0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja Wyborcza.plJakub Wlodek / Agenc...

Sławomir Zagórski, OKO.press: Napisałeś ostatnio na stronie Porozumienia Rezydentów jak władza krok po kroku uderza w wasze środowisko. Piszesz, że to kroki z pozoru niewinne, które często przechodzą niezauważone, a których konsekwencje będą z upływem lat bardzo istotne. Jednym z ostatnich takich posunięć są zmiany w ustawie podatkowej. Wytłumacz proszę, o co chodzi.

Lek. Marcin Sobotka*: 4 października 2021 marszałek Elżbieta Witek wysłała do marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego znowelizowaną ustawę podatkową. Przestudiowałem ją dokładnie i pierwsza rzecz, jaka zwróciła moją uwagę to odebranie wszystkim medykom statusu wolnego zawodu.

Jak się porówna nową ustawę z poprzednią, można zauważyć, że wszędzie tam, gdzie jest mowa o systemie opieki zdrowotnej i udzielaniu świadczeń medycznych, wykreślono termin „wolny zawód”.

Jakie są tego konsekwencje?

Zgodnie z przepisami prawa wolny zawód ma szczególny status. Jedną z ważniejszych cech jest to, że osoba wykonująca wolny zawód musi być samodzielna i niezależna w podejmowaniu decyzji. Jest to szczególnie ważne w odniesieniu do lekarzy.

Ostatnie sytuacje pokazują, że zmianami prawa próbuje się ograniczać wolność lekarzy w podejmowaniu decyzji medycznych. Prowadzi to do takich sytuacji jak śmierć młodych kobiet w wyniku powikłań ginekologicznych.

Przeczytaj także:

Kolejną kwestią, która charakteryzuje wolny zawód, jest obowiązek zachowania tajemnicy zawodowej, a także przynależność do samorządu zawodowego.

Z wolnym zawodem wiążą się także przywileje, jak chociażby możliwość korzystania z preferencyjnych kredytów dla działalności gospodarczej, korzyści przy leasingowaniu samochodu czy możliwość rozliczania się z urzędem skarbowym w uproszczonej formie.

Ktoś oprócz medyków został wyrzucony z listy wolnych zawodów?

Do tej pory byli na niej m.in. tłumacze, adwokaci, notariusze, nauczyciele. Dziś wszyscy oni pozostają, zniknęli wyłącznie medycy.

Trudno to chyba uznać za przypadek?

Z pewnością nie jest to przypadek. Na razie sprawa nie ma większych konsekwencji, ale nie wierzę, żeby się na tym skończyło.

W tej chwili nie jestem w stanie tego rozwikłać. Nie siedzę też w umysłach polityków PiS, co oni chcą z tym zrobić w przyszłości. Ale obawiam się, że następnym krokiem może być likwidacja jakichkolwiek form uproszczonego opodatkowania, a może nawet likwidacja samorządu lekarskiego.

Kto wie? Teraz wydaje się to zwykłą spekulacją, ale obserwuje działania tego rządu już kilka lat i jestem pełen obaw i niepokoju, jeśli widzę tego typu zmiany.

Nowe przepisy zmieniają też zasady korzystania z innej formy rozliczania z fiskusem, czyli karty podatkowej.

To prawda. Polski Ład generalnie ogranicza prawo do korzystania z karty podatkowej. W przyszłym roku ten sposób opodatkowania będą mogli wybrać tylko ci przedsiębiorcy, którzy korzystali z niego wcześniej. Nikt nowy nie będzie mógł skorzystać z tej formy opodatkowania.

Ale w przypadku medyków ustawodawca poszedł jeszcze o krok dalej. Prawa do rozliczania się kartą podatkową nie będą mieli bowiem medycy na kontraktach. Czyli ci, którzy zakładają własną działalność i podpisują umowę ze szpitalem czy przychodnią.

A tych akurat w Polsce jest wielu.

Sprawdziłem. Na kontraktach pracuje 51 tys. spośród 92 tys. lekarzy zatrudnionych w polskich szpitalach. To większość anestezjologów, chirurgów, ortopedów.

Do tej pory z karty podatkowej korzystało niespełna 10 tys. lekarzy. Teraz zmniejszy się to do ok. tysiąca, a być może ta liczba będzie jeszcze mniejsza.

Zmiany podatkowe, które wprowadza rząd, mogą mieć dramatyczne konsekwencje dla funkcjonowania szpitali. Lekarze w związku ze stratą, jaką zafunduje im ministerstwo finansów, będą renegocjować swoje kontrakty, a szpitale nie będą miały z czego ich opłacić.

A przecież uderzy ich dodatkowo wysoka inflacja, podwyżka stóp procentowych i - co za tym idzie - droższa obsługa kredytów.

Dla części starszych lekarzy podwyżka podatków może być impulsem do zaprzestania praktyki. Młodsi będą renegocjować umowy. Rząd nie zorientował się, w co się pakuje?

Urzędnicy ocenili, że są w stanie ściągnąć z lekarzy kilkaset milionów złotych dodatkowo w postaci podatków, ale nie przewidzieli, że to się odbije czkawką. Bo tu ściągną więcej podatków, a tam będą musieli dopłacić do funkcjonowania systemu ochrony zdrowia.

Dlatego rząd i kancelaria prezydenta ostatnio na gwałt zamawiali ekspertyzy, na ile podwyższenie podatków w odniesieniu do lekarzy odbije się na kondycji szpitali? Tego w ogóle nikt wcześniej nie policzył.

Z ekspertyz, jakie dostał prezydent, wynika, że Polski Ład zagraża systemowi opieki zdrowotnej. Zobaczymy więc czy głowa państwa podpisze nowelizację ustawy podatkowej.

Co do rezygnacji z pracy dodatkowej przez starszych lekarzy, to też dostajemy takie głosy jako Porozumienie Rezydentów, że karta podatkowa jako uproszczona forma rozliczania się z fiskusem była zachętą do tego, żeby podejmować pracę dodatkową przez lekarzy będących na emeryturach.

Karta podatkowa nie wiązała się z potrzebą korzystania z usług biur rachunkowych. Lekarz dostawał decyzję od Naczelnika Urzędu Skarbowego, w której podatek był uzależniony od ilości godzin pracy. Co miesiąc taki lekarz odprowadzał stałą kwotę i sprawa była zamknięta. Oszczędzało to czas i pozwalało skupić się lekarzowi na pracy, a nie na zbieraniu faktur i rachunków.

Mieliśmy nadzieję, że czas lekarzy w pandemii będzie ceniony przez polityków, ale tak nie jest.

Senat oponował przeciw niektórym zmianom. Proponował też vacatio legis, czyli odsunięcie w czasie wprowadzenia przepisów o rok. PiS w Sejmie to jednak odrzucił.

Miałem możliwość przedyskutowania tej ustawy z marszałkiem prof. Tomaszem Grodzkim. Biuro legislacyjne senatu pewnych spraw nie było w stanie wychwycić. Jak dostało 700 stron zmian podatkowych i miało kilka dni na ich analizę, to nie sprawdzało tych zapisów pod kątem czy lekarzom będzie gorzej, czy lepiej, tylko czy ustawa jest zgodna z konstytucją i z wieloma innymi ustawami.

Jeśli chodzi o lekarzy, to taką wrzutką do Polskiego Ładu jest nie tylko karta podatkowa i zlikwidowanie wolnego zawodu, ale także próba rozróżnienia czy świadczysz usługi medyczne będąc na etacie (umowie o pracę), czy na kontrakcie (umowie cywilno-prawnej).

Nowe przepisy faworyzują osoby zatrudnione na umowę o pracę. Ale ponieważ szpitale nie chcą nas tak zatrudniać, więc to stawia lekarzy, pielęgniarki, fizjoterapeutów kontraktowych w gorszej sytuacji.

Jaką szpital ma korzyść z tego, że pracujecie na kontrakcie?

Taką, że nie ma limitów czasu pracy.

Inaczej podpadalibyście pod kodeks pracy i nie moglibyście pracować po 300 godzin w miesiącu.

Tak. Gdyby nie to, system dawno by już padł.

Ponadto szpital ma określoną ilość pieniędzy, którą przeznacza na kontrakty, i nic poza tym go nie obchodzi. Jeżeli jesteś chory czy jedziesz na urlop, musisz zapewnić zastępstwo.

W twoim wpisie na Facebooku piszesz też o innych krokach wymierzonych w środowisko medyków – likwidacji stażu podyplomowego, zwiększenia naboru na studia bez dokładania pieniędzy uczelniom medycznym, zmianach w sposobie przeprowadzania Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Punktujesz to wszystko precyzyjnie.

Bo ja to uważnie śledzę od 4 lat w związku z nowelizacją ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty. Robię to w imieniu Porozumienia Rezydentów, trzymam rękę na pulsie. Mamy w zarządzie zmianę pokoleniową. Większość osób - tak jak ja - pokończyło już specjalizacje, ale jeszcze doradzamy i pomagamy młodszym kolegom z Porozumienia.

Od kilku miesięcy ministerstwo zdrowia organizuje spotkania w sprawie tej nowelizacji, biorę w nich udział. Choć tak naprawdę nie wiem czemu one służą. Chyba tylko temu, żeby nas zagadać na śmierć. Spotykamy się z panią dyrektor Departamentu Rozwoju Kadr Medycznych Małgorzatą Zadrożną, która z ramienia ministerstwa wprowadza zmiany do ustawy.

Ale widzę, że władza nie ma już żadnych hamulców. Na początku urzędnicy starali się jeszcze cokolwiek z nami uzgadniać. Trochę się też bali Porozumienia Rezydentów po proteście głodowym i proteście z wypowiadaniem opt-outów. Natomiast w tym momencie PiS już się niczego nie boi, wprowadza zmiany tak, jak chce. Czyli niby w ministerstwie coś z nami ustalają, a potem i tak robią po swojemu.

Byłem w trakcie tych ustaleń i np. likwidacja stażu podyplomowego w ogóle nie wchodziła w grę. Powiem więcej. Rozmawialiśmy o zmianach i modyfikacji struktury stażu podyplomowego, żeby był on bardziej dostosowany do potrzeb młodych lekarzy.

Ponieważ zaczęto przyjmować więcej studentów, a uczelniom nie przekazano na ten cel dodatkowych pieniędzy, jakość kształcenia spadła dramatycznie. Grupy rozrosły się z 10 do 20, a nawet 25 osób. W efekcie studenci nie są przygotowani praktycznie do zawodu i jedynym sposobem, by sprawdzić ich wiedzę praktyczną, podnieść trochę ich umiejętności, jest właśnie staż, który teraz ma zniknąć.

Ministerstwo twierdzi, że to wyraźna inicjatywa rektorów.

Pamiętaj, że rektorzy uczelni medycznych to też funkcja polityczna. To są polityczni wybrańcy ministerstwa, którzy mają określone zadania i wykonują je na zlecenie ministerstwa. To samo jest z konsultantami krajowymi.

Nie twierdzę, że wszyscy są z nadania politycznego, bo to byłoby krzywdzące. Tak naprawdę część rektorów nic nie wiedziała o likwidacji stażu. Sprawdziliśmy to.

W całej tej sprawie oczywiście chodzi o pieniądze, bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wszyscy w tej chwili szukają oszczędności. I urzędnicy próbują stworzyć wrażenie, że to wyszło nie z ministerstwa, tylko z konferencji rektorów.

A za chwilę pewnie powiedzą, że Porozumienie Rezydentów również się na to zgodziło, co będzie nieprawdą. Bo ja w tych spotkaniach uczestniczyłem i jasno powiedziałem, jakie są nasze postulaty. O likwidacji stażu nie było mowy. Miał być on jak mówiłem zmodyfikowany, żeby lekarz po skończeniu studiów odbył poszczególne staże z różnych dziedzin medycyny, a na końcu mógł wybrać kilkutygodniowy staż, by pogłębić wiedzę z tej dziedziny, w której chce się specjalizować.

Mieliśmy jeszcze jakieś drobne kwestie do ustalenia z ministerstwem. Pani Zadrożna się uśmiechała: „Oczywiście, tak. Jesteśmy za. Zgadzamy się z waszym pomysłem”. A dwa tygodnie po naszym spotkaniu wychodzi pan minister i na konferencji z panem prof. Marcinem Gruchałą mówi, że likwiduje staż podyplomowy. To jak my możemy mieć zaufanie, współpracować, skoro to tak wygląda?

A o co chodzi z egzaminami lekarskimi?

Są dwa rodzaje egzaminów – Lekarski lub Lekarsko-Dentystyczny Egzamin Końcowy (LEK i LDEK) dopuszczający lekarza do wykonywania zawodu, kwalifikujący go na specjalizację, i Państwowy Egzamin Specjalizacyjny (PES) na koniec specjalizacji.

Występowaliśmy o to, by stworzyć bazę pytań do PES-u, po to, by usystematyzować materiał i ułatwić lekarzom potwierdzenie kwalifikacji na egzaminie specjalizacyjnym. Ministerstwo się do tego zobowiązało, co zostało zapisane w nowelizacji ustawy o zawodzie lekarza. Ale ponieważ to kosztuje kilkadziesiąt milionów złotych, więc ta baza do tej pory nie powstała.

Za to urzędnicy zadbali, by powstała baza pytań do LEK-u i LDEK-u. Nie po to, żeby coś poprawić, ulepszyć, tylko, żeby ułatwić lekarzom z zagranicy uzyskiwanie kwalifikacji w Polsce. Bo łatwiej się nauczyć z bazy pytań niż z polskich książek.

W efekcie ten egzamin stał się karykaturalny, przez to, że wszyscy uzyskują po 95 proc. prawidłowych odpowiedzi. Jak zatem premiować tych, którzy poświęcili czas i nauczyli się do tego egzaminu lepiej? Ponadto LEK/LDEK jest egzaminem kwalifikacyjnym na specjalizację. I różnica jednego punktu może zaważyć czy ktoś dostanie się na wymarzoną specjalizację, czy nie. Uważamy, że to jest niesprawiedliwe.

Nam zależy na jakości kształcenia i na tym, żeby te egzaminy nie powodowały turbulencji w rozwoju zawodowym lekarzy. Na ostatnim spotkaniu ustaliliśmy, że liczba pytań z bazy nie powinna przekraczać 20 proc.

W tej chwili z bazy jest 70 proc. pytań.

Tak i to musi być zmniejszone.

Z innych kwestii - ministerstwo chciałoby wprowadzić do ustawy szereg zmian niekorzystnych dla rezydentów. Np. taką, że dyrektor szpitala może zwolnić lekarza rezydenta, jeżeli ten nie spełnia kwalifikacji w danej specjalności medycznej i z różnych przyczyn osobistych czy zdrowotnych nie może jej kontynuować. Nie wiem, o co tu chodziło, nikt nie potrafił wytłumaczyć, jak to ma wyglądać.

W praktyce prawdopodobnie polegałoby to na tym, że jeżeli lekarz rezydent będzie domagał się przestrzegania przepisów prawa, kodeksu pracy, realizacji procesu szkolenia specjalizacyjnego, prawidłowego płacenia za dyżury, to takiego rezydenta będzie można po prostu usunąć z rezydentury z racji, że jest trudny we współpracy

Do tej pory w tych przepisach była pewna równowaga. Rezydent ma określony program specjalizacji, realizuje go, dostaje za to pensję, ma obowiązki, ma prawa, ale to wszystko funkcjonuje w sposób transparentny. A ministerstwo dąży do tego, żeby rezydenturami sterować jak najbardziej ręcznie. Żeby robił to dyrektor szpitala, a przecież wiadomo, że to też jest funkcja polityczna, bo wyznaczają go wojewodowie, a wojewodów wyznacza premier.

Tych drobnych, niekorzystnych zmian jest bardzo dużo. Ja o nich wszystkich nie pisałem, bo elaborat by z tego powstał, ale będę zamieszczał kolejne posty, żeby uświadomić koleżanki i kolegów, co im grozi ze strony ministerstwa. Uważam, że pewne procesy niszczenia naszego zawodu zostały rozpoczęte i będą w następnych latach kontynuowane.

Rektorzy nie połapali się w tym wszystkim. Oni są lekarzami. Trochę tej polityki, jeśli chodzi o samorząd czy funkcjonowanie uczelni w ich pracy jest, ale oni tej polityki, takiej brutalnej, jeszcze nie zaznali. Na razie skupili się na doraźnych korzyściach, czyli obiecanych pieniądzach, które Ministerstwo Zdrowia miało im przekazać z likwidacji stażu podyplomowego.

Minister zdrowia poczuł się – jak piszesz - na tyle pewnie, że nie uważa ludzi z Białego Miasteczka za godnych rozmowy.

Minister powołał pana wiceministra Piotra Brombera, który jest tak naprawdę ministrem od zagadania wszystkich na śmierć. Bo on przychodzi na spotkania, nie ma żadnych propozycji, nie ma żadnej władzy w ministerstwie, spotkania z nim mijają się więc z celem. Po co rozmawiać z kimś, kto nie ma nic do zaproponowania?

Dam przykład ustawy o minimalnym wynagrodzeniu. Wszyscy sprowadzają nasz protest do pieniędzy. O pieniądzach też trzeba rozmawiać, bo to jest ważna kwestia, ale nie jest jedyna o której chcieliśmy rozmawiać. Ministerstwo proponuje wzrost współczynnika średniej krajowej dla lekarza specjalisty o 0,01, czyli wzrost wynagrodzeń o 19 zł! Jaki to wzrost? O czym my mamy rozmawiać?

My proponujemy, żeby ten wskaźnik wzrósł z obecnego 1,39 średniej krajowej do 2,0 w przyszłym roku i następnie w kolejnych latach był stopniowo podnoszony. Żebyśmy się chociaż zbliżali do naszego postulatu: trzy średnie krajowe dla lekarza specjalisty, dwie dla lekarza rezydenta i jedna dla lekarza stażysty.

Ja rozumiem, że ten postulat był w tym momencie nierealny, bo był za drogi, ale my chcemy dochodzić do tego stopniowo i zaproponowaliśmy różne możliwości. A potem minister Niedzielski wychodzi na konferencję i mówi, że mamy jakieś kosmiczne żądania i realizacja naszych postulatów wyniesie 100 mld zł, chociaż na spotkaniu z nami minister Bromber wyliczył, że to pochłonie ok. 16 mld zł. Więc kto tu kłamie?

Białe Miasteczko niedługo pewnie zakończy działalność. Komitet Protestacyjno-Strajkowy wystosował ostatni list do premiera z prośbą o spotkanie. Czeka na odpowiedź do 20 listopada. Pewnie się nie doczeka. Media coraz rzadziej donoszą o proteście. Mamy IV falę pandemii. Lekarze i pielęgniarki muszą ratować chorych w szpitalach.

PiS się w ogóle nie liczy z opinią publiczną, bo im więcej przekrętów, im więcej afer, tym bardziej rośnie im poparcie. Telewizja publiczna cały czas skrzywia obraz protestu i puszcza tylko konferencje ministra, podczas których on mówi, że ludzie żądają nie wiadomo jakich podwyżek, a rząd tych pieniędzy nie ma. I jakby posłuchać konferencji ministra, to trzeba mu współczuć, że w takich trudnych warunkach przyszło mu pracować.

Obawiam się, że miasteczko nie spełni pokładanych w nim nadziei i nie spowoduje żadnej poprawy w systemie opieki zdrowotnej. Będzie to zasługą ministra zdrowia, który stawia się ponad ludźmi, z którymi powinien ściśle współpracować, a nie walczyć. Jedyną możliwością protestu będzie więc odejście od łóżek pacjentów. To niestety jedyna forma, jaką zrozumieją działacze PiS, bo oni rozumieją już tylko przemocowe środki.

Uważasz, że do tego dojdzie? To byłaby ostateczność.

Trudno wyrokować. Komitet Protestacyjno-Strajkowy będzie dalej funkcjonował i podejmie kolejne kroki. Nie mogę się na ten temat wypowiadać, bo nie jestem w Komitecie.

Grupą zawodową, która się bardzo mocno radykalizuje, są pielęgniarki. To liczna i bardzo dobrze zorganizowana grupa. Myślę, że ministerstwo lekceważąc pielęgniarki samo sobie strzeli w kolano, ponieważ pielęgniarki są w jeszcze gorszej sytuacji niż lekarze.

Mówisz o pielęgniarkach, ale z drugiej strony w chwili, gdy startowało Białe Miasteczko, wszyscy podkreślali, że po raz pierwszy wszystkie zawody medyczne stanęły ramię w ramię. Niestety, nic to nie dało.

Nie dało, bo ministerstwo już się nauczyło, jak lekceważyć zawody medyczne. Oni specjalnie przeczekują. I nie ma z ich strony najmniejszej woli politycznej, żeby coś zrobić, poważnie porozmawiać. Nie ma też żadnych konsekwencji społecznych lekceważenia Białego Miasteczka, więc władza spokojnie z tego korzysta.

*Marcin Sobotka - ukończył studia stomatologiczne na wydziale Lekarsko-Dentystycznym i studia lekarskie na wydziale Wojskowo-Lekarskim Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. W latach 2011-2016 odbył specjalizację z chirurgii stomatologicznej. W 2016 roku rozpoczął specjalizację z zakresu radiologii i diagnostyki obrazowej w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie. Od listopada 2018 do kwietnia 2019 przewodniczący Porozumienia Rezydentów, wcześniej przez 3 lata jego rzecznik prasowy.

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze