0:000:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Ewelina Lach, Forum Przeciwdziałania Dezinformacji, grudzień 2022fot. Ewelina Lach, F...

„Mamy dziś w Polsce demokrację wypaczoną. Może nawet w ogóle jej nie mamy. Poziom dezinformacji w Polsce, który jest dziś bardzo poważnym problemem, świadczy o poziomie zepsucia państwa. PiS zawłaszczył państwo. (…) Możemy mówić o systemowym przeciwdziałaniu dezinformacji: że trzeba stworzyć strategię, instytucje, że trzeba edukować, dbać o niezależne media. Ale nie można zaczynać budowy domu od położenia dachu! Najpierw musimy zadbać o zdrowe fundamenty, czyli o prawdziwą demokrację. A tych zdrowych fundamentów dzisiaj w Polsce nie ma”.

Z Tomaszem Chłoniem – politologiem, dyplomatą, byłym ambasadorem RP w Estonii i na Słowacji, dyrektorem Biura Informacji NATO w Moskwie w latach 2017-2020, współautorem książki „Dezinformacja międzynarodowa. Pojęcie, rozpoznanie, przeciwdziałanie”, rozmawia Anna Mierzyńska.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Rządzący nie chcą, społeczeństwo pasywne

Anna Mierzyńska, OKO.press: Coraz częściej mówi się o tym, że dezinformacja jest poważnym zagrożeniem dla demokracji. Nadal jest to jednak dość nowe zjawisko, zwłaszcza gdy patrzymy na nie w perspektywie bezpieczeństwa narodowego czy wpływu na społeczeństwo. Czy wiadomo, jak na poziomie państwa powinno się walczyć z dezinformacją?

Tomasz Chłoń: Możemy dziś podać coraz więcej przykładów państw, które dostrzegły ten problem jako systemowy i próbują mu przeciwdziałać. Z analizy ich doświadczeń wyłania się pewien model zwalczania dezinformacji. Możemy korzystać z niego także w Polsce. Zwłaszcza w ramach Unii Europejskiej i NATO możemy otwarcie uczyć się od siebie, pewne rozwiązania wprost przetransponować na nasze podwórko, a nawet doradzać innym.

Ale najważniejszą sprawą w skutecznym zwalczaniu dezinformacji jest demokracja. Oraz odpowiedź na pytanie, jakim zagrożeniem dla demokracji jest dezinformacja. Nie da się bez tego pójść dalej.

I tu pojawia się problem, bo w Polsce wciąż nie odpowiedzieliśmy na kluczowe pytania: jakiego rodzaju zagrożeniem jest dezinformacja, w jakim wymiarach i obszarach należy ją zwalczać. A dlaczego tego nie zrobiliśmy? Ponieważ rządzący tego nie chcą. Zaś społeczeństwo jest zbyt pasywne, by to zrobić za nich.

Przeczytaj także:

Czy dobrze rozumiem, że skoro rządzący nie chcą odpowiedzieć na kluczowe pytania dotyczące dezinformacji, to nie możemy obecnie w Polsce skutecznie zapobiegać temu zagrożeniu?

Przy tej władzy nie możemy.

Rozmowa o dezinformacji i walce z nią jest bowiem rozmową o demokracji. A my mamy dziś w Polsce demokrację wypaczoną. Może nawet w ogóle jej nie mamy.

Poziom dezinformacji w Polsce, który jest dziś bardzo poważnym problemem, świadczy o poziomie zepsucia państwa. PiS zawłaszczył państwo. Na fundamentach demokracji, którą stworzyliśmy w latach 90., zbudował państwo partyjne. Warunkiem istnienia skutecznego systemu walki z dezinformacją jest więc dekompozycja państwa partyjnego.

W systemowej próżni

Ale przecież PiS coś robi w ramach walki z dezinformacją. Na przykład w sierpniu powołał pełnomocnika rządu do spraw ochrony przestrzeni informacyjnej. Został nim Stanisław Żaryn, który jednocześnie pełni funkcję zastępcy koordynatora służb specjalnych. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych działa system RAS, czyli Rapid Alarm System (ustanowiony w ramach unijnego Planu Działania Przeciwko Dezinformacji, ułatwia wymianę informacji między organami UE i państwami członkowskimi).

Pełnomocnik to dobry pomysł, ale realizowany w sposób ułomny i nieefektywny. Przede wszystkim administracja w dzisiejszej Polsce jest upolityczniona i wszystkie struktury, które są powoływane, są upartyjnione. Jeśli chodzi o pełnomocnika – to, iż jest jednocześnie zastępcą koordynatora służb specjalnych, rodzi kolejne problemy.

Nie neguję, że służby powinny odgrywać bardzo istotną rolę w systemie zapobiegania dezinformacji, zwłaszcza międzynarodowej. Ale też system ten nie może być zdominowany przez służby. Samo stanowisko pełnomocnika umocowano w Kancelarii Premiera – to akurat dobry pomysł. Powołujące go rozporządzenie jest również niezłe. Skonstruowano je w taki sposób, że daje pełnomocnikowi kompetencje adekwatne do jego działań. Niestety, stanowisko to utworzono w systemowej próżni.

Państwo wciąż nie ma strategii bezpieczeństwa w przestrzeni informacyjnej. Projekt doktryny bezpieczeństwa informacyjnego RP istnieje od 2015 roku, powstał w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. To bardzo ciekawy dokument, definiujący, czym jest dezinformacja, jakie są związane z nią ryzyka i zagrożenia, proponujący cele i zadania. Od tego trzeba by zacząć.

Systemowe zwalczanie dezinformacji nie może odbywać na zasadzie punktowego tworzenia jakichś instytucji czy powoływania funkcyjnych. Prowadzone punktowo działania nie łączą się dziś w całościowe, międzyresortowe podejście.

Taka strategia powinna uwzględniać również rolę społeczeństwa obywatelskiego. Ono, moim zdaniem, jest absolutnie podstawowe w zwalczaniu dezinformacji. Państwo powinno w tym wspierać obywateli, a dziś tego nie robi.

Ale chciałbym jeszcze raz podkreślić kwestię fundamentalną. Bo możemy mówić o tym systemie, o tym, że trzeba stworzyć strategię, instytucje, że trzeba edukować, dbać o niezależne media. Ale nie można zaczynać budowy domu od położenia dachu! Najpierw musimy zadbać o zdrowe fundamenty, czyli o prawdziwą demokrację. A tych zdrowych fundamentów dzisiaj w Polsce nie ma.

W debacie publicznej często ucieka nam ta najważniejsza sprawa: nie stworzymy systemu przeciwdziałania dezinformacji bez uporządkowania systemu demokratycznego w Polsce. Wiadomo, przez te 25 lat nie byliśmy wzorcową demokracją, ale jednak plasowaliśmy się w uznanych rankingach dość wysoko, w granicach 30. miejsca. Byliśmy wiarygodną demokracją. W tej chwili w tych samych rankingach spadliśmy do drugiej pięćdziesiątki.

Kłamliwe narracje w mediach publicznych

W jaki sposób ten fundamentalny brak, czyli nieprzestrzeganie demokratycznych zasad w Polsce, pogłębia zagrożenie dezinformacją?

Weźmy media publiczne. Niektórzy uważają, że Polacy, oglądając TVP czy słuchając publicznych rozgłośni radiowych, stają się zwolennikami partii rządzącej. Czyli że media te są skuteczne. Ale w czym? Niestety w przekazywaniu kłamliwych, dezinformujących narracji.

Media publiczne, jeden z filarów demokracji, zostały w Polsce zawłaszczone przez partie i dezinformują społeczeństwo.

To oczywiście można zmienić. Są wzorce, na którym można się oprzeć. Choćby w Niemczech - tam media publiczne są nadzorowane między innymi przez przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego. Ich kierownictwo jest wybierane przez rady, w których zasiadają przedstawiciele różnych organizacji obywatelskich, choćby związków zawodowych, zawodów zaufania publicznego.

Do tego w 2014 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny przyjął jako zasadę zapewnienie różnorodności. Zgodnie z nią w radach, które decydują o polityce personalnej w spółkach mediów publicznych, nie może być więcej niż jedna trzecia osób związanych z państwem. Czyli nie więcej niż jedna trzecia przedstawicieli partii politycznych, instytucji państwowych czy członków parlamentu. To gwarantuje radom niezależność od władz.

Media publiczne i inne fundamenty trzeba uzdrowić, a dopiero potem tworzyć mechanizmy systemu przeciwdziałania dezinformacji. Bez tego będziemy mieli surogat systemu, z góry skazany na porażkę.

To jasne, jeśli chodzi o dezinformację wewnętrzną. Czy podobnie jest, jeśli chodzi o zapobieganie dezinformacji międzynarodowej?

Cóż, w Polsce niestety władza bardziej się skupia na przeciwdziałaniu opozycji niż dezinformacji, co w bolesny sposób unaoczniła sprawa Pegasusa. Poza tym przy tej polityce międzynarodowej, jaką prowadzi PiS, trudno jest dezawuować nieprawdziwe tezy o Polsce, które pojawiają się w przestrzeni informacyjnej.

Opinia o naszym państwie oczywiście poprawiła się po inwazji Rosji na Ukrainę i po wspanialej reakcji społeczeństwa polskiego, niemniej zasadniczo ta opinia jest zła. W związku z tym wiarygodność Polski, zwłaszcza w Unii Europejskiej, jest słaba. Więc jeżeli my chcemy proponować jakieś działania, które miałyby na celu zapobieganie dezinformacji międzynarodowej… Raczej się z tymi propozycjami nie przebijemy.

Ruchy pozorowane

Nie ma skutecznej walki z dezinformacją bez wiarygodnej władzy w państwie?

Oczywiście.

A działania, które obecnie podejmuje rząd PiS w tej dziedzinie, ocenia Pan jako działania pozorowane?

Tak. PiS-owi nie zależy na tym, by w Polsce panował ład w przestrzeni informacyjnej.

Dlaczego?

Bo sam korzysta na tym, że panuje chaos i że jesteśmy bardzo silnie spolaryzowanym społeczeństwem. To, jaką szkodę w świadomości Polaków, w konsumowaniu przez nich informacji oraz czerpaniu wiedzy o świecie, wyrządził PiS, widać w wielu obszarach.

Weźmy choćby badania Franciszka Czecha i Pawła Ścigaja z Uniwersytetu Jagiellońskiego na temat myślenia spiskowego, z lat 2014-2020. Pokazują, jak wielu Polaków właśnie w tym okresie zaczęło wierzyć w teorie spiskowe.

Widzi Pan w tym wpływ PiS-u, a nie oddziaływanie czynników zewnętrznych, choćby pandemii koronawirusa?

Proszę zauważyć, że mowa o latach 2014-2020, czyli mamy tu uwzględniony zaledwie początek pandemii. Okazuje się, że prawie 50 procent Polaków wówczas wierzyło, że koronawirus jest bronią biologiczną, stworzoną w celu ograniczenia ludzkości na świecie. 50 procent!

Rozmawiałem w czasie pandemii ze swoim przyjacielem z Finlandii, dziennikarzem. Mówiliśmy między innymi o tym, że ludzie się nie chcą szczepić. I on mówi: tak, u nas to też jest poważny problem. Około 8 procent ludzi nie chce się zaszczepić. I pyta mnie, jak to wygląda w Polsce. Cóż, w Polsce to było wówczas około 50 procent… Taka jest różnica.

Więc gdybyśmy chcieli postawić tezę, że gdzie indziej jest równie źle jak u nas, to byłaby teza fałszywa.

Najpierw przyjmijmy doktrynę

Czy Polska jest szczególnie zagrożona dezinformacją rosyjską?

Jesteśmy dziś na pierwszej linii działań dezinformacyjnych Rosji. Kiedy zastanawiałem się, jak określić obecność Rosji w Polsce, przyszedł mi na myśl „ośmionóg” – po rosyjsku „осьминог” to ośmiornica.

Jej macki sięgają w naszym państwie do partii politycznych, do parlamentu, służb, administracji, biznesu, społeczeństwa obywatelskiego, do sportu i do Kościoła. Powinno nam naprawdę zależeć na tym, by międzynarodowa odpowiedź na rosyjską dezinformację była mocna oraz ofensywna, nie tylko defensywna.

Wyobraźmy sobie więc, że dochodzi do zmiany władzy i możemy zacząć wdrażać jakieś systemowe rozwiązania. Rozumiem, że kluczowe byłyby te dotyczące przywracania demokracji. Ale jeśli chodzi o przeciwdziałanie dezinformacji – od czego by Pan zaczął?

Zacząłbym od doktryny. Wróciłbym do tego dokumentu BBN z 2015 roku, o którym wcześniej wspomniałem, i po uaktualnieniu przyjąłbym go jako podstawę obowiązującej strategii. On rozpisuje cały problem na poszczególne nuty. Określa definicję, cele, działania, podsystemy kierowania, ryzyka, instrumenty. Od tego trzeba wyjść.

Musimy wiedzieć, co chcemy zrobić. Nie możemy tworzyć systemu, w którym nie wiedzielibyśmy, czemu on ma służyć, stąd dokument strategiczny jest kluczowy.

Co się dzieje z tym dokumentem?

O ile wiem, nie ma prowadzonych nad nim żadnych prac. Istnieje przyjęta przez rząd PiS strategia bezpieczeństwa narodowego z 2020 roku. Jak Pani myśli, ile jest w niej o bezpieczeństwie w przestrzeni informacyjnej?

To wiem – zaledwie kilka akapitów.

Ano właśnie! Kilka akapitów. Więc dokument jakiś mamy, ale tak naprawdę

rządzący realizują nie strategię bezpieczeństwa narodowego, lecz strategię bezpieczeństwa partyjnego.

Wracając do tego, co trzeba by zrobić. Fundamentalną sprawą powinno być założenie, że funkcję kontrolną sprawuje społeczeństwo obywatelskie oraz niezależne sądy, a nie ludzie władzy. A na szczeblu politycznym – odpowiednia komisja parlamentarna.

Służby państwowe, które powinny realizować tę strategię, muszą być apolityczne. To kolejny problem, bo apolityczna administracja została w Polsce zniszczona. No i media, którym trzeba pomóc, bo ich rola jest tu kluczowa. Muszą być wiarygodne, muszą mieć środki, by realizować swoją misję.

Trzeba też rozwijać fact-checking w Polsce, bo dobrze zrobiony jest jednym z kluczowych elementów zwalczania dezinformacji. I edukacja oczywiście. Przy czym znów wracamy do problemów fundamentalnych - nie da się postawić na wysoki poziom edukacji medialnej bez odpowiedniego poziomu edukacji ogólnej.

Te rzeczy można dość szybko poukładać, bo w walkę z dezinformacją można też wciągnąć samorządy. Są już wzory, jak to robić.

Unia daje nam szansę

Czy to, że instytucje unijne w pewien sposób wymuszają na państwach członkowskich działania związane z walką z dezinformacją, jakoś zmienia sytuację w Polsce?

To daje szansę na zmianę. Choć przy tej władzy trudno mi powiedzieć, na ile skuteczna będzie Unia, by pomóc społeczeństwu w przeciwdziałaniu dezinformacji.

Na pewno zaangażowanie instytucji unijnych pomaga już dziś, jeśli chodzi o zdobywanie środków na projekty z tym związane. Ale i tak najważniejsze są rozwiązania systemowe. Czy polskie władze je wprowadzą, wdrażając unijne przepisy nowego aktu o usługach cyfrowych (Digital Services Act, DSA – przyp. red.)?

Jest to taka unijna konstytucja walki z dezinformacją. Państwa członkowskie mają dwa lata, żeby ją wdrożyć, w tym powołać odpowiednich koordynatorów.

Samo DSA jest fenomenalne, ale bardzo trudne w realizacji. Żeby osiągnąć stawiane tam cele, potrzeba dużych środków, a także zaangażowania społeczeństwa obywatelskiego, mediów i niezależnych środowisk eksperckich. Istotne będzie też współdziałanie z platformami społecznościowymi i firmami technologicznymi.

One muszą poczuć presję zewnętrzną. Bo choć same podejmują pewne działania, mające zapobiegać rozpowszechnianiu dezinformacji, to jednak ich głównym celem jest zysk. Stąd presja zewnętrzna na zachowywanie reguł ważnych dla demokracji będzie niezbędna.

Widzi Pan szansę na to, że dzięki wymogom Unii przeciwdziałanie dezinformacji w Polsce będzie bardziej skuteczne? Czy też nie da się nic zrobić bez zmiany władzy?

Możliwe są drobne zmiany. Na przykład pod presją raportów międzynarodowych wprowadza się nieco więcej przejrzystości w finansowaniu partii politycznych. Także funkcjonowanie unijnych programów edukacyjnych z zakresu edukacji cyfrowej poprawi sytuację w dłuższej perspektywie. Ale trzeba jasno powiedzieć, że bez zmiany władzy nie możemy liczyć na jakościową zmianę w tym zakresie.

My się chwalimy jako państwo, że mamy strategię cyberbezpieczeństwa, mamy struktury, także w wojsku. Tymczasem realną słabość państwa polskiego obnażyła choćby tak zwana afera mailowa.

Co charakterystyczne, konsekwencje personalne, czyli dymisja ministra Michała Dworczyka, nastąpiła dopiero wówczas, kiedy z treści opublikowanych w ramach wycieku maili wynikało, że on się skonfliktował z innymi uczestnikami własnego obozu politycznego. Czyli nie doszło do niej ze względu na to, że naruszył zasady bezpieczeństwa. To pokazuje priorytety władzy.

Przykłady z zewnątrz

Inne państwa zachodnie tę jakościową zmianę już realizują. Jakie są najciekawsze pomysły w przeciwdziałaniu dezinformacji, z których moglibyśmy skorzystać?

Państwa, które zaczęły na poważnie budować systemy przeciwdziałania dezinformacji, działają najczęściej pod wpływem pewnych przełomowych wydarzeń, których doświadczyły. W Stanach Zjednoczonych to przede wszystkim wpływy rosyjskie w kampanii prezydenckiej w 2016 roku. Amerykanie naprawdę wiele zrobili, by ustalić, co się wówczas stało i wyciągnąć wnioski. Zaangażowali prokuraturę i liczne ośrodki analityczne.

Ciekawe badania zrealizowano w Kalifornii w 2018 roku. Sprawdzano, jakie były efekty dezinformacji rosyjskiej. Okazało się, że wyborcy amerykańscy, kiedy pokazywano im przykłady dezinformacji rosyjskiej, uznawali je za dezinformację wewnętrzną. Demokraci – że to treści pochodzące z Partii Republikańskiej, Republikanie zaś – że z Partii Demokratycznej.

Podstawowy wniosek z tych badań jest taki, że trzeba jak najszerzej informować społeczeństwo o zagrożeniu dezinformacją, także zewnętrzną. Trzeba o tym mówić, zwłaszcza w okresach przedwyborczych. Ludzie muszą wiedzieć, czym jest dezinformacja międzynarodowa, jak działa, kto chce kogo skłócić i jaki ma w tym interes.

Powinny uświadamiać to także władze publiczne. U nas mogłoby to robić choćby Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, które – jak wszyscy wiemy – ma dużą łatwość w wysyłaniu rozmaitych komunikatów do obywateli.

A jak sobie radzą kraje europejskie?

We Francji silną motywacją do zmian było doświadczenie z kampanii prezydenckiej w 2017 roku, gdy wybuchła tak zwana afera Macron Leaks. Francuzi powołali specjalne biuro Viginum - z budżetem na poziomie 11 milionów euro rocznie i 70 etatami. Działa tylko i wyłącznie na rzecz przeciwdziałania dezinformacji międzynarodowej oraz internetowej.

Kolejny przykład – Szwecja. Ten kraj nie miał tego rodzaju doświadczenia jak Francja, ale na zasadzie „mądry Szwed przed szkodą” wprowadzono tam program, który zaowocował powstaniem dzisiejszej Agencji Obrony Psychologicznej. Też dysponuje ona sporym budżetem i około 40 etatami.

Finlandia, być może bardziej narażona na dezinformację rosyjską niż Szwecja, radzi sobie z nią bardzo dobrze dzięki edukacji. Unikalność jej podejścia polega na tym, że elementy edukacji medialnej i krytycznego myślenia wprowadzane są w programach nauczania już u najmłodszych dzieci, nawet w przedszkolach.

Finowie mówią, że na pierwszej linii obrony przed dezinformacją stoi wychowawca przedszkolny. Zaś w szkołach nie mają przedmiotu edukacja medialna czy podobnego. Natomiast elementy takiej edukacji są stale realizowane na innych lekcjach, choćby na lekcjach języka ojczystego, historii czy matematyce.

Unikalna Litwa

Państwa bałtyckie też mają swoje osiągnięcia.

To prawda. Estończycy i Łotysze wprowadzili obowiązek edukacji medialnej w szkołach średnich. W tych państwach działają też centra doskonalenia NATO: obrony cybernetycznej w Tallinie; komunikacji strategicznej w Rydze; a w Wilnie – bezpieczeństwa energetycznego.

Wszystkie jako jedno z zadań mają zapisaną walkę z zagrożeniami hybrydowymi, a więc także z dezinformacją. Z kolei Litwini postawili na zaangażowanie społeczeństwa obywatelskiego. Prężnie działa tam ruch internetowych elfów wolontariuszy. Aktywiści bardzo szybko rozpoznają i wychwytują działania dezinformacyjne w sieci, są coraz bardziej profesjonalni w swoich działaniach. Absolutnie unikalny przykład.

Włączone są także samorządy. Wiemy dobrze, jakie są mechanizmy rozpowszechniania narracji dezinformacyjnych – dość często pojawiają się najpierw lokalnie, potem narastają, w końcu docierają do odbiorców w całym kraju. Na Litwie już urzędnicy na szczeblu lokalnym wiedzą, jak w zarodku stłumić tego rodzaju sytuacje.

W Wielkiej Brytanii zaczęto na poważnie walczyć z dezinformacją po doświadczeniu brexitu. Tam kotwicą systemu przeciwdziałania dezinformacji stała się słynna biurokracja brytyjska, służba cywilna, która działa niesłychanie sprawnie, mimo wielu krytycznych opinii.

Biurokracja?

Dokładnie rzecz biorąc: zespoły urzędników, które współdziałają ze sobą. I to jest szczególnie ważne: współdziałanie. Bo nie chodzi przecież o tworzenie nowych instytucji – niech powstają tylko wtedy, gdy są niezbędne. Ale jeżeli mamy w Polsce ekspertów w administracji, którzy się na tym znają, to połączmy ich wiedzę i doświadczenie, twórzmy zespoły zadaniowe.

Takie zespoły powinny być apolityczne i odpowiednio wyposażone, by analizować sytuację na bieżąco oraz stymulować współpracę krajową i międzynarodową.

Przykładów z zagranicy można podać więcej. Dezinformacja związana z covidem również przyczyniła się do zwiększenie wysiłków, by wzmacniać społeczną odporność na manipulacje w przestrzeni informacyjnej.

Kanada, przy wiodącej roli MSZ zainicjowała system odpowiednich alertów w ramach grupy G7.

Australia wypracowała jedną z najbardziej kompleksowych odpowiedzi na zagrożenia dezinformacyjne. Możemy się oczywiście wiele nauczyć także od Ukrainy.

Wyborczo jesteśmy bezbronni

W tym roku rozpocznie się w Polsce kolejny cykl wyborczy, od jesiennych wyborów parlamentarnych, przez wybory samorządowe, aż po europejskie. Jak Pan ocenia zagrożenie dezinformacją w tym kontekście?

Nie jesteśmy przygotowani do przeciwdziałania dezinformacji, szczególnie w okresie przedwyborczym. Powinniśmy mieć na ten czas gotowe specjalne działania i środki, przede wszystkim system wglądu i kontroli finansowania kampanii wyborczych, zwłaszcza w internecie. Ale ich nie mamy.

Nadzieję na przyszłość znowu daje Unia Europejska – istnieje raport komisji specjalnej Parlamentu Europejskiego wskazujący, jak przeciwdziałać zewnętrznej ingerencji w procesy demokratyczne. To jest rodząca się strategia Unii. Jej rozwój zapewne doprowadzi do tego, że i u nas nastąpi jakaś poprawa, ponieważ władze będą zmuszone podjąć jakieś działania zapobiegające ingerencjom wyborczym.

Ale to dalsza perspektywa, teraz się to nie stanie. Dziś w Polsce rządzący decydują w dużym stopniu choćby o składzie Państwowej Komisji Wyborczej, co nie wróży dobrze.

Pojawił się natomiast pomysł obywatelski, by zaangażować wolontariuszy do sprawdzania przepływów i transferów w kampanii wyborczej. Oczywiście musieliby być do tego dobrze przygotowani.

I mieć dostęp do źródłowych informacji…

Tak, to podstawowy warunek.

Musimy zawalczyć o prawdę

Czyli nie ma żadnej optymistycznej informacji, jeśli chodzi o zapobieganie dezinformacji w procesie wyborczym w Polsce?

Jestem optymistą z natury, ale w tej sprawie z optymizmem wyjątkowo trudno. Przed wyborami zagrożeniem będzie również zniechęcanie do wyborów. Na to trzeba zwracać uwagę.

Możemy spodziewać się głośnej narracji o tym, że wybory będą sfałszowane, wadliwe, ułomne, niczego nie zmienią. Takie zniechęcanie do głosowania w Polsce działa na korzyść rządzących.

Bo ich elektorat jest dość zdyscyplinowany, prawdopodobnie i tak pójdzie zagłosować. A elektorat sytuujący się po drugiej stronie jest albo podzielony, albo bierny. Ta bierność jest potwornym problemem. W Polsce w wyborach parlamentarnych uczestniczy zazwyczaj niewiele ponad połowa uprawnionych.

To jest smutny wniosek, ale z drugiej strony – nie jesteśmy aż tak bierni. Myślę, że nadal mamy tyle siły w sobie, żeby zrobić jedną najważniejszą rzecz: zawalczyć o prawdę. Głęboko wierzę, że jako społeczeństwo obywatelskie jesteśmy w stanie to zrobić. I niech to będzie optymistyczny akcent na zakończenie naszej rozmowy.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze