0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Alex Brandon / POOL / AFP)Alex Brandon / POOL ...

Mimo znaczącej przewagi finansowej (Kamali Harris udało się zebrać na kampanię kilkakrotnie więcej środków finansowych niż Trumpowi) oraz bardziej merytorycznego programu, tandem Harris-Walz przepadł. Nie oferując konkretów, za to operując rozbuchaną retoryką i rozbujałą wyobraźnią, Donald Trump i jego racjonalna przeciwwaga – JD Vance jako wiceprezydent – wygrali wybory. Obiecali uporządkować południową granicę poprzez masowe deportację, zakończyć toczące się w Gazie i Ukrainie wojny, przywrócić miejsca pracy w przemyśle poprzez interwencjonizm i wojny celne oraz zadać kres “neomarksistowskiej” ideologii, zagrażającej tradycyjnym, amerykańskim wartościom.

Ale Donald Trump znany jest zarówno z kwiecistych mów, jak i ambiwalencji poglądów. Nie jest zatem do końca jasne, co kryje się za tymi górnolotnymi sformułowaniami i co nowy kurs Ameryki oznaczać będzie w praktyce.

Czego spodziewać się po America first?

Wybory w USA przyniosły ostry skręt w prawo. Neokonserwatywnego renesansu można spodziewać się tak w sensie gospodarczym, jak i obyczajowym. Nieoficjalnym patronem tej nowej konserwatywnej fali jest Ronald Reagan, z deregulacją, tradycjonalizmem, i konfrontacyjnym stylem w polityce zagranicznej. Nawet hasło MAGA – Uczyńmy Amerykę znów wielką – nawiązuje do podobnych sloganów z lat 80. Nic dziwnego: trumpiści czerpią z tych samych źródeł co Reagan.

Inspiracje programowe dla kampanii Donalda Trumpa wyszły ze znanych republikańskich think-tanków, przede wszystkim The Heritage Foundation, jak i nowych organizacji bezpośredni wyrosłych z ruchu MAGA, jak na przykład America First Policy Institute. Charakteryzuje je szeroko pojęty liberalizm gospodarczy przy jednoczesnym rozczarowaniu kulturowym liberalizmem, tak charakterystyczne dla nowej prawicy. W sensie gospodarczym to ograniczenie roli państwa do minimum, w wymiarze tzw. obyczajowym spór o prawa kobiet czy mniejszości seksualnych i etnicznych. Środowiska te także poddają w wątpliwość istnienie antropogenicznych zmian klimatu, jak i prezentują sceptyczne stanowisko wobec migracji i wielokulturowości. Ze względu na globalną rolę, jaką odgrywają Stany Zjednoczone, jak w systemie naczyń połączonych, wiele decyzji polityki wewnętrznej odbije się na roli USA w świecie i ich relacjach z partnerami.

Po pierwsze – handel zagraniczny

Donald Trump wielokrotnie zapowiadał, że rozpocznie swoją drugą kadencję w fotelu prezydenckim od nałożenia 25-procentowych ceł na Kanadę i Meksyk, najbliższych partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych, oraz przynajmniej 10-, a nawet 60-procentowego cła na towary z Chin. Dodatkowo 10- lub nawet 20-procentowe cła dotyczyć mają także innych kierunków importu towarów do USA, także z Europy. Taka wolta w krótkiej perspektywie czasowej odbiłaby się bezpośrednio na cenach produktów konsumpcyjnych sprowadzanych z zagranicy do Stanów Zjednoczonych, zanim rodzimy potencjał wytwórczy wypełniłby powstałe nisze. Miałoby to także wpływ na całą branżę produkcyjną w USA, szczególnie przemysł samochodowy. Kanada, Meksyk i Stany Zjednoczone są ze sobą ściśle powiązane, wiele miejsc pracy generowanych jest przez lub wokół ponadgranicznych łańcuchów produkcji.

Wzrost kosztu importu części wyprodukowanych za granicą miałyby wpływ nie tylko na cenę finalnego produktu, ale i całą strukturę branży i jej zatrudnienia. W sposób oczywisty, nagłe wprowadzenie ceł wpłynęłoby negatywnie na atrakcyjność handlu z USA. Europa mogłaby nawet w dwójnasób odczuć tego konsekwencje: raz, ze względu na bezpośrednie obłożenie cłami handlu dwustronnego, a dwa, przez pośrednie skutki amerykańskich ceł na popyt i podaż gospodarki chińskiej, również intensywnie handlującej z USA.

Po drugie – globalna rola USA

Z jednej strony, amerykańskie społeczeństwo pozytywnie postrzega historyczną rolę Stanów Zjednoczonych w świecie, z drugiej jednak rośnie sceptyczny stosunek do wydatków na interwencje za granicą wobec nierozwiązanych problemów w kraju, takich jak brak dostępności nowych mieszkań, rosnące koszty utrzymania, edukacji, czy epidemii uzależnień, np. od opiatów czy fentanylu. Szczególnie młodsze pokolenia nie oczekują kontynuowania aktywnej roli USA na arenie globalnej. Ten nowy izolacjonizm szczególnie wyraźny jest wśród wyborców i wyborczyń republikańskich, co świetnie wyczuł Trump. W poprzedniej kadencji zdecydował się na wycofanie amerykańskich sił z Afganistanu.

W zeszłorocznej kampanii wyborczej obiecywał natychmiast zakończyć obydwie trwające wojny – w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. 19 stycznia, dzień przed inauguracją prezydentruty Trumpa, konflikt na Bliskim Wschodzie wszedł w nową fazę – zawieszenia broni i wymiany zakładników. Jak jednak, biorąc pod uwagę fascynację Trumpa stylem przywódczym Władimira Putina miałoby wyglądać zakończenie wojny w Ukrainie? Tego nie wiemy. I co z przyszłością NATO w sytuacji, kiedy żaden kraj, nawet Polska, nie realizuje najnowszego żądania Trumpa, by zwiększyć krajowe wydatki na zbrojenia do 5 proc. PKB?

Po trzecie – zwrot ku sobie

Obok ekonomicznego natywizmu i izolacjonizmu, nowa administracja deklaruje także powrót do “amerykańskości” w starym stylu. Ostro krytykuje “wokeism” i “lewactwo”, rzekomo demolujące społeczny porządek oparty na tradycyjnych wartościach i stratyfikacji społecznej. W praktyce oznacza to odrzucenie dotychczasowego liberalnego paradygmatu w podejściu do praw kobiet, mniejszości, a także różnych paradygmatów edukacyjnych, np. krytycznie odnoszących się do rasy, klas, religii w sferze publicznej. Zwrot ku wartościom narodowym ma także wydźwięk w debacie o imigracji. Jako polaryzujący temat wywołujący silne emocje, była ona tematem wiodącym w kampanii prezydenckiej, szczególnie zapowiadane masowe deportacje. Szacunkowe dane wskazują, że w kraju przebywa około 11 milionów nieudokumentowanych migrantów i migrantek.

Wiele sektorów gospodarki – szczególnie rolnictwo, budowlanka, gastronomia – polega na ich taniej, często sezonowej pracy, co kłóci się z roztaczaną wizją migranta jako darmozjada-kryminalisty. Nie wskazano też, jak miałyby się odbywać masowe deportacje. W pamięci mamy jednak jeszcze dzieci w klatkach, rozdzielone od rodziców na granicy.

Do tych najistotniejszych paradygmatów nowego amerykańskiego przywództwa dochodzą także kwestie innych polityk nowej administracji, jak energia i klimat, polityka fiskalna, dostęp do opieki zdrowotnej, a także broni. Niepokój wzbudziły także wzmianki o kompletnej wymianie kadry administracji publicznej, redefinicji wolności słowa, czy uwolnienia “więźniów politycznych” skazanych za atak na amerykański Kapitol w 2021 roku. Jednak czego dokładnie się spodziewać, poza spektakularnymi kontrowersjami i zamieszaniem – nie wiadomo. Donald Trump już nieraz udowodnił, że mówi dużo, ale nie zawsze realizuje swoje obietnice.

Przeczytaj także:

Nowa władza i jej administracja

Zrozumienie przyczyn “czerwonej fali”, jaka przeszła przez USA jest kluczowe dla zrozumienia czego oczekują – oraz czego nie oczekują – wyborcy. Hasło Harris “Turn the page” – czyli zacznijmy nowy rozdział, zacznijmy na nowo – koresponduje z potrzebą zmiany. Jej program jednak nie okazał się dla większości wyborców tą zmianą, na którą czekali. Trump zaoferował mieszankę ogólników i radykalnych wizji, które do wielu wyborców po prostu przemówiły, a ci rozczarowani administracją Bidena i Harris postanowili dać szansę nie tyle Trumpowi, co Republikanom. Czytając te słowa, być może niektórzy w Polsce odczują deja vu.

Jako Prezydent, Trump w czasie pandemii uruchomił natychmiastowe wypłaty zapomóg, jak i zeszedł z politycznej sceny na czas, by uniknąć inflacji oraz przed wybuchem wojny w Ukrainie. Z tego powodu, wiele obywateli i obywatelek, niekoniecznie jego fanatycznych zwolenników, administrację Trumpa wspomina dziś jako czas stabilizacji. Z pamięci umknęły przyjaźnie z autokratami takimi jak Kim Dzong Un, podsycanie rasowych i etnicznych podziałów w czasie protestów Black Lives Matter, częste zmiany na najwyższych szczeblach władzy, na przykład odwołanie szefa FBI, oraz bezprecedensowy atak na Kapitol w styczniu 2021 roku.

Nowa administracja może być tak egzotyczna, jak radykalna. Wśród nominatów znajduje się wprawdzie kilku prominentnych i rozpoznawalnych polityków i polityczek, takich jak senator z Florydy Marco Rubio kreowany na nowego Sekretarza Stanu odpowiedzialnego za politykę zagraniczną; Tulsi Gabbard – była Demokratka z Hawajów i weteranka, przewidywalnie następna szefowa amerykańskiego wywiadu; czy jeszcze niedawno niezależny kontrkandydat w wyborach prezydenckich Robert F. Kennedy Jr, zainteresowany Departamentem Zdrowia, mimo antyszczepionkowych poglądów. Ochroną granic zajmie się Tom Homan jako przyszły szef Służb Imigracyjnych i Celnych, człowiek z wieloletnim doświadczeniem w organach ścigania, opowiadający się za surową polityką migracyjną.

W kolejce po stanowiska zarówno w gabinecie Trumpa, jak i szerszej administracji są jednak osoby wywodzące się ze środowisk biznesowych i Wall Street, jak na przykład Chris Wright, który przejmie Departament Energii, kwestionując zmiany klimatu, czy Howard Lutnick, przyszły Sekretarz Handlu, nie wspominając o Elonie Musku i stworzonym dla niego Departamencie Wydajności Państwa.

W nowej administracji znalazło się także miejsce dla reprezentantów mediów i rozrywki. Nie brakuje osób związanych z Fox News, znaną prawicową stacją promującą Donalda Trumpa – z wzajemnością, takich jak weteran i były prezenter Pete Hegseth nominowany na Sekretarza Obrony, czy Sean Duffy, republikański kongresmen i były gospodarz Fox Business, który szykuje się na przejęcie Departamentu Transportu. Linda McMahon, była CEO World Wrestling Entertainment (WWE) i wieloletnia zwolenniczka Trumpa, uzyskała nominację na Sekretarza Edukacji. Ten niemal stereotypowo amerykański sport-niesport odegrał z resztą ważną rolę w mobilizacji wyborców w listopadzie 2024 roku, od prawie dwóch dekad dając Trumpowi widoczność i pozyskując takie gwiazdy jak Hulk Hogan dla komitetu poparcia jego kandydatury.

Prawdopodobnie i w tej kadencji nie obędzie się też bez nepotyzmu – na amerykańskiego ambasadora we Francji prezydent-elekt wstępnie wybrał ojca swojego zięcia, Charlesa Kushnera, na ambasadorkę w Grecji – Kimberly Guilfoyle, prezenterkę Fox News i narzeczoną syna, Donalda Juniora. Same dzieci Trumpa prawdopodobnie nie będą tym razem bezpośrednio zaangażowane w jego administrację, jak to miało miejsce w przypadku córki Ivanki i jej męża Jareda po 2016 roku. Do ostatecznego potwierdzenia wielu nominacji niezbędna jest jeszcze zgoda Senatu, w której większość mają Republikanie. Będzie to pierwszy test jedności Partii Republikańskiej i papierek lakmusowy lojalności jej mainstreamu wobec ekstremalnego skrzydła MAGA.

Dlaczego właściwie Trump wygrał

Krajobraz polityczny jasno wskazuje preferencje amerykańskich wyborców i wyborczyń.

Z jednej strony, kraj pozostaje podzielony na demokratyczne wybrzeża oraz republikańskie centrum, Demokraci dominują także w dużych miastach i na przedmieściach, podczas gdy przyczółki Partii Republikańskiej to mniejsze miasta, tereny rolnicze. W tych wyborach udało się Republikanom przekonać do siebie zmagający się od dekad z deindustrializacją północny zachód kraju, dziś określany pejoratywnie jako Pas Rdzy (Rust Belt). To przemysłowe sercu kraju, gdzie na początku XX wieku wyrastały fortuny Carnegiego i Forda, od końca lat siedemdziesiątych przeżywa zapaść. Przemysł ciężki, samochodowy, produkcja stali, padły ofiarą mniej lub bardziej udanych polityk przemysłowych – najpierw Reagana (Reaganomics), potem Clintona (NAFTA). Podobnie jest z wydobyciem węgla na południe od hut stali. Po fabrykach i tętniących życiem miastach dziś straszą kikuty przemysłowych konstrukcji i zakryte dyktą okna pustostanów. Mimo że związki zawodowe tradycyjnie opowiadały się za Demokratami i wsparły Kamalę Harris, wielu ich członków zagłosowało na Trumpa obiecującego przywrócenie miejsc pracy w przemyśle.

Republikanom udało się też dokonać kolejnej wolty. Świadomi szybkich zmian demograficznych w kraju, w wyniku których ich tradycyjny elektorat – biali mężczyźni w średnim wieku, bez wyższego wykształcenia – systematycznie się kurczy, sięgnęli po nową, nieoczywistą strategię. Bazując na tradycyjnym przekazie w wymiarze kulturowym – rodzina i ojczyzna jako antyteza “wokeizmu” – podjęli proaktywną próbę wyjścia poza bazowy elektorat i przejęcia niektórych segmentów elektoratu Demokratów oraz niegłosujących. Ten zabieg udał się po trosze z bardziej konserwatywnymi czarnoskórymi mężczyznami.

O wiele większym sukcesem okazała się próba przejęcia Latynosów. W tym przypadku szczególnie pomocna okazała się także antymigracyjna retoryka, rozgrywająca legalne, “wartościowe” środowiska imigranckie przeciwko tym “złym”, nielegalnym, forsującym południową granicę, a także dopuszczającym się przestępstw na terenie USA. Retoryczna kryminalizacja masowej nieudokumentowanej migracji okazała się mocarną narracją.

Przysłowiową kropkę nad i postawili Amerykanie i Amerykanki arabskiego pochodzenia. Bezwarunkowe wsparcie administracji Bidena dla Izraela wobec bombardowań cudności cywilnej w Gazie i południowym Libanie skutecznie odsunęły i ten elektorat od Partii Demokratycznej.

Na jej nieszczęście, wyborcy ci skoncentrowani byli geograficznie wokół fabryk Forda w Dearborn pod Detroit, w kluczowym dla głosów elektorskich stanie Michigan.

Przegrani Demokraci wymyślają się na nowo

Kolejne cztery lata będą także kluczowe dla Demokratów. Skala porażki jest znaczna. Mimo że na poziomie regionalnym wciąż mają spore wpływy i gubernatorów w 23 stanach, na poziomie federalnym coś pękło. Jedni przyczyn porażki Harris upatrują w strategii przedkładającej pozyskanie umiarkowanych republikanów kosztem zaniedbania tradycyjnego demokratycznego elektoratu. Bernie Sanders upatrywał przyczyn porażki Partii Demokratycznej wśród klasy pracującej w reakcji na porzucenie klasy pracującej przez tę właśnie partię i ostrzegał przed powstaniem nowego oligarchicznego systemu w USA. Inni, jak Senator Chris Murphy czy kongresmen Tom Souzzi, winą za porażkę obarczają partyjną lewicę: za dużo polityki tożsamościowej i wojen kulturowych, za mało zdrowego rozsądku i interakcji z “normalnymi ludźmi”. Z dużym prawdopodobieństwem można domniemać, że przyczyny porażki są bardziej złożone.

Tymczasem, powyborczy kurz opadł i Demokraci muszą odnaleźć się w nowej sytuacji. W krótkiej perspektywie czasowej pojawia się wyzwanie jak w różnych gremiach być konstruktywną opozycją, jednocześnie broniąc największych zdobyczy Demokratów ostatnich dekad, jak na przykład Medicare? Niewiele czasu zostało na namysł. Już za dwa lata Demokraci będą musieli pokazać się z nowej, lepszej strony w czasie tzw. Midterms, czyli wyborów do Kongresu USA w środku prezydenckiej kadencji. Stawką będzie nie tylko przebicie republikańskiej hegemonii, ale także odzyskanie wiatru w żagle przed kolejnymi wyborami prezydenckimi w 2028 roku.

Długofalowo konieczna jest natomiast redefinicja Partii Demokratycznej, stworzenie się na nowo, przedstawienie oferty przekonywającej zarówno dla wielkomiejskich wyborców z wyższym wykształceniem, jak i tradycyjnego elektoratu – klasy pracującej. Oznacza to przezwyciężenie wewnętrznych sprzeczności, inkluzywność zamiast dogmatyzmu, wiarygodność. Refleksje powyborcze oscylują wokół fundamentalnego pytania o rachunek kosztów i strat wynikających z przestrojenia partii bardziej w lewo, czy jeszcze bardziej do centrum, czyli w prawo. Być może potrzeba więcej tzw. Blue Dogs, konserwatywnych Demokratów? A może więcej polityków i polityczek spod znaku The Squad, progresywnej różnorodnej lewicy? Pytania te nie są też obce wielu europejskim centrowym partiom, przegrywającym starcia wyborcze z radykalnym populizmem.

Epilog: podzielone stany Ameryki

6 listopada Amerykanie i Amerykanki obudzili się w nowej politycznej rzeczywistości. Republikanie mają na poziomie federalnym pełen komfort rządzenia. Nie oznacza to jednak, że ich zwycięstwo jest absolutne. Stany Zjednoczone pozostają społeczeństwem silnie podzielonym, w którym główną osią różnic są partyjne sympatie. Demokraci w równym stopniu nie tolerują Republikanów, jak Republikanie Demokratów. W zasadzie jedynie polityka zagraniczna i niektóre aspekty polityki gospodarczej znajdują posłuch w obydwu grupach. Wspólnego mianownika brakuje najbardziej w kwestiach obyczajowych czy społecznych, roli państwa, przyszłej wizji społeczeństwa.

Polaryzacja jest tym silniejsza, że w Stanach Zjednoczonych scena polityczna podzielona jest dosłownie na pół. Mimo że wewnątrz obydwu partii ścierają się różne poglądy i skrzydła, Demokraci i Republikanie praktycznie monopolizują scenę polityczną. Nie ma poza nimi alternatyw, i to jest też powodem zaciekłej rywalizacji i podkreślania różnic na każdym kroku w celu mobilizacji elektoratu i utrzymania wewnętrznej spójności.

Dla polskich czytelników i czytelniczek musi to brzmieć znajomo. Po wyborach w 2023, gdy opozycji udało się odsunąć PiS od władzy, Polska znajduje się w sytuacji podobnej do Stanów Zjednoczonych sprzed 5 listopada 2024 roku. Po relatywnie krótkim autokratycznym epizodzie do władzy powróciły partie deklarujące przywiązanie do wartości demokratycznych. Wobec kryzysu ekonomicznego, inflacji, toczących się wojen, w USA to jednak było za mało by odwieść wyborców od kolejnych eksperymentów z demokracją. Dla polskiej klasy politycznej powinna to być bezcenna lekcja: do czego prowadzą podziały partyjne oraz konfrontacyjna retoryka, w czasach gdy ponad wszystko potrzeba jedności.

;
Na zdjęciu Maria Skóra
Maria Skóra

Dr Maria Skóra koordynuje projekt dotyczący praworządności w Unii Europejskiej (RESILIO) w Instytucie Polityki Europejskiej (Institut für Europäische Politik) w Berlinie. Wcześniej pracowała w think tanku Das Progressive Zentrum oraz w HUMBOLD-VIADRINA Governance Platform. W Polsce dzieliła karierę zawodową między akademię a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Była ekspertką Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz Biura UNDP w Warszawie. Z wykształcenia socjolożka i ekonomistka.

Komentarze