0:000:00

0:00

W nocy z piątku na sobotę (z 27 na 28 marca 2020) Sejm przyjął rządowy pakiet przepisów nazywany przez polityków PiS "Tarczą antykryzysową". Rządowa pomoc ma w założeniu uchronić gospodarkę przed zapaścią, przedsiębiorstwa przed bankructwem, a pracowników najemnych przed zwolnieniami.

"Wyraźnie widać, że nikt - ani jedna osoba! - która pracowała nad tymi przepisami, w życiu nie przepracowała ani miesiąca na umowie cywilno-prawnej"

- mówi OKO.press Katarzyna Rakowska, działaczka Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza, współautorka poradnika prawnego dla pracowników na czas epidemii.

Rozmawiamy z nią o obecnej sytuacji pracowników i o tym, czy "Tarcza" im raczej pomoże czy zaszkodzi.

Bartosz Kocejko, OKO.press: Jak się zmieniła sytuacja członkiń i członków waszego związku - i pracowników w ogóle - przez ostatnie tygodnie?

Katarzyna Rakowska, Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza: To zależy. W tej chwili możemy mówić o trzech grupach pracownic i pracowników.

Po pierwsze, wiele zakładów pracy nadal funkcjonuje. Są to zakłady produkcyjne i zakłady działające w sektorze logistyki - one cały czas pracują i to w pełnym obciążeniu, gdzieniegdzie nawet podniesiono normy.

Ci pracownicy wyrażają bardzo duże obawy, że mogą zarazić się w pracy i zawlec wirusa do domów. W czwartek Amazon opublikował mapę dojazdów pracowników do siedmiu magazynów w Polsce - dojeżdżają tam ludzie z jednej czwartej powierzchni kraju. To jest kilkadziesiąt przystanków początkowych autobusów, skąd zbiera się ludzi do pracy i odwozi z powrotem. Czasem są to miejscowości położone nawet sto kilometrów od magazynu.

W zakładach, które nadal produkują, pracownicy są trochę pozostawieni sami sobie - menedżment, kierownicy pracują zdalnie, z domów, a produkcja trwa.

Ponieważ normy w większości zakładów pracy zostały utrzymane, brakuje czasu na higienę osobistą, na mycie rąk, posiłki też są spożywane w zatłoczeniu, a przede wszystkim praca jest tak zorganizowana, że trzeba pracować ramię w ramię, blisko siebie, nie da się zachować dystansu.

Jak jest z dostępnością środków ochronnych: rękawiczek, maseczek, płynów dezynfekcyjnych?

W większości zakładów dostępne są środki dezynfekcyjne - tylko że trzeba mieć czas, by ich używać. W większości dostępne są rękawiczki. Maseczki - nie wszędzie.

Słyszałam, że w Amazonie zezwolono na używanie maseczek, ale trzeba je sobie samemu kupić. W tej chwili w Amazonie pracuje 30 tys. osób - najbogatszy człowiek świata widocznie nie może sobie na te maseczki pozwolić.

Środki są zapewniane przez pracodawców zgodnie z wytycznymi, ale zalecenia Głównego Inspektora Sanitarnego nie biorą pod uwagę np. bliskości pracy. Polski rząd cały czas mówi, że maseczki dla ludności cywilnej nie są potrzebne i nie ma obowiązku ich noszenia. Zupełnie nie bierze pod uwagę, że odległość w pracy trwającej po 10, 12 godzin - bo takie są zmiany w fabrykach - jest bardzo bliska.

Przejdźmy do drugiej grupy pracowników.

To ci, których zakłady pracy całkiem lub częściowo przestały działać. Pracownicy są na przestojowym, zgodnie z art. 81 kodeksu pracy, czyli za pełnym wynagrodzeniem. Jest to przestój niezależny od pracownika, wydany decyzją pracodawcy lub organów administracji państwowej.

Jakie to zakłady pracy?

Na przykład Volkswagen, który wstrzymał produkcję we wszystkich fabrykach w Europie, Volvo także. Czyli są to fabryki niektórych europejskich koncernów samochodowych.

Mamy tu też wszystkie publiczne instytucje, które zamknęły działalność dla publiczności i dla klientów. To są teatry, domy kultury, gdzie część pracowników nie może pracować zdalnie, w związku z czym jest na przestojowym, część natomiast ma dyżury i nadal jeździ do pracy. Np. na Uniwersytecie Warszawskim część administracji nadal pracuje stacjonarnie, jest to obsługa, osoby sprzątające - oni pracują w formie dyżurów ze skróconym czasem pracy.

Pozostali pracownicy i pracownice pracują zdalnie. Teatry, muzea, domy kultury udostępniają zbiory, robią wykłady online i to jest normalna praca, tylko z domu. Taka praca zdalna jest liczona jak normalny dzień pracy.

Mamy dużo zgłoszeń, że ta praca wymaga znacznie więcej nakładów, bo ludzie muszą pracować na swoim prywatnym sprzęcie, nauczyć się oprogramowania i aplikacji, których nie znali wcześniej, a na to potrzeba dużo czasu.

A ostatnia grupa?

To prekariat - osoby na umowach cywilnoprawnych i samozatrudnione, głównie w sektorze kultury i gastronomii, które po prostu straciły dochód z dnia na dzień i próbują znaleźć jakiekolwiek zajęcie.

Jedna z aktorek już w pierwszych dniach kwarantanny społecznej pisała, że podejmie jakąkolwiek pracę, także w gastronomii. Dwa dni później zamknięto niemal całą gastronomię.

Są w kraju teatry, które nie mają na etacie ani jednego aktora. Te osoby były samozatrudnione, w związku z czym nie są na przestojowym. Straciły dochód, bo miały płacone za każdą próbę i za każdy spektakl.

Podobnie jest z gastronomią. Jeszcze do końca marca jakieś podstawowe umowy funkcjonują - za część marca będą wypłacone pieniądze wg stawki minimalnej godzinowej za przepracowane zmiany. Natomiast znikły

napiwki, prowizje od utargu, które w gastronomii są normą.

Jest też cała rzesza ludzi na zleceniach w NGO’sach i innych instytucjach, np. tłumacze i tłumaczki, którzy, mimo że mogą wykonywać pracę z domu, to nie mają zleceń. Skoro nie ma wydarzeń artystycznych, to nie ma też co tłumaczyć.

Przeczytaj także:

Jak szacujesz liczebność grupy, która jest w najgorszej sytuacji?

Prekariat to w tej chwili 2,6 mln ludzi na umowach cywilnoprawnych i samozatrudnieniu.

U nas zrzeszonych jest kilkadziesiąt osób w takiej sytuacji, ale w skali kraju, jak czytam grupy takie jak „Widzialna ręka” jej podgrupy, dotyczące rynku pracy, to mam wrażenie, że co najmniej połowa prekariatu nie ma w tej chwili zatrudnienia. To oczywiście moja opinia na podstawie obserwacji, bo nikt nie prowadzi statystyk na ten temat, widzę po prostu ogrom takich świadectw.

Pamiętajmy, że jest koniec miesiąca - bardzo możliwe, że w niektórych miejscach pracy będą wręczane wypowiedzenia. Poniedziałek i wtorek to są dwa ostatnie dni na wypowiedzenia umów. Czekamy na początek przyszłego tygodnia, zobaczymy, jak będzie wyglądała sytuacja.

Gdy rząd przedstawił pierwszy zarys “Tarczy antykryzysowej”, wasza Komisja Krajowa oświadczyła, że “wiele propozycji zawartych w „tarczy” doprowadzi do obniżenia wynagrodzeń, osłabienia związków zawodowych i jeszcze większego podporządkowania pracowników i pracownic pracodawcom”. Jak oceniasz ostateczny projekt?

Zmian jest bardzo niewiele. Kluczowe rzeczy dla pracowników zostały utrzymane mimo sprzeciwu związków zawodowych. Największa pomoc idzie do przedsiębiorców.

Próba ochrony miejsc pracy odbywa się kosztem pracowników, ich zarobków.

Pracodawcy mogą wprowadzić tzw. przestój ekonomiczny oraz obniżyć czas pracy, co będzie się wiązało z tym, że wiele osób wpadnie do grupy zarabiających minimalną pensję, lub - jeżeli to będzie obniżony wymiar czasu pracy - nawet mniej niż minimalną.

Na koniec 2019 roku pracujących za stawkę minimalną było już 1,5 mln osób. Propozycja rządu sprawi, że tych osób przybędzie.

Co więcej, najpierw trzeba będzie zawrzeć z pracownikami porozumienie dotyczące obniżenia czasu pracy i obniżenia wynagrodzenia, dopiero wtedy starać się o dofinansowanie miejsc pracy od rządu. I nawet jeżeli się nie dostanie tego dofinansowania to porozumienie i tak wchodzi w życie i jest obowiązujące. Nawet bez refundacji pracodawcy będą masowo próbowali wprowadzać te rozwiązania - po to, żeby się w ogóle starać o dofinansowanie.

Czyli pomoc państwa warunkowana jest tym, że pracodawca obniży wynagrodzenia?

Tak. Już do samego wniosku o dofinansowanie trzeba będzie dołączyć porozumienie z pracownikami o obniżeniu wymiaru czasu pracy i/lub obniżeniu pensji do minimalnej. To sprawi, że takie rozwiązania będą wprowadzane masowo. Tego dofinansowania nie starczy dla wszystkich, liczymy, że jest od 140 do 160 tys. miejsc pracy - bardzo mało.

Przedsiębiorcy, dla których nie starczy tych pieniędzy, będą odsyłani do starostów, starości będą mogli uruchomić podobny mechanizm na tych samych zasadach, tylko będzie już obciążał samorządy z Funduszu Pracy. Wszystko to jest finansowane z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych i funduszu pracy, czyli - skądinąd bardzo skromnych - pieniędzy, które miały być pomocą dla pracowników i dla osób bezrobotnych. Co gorsza, dzieje się to kosztem jakości miejsca pracy, ponieważ wymaga wprowadzenia albo obniżonego wymiaru czasu pracy, albo obniżonej pensji w trakcie przestoju.

Z tego samego Funduszu Pracy, funduszu należącego do pracowników i mającego służyć pracownikom i bezrobotnym, będą udzielane pożyczki dla mikroprzedsiębiorców pożyczki, które jeżeli przedsiębiorca utrzyma tylko przez trzy miesiące zatrudnienie, będą umorzone.

To znaczy, że te pieniądze nie wrócą do Funduszu Pracy, będą to tak naprawdę dotacje, ponieważ wystarczy przez trzy miesiące utrzymać zatrudnienie, a pożyczka będzie udzielona na 12 miesięcy, więc zgodnie z tym planem i nie trzeba będzie jej spłacać.

À propos bezrobotnych - co z nimi?

Dla nich nie ma w tym programie zupełnie nic.

W Polsce mamy 920 tys. osób bezrobotnych i tylko 160 tys. ma prawo do zasiłku - niecałe 17 proc. Zasiłek w tej chwili bardzo trudno uzyskać, zwłaszcza osobom, które były często zmuszane do zmiany miejsca pracy, ponieważ żeby uzyskać zasiłek przez półtora roku trzeba mieć przepracowanych 12 miesięcy na pensji co najmniej minimalnej, od której były odkładane składki na Fundusz Pracy. Jeżeli tych miesięcy było mniej, to zasiłek nie przysługuje.

Zasiłek przez trzy miesiące wynosi zaledwie 741 zł netto.

Rząd nie przedstawił żadnych propozycji, ani żeby ułatwić uzyskanie zasiłku dla osób bezrobotnych, ani żeby podwyższyć ten zasiłek, który w wielu krajach wynosi około połowy ostatnio zarabianej pensji. W Polsce to dużo niższa kwota. To są dwie sprawy, do których odnosimy się krytycznie.

Rząd chce “uelastycznić” czas pracy. Co to znaczy?

Zmniejszenie wypoczynku dobowego, czyli zwiększenia natężenia pracy, zwiększenie wysiłku, jaki pracownik musi włożyć w pracę i zmniejszenie czasu na regenerację sił.

Ustawa pozwala wszystkim pracodawcom, u których spadły obroty wprowadzić 8-godzinny odpoczynek dobowy, co oznacza, że będą mogły odbywać się 16-godzinne zmiany.

Przy dojazdach, które trwają nawet godzinę w jedną stronę, zostanie bardzo mało czasu na sen. I to - jeszcze przy obniżonych pensjach - będzie dramatycznym rozwiązaniem dla pracowników i pracownic.

Po prostu rząd pozwoli po tym kryzysie czerpać zyski w działających przedsiębiorstwach kosztem pracowników.

Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedno - nasze komisje sygnalizują, że w przedsiębiorstwach, w których wcale obroty nie spadają, pracodawcy już zapowiadają obniżki pensji. Jest na to przyzwolenie rządu, jest taki klimat, o tym się mówi, więc skoro wiele przedsiębiorstw wprowadzi, to czemu nie my, nawet jeżeli mamy zyski.

Jak pracownicy mogą się przed tym zabezpieczyć?

Jedynym zabezpieczeniem jest związek zawodowy. To jest gwarancja, że bez głosu pracowników i bez negocjacji to się nie odbędzie. Z komisją związku zawodowego w miejscu pracy muszą być negocjowane i ustalane zasady wynagradzania, a wiele innych spraw musi być konsultowanych. Także zasady BHP są pod kontrolą związków zawodowych. Nie ma w tej chwili innej, lepszej instytucji, by przeciwdziałać masowej pauperyzacji - biednieniu ludności w wyniku działań pracodawców i kryzysu.

W waszym związku jest trochę osób, które należą do prekariatu, osób na umowach cywilno-prawnych. Co sądzisz o propozycji rządu dla tych osób?

To jest jeden z najbardziej skandalicznych fragmentów proponowanej ustawy. Wyraźnie widać, że nikt - ani jedna osoba! - która pracowała nad tymi przepisami, w życiu nie przepracowała ani miesiąca na umowie cywilno-prawnej.

Dlaczego?

Pierwszym warunkiem uzyskania jednorazowego świadczenia w wysokości 80 proc. minimalnej - czyli 2 tys. brutto - jest to, że trzeba mieć umowę i ta umowa musi być podpisana przed 1 lutego. Większość osób, które pracują na zleceniach, ma umowy ustne. Po prostu się umawiamy, że coś zrobimy, a umowy podpisuje się po wykonaniu zlecenia, albo dzieła razem z rachunkiem, żeby nie jeździć dwa razy. To jest stała praktyka polskiego rynku pracy, że umowy składa się razem z rachunkiem. Umowy ustne obowiązują na czas wykonywania zlecenia lub dzieła.

Nie ma też praktyki podpisywania umów na marzec przed 1 lutego. Dużo w życiu pracowałam w ten sposób i nie spotkałam się z taką sytuacją, rozmawiam też z koleżankami, kolegami - nigdy nie mieli tak wcześnie podpisanej umowy zlecenia lub o dzieło.

Po drugie, nawet jeśli ktoś cudem miałyby tę umowę, to dofinansowanie należy się tylko, jeżeli ta umowa była na kwotę większą niż 1300 złotych brutto, czyli połowę wynagrodzenia minimalnego. Wiele osób pracuje na kilka, kilkanaście umów zlecenia i o dzieło miesięcznie, np. robiąc szkolenia, albo tłumaczenia, albo jakieś drobne prace w kulturze, w rozrywce, za jedną noc dostają pieniądze np. nagłośnieniowcy i osoby z obsługi technicznej. To jest czasami kilkanaście umów na kilkadziesiąt, kilkaset złotych, które się kumuluje do wynagrodzenia, które umożliwia przeżycie.

Trzeci warunek, który całkowicie wyklucza uzyskanie tego świadczenia, to fakt, że w imieniu zleceniobiorców ma się o nie ubiegać się zleceniodawca. Wyobraźmy to sobie.

Dziś, w tej sytuacji kryzysowej jest to niemożliwe, ona się skończy najszybciej w maju i rzesze tych pracodawców będą występować z wnioskiem, który ma po 10 załączników, o każdą umowę zlecenie, za każde szkolenie, tłumaczenie, inną imprezę, która się nie odbyła w tamtym czasie. Nie wyobrażam sobie tego, pracodawcy po prostu nie będą tego robić, są obciążeni wieloma innymi sprawami. Dorabiający u nich ludzie są w najgorszym położeniu i będą na ostatnim miejscu kolejki spraw do załatwienia.

Mój apel jest taki, żeby - podobnie jak to zrobiono przy jednoosobowej działalności gospodarczej - osoby pracujące na zleceniach i o dzieło mogły same się ubiegać o to świadczenie oraz żeby zamiast pokazywać dowody na to, że miały mieć umowy, zaświadczeniem z urzędu skarbowego mogły pokazać spadek dochodów i to by kwalifikowało te osoby do tego niskiego, jednorazowego świadczenia. Uważam, że to jest minimum, jakie powinno być zmienione w tej ustawie.

Co jeszcze powinno być zrobione, żeby zatrzymać - jak to nazywasz - proces masowej pauperyzacji?

Jako związek zawodowy domagamy się powszechnych świadczeń dostępnych dla osób, które straciły całkowicie dochody lub dochody im spadły.

Zamiast obniżać pensje tym, którym udało się jeszcze utrzymać pracę, powinno się zarówno wesprzeć osoby, którym nie udało się utrzymać pracy odpowiednio wysokim świadczeniem pozwalającym na przeżycie, a także wprowadzić świadczenia wyrównawcze dla tych osób, którym zostaną obniżone pensje. To może być w postaci zasiłków dla bezrobotnych, które będą odpowiednio zwiększone, to mogą być zasiłki socjalne dla osób, którym obniżył się dochód. To jest podstawa.

Po drugie, dopóki mamy wzrost zachorowań, ale jeszcze jesteśmy przed sytuacją taką jak jest w Hiszpanii, we Francji czy Włoszech, należy zamknąć zakłady pracy, których działalność nie jest niezbędna - czyli wszystkich fabryk, które produkują artykuły, które nie są pierwszej potrzeby, sklepów, które w tej chwili działają, ale nie są to sklepy, w których są dobra pierwszej potrzeby.

Dostałam sygnały, że cały czas działają niektóre księgarnie albo sklepy z wyposażeniem wnętrz. Działają też zakłady związane z wysyłkami. One powinny być natychmiast zamknięte dla bezpieczeństwa nas wszystkich - to są tysiące osób codziennie przemieszczające się z miejsca na miejsce na duże odległości, transportem zbiorowym.

No i bardzo ważne dla nas - ochrona wszystkich osób, które już w tej chwili są niezamożne. Mamy bardzo dużo osób, które przed nastaniem kryzysu epidemicznego i idącego za nim kryzysu ekonomicznego, już miały problemy z płaceniem czynszu, miały długi.

Są osoby, które pracowały na umowach śmieciowych, nie osiągając wynagrodzenia minimalnego. Te osoby powinny być chronione przez zamrożenie czynszu, obniżenie czynszu, obniżenie opłat, wstrzymanie eksmisji, wstrzymanie opłat za podstawowe media.

W tych domach są teraz dzieci, które muszą mieć dostęp do prądu, do internetu, do sanitariatów. Nie możemy dopuścić do sytuacji, że w wyniku ubożenia ludności zaczną być odcinane media.

Ustawa przewiduje zamrożenie czynszów i opłat za mieszkanie.

Tylko dla osób, które same zwrócą się do właściciela, żeby ich nie podnosić. Muszą się więc w ogóle dowiedzieć, że jest taka możliwość, bo na pewno część osób będzie próbowała wykorzystać sytuację i podnosić czynsze. Z drugiej strony wykluczone z tego zamrożenia czynszu są osoby, które mają bardzo krótkie umowy najmu, krótsze niż pół roku, a przy tym mają już zadłużenie na jeden czynsz.

To oznacza, że osoby, które mają najkrótsze umowy, są w sytuacji najgorszej niestabilności mieszkaniowej, do tego już do tej pory nie udało im się zapłacić wszystkich opłat za mieszkanie, za prąd, za media, ich to zamrożenie czynszu nie obowiązuje.

Ci, którzy już mają problemy, tym bardziej nie są chronieni według tej ustawy.

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze