0:00
0:00

0:00

Rosyjska napaść na Ukrainę i narastający kryzys radykalnie zmieniły sytuację PiS. Po niemal siedmiu latach tłustych, okresie znakomitej koniunktury gospodarczej i międzynarodowej, rządząca partia musi zmierzyć się z wyzwaniami bez precedensu w historii III RP.

Dotychczas ekipa Kaczyńskiego cieszyła się swoistym przywilejem Midasa – za sprawą rosnących dochodów budżetu niemal każda decyzja zamieniała się w polityczne złoto, a sondażowe poparcie utrzymywało się na poziomie gwarantującym komfort rządzenia.

Telewizja publiczna, de facto już w 2016 roku zamieniona w propagandowy biuletyn PiS, miała dotąd banalnie proste zadanie: wystarczyło sławić roztropność władzy i drwić z bezsilnej opozycji. Teraz "Wiadomości TVP" muszą sprostać zupełnie nieznanej sobie roli.

Przeczytaj także:

Metoda wyparcia

Dominującą reakcją propagandy na gospodarczą zapaść jest wyparcie. „Polska gospodarka odporna na kryzys” – obwieszczają osławione belki – „Rząd pomoże Polakom przezwyciężyć kryzys energetyczny”, „Rząd da Polakom pieniądze na zakup węgla”, „Rząd wspiera polskich rolników”.

Podczas gdy w „Niemczech rośnie niepewność i przyspiesza inflacja”, Polska, dzięki przezorności PiS, jest bezpieczna: inflacja wyhamowuje i już wkrótce – przekonują eksperci – najgorsze będziemy mieli za sobą.

„Wiadomości” przezornie unikają operowania konkretnymi liczbami, który ujawniłyby, że inflacja w strefie euro jest prawie dwa razy niższa niż w Polsce. Widzowi muszą wystarczyć zapewnienia, że Polska na tle Europy pozostaje oazą stabilności oraz dobrobytu („Stan polskich finansów na tle większości krajów unii jest bardzo dobry”).

Ceny wcale nie doskwierają, zresztą już wkrótce przestaną rosnąć, a jeśli nawet w mechanizmie polskiej gospodarki coś się zatarło, to winić za to należy wyłącznie opozycję, „próbującą wywołać zakupową panikę”.

„Ochrona Polaków w kryzysie inflacyjnym” możliwa jest „dzięki własnej walucie”. Chociaż w przeszłości Platforma Obywatelska, realizując wytyczne Berlina oraz Brukseli, dwoiła się i troiła, żeby „narzucić Polakom euro”, PiS obroniło złotówkę, dzięki czemu prezes Glapiński może podnosić stopy procentowe.

„Możliwości walki z inflacją byłyby bardzo ograniczone, gdyby w przeszłości Polska przyjęła euro, jak chciała PO” - tłumaczą „Wiadomości” i podpierają się najwyższym autorytetem, przywołując wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. Na wiecu w Płocku prezes PiS mówił: „Niemcy korzystają na wspólnej walucie, a słabe gospodarki tracą”. Chociaż tu zakrada się wątpliwość: przecież dzisiaj Polska gospodarka ma być silna jak nigdy.

Podnoszenie stóp procentowych powoduje skokowe wzrosty rat kredytów hipotecznych. Na szczęście rząd PiS wprowadził wakacje kredytowe, aby „pomóc Polakom”. Oczywiście Donald Tusk nie zdobył się na taki pomysł, gdy był premierem. Dzisiaj natomiast „prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę”, za sprawą której „miliony Polaków będą mogły zawiesić spłacanie rat”, a „kredytobiorcy nie zostali pozostawieni samym sobie”.

Koszt operacji pokryją banki, ale na skutek podwyżki stóp i tak świetnie im się powodzi, a w dodatku „problemy klientów nie staną się problemami banków”. Krótko mówiąc: dzięki zapobiegliwości władzy wszyscy wygrywają.

Protestują tylko niektóre banki. Widz „Wiadomości” nie będzie zapewne zaskoczony słysząc, że chodzi o niemieckie banki. Dla propagandy to dobra okazja, aby pochwalić PiS za dotychczasowe starania o repolonizację rynku finansów.

Węgiel jak cytrusy w PRL - zmierza do portu

Momentami narracja „Wiadomości” do złudzenia przypomina język peerelowskich „środków masowego przekazu”. W czasach realnego socjalizmu prasa i telewizja z przejęciem informowały o statkach z ładunkiem cytrusów płynących do polskich portów – troska i gospodarność partii miały sprawić, że „na polskich stołach nie zabraknie w tym roku pomarańczy i cytryn” (w rzeczywistości zawsze ich brakowało).

Ta tradycja odżyła, przy czym miejsce owoców zajęły paliwa. Telewizja publiczna relacjonuje oto podróż południowoafrykańskiego statku z węglem, który właśnie zacumował w Szczecinie i trwa jego rozładunek, „żeby Polacy mieli czym się ogrzewać”.

„Magazyny gazu zapełnione, trwają dostawy węgla. Tych surowców w Polsce nie zabraknie” – zapewnia głos z offu. Na ekranie widzimy piętrzące się hałdy i rzędy masywnych cystern, a minister Anna Moskwa przekonuje, że węgla będzie nawet za dużo.

Jesteśmy zasobni i bezpieczni – dowodzi propaganda – na przekór Kremlowi ale też Brukseli, bowiem „przez lata europejska polityka klimatyczna nie pozwalała na zwiększenie wydobycia”. Jeśli mimo wszystko węgiel nie dotrze na czas do polskich rodzin, będzie to wina Platformy, która „sprzedała nabrzeża portowe obcemu kapitałowi”.

Rząd nie tylko skutecznie przeciwdziała globalnym skutkom wojny („Już ponad miliard złotych trafiło do polskich rolników jako dopłaty do nawozów”), ale też z powodzeniem „kontynuuje dotychczasową politykę rozwoju gospodarczego”. „Wielkie inwestycje zmieniają Polskę” – czytamy na belce. „Ponad 1400 km dróg jest w tej chwili budowanych w Polsce”.

Autorzy felietonu z rozmachem kreślą opowieść o przyszłych autostradach i tunelach, „inwestycjach ziemnych i mostowych”, zaś kierowcy występujący w ulicznej sondzie nie mogą nachwalić się PiS.

Propaganda sukcesu zawsze przegrywa

Doświadczenie PRL uczy, że propaganda sukcesu – nawet najbardziej rozbuchana – nie jest w stanie zamaskować kryzysu. Gierek cieszył się w latach 70. XX wieku popularnością, póki społeczeństwo mogło konsumować owoce gospodarczego wzrostu, napędzanego kredytami. Wraz z załamaniem się rynku, w dół poleciały też wskaźniki poparcia, a kraj ogarnęły strajki.

Na nic zdały się wysiłki ówczesnego „Dziennika Telewizyjnego”, który dwoił się i troił pokazując, a to piece Huty Katowice, a to gospodarskie wizyty I sekretarza PZPR. Jawne kłamstwa propagandy tylko zwiększyły poziom społecznej frustracji, przyczyniając się do narodzin „Solidarności”.

Rewersem dobroczynnej polityki rządu jest złośliwe szkodnictwo opozycji. „Jeszcze w wakacje ruszą wypłaty 14. emerytur” – zachwala TVP, utyskując, że „politycy opozycji krytykują programy społeczne, z których korzystają miliony Polaków”. „Rząd przeznaczy na wypłaty dodatkowych emerytur 11 miliardów złotych. Najwyraźniej nie podoba się to politykom opozycji” – słyszymy w felietonie. Donald Tusk, gdy był premierem, za nic miał niedolę emerytur.

Konstrukcja programów informacyjnych TVP stała bardziej monotonna i przewidywalna niż parę lat temu. „Polska gospodarka rozwija się, choć nie zawsze tak było” – ten refren towarzyszy praktycznie każdemu materiałowi poświęconemu sytuacji wewnętrznej.

Oto PO w czasie swoich rządów tak bardzo rujnowała Polaków, że PiS musi dzisiaj przychodzić im na ratunek. W tej alternatywnej wersji historii, dzieje III RP to długi ciąg nieszczęść, za którą wyłączną odpowiedzialność ponoszą Donald Tusk i Leszek Balcerowicz. Z kolei wdrażany przez obecny rząd program dofinansowania dla samorządów ma zadość uczynić mieszkańcom terenów „najmocniej doświadczonych terapią szokową z początku lat 90.”.

Nawiasem mówiąc, warty odnotowania wydaje się fakt, że, że rządowa propaganda wydłużyła listę swoich komentatorów. Jeszcze rok temu przed kamerami występowali głównie dziennikarze „Sieci” i „Gazety Polskiej”; teraz widz ma okazje poznać też redaktorów naczelnych prasy lokalnej – „odzyskanych” dla PiS za pośrednictwem Orlenu. Twarze są nowe, jednak ton komentarzy stary: rząd Tuska rujnował kraj, a politycy Platformy realizowali niemieckie interesy.

W kółko powtórki

Wizerunek opozycji, chociaż jak zawsze równomiernie czarny, wydaje się uboższy – jakby „Wiadomości” z biegiem lat straciły werwę i pomysłowość. Nie ma już felietonów opartych na ciągach skojarzeń, który w minionych latach stanowiły znak firmowy rządowej propagandy. Dominującą techniką manipulacji stały się powtórzenia, eksploatowane z taką częstotliwością, że nawet widzowie o najmniej krytycznych umysłach powinni nabrać podejrzeń.

Oto te same ujęcia i fragmenty wypowiedzi nielubianych przez PiS polityków emitowane są po kilkanaście razy nawet w obrębie jednego materiału. Próżno szukać tu jakiejkolwiek propagandowej finezji: najwyraźniej TVP traktuje swoich odbiorców jak surowiec na taśmie fabrycznej i uproszczony do granic przekaz serwuje im z jednostajnością automatu.

Co znamienne, zmienił się też kierunek – można rzec – natarcia rządowej propagandy. Jeszcze niedawno opozycja atakowana była przede wszystkim za swój domniemany elitaryzm. Tusk, Trzaskowski, sędziowie, KOD, niezależni dziennikarze – wszyscy złączeni mieli być w nienawiści do prostego człowieka i jego wyrazistych, jednoznacznych wyborów.

Raptem okazuje się, że teraz to opozycja została obsadzona w roli prostaków, za nic mających maniery i kindersztubę.

Tusk i Platforma chcą bić przeciwników – propaganda przekonuje nas o tym zestawiając wulgarne okrzyki chuligana z wypowiedziami polityków opozycji w proporcji: dwa zdania Tuska, trzy sekundy bluzgów. „Agresja, wyzwiska, opluwanie. To metody działań zadymiarzy, którzy usiłują zakłócić spotkania polityków Prawa i Sprawiedliwości z Polakami” – słyszymy z offu.

Warto zatrzymać się przy tym zdaniu, bo dobrze ilustruję gramatykę języka propagandy. Tak jak w czasach PRL słowo „Polacy” zarezerwowane jest dla obywateli popierających rząd. Zwolennicy opozycji to „chuligani”, „zadymiarze”, „grupy ludzi” - repertuar jest bogaty – ale na pewno nie Polacy.

Wróg groźny, ale i mikry

Wróg jest jednocześnie śmiertelnie groźny („zwolennicy Platformy chcą podpalić Polskę”) i żałośnie mikry. Na manifestacje przeciw Kaczyńskiemu przychodzą jedynie statyści i przestępcy skazani prawomocnymi wyrokami, „zorganizowani i kontrolowani” przez działaczy PO („Liderzy opozycji zagrzewają do kolejnej awantury”).

Znowu: to nic nowego, to język „Trybuny Ludu” z lat 80. Wtedy na oficjalnych wiecach i pochodach pierwszomajowych „tłumnie gromadzili się Polacy”, a uliczne manifestacje były „awanturami urządzanymi przez bezsilnych politykierów na dolarowym żołdzie”.

W obliczu wojny trwającej za wschodnią granicą szczególnie znaczenia nabiera kierowany pod adresem opozycji zarzut „rozbrojenia” Polski. „Zdaniem ekspertów zwijanie jednostek wojskowych to jeden z głównych grzechów rządów PO-PSL. A przecież nie ma tematu ważniejszego niż bezpieczeństwo Polaków”.

To cecha charakterystyczna dyskursu propagandowego: ilekroć mowa o rozbudowie armii, „Wiadomości” zakrzywiają czas – po roku 2015 następuje od razu rok 2022 i polska armia otrząsa się z niemocy, na jaką skazał ją Tusk. Nie trzeba dodawać, że sprawa anulowanego przez PiS w 2016 kontraktu na helikoptery dla wojska, nie została wspomniana nawet jednym zdaniem.

Skorumpowana Bruksela

„Brudne życiorysy krytyków Polski” – czytamy na belce. Myliłby się ktoś, sądząc, że narastające zagrożenie ze strony Rosji skłoni PiS-owską propagandę do rezygnacji z antyunijnych filipik. Nic podobnego, wszystko jest po staremu. Oto Bruksela, opanowana przez skorumpowanych polityków, chce odebrać Polsce należne jej pieniądze i suwerenność, realizując tym samym plan „federalizacji UE pod niemieckich przywództwem”.

Tłem tego planu okazują się intrygi europosłów PO, którzy manipulują Komisją Europejską, ale z drugiej strony „najnowszy atak unijnych instytucji na Polskę inspirowany jest w Berlinie”. W propagandowej narracji pojawia się pewna niespójność, a widz ma prawo poczuć się zdezorientowanym: kto jest głównym szwarccharakterem - Tusk czy kanclerz Scholz. A może obaj?

„Celem Tuska jest być blisko Niemiec i realizować polecenia płynące z Berlina, a pośrednio również z Moskwy” – mówią nam „Wiadomości” - „Donald Tusk dąży do wywołania wojny domowej. To plan Moskwy i Berlina”. Niemal codziennie stawiany jest znak równości między polityką Rosji i Zachodniej Europy. Polska okazuje się otoczona przez wrogów; nie może ufać Zachodowi, zresztą nie potrzebuje sojuszników, bo sama jest wystarczająco potężna.

„Tylko nowoczesnych czołgów będziemy mieli więcej niż Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy razem wzięci”, „Polska będzie miała najsilniejszą armię lądową w Europie” – obwieszcza rządowa telewizja. Oczywiście: TVP słusznie przestrzega przed agresywną polityką Rosji, a po 24 lutego nikt rozsądny nie może wątpić w konieczność rozbudowy polskiej armii.

Jednak hurraoptymizm PiS w tej kwestii budzi niepokój, zwłaszcza gdy wydaje się podyktowany partyjnym doktrynerstwem i doraźnymi kalkulacjami. Polska potrzebuje dzisiaj Zachodu bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich dekadach. Ignorowanie tego faktu to coś więcej niż nieodpowiedzialność – to prowokowanie katastrofy.

;
Na zdjęciu Piotr Osęka
Piotr Osęka

Polski historyk, badacz dziejów najnowszych Polski, doktor habilitowany nauk humanistycznych. Profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Autor wielu książek naukowych z najnowszej historii Polski

Komentarze