Miniony weekend mógł de facto zakończyć kampanię Rafała Trzaskowskiego: ani w debacie z Nawrockim, ani z Mentzenem, ani na niedzielnym marszu nie wolno mu było pozwolić sobie na najmniejsze potknięcie, jeśli chciał do końca toczyć wyrównany bój o prezydenturę. I to zadanie wykonał
Od samego startu kampanii przed drugą turą wyborów Rafał Trzaskowski był w defensywie z bardzo prostego powodu: wyników tury pierwszej. Zaledwie 1,82 pkt proc. przewagi nad Karolem Nawrockim wywołało efekt rozczarowania wśród bazy wyborczej prezydenta Warszawy, a niemal 51,5 proc. głosów na kandydatów prawicowej opozycji wobec rządu jasno wskazywało, kto jest faworytem dogrywki 1 czerwca.
Po ogłoszeniu wyników pierwszej tury po stronie Koalicji 15 października zaczęły się rachunki charakterystyczne dla polskich kibiców piłkarskich na mundialu, znane pod hasłem „matematycznych szans” na wyjście reprezentacji z grupy: ilu wyborców Mentzena musi się zdemobilizować lub zagłosować na Trzaskowskiego, w jakim odsetku wyborcy Brauna pójdą do drugiej tury, czy wyborcy Zandberga masowo poprą Trzaskowskiego... I tak dalej i tym podobne. Więcej tu było algebry niż polityki. Czemu trudno się dziwić, liczby w tej kampanii są bardzo ważne, co pokazują również liczne analizy OKO.press.
Ale jednak wybory rozstrzygną się w sferze politycznej. A tutaj Rafał Trzaskowski był przez cały tydzień pod ogromną presją, z trzema wydarzeniami na horyzoncie z cyklu make or break: piątkową debatą z Karolem Nawrockim, sobotnią debatą ze Sławomirem Mentzenem i niedzielnym mobilizacyjnym Marszem Patriotów.
Nikt tego głośno nie przyznawał, ale było jasne, że każda skucha Trzaskowskiego może praktycznie zakończyć jego kampanię.
A szanse, że skuchy uda się uniknąć, nie były nadzwyczaj duże, bo forma kandydata przed pierwszą turą była bardzo nierówna i nie zwiastowała błyskotliwych i skutecznych występów. Tak więc składano go do grobu, tymczasem Trzaskowski zmartwychwstał, uniósł skalę wyzwania. Wytrzymał presję. Dał nową energię swojej kampanii. I zachował szanse na minimalną wygraną z Nawrockim 1 czerwca.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Jak ważne były dobre występy Trzaskowskiego w starciach z Nawrockim i Mentzenem, pokazał zorganizowany przez Koalicję Obywatelską niedzielny Marsz Patriotów. O ile przewaga w liczbie uczestników nad odbywającym się równolegle marszem poparcia dla Karola Nawrockiego była przewidywalna, bo Warszawa to liberalno-lewicowa twierdza, o tyle dostrzegalna gołym okiem różnica w atmosferze była jednak zaskakująca.
Jeszcze w poniedziałek lub wtorek można było przypuszczać, że Marsz Patriotów będzie największą w historii polskiej polityki stypą, smętnym wydarzeniem, które będzie udawało mobilizacyjny wiec, ale w powietrzu będzie się unosił charakterystyczny zapach nieuchronnej porażki.
Tak jednak nie było. Zarówno z wystąpień polityków i polityczek, jak i z wypowiedzi uczestników biła wiara w walkę do końca i możliwe zwycięstwo. Było różnorodnie, energetycznie, były pozytywnie memiczne momenty jak przekazanie Małgorzacie Trzaskowskiej korali mocy przez Joannę Senyszyn.
Dobrze to wyglądało i z perspektywy ulicy i z perspektywy ekranu telewizora.
W tym samy czasie marsz PiS sprawiał wrażenie bardziej sztampowego, zrobionego trochę na „odwal się” – ot, musiał się odbyć w kontrze do Trzaskowskiego, więc się odbył. Przez to bardziej przypominał jeszcze jedną partyjną imprezę niż mobilizacyjne wydarzenie na finiszu kampanii. Stąd też całkiem dobre przemówienie Nawrockiego, pomyślane jako credo jego ewentualnej prezydentury, nie zrobiło w medialnym przekazie takiego wrażenia, jakie zrobić mogło.
O debatach Trzaskowskiego z Nawrockim i Mentzenem powiedziano już chyba prawie wszystko. Z obu Trzaskowski wyszedł obronną ręką.
Po pierwsze, dał swoim mniej lub bardziej zagorzałym sympatykom „momenty dumy”: pokazał, że nie boi się trudnych wyzwań, że potrafi być twardy (a jak pamiętamy z wywiadu prezydenta Dudy, twardość jest w Pałacu Prezydenckim istotna i „nie możesz sobie pozwolić na to, że cię coś rozbije”), że jest gotowy do roli lidera, że potrafi bronić swoich poglądów. To istotne, bo to właśnie ci najbardziej zaangażowani sympatycy będą aktywni na finiszu kampanii, to te osoby będą przekonywać do głosowania w rodzinach, miejscach pracy, w internecie.
Po drugie, zrzucił z siebie pokutny worek przegrywa, a założył pelerynę potencjalnego zwycięzcy.
Ten drugi aspekt jest nawet ważniejszy, bo utwardzająca się wśród osób niezdecydowanych opinia, że Rafał Trzaskowski ma małe szanse w tych wyborach, byłaby dla niego bardziej zabójcza, niż największy nawet skandal: ludzie bez jasno sprecyzowanych poglądów politycznych lub sympatii partyjnych często nie chcą marnować głosu na polityka, postrzeganego jako prawdopodobny przegrany.
Kwestią mniej jednoznaczną jest uwieńczone na filmie piwo wypite w sobotę przez Rafała Trzaskowskiego i Radosława Sikorskiego w towarzystwie Sławomira Mentzena.
Klip z wydarzenia na profilu Sikorskiego na platformie X dobija do 11 mln wyświetleń, co pozwala sądzić, że zobaczy go albo o nim przynajmniej usłyszy większość z osób, które zagłosują w niedzielnych wyborach. Mentzena za fraternizowanie się z Trzaskowskim zaatakował PiS i narodowe skrzydło Konfederacji, a sam główny bohater broni się przed zarzutami, wskazując m.in., że piwo wypite w jego towarzystwie jest korzystne dla Nawrockiego, bo może zdemobilizować część elektoratu lewicowego, który tak się na to oburzy, że nie pójdzie głosować.
Czy coś w tym jest? Zapewne tak, pytanie w jakiej skali.
Z całą pewnością widok miłego popijania browarka z politykiem radykalnie przeciwnym prawom reprodukcyjnym kobiet, politykiem antyimigranckim, politykiem wrogim nadawaniu praw osobom LGBT, to nie był dla liberalno-lewicowych wyborczyń i wyborców najmilszy obrazek w tej kampanii.
Zwłaszcza jeśli ich motywacją do głosowania w drugiej turze było zatrzymanie triumfalnego marszu skrajnej prawicy.
Na korzyść Trzaskowskiego działa jednak poprzedzająca piwo rozmowa z Mentzenem, gdy w kilku miejscach bardzo ostro spierał się z liderem Konfederacji, np. w sprawie praw i bezpieczeństwa osób transpłciowych. Nie zmienia to jednak faktu, że dla części wyborców niesmak po piwie pozostał.
Jak wielu? Tu należałoby spojrzeć na elektorat Adriana Zandberga, który można podzielić na dwie mniej więcej równe grupy:
W części tej drugiej grupy nieprzesadny już wcześniej entuzjazm wobec kandydatury Trzaskowskiego mógł po piwie z Mentzenem zmniejszyć się do zera.
Pytanie jednak, czy dla prezydenta Warszawy nie jest to strata, którą opłacało się ponieść.
Decydujące w wyborczej grze będą bowiem dwie grupy:
Niegłosujący w pierwszej turze (zwłaszcza przy tak wysokiej frekwencji) to zazwyczaj osoby bez bardzo sprecyzowanych sympatii partyjnych, niezbyt zainteresowane polityką, o różnych profilach światopoglądowych. Ich motywacje w dogrywce na ogólnym planie będą dwie: albo chęć wyrażenia protestu wobec koalicji rządowej, albo obawa przed objęciem urzędu prezydenta przez kandydata o niejasnej przeszłości i niejasnych kompetencjach, często połączona również z negatywnymi wspomnieniami z 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości.
W obu tych grupach piwo z Mentzenem, najbardziej wyrazistą postacią opozycji wobec rządu Koalicji 15 października, może Trzaskowskiemu tylko pomóc.
Z przyczyn oczywistych piwo z liderem Konfederacji nie zaszkodzi Trzaskowskiemu również w grupie wyborców Sławomira Mentzena. Z tym zastrzeżeniem, że cech i nastawienia istotnej jej części możemy się tylko domyślać.
Mówiąc o wyborcach Mentzena, mówimy tak naprawdę o 1,5 mln wyborców Konfederacji z 2023 roku, tymczasem w tych wyborach Mentzen podwoił ten elektorat. Możemy z dużą dozą pewności postawić hipotezę, że większość z nowych 1,5 mln jego wyborców ma podobne cechy jak tradycyjny elektorat konfederatów, ale nie możemy być tego do końca pewni. A to ilu wśród nich jest wyborców konserwatywno-narodowych, ilu wkurzonych na politykę ostrych młodych liberałów i libertarian, a ilu przezroczystych aksjologicznie antysystemowców, to jedna z większych tajemnic tych wyborów.
A rozwiązanie tej zagadki będzie miało istotny wpływ na wynik.
Podsumowując, to był dobry tydzień dla Rafała Trzaskowskiego. Wchodził w niego jako kandydat przegrany i poobijany, mierzący się z negatywną dla siebie atmosferą kampanii wskazującą Nawrockiego jako potencjalnego zwycięzcę. Skończył go jako kandydat, który przejął inicjatywę, odwrócił losy gry, pokazał, że będzie walczył do ostatniej minuty.
Ale to wszystko nie oznacza, że Trzaskowski stał się faworytem wyborów: na razie strzelił tylko bramkę wyrównującą. Mecz trwa. I do końca będzie bardzo zacięty.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi.
Komentarze