiS „Polska może być na poziomie nie tylko Francji czy Anglii, ale na poziomie Niemiec, jeśli chodzi o dochody na głowę, wysokość realną pensji".

To nie koniec tego wywodu – bo Kaczyński sugeruje, że w zasadzie już tak jest. „Ktoś, kto zarabia 1000 euro, to tak jakby zarabiał u nas 2550 zł, jeżeli chodzi o to, co może kupić na niemieckim rynku, licząc nie tylko koszty żywności, ale też mieszkania, żywności, energii” – opowiadał w Śniadowie.

Nieco później Kaczyński ogłosił też, że jego partia zorganizuje „wielki marsz” 18 maja – przeciwko Zielonemu Ładowi (z którego notabene Komisja Europejska zamierza się powoli wycofywać pod presją protestujących w całej Europie rolników) i z żądaniem wprowadzenia pełnego embarga na produkty z Ukrainy. Przy okazji prezes zapewniał, że problem zmian klimatu nie istnieje. „To jest po prostu pewien rodzaj religii, która dzisiaj jest wyznawana. W skrajnych wypadkach to są ci ludzie, którzy biegają po różnych miejscach i krzyczą »planeta się pali«. Do nich należy prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który się wybiera na prezydenta Polski” – mówił o zwolennikach wprowadzenia przez UE polityki klimatycznej.

Po co on to wszystko opowiada?

To nie jest jednak tak – albo raczej: to nie zawsze jest tak – że prezes PiS dzieli się ze słuchaczami czystym strumieniem swej świadomości.

Owszem, to niemal zawsze tak właśnie wygląda. Spora część tyrad Kaczyńskiego została jednak wcześniej przegadana w zaufanym gronie i przećwiczona.

  • Opowieść o euro wartym 2,5 złotego to gra z aspiracjami i odczuciami wyborców PiS spoza wielkich miast.
  • Ogłoszenie „wielkiego marszu” w połowie maja to natomiast próba podpięcia się PiS pod emocje związane z protestem rolników. Do tego na niecałe trzy tygodnie przed wyborami europejskimi.

Ma to swoją polityczną logikę i może nieść ze sobą pewien potencjał dla PiS. Ba, może to być nawet punkt wyjścia do politycznej narracji o tym, jak to PiS powstrzymał Komisję Europejską, by uratować rolnictwo na całym kontynencie przed ekoterrorystami.

Powtarzana w mediach teza, że PiS nie rozpoznał właściwie przyczyn swej wyborczej porażki i rozmija się z oczekiwaniami wyborców, pozostaje oczywiście prawdziwa. Niemniej nie da się powiedzieć, że Kaczyński nie próbuje do takiej diagnozy postawić.

Od momentu wyborczej porażki partia zamówiła już naprawdę sporo badań opinii publicznej – w tym i takie o wysokim stopniu złożoności. Siedzibę partii regularnie odwiedzają socjologowie, politologowie i specjaliści od marketingu politycznego z tak zwanego rynku, a Kaczyński i jego zaufani spędzają niemało czasu na spotkaniach z ludźmi, od których próbują dowiedzieć się czegoś więcej o przyczynach własnej klęski.

Szukanie pomysłu

Dominika Wielowieyska opisała właśnie w „Gazecie Wyborczej” jedno z takich spotkań – 5 stycznia zorganizował je były marszałek Sejmu Marek Kuchciński – czyli człowiek Kaczyńskiego, z całą pewnością jednoznacznie mu wierny. A stawili się na nim: Mirosława Grabowska, Henryk Domański, Tomasz Żukowski, Józef Orzeł, Jacek Karnowski, Sławomir Siwek, Andrzej Zybertowicz, Krzysztof Szczerski, Przemysław Śleszyński, Grażyna Ancyparowicz, Paweł Badzio, Bartłomiej Biskup, Józefina Hrynkiewicz, Andrzej Klarkowski, Mariusz Kowalski, Jerzy Kwieciński, Christian Młynarek, Marek Natusiewicz, Józef Oleński, Andrzej Paniw, Jan Parys, Maciej Szymanowski oraz Marek Ast, Piotr Naimski i Zdzisław Sipiera.

Był to nieco zastanawiający miks znanych (i niekoniecznie kojarzonych z PiS, jak Grabowska) socjologów i politologów, liniowych polityków PiS, osób uważanych w obozie prawicy za intelektualistów i nawet prawicowych publicystów. Wszyscy stawili się, by zastanawiać się nad przyczynami porażki PiS.

Na koniec ekipa ta przedstawiła PiS-owi garść rekomendacji i diagnoz o bardzo mieszanej wartości. Było wśród nich na przykład – kompletnie odtwórcze jak na styczeń 2024 roku – spostrzeżenie, że PiS popełnił strategiczny błąd opierając kampanię na skrajnie negatywnym przekazie wymierzonym w Donalda Tuska.

Był i postulat skutecznej walki o miejski elektorat – powtarzający się w rozmaitych strategiach PiS, za to nigdy niezrealizowany.

Bat na działaczy

Było jednak i coś, co mogło spodobać się Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Goście Kuchcińskiego stwierdzili, że przed wyborami 2023 roku zawiódł aparat partyjny PiS.

Działacze byli bierni, pozbawieni inwencji, włożyli w kampanię za mało wysiłku. To całkiem niezły punkt wyjścia do wewnątrzpartyjnych rozliczeń. I to takich, które nie byłyby skupione na Kaczyńskim, ale przez niego prowadzone.

Były też spostrzeżenia naprawdę warte uwagi. Np. teza, że błędem PiS było postrzeganie polskiego systemu politycznego jako dwupartyjnego (i tym samym stawianie niemal wszystkiego na szalę polaryzacji). Podkreślono również, że PiS przegapił niekorzystne zmiany demograficzne przede wszystkim związane z transferem ludności ze wsi do miast.

Spotkanie u Kuchcińskiego dla nas o tyle cenne, że za sprawą świetnego opisu Wielowieyskiej dowiadujemy się sporo o jego przebiegu i płynących z niego wnioskach. Niemniej takich spotkań jest więcej, a na niektórych obecny jest i Kaczyński. Prezes PiS od lat nie był w tak złej sytuacji, ale też wciąż nie znalazł się na deskach. Wciąż szuka nowego pomysłu na siebie i swoją partię, wciąż też szuka drogi do odzyskania znaczenia. Miotanie się – takie, jakie obecnie obserwujemy – nie jest dla niego i PiS niczym nowym. I właśnie o tym powinien pamiętać każdy, kto jest już gotów stawiać na Kaczyńskim i PiS kreskę.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze