Ta sprawa więcej mówi o sprawności PiS i jego wpływie na młodych, niż się to władzy wydaje. Sanepid w Lubartowie ściga wiosną 2022 roku młodą kobietę za strajk kobiet z 2020 roku. Dlaczego teraz?
“Asia, dostałaś wezwanie z Sanepidu” - powiedziała mama 22-letniej Joannie Żytkowskiej z 20-tysięcznego Lubartowa na Lubelszczyźnie. A w piśmie stało jak byk, że 24 maja 2022 Inspektor Sanitarny wszczął przeciwko Joannie postępowanie w sprawie protestu kobiet 26 października 2020 roku.
Podstawą jest notatka policyjna z 27 października 2020. Sprzed 19 miesięcy.
W takim postępowaniu może grozić do 30 tys. zł grzywny, do tego egzekwowanej natychmiast. Obywatel można się potem sądzić - ale to trwa (więcej o prawnych sposobach, jakie władza ma na niepokornych obywateli - niżej).
Próbowałam na różne sposoby dowiedzieć się, o co chodzi sanepidowi w Lubartowie. Najczęściej słyszałam, że to pewnie czyjaś nadgorliwość. W sumie tę sprawę – jak każdą inną z serii NA CELOWNIKU - najlepiej tłumaczy poseł-minister Cieślak, który naskarżył na pracowniczkę poczty, że nie podoba się jej bieda i wzrost cen. A potem tłumaczył się, że nie miał takich intencji i może zadziałał zbyt impulsywnie.
Ale udało mi się zebrać historie młodych ludzi, w których życie "impulsywnie" wkroczyło państwo PiS i choć - jak w przypadku ministra Cieślaka - nie to "było intencją" - z aktywnych młodych ludzi uczyniło przeciwników władzy. Choć w zasadzie na początku nawet tej władzy nieco sprzyjali.
Tak to wygląda zdaniem osób zaangażowanych w sprawę “Sanepid vs Joana Żytkowska”.
Mówi Joanna Żytkowska:
"Zaangażowałam się w działalność publiczną w 2020 roku w czasie kampanii wyborczej “Wiosny” Roberta Biedronia. Pociągnęło mnie to, jak Biedroń i Krzysztof Śmiszek działają na rzecz Polaków. Wstąpiłam do Przedwiośnia. Zaangażowałam się z kolegą w Strajk Kobiet w Lubartowie. No bo to, co oświadczył Trybunał Julii Przyłębskiej 20 października 2020 roku, podniosło mi ciśnienie. Pomyślałam, że trzeba coś z tym zrobić.
Że potrzebny jest marsz w Lubartowie. Bo inaczej trzeba jechać do Lublina.
To u nas, w Lubartowie, nazywało się spacerem. Poinformowałam o tym po prostu na swoim Facebooku. I powiem, nie spodziewałam się takiego odzewu. Przyszło ze 150 osób, a tu przecież nigdy nie było żadnych demonstracji. To – jak żyję – była moja pierwsza.
Przyszli młodsi, nastolatki, ludzie w moim wieku. Nawet starsi, kobiety z partnerami. Koledzy wspierające koleżanki, mamy z córkami.
Dostałam potem wezwanie na policję Powiedzieli mi, że powinnam była to zgłosić. Byli dosyć przyjaźni, choć jednocześnie traktowali mnie jak dziecko, a nie jak dorosłą osobę. Przyjęłam pouczenie.
Poszłam tam z adwokatem i na tym się skończyło".
Mówi adwokat Joanny Żytkowskiej, mec. Maciej Polak:
"Przez chwilę policja uznawała moją klientkę za organizatorkę zgromadzenia w Lubartowie 26 października 2020 roku. Bezpodstawnie. No ale nie postawili jej zarzutów. Sprawa została zamknięta bez przedstawienia jakichkolwiek zarzutów i teraz nie da się jej już podjąć na nowo – ze względu na przedawnienie.
