Tocząca kraj epidemia to „sytuacja ekstraordynaryjna", a nie nadzwyczajna, czy wyjątkowa. Negatywne opinie i ekspertyzy dotyczące wyborów kopertowych to z kolei tylko „robocze notatki". Jak PiS językiem próbuje ukryć psucie prawa
W środę na antenie TVN24 szef Kancelarii Premiera Michała Dworczyk próbował udowodnić, że zawiadomienie NIK do prokuratury w sprawie bezprawnych wyborów kopertowych jest bezpodstawne.
"Znaleźliśmy się w sytuacji absolutnie ekstraordynaryjnej, sytuacji, w której nigdy wcześniej - ani 5, ani 10, ani 30 lat państwo Polskie się nie znalazło" - mówił Dworczyk o wiośnie 2020 roku, gdy władza rozporządzeniami ograniczała prawa i wolności obywatelskie.
Również w dokumencie pokontrolnym NIK pojawia się magiczne słówko "ekstraordynaryjny":
" Zdaniem NIK nawet sytuacje ekstraordynaryjne, takie jak stan epidemii, nie powinny stanowić powodu do odstąpienia od konstytucyjnej zasady praworządności i od poszukiwania rozwiązań zapewniających gospodarne wydatkowanie środków publicznych na realizację zadań państwa".
W marcu 2021 roku, gdy liczba zakażeń koronawirusem sięgała nawet 35 tysięcy dziennie, minister Niedzielski mówił:
"Ta sytuacja oczywiście jest sytuacją ekstraordynaryjną, nie ma tutaj czasu na analizy, powolne myślenie - tutaj trzeba bardzo szybko działać, reagować, żeby uchronić nas przed scenariuszami, które są po prostu niebezpieczne dla polskich pacjentów".
Na rozpanoszenie się słowa "ekstraordynaryjny" w przekazach rządowych zwrócił uwagę językoznawca dr hab. Marek Łaziński:
"Innym przykładem z obszaru współczesnego języka polityki, choć nie tylko, jest coraz powszechniejsze użycie przymiotnika „ekstraordynaryjny”. Jakby nie wystarczyło nam to, że coś jest nadzwyczajne. Żeby nie było wątpliwości, przymiotnik „ekstraordynaryjny” towarzyszy nam od bardzo dawna. Tegoroczny szczyt frekwencji przypadł na okres pandemii, natomiast w zeszłym roku wystąpił w okresie, kiedy o ekstraordynaryjnej sytuacji mówiły władze w związku ze strajkiem szkolnym i organizacją egzaminów. Obecnie o ekstraordynaryjnej sytuacji słyszy się ponownie od rządzących, ale może jest to znak, że słowo „nadzwyczajny”, przestało nam wystarczać".
Bardziej precyzyjną, bo polityczną odpowiedź na pytanie o wszechobecność ekstraordynaryjności prezentuje jednak literaturoznawca dr hab. Michał Rusinek:
"O co może chodzić w tym przypadku? Wydaje się, że o to, by uniknąć kłopotliwych pytań o to, czemu — skoro sytuacja jest wyjątkowa — rząd nie decyduje się na wprowadzenie stanu wyjątkowego (nie istnieje przecież termin „stan ekstraordynaryjny”)".
OKO.press kibicuje urzędnikom w dalszym kruszeniu warstw niemożności językowych potężnym wiertłem, jakim jest słownik synonimów. Dlaczego tylko stan ekstraordynaryjny, skoro mógłby być także niepospolity, niekonwencjonalny, wyborowy, wyróżniający się, niesztampowy, szampański, czarowny?
Na tym jednak nie kończą się językowe wygibasy Michała Dworczyka. W wywiadzie był także kilkukrotnie pytany o opinie dyrektora Prokuratorii Generalnej i szefa Departamentu Prawnego KPRM, które nie zostawiały suchej nitki na pomyśle zarządzenia przez premiera wyborów kopertowych. Głównym argumentem Dworczyka było to, że to nie były żadne opinie, ani ekspertyzy:
Konrad Piasecki: Te główne ekspertyzy, które wpłynęły, czyli ekspertyzy Prokuratorii...
Michał Dworczyk: Nie, to nie są ekspertyzy. To są dokumenty robocze, w których rzeczywiście i Prokuratoria Generalna i dyrektor Departamentu Prawnego zwraca uwagę na zagrożenia (....)
Czy Pan znał te opinie dyrektora Prokuratorii Generalnej i szefa Departamentu Prawnego KPRM?
Powtórzę jeszcze raz: to nie są opinie.
To jak pan by to nazwał?
To są robocze notatki.
Ponieważ jednoznacznie negatywna wymowa roboczych notatek nie spodobała się w Kancelarii Premiera, urzędnicy postanowili zamówić prawdziwe ekspertyzy, czyli takie, które zostały sporządzone między innymi przez prawników związanych z Ordo Iuris. Inwestycja (jak podaje NIK - ok. 150 tys. zł) się opłacała, bo zewnętrzne opinie okazały się przychylne wyborom kopertowym, które zmiażdżył między innymi wojewódzki sąd administracyjny.
Pozostając w temacie psucia prawa, nie możemy nie wspomnieć o niespotykanej inwencji, z jaką rząd próbował w grudniu 2020 roku wyjaśnić, co właściwie wprowadzono rozporządzeniem wydanym przed świętami Bożego Narodzenia. Przypomnijmy - paragraf 26 mówił wprost o zakazie przemieszczania się między godziną 19.00 31 grudnia, a 6.00 1 stycznia. Media zakaz ten nazwały szybko - zgodnie z sensem regulacji - godziną policyjną. Zakaz ten był wprowadzony oczywiście nielegalnie, podobnie jak szereg innych ograniczeń egzekwowanych w pandemii.
Tym razem jednak rząd przestraszył się reakcji społecznej. I choć rozporządzenia nie zmieniono, to kolejni politycy obozu władzy ogłaszali, że żadnej godziny policyjnej nie ma i nie będzie. Czym w takim razie była nienazwana kadłubkowa regulacja? Według ostatecznej wykładni premiera Mateusza Morawieckiego był to "bardzo gorący apel o nieprzemieszczanie się".
I tak tu się powoli żyje. Podatek to nie podatek, tylko danina, lockdown to nie lockdown, tylko narodowa kwarantanna. Nie potrzebujemy już zgłoszenia do budowy domu, wystarczy zawiadomienie. A wreszcie, jak zdradził niedawno Jarosław Kaczyński, w Polsce nie ma żadnego zakazu aborcji, jest po prostu możliwość prywatnej wycieczki za południową granicę w celach medycznych. Niestety, nie każdy jest wystarczająco rozgarnięty, by takie językowe subtelności pojąć.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze