Kto będzie w Polsce wiarygodnym rozmówcą dla nowej Ameryki, bo przecież nie Duda czy Kaczyński, o których w Waszyngtonie mają wyrobione zdanie? To szansa dla opozycji, która może być postrzegana jako prawdziwa reprezentacja polskich interesów - pisze prof. Roman Kuźniar
Wprawdzie drugi impeachment wobec byłego prezydenta Trumpa się nie powiódł, ale to nie oznacza, że Trump ma przed sobą polityczną przyszłość. Nawet w Partii Republikańskiej, która broniąc go sięgnęła moralnego dna, ta obrona przebiegała pod hasłem „son of a bitch but our…”.
Także ci republikańscy senatorowie, którzy głosowali przeciwko skazaniu Trumpa nie kryli, że ponosi odpowiedzialność za wydarzenia z 6 stycznia. Teraz przed Trumpem niekończące się procesy, cywilne i karne. Można żartobliwie powiedzieć, że sądy w Ameryce will Make Trump Busy Again.
Realnym problemem nie jest więc sam Trump, choć jego toksyczność będzie jeszcze o sobie dawała znać. Problemem - tu się wszyscy zgadzają - będzie trumpizm jako jego dziedzictwo w amerykańskiej polityce.
Niestety, prezydentura Trumpa zdążyła potężnie zaszkodzić także Polsce. To pod jego ochronnym parasolem wzmocniła się polska wersja trumpizmu, choć trzeba oddać jej sprawiedliwość – ma endogeniczny charakter i pojawiła się nawet przed nim.
Jednak objęcie prezydentury przez Trumpa stało się dla rządów „zjednoczonej prawicy” błogosławieństwem. Rzadko się zdarza, aby pomiędzy prezydentem USA i jego administracją a jakimkolwiek rządem w świecie zachodnim miała miejsce tak dalece idąca - a przy tym tak szkodliwa dla tego drugiego kraju - kompatybilność.
Między Trumpem a zbiorowym Trumpem w Polsce, czyli PiS-em ta kompatybilność przebiegała w trzech pasmach.
Po pierwsze, aksjologicznym. Chodzi o moralny nihilizm, czyli zero przyzwoitości, zero wstydu oraz kłamstwo i oszczerstwo jako broń masowego rażenia.
Po drugie, politycznym, chodzi o autorytarny, lecz w tym przypadku chaotyczny instynkt Trumpa. A w Polsce planowo i z premedytacją wcielany przez PiS w życie projekt budowy systemu autorytarnego.
Po trzecie, politycznej obyczajowości. Chodzi o klientelizm, klikowość, kolesiostwo, przekręty, czyli w sumie o styl rządzenia.
Obie te formacje – trumpizm i nasza narodowa neobolszewia – są aberracją w świecie politycznego Zachodu, ale aberracje zdarzają się także w życiu społecznym. Trump był gruntownie antyzachodni, i PiS także jest kulturowo formacją gruntownie niezachodnią, nieeuropejską.
Po pierwsze, klientelizm kosztuje klienta, a to Trump w tej relacji był patronem. Rzecz oczywiście w bezprzetargowych zakupach drogiego sprzętu zbrojeniowego tylko w USA, czy obietnicy bezprzetargowego kupna technologii nuklearnej w USA, że o zwolnieniach od podatków dla amerykańskich firm nie wspomnę.
Po drugie, wprawdzie wrogość wobec Unii Europejskiej nasza nacjonalistyczna prawica ma w genach, ale Trump tej wrogości oczekiwał, ją podsycał, i dawał iluzję ochrony na wypadek kłopotów, gdyby rząd PiS nie mógł liczyć na Unię. W pogardliwym stosunku do UE Trump miał w PiS sprzymierzeńca.
I po trzecie, prawica korzystała z przyzwolenia Trumpa na odwrót od demokracji w Polsce, na atak na społeczeństwo obywatelskie.
Po tak bardzo przez PiS niechcianym zwycięstwie demokratów (stąd to groteskowe wymigiwanie się Dudy od gratulacji dla znanego z propolskich sympatii Bidena), nadwiślańscy, smutni epigoni trumpizmu mają kłopot.
W relacjach z nową administracją USA zapanowała przecież pełna niekompatybilność. Najsilniej jest to widoczne właśnie w sferze aksjologiczno-normatywnej. Świat „wartości” knajackiej grupy trzymającej władzę nad Wisłą i świat wartości reprezentowanych przez administrację Bidena to są dwa nie tylko różne, ale przeciwstawne sobie światy.
Wystarczy porównać język oraz to, czym i jak się zajmują Biden i jego zespół oraz Kaczyński i jego sitwa. Ta fundamentalna niekompatybilność jest widoczna w podejściu do instytucji politycznych, liberalnej demokracji oraz multilateralizmu w stosunkach międzynarodowych.
Wrogość PiS wobec fundamentów demokracji, od trójpodziału władzy przez rządy prawa po wolność mediów i podstawowe wolności, kontrastuje z centralnym znaczeniem demokracji w zachodnim rozumieniu, które widzimy w polityce nowej administracji USA.
Wreszcie, Joe Biden i jego rząd są silnie proeuropejscy i wierzą w wartość jedności Zachodu, podczas gdy rządząca prawica w Polsce na odwrót. I PiS nie jest w stanie tej niekompatybilności przełamać, bo to jest sprawa jego tożsamości.
Stawka na Trumpa i doskonałe wpisywanie się w jego politykę nie było w tym przypadku sprawą oportunizmu, politycznego sprytu czy koniunktury. To było braterstwo dusz i umysłów, choć zarówno dusze, jak i umysły obu stron były od dawna niemyte.
Trzeba zapytać, co w takim razie teraz. Kto będzie w Polsce wiarygodnym rozmówcą dla nowej Ameryki, bo przecież nie Andrzej Duda czy Jarosław Kaczyński, o których w Waszyngtonie mają wyrobione zdanie.
Rząd PiS demonstruje urzędowy optymizm, wierząc, że przecież skoro ulokowali tyle pieniędzy polskiego podatnika w zakupy broni w amerykańskich koncernach, to nic złego się stać nie może. PiS traktuje to jak polisę dla siebie.
Tych pieniędzy jednak już PiS nie wycofa. Kontrakty będą realizowane, a jednocześnie podejście Waszyngtonu do władz w Warszawie nie będzie kontynuacją trumpizmu. W polityce Demokratów wobec Polski nie będzie klientelizmu - to nie ich bajka. I to jest dobra wiadomość dla Polski i dla polskiej demokracji, zła dla PiS.
Otóż w szkole liberalnej - a tę w odniesieniu do polityki i stosunków międzynarodowych, jak w najlepszym podręczniku, reprezentuje administracja Joe Bidena - jest miejsce dla społeczeństwa obywatelskiego. Jest miejsce dla proeuropejskich i prodemokratycznych sił politycznych.
I to jest szansa dla polskiej opozycji, która może być postrzegana jako prawdziwa reprezentacja polskich interesów, aspiracji, pragnień. Przecież one w pełni dojdą do głosu już od najbliższych wyborów, o ile rządząca prawica nie pogłębi dewastacji instytucji demokratycznych w naszym kraju, o ile nie weźmie pod but demokratycznych, liberalnych przejawów życia publicznego w Polsce.
W tym celu opozycja demokratyczna oraz organizacje społeczeństwa obywatelskiego muszą mocno trwać przy wartościach liberalnej demokracji, muszą wzmacniać kontakty międzynarodowe - które będą temu służyć - ze swymi odpowiednikami w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej.
Prawo i Sprawiedliwość trzymało się Trumpa także dlatego, że był prorosyjski, że publicznie manifestował swoje uwielbienie dla Putina. PiS tego tak ostentacyjnie nie może robić, ponieważ jego elektorat - a przynajmniej jego większość - by tego nie przyjął.
Pod parasolem Trumpa, Kaczyński i „zjednoczona prawica” mogli spokojnie działać na rzecz politycznej putinizacji Polski. Teraz PiS ma z tym kłopot. Wraz z przyjściem Bidena do Białego Domu skończyło się błogosławieństwo USA dla dalszej putinizacji Polski.
Przemówienie prezydenta Bidena na zdalnym spotkaniu G-7 nie pozostawia wątpliwości, co będzie priorytetem polityki jego rządu, gdy już na wstępie mówił: „Demokracja nie zdarza się przez przypadek. Musimy jej bronić, wzmacniać ją i odnawiać”. Dotyczy to jej obrony przed zagrożeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Wskazał na Rosję i Chiny, które próbują na różne sposoby podważać demokrację na świecie.
Pod względem strategicznym nie można dzisiejszej Rosji porównywać ze Związkiem Sowieckim, jest nieporównanie słabsza. Paradoksalnie, tu w Europie, Rosja jest groźniejsza w sferze dywersji ideowo-politycznej, prowadzonej także w cyberprzestrzeni.
W tym kontekście to, co się dzieje obecnie w Polsce jest sukcesem Rosji, sukcesem jej polityki eksportu idei autorytarnych, nacjonalistycznych i antyeuropejskich. Trump temu sprzyjał i nadal będą temu sprzyjać epigoni trumpizmu w Polsce.
Jednak zamówione w Stanach Zjednoczonych F-35 nie obronią Polski przed putinizacją jej systemu politycznego dokonywaną przez Kaczyńskiego i S-kę. Zatem to polska opozycja demokratyczna i społeczeństwo obywatelskie mogą i powinny stać się sojusznikami administracji Bidena we wspólnym froncie wobec Rosji jako promotora autorytarnych sił politycznych w Europie.
W wojnie pisowsko-polskiej PiS stracił sojusznika, ale demokratyczni Polacy muszą go jeszcze umieć wygrać.
Pierwszą okazją do współdziałania na tym polu może być zamiar powrotu przez Waszyngton do formuły „Wspólnoty Demokracji”, międzynarodowej koalicji sił demokratycznych założonej na wielkiej konferencji w Warszawie w czerwcu 2000 roku.
W imieniu Polski zakładał ją ówczesny minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek. Nie mogą nas przecież tam reprezentować inspirujący się Putinem polscy epigoni Trumpa. A przecież wiele wskazuje, że nie tylko o inspirację ideową chodzi.
Trzeba mieć nadzieję, że - uwolnione od politycznych kleszczy PiS - polskie służby kiedyś wyjaśnią także inne kanały wsparcia Rosji dla dokonującego się od 2015 roku odwrotu od demokracji w naszym kraju.
* Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, byłym dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych
Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, byłym dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych
Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, byłym dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych
Komentarze