Zresztą następnego dnia, 27 października 2020, w Lubartowie też był protest w sprawie wyroku TK Julii Przyłębskiej. Byłem tam i na własne uszy słyszałem, jak komendant policji lubartowskiej ogłosił, że zgromadzenie to na pewno nie jest nielegalne.
Zachowało się nawet nagranie:
[video width="854" height="480" mp4="https://oko.press/images/2022/06/lubartowska-policja.mp4"][/video]
(AKTUALIZACJA: Jak napisali Czytelnicy, nagranie dostepne jets także tu:https://lubartow24.pl/informacje/lokalne/115771/strajk-kobiet-kolejny-raz-na-ulicach-lubartowa/)
Więc i to pierwsze nie było nielegalne".
Joanna Żytkowska: "No jasne, że nie było. Przecież jest artykuł 57 Konstytucji".
(Zwracam uwagę Czytelników i Czytelniczek, że obecna władza naprawdę nauczyła ludzi młodych Konstytucji, a zwłaszcza jej II rozdziału o prawach i wolnościach obywatelskich)
Mec Polak: "Kiedy zastępca Prokuratora Krajowego Robert Hernand ogłosił, że organizatorki i organizatorów protestów w sprawie wyroku TK Przyłębskiej można ścigać z przepisów Kodeksu Karnego, które grożą karą do ośmiu lat więzienia za »sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach przez spowodowanie zagrożenie epidemiologiczne« (art. 165 kk), zrozumieliśmy, że ludziom będzie potrzebna pomoc prawna pro bono, bo sami sobie nie poradzą.
W lubelskiej Izbie Adwokackiej zorganizowaliśmy oddolnie komitet pomocy, czekaliśmy tylko na sygnały. Mieliśmy podszykowane upoważnienia do reprezentowania ludzi, ponieważ trudno było przewidzieć, jak się sytuacja potoczy.
I jakoś do tych aresztowań nie doszło. Policja robiła tylko sprawy wykroczeniowe. I dostałem sygnał, że policja prowadzi działania podjazdowe wobec lubartowskiej aktywistki, pani Joanny Żytkowskiej.
Jeszcze nie wezwania na komisariat, ale wizyty w domu, rozpytania.
Wziąłem tę sprawę.
Nic nie mieli na moją mandatariuszkę. Dochodzili, czy m.in., czy można jej przypisać odpowiedzialność za okrzyki »Jebać PiS«. Sprawę rozstrzygnęliśmy jednym pytaniem: czy obraźliwe są oba słowa, czy tylko jedno? A w innej, lubelskiej sprawie, argumentowałem, że zachowania tłumu nie da się przypisać jednostce – to wywiódł pięknie w przemówieniu obrończym po poznańskim czerwcu 1956 mec. Stanisław Hejmowski, bohaterski obrońca protestujących.
Sprawa pani Żytkowskiej została zamknięta” - mówi mec. Polak.
Informacja od mec. Polaka jest ważna. Kiedy latem zeszłego roku posypały się sprawy wykroczeniowe przeciw aktywistom i aktywistom Strajku Kobiet, sprawa Joanny Żytkowskiej była już zamknięta.
Masowe ściganie za Strajk Kobiet zaczęło się bowiem dopiero latem i jesienią 2021 r. Skala tych policyjnych spraw sugeruje, że policja działała na rozkaz z góry - to jest nasze ustalenie z pierwszego etapu zbierania danych o represjach, w ramach naszego cyklu NA CELOWNIKU.
Więc władzy w sprawie Joanny Żytkowskiej został tylko Sanepid. Bo policja swoja notatkę wysłała od razu Sanepidowi.
“Naprawdę bardzo dziwna sprawa. Bo przecież policja nie odnotowała popełnienia wykroczenia. No i notatka policyjna nie może tu być dowodem” - mówi mec. Polak.
Dlaczego? Wyjaśnimy to niżej.
Pytanie więc, dlaczego Sanepid wyciągnął notatkę policyjną po 19 miesiącach? Bo przez półtora roku Żytkowska praktycznie nie była aktywna, a nawet zdawało się, że popiera rząd, a teraz okazało się, że nie?
Bohaterowie tego tekstu są bardzo młodzi. Dopiero kształtuje się ich polityczna wyobraźnia i poglądy. Przemoc w imieniu państwa to najgorszy argument w tej fazie życia.
Joanna Żytkowska:
“Jak przyszła wtedy, w październiku 2020, policja i zaczęły się te rozpytywania, to rodzice powiedzieli mi, żebym sobie z tym dała spokój. Wycofałam się. Nie układało się w młodzieżówce Biedronia, a potem, po połączeniu z SLD – z Federacją Młodych Socjaldemokratów. Nie wyszło. Kilka miesięcy potem mój Tata zachorował na Covid, a w lipcu 2021 zmarł z powodu powikłań. Pomoc mamie była ważniejsza”.
Joanna Żytkowska nie chce więcej mówić o rezygnacji z aktywności publicznej, jej znajomi - też nie. Ale na publicznym facebookowym profilu Joanny Zytkowskiej można znaleźć wyjaśnienie.
Nazywa się ono Monika Pawłowska.
To posłanka wybrana do Sejmu właśnie w okręgu Joanny Żytkowskiej z listy Lewicy, lokalna liderka Wiosny. W marcu 2021 dokonała wolty i przeszła do koalicyjnej wtedy partii Gowina, a jesienią - wprost do PiS.
Młodzi aktywiści dostali odłamkami tej parlamentarnej gry o sejmową większość dla obozu. Cześć z nich wycofała się z działalności publicznej, część - zerwała kontakty z Pawłowską. Joanna Żytkowska uwierzyła posłance. Że jest niesprawiedliwie atakowana, że jej intencje są czyste. Od marca do maja 2021 roku Żytkowska publikuje na Facebooku posty Porozumienia Gowina, cieszy się, że negocjowany jest polski KPO, a Porozumienie wspiera ważne patriotyczne wartości. Jeszcze w sierpniu podaje dalej post Porozumienia o Powstaniu Warszawskim.
Ale w listopadzie 2021 – po kolejnej wolcie Pawłowskiej i jej przystąpieniu do PiS - Żytkowska zrywa z tym wszystkim. Układny Gowin to co innego niż PiS.
Pisze na Facebooku, że jest przeciwniczką PiS. Tłumaczy się, bo ludzie pytają, jakie w końcu ma poglądy.
To na pewno bardzo trudna sytuacja. Wtedy też Joanna Żytkowska publicznie ogłasza, dlaczego tak ważny był dla niej ruch Biedronia: “Jestem lesbijką”.
“Tu naprawdę trudno żyć. Te komentarze »lesba «, to wytykanie palcami. Powiedziałam sobie, że nie będę się tym przejmować. Wiem, jaka jestem, wiem, do czego dążę. Jakbym się przyjmowała, to by mnie już nie było”.
Mówi teraz: "W 2020 r. pociągnęło mnie to, jak Biedroń i Krzysztof Śmiszek działają na rzecz Polaków. Gwarantowali równość każdej osoby".
OKO.press: Na czym polega problem z równością?
Joanna Żytkowska: "Z mojej perspektywy? Jeżeli osoby heteroseksualne mogą wstąpić w związek małżeński, to my, osoby LGBT, też powinniśmy mieć takie prawo. Ale z »Wiosną« nie wyszło. Dopiero teraz wracam do aktywizmu".
Wiedzą o tym w Lubartowie?
JŻ: Niektórzy już wiedzą. Chciałabym, żeby Lubartów stał się strefą przyjazną dla każdego, żeby nikt nie bał się wyjść na ulicę. Nie tylko z powodu orientacji, ale w ogóle wyglądu. Będę się starała w Lubartowie stworzyć stowarzyszenie “LGBT friendly”. Zrzeszyć tych ludzi - żebyśmy się spotykali co miesiąc.
Ten marsz z 26 października 2020 był dla nas ważny. Ludzie to pamiętają. Dlatego chciałabym w sierpniu zrobić marsz równości - wtedy byśmy się znowu zobaczyli. No i piszę statut naszego stowarzyszenia.
To znaczy pisałam - kiedy mama zadzwoniła i powiedziała: Asia, dostałaś wezwanie z Sanepidu. Po półtora roku.
O wezwaniu dla Joanny Żytkowskiej dowiedziałam się z tweeta i bloga Huberta Znajomskiego, 22-letniego aktywisty z Łęcznej na Lubelszczyźnie (18 tys. mieszkańców)
Hubert Znajomski: “Osobiście nie znam Joanny, to znaczy znam, ale z sieci. Nigdy się nie widzieliśmy, ale słyszeliśmy o sobie – ja też robiłem Strajk Kobiet, tylko w Łęcznej”.
Joanna Żytkowska napisała teraz do Huberta Znajomskiego, przesłała mu kopię wezwania z sanepidu. A on opisał to na blogu.
OKO.press: A widział pan, jakie są komentarze pod wpisem o Joannie? Wezwania, żeby popełniła samobójstwo, że słusznie ją to wszystko spotyka, że się doigrała, bo zgromadzenie było nielegalne, żeby poszła siedzieć. “Szczekała, szczekała, to się doigrała”, “No i prawidłowo, te kretyńskie strajki lewaków narobiły bajzlu”. Taka pasja po 19 miesiącach? Mnie to wygląda na organizowany hejt. W sprawach z serii NA CELOWNIKU często się to pojawia.
Hubert Znajomski: "Sprawdzę. To wezwanie do samobójstwa muszę usunąć. Ale to dziwne, bo to nie jest mój najbardziej popularny wpis. A pod większością z nich komentarze są normalne - że dobrze, że jestem aktywny, albo co ludzie sądzą o sytuacji. Ale bez nienawiści".
A pana najbardziej popularny post?
"Jak mnie policja zamknęła - czy też zatrzymała - i zawiozła do Włodawy, 60 km od Łęcznej. 41 tys. osób to przeczytało. Bo szpital we Włodawie dostał zgłoszenie z mojego numeru, że podłożyłem tam bombę rzekomo w zemście za to, że nie uratowali życia mojemu tacie. To było 6 stycznia tego roku, wtedy politycy z górnej półki też mieli takie sprawy. Rzekome groźby generowane przez kogoś, kto znał ich numery telefonów.
Chciałem policji wytłumaczyć, że to wszystko nieprawda, bo mój tata zmarł, ale w Łęcznej, nie we Włodawie, że mam dowody, że to nie ja. Ale nie słuchali. Gdyby mama nie wydała tysiąca złotych na adwokata, to nie wiem, ile bym tam siedział. No i potem sprawę umorzyli. Robią mi to, bo jestem aktywistą. A ja to opisuję – z tego samego powodu.
Znajomski: "W 2018 roku kandydowałem do samorządu. Miałem 18 lat i chciałem działać. To teraz głupio zabrzmi, ale nawet rozważałem wtedy start z rekomendacji Kukiz’15. Ale ostatecznie wystartowałem z lokalnej listy. Nie byłem znany, dostałem 18 głosów. Ale teraz jest inaczej, bo zostałem wybrany do rady osiedla. Zbierałem też głosy w sprawie referendum o odwołanie burmistrza - zabrakło niewiele. Ale teraz kolejna osoba z Łęcznej to robi.
Tak że ludzie mnie już znają.
Wierzę, że aktywność ma sens. Zacząłem zresztą jeszcze w szkole, jak miałem 17 lat, od zrobienia projektu rewitalizacji plaży nad Wieprzem. Chciałbym się dostać do parlamentu, bo, sądzę - że wtedy mój głos byłby słyszalny. Trafiłem w internecie taką opozycyjną grupę łączących ludzi rożnych partii, głównie prawicowych – przeciwko temu, co robi władza lokalna. Ale moja prawicowość umarła, jak mama mnie wzięła na “Pokot”.
Rok później, w 2019, trafiłem do Biedronia. Podobało mi się to, co robi w samorządzie w Słupsku. Działaliśmy w Lublinie, bo w Łęcznej struktur nie było. Spotykaliśmy się hybrydowo – na komunikatorach, ale i na żywo, np. na pikietach. Kiedy Wiosna połączyła się z SLD, wydawało się, że nasze zasięgi wzrosną.
Sprawa posłanki Moniki Pawłowskiej nas mocno dotknęła. Bo to dla lokalnej działalności ważny jest partner – polityk w parlamencie. Przecież myśmy jeździliśmy po całym regionie, żeby ją promować, w 2020 roku otwieraliśmy jej biura w Parczewie i Włodawie.
Teraz mnie poblokowała na wszystkich mediach społecznościowych.
A jak Joanna dała znać, co ją spotkało, to też to opisałem. Pomyślałem, że może i ja będę miał kłopoty przez tamten strajk
Boi się Pan?
Biorę to pod uwagę. Ale działać nie przestanę, bo od tego człowiek się uzależnia. Na nasz protest Strajku Kobiet w Łęcznej przyszło 400 osób - w takim konserwatywnym miasteczku to naprawdę bardzo dużo. Prawie same kobiety, w różnym wieku, byli też radni.
Joannę Żytkowską zna z działalności “na żywo” Kamil Krzos z Federacji Młodych Socjaldemokratów. Ma 20 lat, studiuje w Lublinie
W transmisji OKO.press z marszu pierwszomajowego w Warszawie występuje w 8 minucie – i tłumaczy, dlaczego umowy śmieciowe są szkodliwe:
Kamil Krzos: “Nie mam pojęcia, o co tu może chodzić. To przecież powinno być władzy nie na rękę. Tym bardziej, że zaraz będzie problem z rejestrem ciąż. To wygląda na czyjąś nadgorliwość”.
Krzos pamięta Joannę Żytkowską z czasów sprzed Pawłowskiej: “Potem poszła swoją drogą. A od niedawna zaczynamy wspólnie działać”.
“Ona była w Lubartowie sama. Bo w takich miejscowościach jest tylko młodzież licealna, potem ludzie wyjeżdżają na studia. Społeczność jest konserwatywna – akcje proszczepionkowe spotykały się z bardzo negatywnym przyjęciem. Wiem, jak trudno tam jest działać, bo próbowaliśmy w Lubartowie rozwijać struktury Federacji Młodych Socjaldemokratów.
A Joanna przez to przeszła i wróciła. Dlatego musimy za nią stanąć, dać jej wsparcie.
Ja sam nie miałem takich doświadczeń. Owszem, w czasie Strajku Kobiet w 2020 r. policja nas legitymowała, ale mnie akurat ta największa fala nie dotknęła, bo siedziałem w domu: mama przyniosła Covid z pracy. Rekordziści byli spisywani po dziesięć razy, ale prawnicy wspierali nas, uczyli, jak się zachowywać.
Znajomi mieli takie sprawy wykroczeniowe, mówili, że na początku to jest trudne psychicznie. Ale ostatecznie człowiek daje sobie radę. Głupio się przyznać - nawet nie wiem, jak się te sprawy pokończyły. Bo to już była taka rutyna, a było jasne, że się nie łamiemy, że działamy dalej, cokolwiek ten sąd powie.
Ale groźba 30 tys. z sanepidu? To są niewyobrażalne pieniądze".
Teraz pora na prawne rozjaśnienie. Na nieposłusznych obywateli w pandemii państwo PiS miało dwa narzędzia:
Do stosowania równolegle - więc nic dziwnego, że to się ludziom myli.
Obie te ścieżki okazały się jednak wadliwe – pośpiesznie przygotowywane prawo "covidowe” miało tyle dziur, że większość spraw kończy się uniewinnieniem lub symbolicznymi karami.
Dlaczego było napisane pospiesznie? Bo władza nie chciała użyć gotowych narzędzi w postaci przepisów o stanie nadzwyczajnym. Bo zgodnie z Konstytucją w czasie i zaraz po zakończeniu stanu nadzwyczajnego nie wolno przeprowadzać wyborów, a władza koniecznie chciała wybrać prezydenta Dudę na kolejną kadencję jak najszybciej, zanim w ludzi uderzą konsekwencje pandemicznego kryzysu.
To ważna obserwacja w tej historii - władza PiS skupiała się na rozwiązywaniu doraźnych problemów, nie zastanawiając się nad szerszymi konsekwencjami.
Władza chciała mieć wybory, więc nie wprowadziła stanu nadzwyczajnego, tylko wydawała zakazy rozporządzeniami. Że trzeba nosić maseczki. Że nie wolno się gromadzić. Że trzeba zachowywać odległość ponad 2 metry.
Za złamanie tych ograniczeń policja spisywała ludzi i robiła im sprawy wykroczeniowe. Wiosną i jesienią 2020 dotyczyło to przede wszystkim protestujących przeciw polityce władz (protesty przedsiębiorców, protesty w obronie konstytucyjnego terminu wyborów prezydenckich - odwołanych, jak pamiętamy, konferencją prasową. I w końcu wielkiego Strajku Kobiet).
Groziło w tym przypadku do kilkuset zł grzywny.
Tylko że... Nie można ograniczyć praw i wolności, w tym wolności poruszania się i prawa do zgromadzeń rozporządzeniem. Musi być ustawa. I na to powołuje się Joanna Żytkowska, bo doskonale o tym wie.
“Sanitarne” sprawy wykroczeniowe padały więc jedna po drugiej. Rzecznik Praw Obywatelskich zadbał, by w sprawie tej wypowiedział się Sąd Najwyższy. A ten wskazał, że niechlujne prawo nie może być podstawa do karania obywateli.
W pewnym momencie prokuratura zaczęła też prowadzić spraw przeciwko liderkom Strajku Kobiet (krajowym i lokalnym) z przepisów Kodeksu karnego o sprowadzaniu zagrożenia epidemicznego w dużej skali.
Za to groziło do 8 lat (te postępowania może jeszcze trwają, ale nie słychać, by prokuraturze udało się uzyskać dowód, że protesty kobiet przyczyniły się do wzrostu zakażeń).
W postępowaniu administracyjnym sanepid może ukarać obywatela nieprzestrzegającego przepisów sanitarnych karą do 30 tys. zł. Taka kara ściągana jest natychmiast – potem można się odwoływać do sądów administracyjnych. To są przepisy, które mają nas chronić przed skutkami brudu w jadłodajni, na basenie czy przed salmonellą w lodach.
A władza postanowiła ich użyć do walki z pandemią. Znów najwyraźniej bez sprawdzenia, jakie będą skutki.
Pewnie już nie pamiętamy, ale właśnie ten prawny mechanizm pozwolił wiosną 2020 nałożyć 10 tys. grzywny na rowerzystę jadącego nadrzecznym bulwarem i 5 tys. na emerytkę, która za psem pobiegła do parku (władza na początku 2020 r. zamknęła przecież bulwary i parki). Sprawę w sanepidzie mieli przedsiębiorcy protestujący przeciw covidowym obostrzeniom. A także wiele osób, które złamały nakaz kwarantanny.
Wiemy o tym także dzięki aktywności Rzecznika Praw Obywatelskich: podważał te postępowania i skutecznie dowiódł, że nie nadają się do ścigania ludzi w pandemii. To znaczy nadawałyby się, gdyby sanepid sam prowadził postępowania. Ale – zawalony zgłoszeniami o zachorowaniach na Covid – nie był w stanie tego zrobić. Posługiwał się więc policyjnymi notatkami.
A policyjna notatka nie może być dowodem w postępowaniu administracyjnym. Żaden przepis nie pozwala przekazywać policji swoich notatek sanepidowi (a pamiętamy, że instytucje państwowe działają na podstawie i w granicach prawa), a poza tym takiej notatki nie sporządził organ, jak tego wymaga postępowanie administracyjne. Bo policjant organem nie jest – organem jest jego Komendant.
Bardzo dużo takich spraw - które otarły się nawet o Naczelny Sąd Administracyjny – jest ciągle dostępna na stronie Rzecznika Praw Obywatelskich.
Dlaczego więc sanepid w Lubartowie ściga Joanne Żytkowską na podstawie policyjnej notatki sprzed 19 miesięcy?
Notatka na pewno leżała tyle czasu w sanepidzie. Policja lubartowska zapytana o to, kiedy notatka trafiła do sanepidu, szybko i sprawnie odpowiedziała, że 28 października 2020 r.
Zapytałam więc o notatkę, trzymanie jej 19 miesięcy i o to, co wynika z orzeczeń sądów administracyjnych lubartowski sanepid. Po 10 dniach dostałam odpowiedź że generalnie w Lubartowie sanepid załatwia sprawy w kolejności ważności dla życia i zdrowia (czyli sprawa Joanny, wnioskuję, nie była taka ważna dla życia i zdrowia) oraz że - generalnie - notatka policyjna nie jest w tymże sanepidzie w jedynym dowodem (jednak w zawiadomieniu o wszczęciu sprawy w sprawie Joanny Zytkowskiej sanepid powołuje się własnie na notatkę).
Co do sprawy Joanny Żytkowskiej - jako dziennikarka mam w ciągu 14 dni przesłać swój adres pocztowy lub pełnomocnictwo od redakcji, bo być może zostanie wydana decyzja odmowna na mój wniosek o udostępnienie informacji publicznej. Ze względu na ochronę danych osobowych (decyzję odmowną, dodam od siebie, wydaje się na piśmie, żeby można ją było zaskarżyć do sądu administracyjnego).
Wygląda na to, że sprawa Joanny Żytkowskiej skończy się na niczym - poza zmarnowanym czasem jej i urzędników. A może i sądu administracyjnego. Jako taka spełnia wszystkie cechy tego, co nazwaliśmy SLAPPem po polsku: nękaniem obywatela dla samego nękania. Żeby siedział cicho.
Joanna Żytkowska: "Nie mam pojęcia, o co tu chodzi. To znaczy, rozumiem, że chodzi o zastraszenie obywatela, który stanął po stronie opozycji. Ale kto to robi i co dla siebie chce tym osiągnąć - nie wiem. Zastanawiam się, kto pociąga za sznurki w tym teatrze lalek.
Proszę to opisać. Mama się niepokoi".
* Sprawę z Lubartowa opisujemy w ramach naszego projektu „NA CELOWNIKU”. To pilotażowy projekt OKO.press i Archiwum Osiatyńskiego, w ramach którego dokumentujemy nacisk państwa na społeczeństwo obywatelskie i jego aktywistów i aktywistki. Udało nam się wskazać cechy czegoś, co nazywamy SLAPPem po polsku.
SLAPP (strategic lawsuit against public participation) to sprawa sądowa wytoczona aktywistom lub dziennikarzom przez biznes, lub władze po to, by powstrzymać ludzi od aktywności publicznej. Zwykle w Europie w pozwach w grę wchodzą ogromne odszkodowania, a procedury prawne są długotrwałe i kosztowne. Polska specyfika tego procederu polega na tym, że państwo ściga aktywistów z przy uzyciu wszystkich instytucji, jakie politycy rządzącej partii zdominowali: policji, prokuratury, ale także organów administracji i mediów.
W 2021 w naszym projekcie wspierała nas norweska Fundacja Rafto (Thorolf Rafto był norweskim działaczem praw człowieka, który życie poświęcił na sprawy Europy Środkowej). Teraz wspiera nas amerykański German Marshall Fund.
Koordynacja – Anna Wójcik, Piotr Pacewicz, Agnieszka Jędrzejczyk
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze