0:000:00

0:00

Jurek pewnie pomyślał, że złapał Pana Boga za pięty. W jakiej innej branży rencista z Kalisza zarobiłby kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie? Jurek odważnie wkroczył w świat międzynarodowego transportu osób. Do biznesu wciągnął żonę i syna. Później twierdzili: nie mieliśmy pojęcia, że łamiemy prawo.

Jurek z domem przy wylocie

Jurek, mechanik samochodowy z wykształcenia, z zawodu pracownik Telekomunikacji Polskiej oraz stacji paliw w Kaliszu, kilkanaście lat temu wypadł z rynku pracy całkowicie. Powód: depresja, której nabawił się jeszcze w wojsku, połączona z nadciśnieniem i chorobą kręgosłupa.

Ale miał dwupiętrowy dom rodzinny przepisany przez rodziców. Do tego szczęśliwie położony przy trasie wylotowej na autostradę do Niemiec, co w tej historii odegra pewną rolę. Oficjalnie Jurek był na utrzymaniu 80-letniej matki, emerytki handlującej ciuchami na rynku w Kaliszu oraz żony Ewy, specjalistki w firmie telekomunikacyjnej z pensją 4000 na rękę.

Jurek nie musiał się też martwić o dobrostan dorosłych już trzech synów i córki. Jan, jeden z synów, magister inżynier po Politechnice Wrocławskiej, przedstawiciel handlowy i menadżer w zagranicznych korporacjach miał właściwie wszystko: pensję 7 000 zł, harleya davidsona, mieszkanie pod Wrocławiem. Jednak za namową ojca wykorzystał swoje menadżerskie zdolności w nowej działalności.

Jurek miał też cztery samochody: mercedesa vito, dwie toyoty yaris, (trzymane na spółkę z synem i żoną) oraz bmw serii 3. Dzięki nim mógł ponownie, choć nieformalnie, powrócić na rynek pracy, kiedy na horyzoncie pojawili się Wietnamczycy.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- Wczoraj dziesięciu dostarczono. Trójka dostarczonych to dziewczyny: 13 lat, 23 lata i rocznik 97. Przewiozłem je tam. Ta, o którą pytałeś, wczoraj przyjechała, już zjadła, pieniędzy jeszcze nie ma.

- Mam jedną sztukę.

- Jedną?

- No, młoda dziewczyna, 17 lat.

Jak Państwo może zauważyli, w OKO.press zagościł ostatnio reportaż. Tym trudnym gatunkiem opowiadania o tym, co dzieje się w Polsce (i nie tylko) opiekuje się od października Włodzimierz Nowak, sam świetny reporter, przez wiele lat redaktor „Dużego Formatu”. Dziś kolejny tekst – Bartosza Józefiaka, historia trochę kryminalna, a zarazem pasjonujacy temat wietnamskiej imigracji. Ciekawi jesteśmy Państwa opinii, a także sugestii – jakimi tematami powinni zająć się reporterzy. Prosimy pisać do Wł[email protected]

Vinh i Quang

Nghệ An to przemysłowa i jedna z biedniejszych prowincji na północy Wietnamu, słynąca z produkcji cementu, mleka i cukru. Tysiące ludzi w ostatniej dekadzie uciekło z Nghệ An do Europy, zwłaszcza do Wielkiej Brytanii.

Vinh opuścił Nghệ An w 2007 roku. Dotarł do wsi pod Warszawą, zaraz przy trasie na Kraków. Nie miał żadnego wykształcenia poza wietnamską podstawówką, na utrzymaniu miał żonę i czworo dzieci w wieku od 3 do 17 lat. Zarabiał jako tragarz wózkowy w Wólce Kosowskiej, wyciągał trzy tysiące złotych miesięcznie.

We wsi Vinha mieszkał też Quang. Obu panów sporo łączyło: byli w podobnym wieku, czyli po trzydziestce, przylecieli do Polski już po 2000 roku, przebywali nad Wisłą legalnie. Zarabiali na życie pracując w Wólce. Quang był jednak obrotniejszy. Ze swojego boksu w Wólce Kosowskiej wysyłał w Polskę firanki, tkaniny i zasłony. Przez internet sprzedawał uchwyty do telefonów i pokrowce na fotele samochodowe.

Wólka to największe azjatyckie centrum handlu w tej części Europy. Sześć hal targowych, ponad 4600 firm. Hurtownie z tanią odzieżą, sklepy z elektroniką i punkty manicure, gdzie młode Wietnamki i Wietnamczycy wzorcowo i za grosze zadbają o kobiece dłonie. Idealne miejsce, by poznawać handlarzy z całej wschodniej Europy. Pracując na Wólce Quang i Vinh poznali swoich kontrahentów z Litwy, Łotwy i Ukrainy.

W 2016 panowie postanowili połączyć nowe kontakty ze starymi znajomościami z wietnamskich czasów. Do współpracy wciągnęli Wietnamczyków mieszkających na stałe w Polsce: Manha handlującego ciuchami na Marywilskiej w Warszawie, Nguyena kucharza z Warszawy oraz Thanga, właściciela baru z wietnamskim jedzeniem w Koninie.

Przeczytaj także:

12 tysięcy od osoby

Schemat ich nowego biznesu wyglądał tak: Vinh lub Quang dzwonili do współpracowników w Wietnamie, z którymi ustalali liczbę migrantów, terminy przerzutu, szlaki tranzytowe. Rozmawiali też o finansach. Vinh i Quang za swoją część roboty inkasowali 12 tysięcy złotych od osoby. Za podroż do Francji: dodatkowe cztery, więc razem 16 tysięcy złotych.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- Potrzebne są pieniądze na przejazd z Rosji na Ukrainę, półtora tysiąca dolarów. Thin jeszcze ich nie zapłacił, i tamten nie chce dać mu pojechać dalej, z Ukrainy do Polski. Dzwonił ktoś, żeby skontaktować się z Rosją. Powiedziałem Thinowi, żeby to załatwił.

dav
W Niemczech punktem docelowym było zwykle Dong Xuan Center – największe w Berlinie centrum handlu, przypominające Wólkę Kosowską. Fot. Bartosz Józefiak

Trasa VIP i trasa piesza

Schemat podróży wygląda podobnie. Zamożniejsi wsiadają w samolot i wlatują do Europy na wizach turystycznych. To „trasa VIP”. Potem rozpływają się na ulicach Rzymu czy Berlina. Kiedy wiza traciła ważność, po przybyszach nie ma śladu.

Ci, którzy nie dostali turystycznej wizy, przelatują do Rosji. Skąd Wietnamczycy mają wizy do Rosji? Wizy to część pakietu proponowanego przez przemytników. Eksperci, którzy wietnamskie realia znają dobrze, opowiadają dziennikarzowi: za łapówki w Wietnamie wszystko da się załatwić.

Ci, którzy nie mają pieniędzy na trasę VIP, raportują potem swoim rodzinom: „szliśmy pieszo, było ciężko, były cztery osoby, nowa droga, szliśmy blisko 9 godzin”. Przewodnicy z Rosji i Białorusi przeprowadzą ich do Ukrainy, Estonii lub Łotwy. To najtrudniejszy etap podróży.

Z opowieści Wietnamczyków zatrzymanych przez strażników w Polsce wiemy, jak taka trasa wygląda. Migranci nocują w magazynach pod Moskwą i w opuszczonych domach przy granicy. Pilnują ich mężczyźni mówiący po rosyjsku, na miejscu zwykle są też Wietnamczycy mieszkający w Rosji, którzy kierują podróżą. Do granicy dowożeni są w busach i na pakach ciężarówek. Pod osłoną nocy pokonują lasy, przedzierają się przez strumyki, śpią w przygotowanych szałasach. Kto ich prowadzi – do końca nie wiadomo. Wiadomo, że przewodnicy doskonale poruszają się w przygranicznym terenie.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- Jak tam, wujek, zdrowie?

- W normie. Słuchaj, mój młody chce pojechać. Jest tam jakaś droga dla niego?

- Ukraińska lub rosyjska.

- Nic nowego, tak?

- Przez rosyjską teraz dużo ludzi przechodzi. Szczerze mówiąc, to ostatnio ukraińską drogą nie robię. Przez ostatnie dwa tygodnie zastój tam był. Nawet nie można było wlecieć.

- Acha.

- Jeśli jest zdeterminowany, to niech rosyjską drogą jedzie, żadnego grosza na tym nie straci. W miesiąc papiery się wyrabia. Potem samolotem do Rosji. W 4-5 dni dojedzie do celu.

- Jak z nim będziesz rozmawiać, to mu to powiedz. Musi się zdecydować, przecież już ma rodzinę, żonę.

- Wiesz co, prawdę mówiąc, ty za bardzo tego Hunga rozpieszczasz. Wiadomo, że to twoje dziecko, ale on musi być bardziej stanowczy. Jak się decyduje gdzieś pojechać, to ma jechać. Nieważne czy będzie ciężko, czy łatwo. Trzeba do końca do tego dążyć. Cioci wyjaśnij, że nie ma różnicy między ukraińską i rosyjską drogą. I tam pieszo, i tu pieszo trzeba iść. Rosyjską drogą najłatwiej. Nie wolno się zniechęcać. Trong 4 razy jechał i w końcu przejechał.

Przystanek Warszawa

Przewodnicy zostawiają migrantów w przydrożnych krzakach, krzaki są już w Unii Europejskiej. Stamtąd zziębnięci Wietnamczycy odbierani są przez kolejnych kierowców. Pakują się do busów czy bmw na litewskich, łotewskich lub polskich numerach. Następny przystanek: Warszawa.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- A trasa piesza, wciąż jeszcze robisz?

- Robię, ale tak szczerze mówiąc zimą nigdzie się nie pojedzie. Powiedz panu Hienowi, że zimą można umrzeć. Jest zimno.

Western Union

Quang i Vinh kontaktowali się z kontrahentami w Rosji, Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie, Słowacji i w Czechach. Każdy ze wspólników odpowiadał za „swój” etap podróży. Quang i Vinh kontrolowali szlak w Polsce. Organizowali transporty oraz noclegi dla migrantów u zaprzyjaźnionych Wietnamczyków. Swoich „klientów” nocowali też we własnych mieszkaniach lub wietnamskich zakładach pracy w Warszawie, Wólce Kosowskiej czy wsiach przy trasie nr 7.

Pieniądze z wietnamskich wsi dzięki Western Union trafiały w ręce Quanga i Vinha. Gdy tylko rodziny spłaciły kolejną część długu za podróżników, rozpoczynała się ostatnia część podróży. Quang i Vinh organizowali przewóz migrantów na zachód. Zadbali o odbiorców taniej siły roboczej na drugim końcu przemytniczego łańcucha. Ich telefon dzwonił na numery we Francji, Niemczech, Belgii i Wielkiej Brytanii. W Niemczech punktem docelowym było zwykle Dong Xuan Center – największe w Berlinie centrum handlu, przypominające Wólkę Kosowską. Na 200 hektarach stoi tam 6 handlowych hangarów. W środku stoiska z ubraniami szytymi w Azji, tanią elektroniką, bary z wietnamskim jedzeniem. Fryzjerzy, salony tatuażu, punkty manicure.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- Słuchaj, wujek. W Anglii teraz wesoło. Też łapią.

- Acha.

- A w Niemczech parę miesięcy się pouczy zawodu, pójdzie pracować. Też szybko zarobi, porównywalnie co w Anglii. A teraz kurs euro czy funta prawie taki sam.

- A tam w Niemczech jak złapią, to nie ma deportacji, co nie?

- No w Niemczech nie ma. Ogólnie w Anglii jest ciężko. W Niemczech popracuje parę lat, znajdzie miłość, urodzi dziecko, dokumenty porobi. A Anglia jak wyjdzie z Unii Europejskiej, to wtedy już nie bardzo...

- A w Niemczech później jak będzie miała dziecko, to dostanie dużo pomocy z państwa, prawda?

- No, super tam jest w Niemczech. Dziecko będzie miało dokumenty, matka dzięki temu również dostanie. O mieszkanie można poprosić, ogólnie dużo rzeczy. A ona co zamierza?

- Sama jeszcze nie wie, co chce. Na razie się zastanawia. Wie, że tam są dzieci pana Lu i Son. Za ich namową uczy się robić paznokcie.

- No po to idziemy, żeby zarobić na życie. Moim zdaniem, lepiej żeby została w Niemczech. Bardziej opłacalne, teraz do Anglii trzeba wydać jeszcze z dziesięć tysięcy. W Anglii teraz dużo kontroli w salonach kosmetycznych.

- A ja zastanawiam się nad przyjechaniem do Polski. Jak myślisz? Powinienem?

- W Polsce już nic nie ma, na dzisiaj nikt nie planuje do Polski przyjeżdżać.

- Myślałem, żeby przyjechać, zamieszkać trochę, dostać pobyt...

- Zostań lepiej w domu. Nie wiem, czy nadal są jakieś programy humanitarne, żeby pomóc cudzoziemcom. Zastanów się sam. Młody już nie jesteś, a przyjeżdżać i pracować musiałbyś tak samo ciężko. Stary już jesteś, bardziej będziesz przeszkadzać, niż pomagać, co?

- Jak bym przyjechał, to tylko bym dorywczo pracował. Na cały etat nie dam rady.

- A handel teraz powoli idzie.

Vietnam City

We Francji kierowcy często zatrzymywali się w Angres. Miasteczko leży 100 kilometrów od Calais i kanału La Manche. W lasach pod Angres było Vietnam City - obóz dla setek Wietnamczyków, także dzieci przemycanych przez Francję do Wielkiej Brytanii, do pracy na plantacjach konopi.

Niektórzy z „klientów” zostawali w Polsce. Quang i Vinh załatwili robotę na przykład 19-latkowi bez dokumentów. Dostał robotę w barze pod Warszawą. Spał i pracował w tym samym miejscu.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- Ja mam Europejczyków. Długo już pracuję z nimi i nie ma żadnych problemów.

- A co, jeśli wystąpi problem, że ktoś zostanie zatrzymany, a potem odesłany do Wietnamu? Jak wtedy wygląda sytuacja z kosztami?

- Musisz zapłacić wszystko Europejczykowi, sto procent. Jak biorę samochód, to muszę zapłacić całość. Jeśli jakaś osoba jest w Polsce, a chce się dostać na granicę polsko – niemiecką, w przypadku zatrzymania bierzemy 200 euro.

Europejczyk, Koń i Mariusz

Wietnamczycy na Jurka mówią Europejczyk. Jurek Wietnamczykom nadaje pseudonimy: Koń i Mariusz. Poznają się przez wspólnego znajomego. Quang i Vinh widzą, że Jurek w roli kierowcy ma niewątpliwe atuty, bo jako rencista ma sporo wolnego czasu i jego dom w Kaliszu jest blisko autostrady A2, trasy Warszawa - Berlin. Świetny punkt na odpoczynek przed dalszą podróżą. No i Jurek ma cztery samochody. A jeszcze obiecuje, że poszerzy krąg współpracowników. Do interesu wciąga żonę Ewę i syna Jana.

Robią po 4 - 5 przejazdów w miesiącu. Za przewóz trzech osób do Niemiec lub Francji Jurek inkasuje od dwóch do trzech tysięcy złotych. Ich wspólny biznes zaczyna się kręcić w maju 2016 roku.

(Rozmowa po polsku)

- Jest problem. Dzwoniłem do znajomej, co siedzi we Włoszech przy granicy. I mówi, że granica włosko-austriacka jest zła. Stoją żandarmi. Więc tam nie ma szansy, rozumiesz mnie?

- Turysta nie może tam wjechać?

- Zwężenia drogi są, rozumiesz? Samochody zwalniają, a oni patrzą w każdy samochód. No i tak – trzy przejadą, jeden biorą. Trzy przejadą, jeden biorą.

- A, rozumiem.

- No więc na granicy jest problem. A tam są góry, i ja nie wiem, gdzie są przejścia. No najwyżej można poszukać jeszcze, czy tam jest gdzie pieszo przejść.

- To szukać.

- A teraz ci powiem cenowo. Jeśli byłoby to 2000, to 4000 w dwie strony, to by było około 6 tysięcy polskich za kilometry. Tak ja zawsze biorę. To jest stawka jedna plus opłaty autostrad.

dav
Berlińskie Dong Xuan Center. Fot. Bartosz Józefiak

Pokój najtańszy, jak zwykle

Jurek w nowym biznesie staje się głównym kurierem. Odpowiada za odbiór Wietnamczyków z Wólki Kosowskiej i przejazd do lokalizacji w Niemczech lub Francji. Czasami na kierowców mianuje żonę lub syna. Czasami po odebraniu migrantów jedzie do Kalisza. Wietnamczycy śpią w jego domu, rano Jurek zawozi ich dalej. Czasami wynajmuje noclegi w motelach przy granicy z Niemcami. Zamawia trzyosobowe pokoje, koniecznie z osobnymi łóżkami. Im tańsze, tym lepsze – zaznacza recepcjonistkom, które rozpoznają głos stałego klienta.

(Rozmowa po polsku)

- A te twoje dzieciaki, grzeczne?

- No tak średnio.

- Średnio?

- Najpierw oczywiście się posrali. Akurat jak się zamieniłem samochodami, to oni chcą wiesz... no wychodek, tak? No to gdzie im teraz stanę? To przed Turkiem mówię im, godzinę wytrzymają. Nie wiem, czy mnie zrozumieli, czy nie, ale nie wytrzymali i przed Turkiem znowu krzyczą. No to stanąłem, taka jest stacja, jak ja wlatuję do Turku od strony autostrady. To zamiast wejść na stację, stoją za. W końcu im pokazałem drzwi, bo napis jak wół tam pisze, że kibel. No, poszli. Pojechaliśmy do domu. Wchodzę do kuchni, zacząłem sobie kroić, robić coś trochę. Pytam, czy coś chcą, herbaty robiłem. Widzieli, że ja tam coś w garnku grzebałem. Ja tu se podgrzewam, zaczynam jeść, a on już stoi nade mną ze szklankami. Kroję chleb, a on pokazuje na brzuch, jak już skroiłem, jak już mamy wychodzić, a ten mi pokazuje, że jest głodny. Ten drugi mi na podwórku bułkę sobie je. To ja mu pokazałem, że w samochodzie jeść nie będzie. Możesz mieć problemy z nimi w hotelu. Takie narwane jakieś. Zadzwoń do tego Mariusza, żeby im wytłumaczył, że jak gasisz światło to ma być całkowita cisza.

Przyjedziesz do Wónga?

Współpraca kierowcy ze zleceniodawcami nie zawsze się układa. Jurek walczy o niepodległość. Upiera się, że do Hiszpanii nie pojedzie, bo Hiszpania się teraz pilnuje, łatwo wpaść.

Czasami odmawia, bo następnego dnia ma wizytę u dentysty. Innym razem kursu nie wziął, bo w weekend miał wesele.

Jak pasażerowie na migi pokazują, że są głodni, Jurek dzwoni do Quanga z awanturą, że im jedzenia kupować nie będzie. Quan i Vinh obiecują, że migranci na podróż będą dostawać chleb, miód i wodę.

Spanikowany Quang dzwoni do Jurka w ostatni dzień kwietnia, prosi: „czy nie przyjedziesz do Wónga, szybko?”. Jurek już wie, że Wónga to Wólka, ale znowu się złości. Czemu Quang nie dzwonił wcześniej? Mieli mu już wczoraj potwierdzić, czy na pewno trasa będzie. Został w domu, żeby po próżnicy nie jechać 300 kilometrów do Warszawy. Teraz nie zdąży dojechać do Niemiec przed pierwszym maja, gdy polskie drogi są puste, a o wpadkę nietrudno.

Strapiony Quang przyznaje, że wieczorem wypił za dużo wódki, zapomniał zadzwonić. Kurs trzeba przesunąć.

(Rozmowa po polsku)

- Miałem dwie kobiety. Jedna taka młodsza, druga starsza. Ale ta jedna to tak capiła, chyba ta młodsza co z przodu usiadła. No normalnie taki fetor, no capiła gnojem, smrodem, że normalnie okno otwierałem, jak stawałem na światłach. Tak to żadnych przeboi, tak to były super grzeczne, cichutkie, wiesz. Naprawdę nie wiedziałem, czy ja dojadę po prostu. Ale potem się jakoś przyzwyczaiłem trochę do smrodu.

- No, no.

- Ja rozumiem, że chłopaki, ale żeby kobita tak capiła? No dajże spokój, no. Kobita albo dziewczyna, no nie wiem, bo tam u nich to ciężko wiek poznać.

Rodzina czeka na przelew

Nie każdy transport się udaje. Samochody pełne Wietnamczyków wpadają w ręce strażników granicznych. Kierowcy dostają zarzuty, zwykle kończy się wyrokami w zawieszeniu. A Wietnamczycy trafiają do ośrodków dla migrantów. Jeśli nieletni, do ośrodków otwartych oraz domów dziecka. Ich kontakt z przemytnikami się jednak nie urywa. Vinh, Quang i wspólnicy zawsze potrafią dodzwonić się do swoich „podopiecznych” i namówić do ucieczki. Wietnamczycy nie chcą deportacji. I nie chcą uczyć się w europejskich szkołach. Chcą zarabiać i spłacić dług, jaki mają wobec przemytników. Chcą wysyłać pieniądze do wiosek, gdzie rodzina martwi się o ich losy i przelewy. Dlatego zgadzają się na ucieczki.

To powszechna sytuacja. Młodzi Wietnamczycy, często nieletni, masowo znikają z ośrodków i domów dziecka w Polsce, na Litwie i Słowacji. W Niemczech, Holandii i Belgii. Rzadko kiedy służby ruszają ich tropem.

(Tłumaczenie z wietnamskiego)

- Jeśli teraz ciebie złapią, to nic się nie stanie. A jak złapią kierowcę, to pójdzie do więzienia na parę lat. Kurier nie chce za bardzo do tamtego rejonu przyjeżdżać. To miasto jest małe, tylko jedna droga, która prowadzi na Litwę, i druga, którą można wyjechać poza miasto. On mówi, że jak ty wyjdziesz na przerwę na 15 minut i nie wrócisz, to szkoła powiadomi służby. Wtedy policja zablokuje drogę i nie ma jak uciec.

- Jutro na drugiej lekcji rozdzielą nas na mniejszą grupę i nie będą tak patrzeć.

- Skoro już tam jesteś, to musisz zaryzykować. Ty nic nie dokonałeś, tylko się boisz. Była osoba, która uciekła i schowała się za stacją benzynową. Zadzwoniłem po taksówkę, przyjechała i ją zabrała. A ty sam siedzisz, to kombinuj, żeby wyjść, zaryzykować. Samo wyjście i chodzenie wokół szkoły nic tobie nie daje. Znasz córkę pani Yen, jej matka mieszka w Niemczech? Zaryzykowała i uciekła na dworzec kolejowy. Czekała, aż ktoś z jej rodziny przyjedzie i udało jej się. A wy już dawno chodzicie do szkoły i nie chcecie uciekać. W szkole nie macie telefonu przy sobie, tak?

- Nie mamy.

- Zapiszcie sobie mój numer. Zauważyłem, że kilometr od szkoły jest knajpa z kebabem, tak?

- Tak.

- Wejdziecie tam i powiecie, że się zgubiliście. Ten w kebabie niech wbije mój numer do swojego telefonu, ja mu powiem, że się zgubiliście i żeby wam zamówił taksówkę, która was wywiezie za miasto. Kiedyś jedna grupa się zgubiła na granicy, doszli na stację benzynową, poprosili o pomoc i im zamówili taksówkę.

- Z tymi taksówkami to tak nie do końca. Ostatnio, jak mnie złapali, to taksówkarz też przytakiwał – dobrze, dobrze – a zawiózł nas na policję.

- Pech w tym, że nie macie kasy. Wsiedlibyście do taksówki, wywiózłby was z siedem kilometrów za miasto, a stamtąd by was już odebrał nasz Europejczyk, co z nami stale jeździ, ale musicie daleko odejść od szkoły. Albo podjadę do tego baru, wejdę, niby was przypadkiem spotkam, dam wam kasę i pojedziecie sobie kupić bilet.

- A nie wiemy nawet, jak ten pociąg złapać.

- Podejdziecie tam, gdzie bilety sprzedają, powiecie Warszawa i już. To nic takiego.

Kłopoty

Jednego z migrantów Jurek z Ewą odebrali z ośrodka dla uchodźców w Słowacji. Zatrzymali ich lokalni pogranicznicy. Pasażer trafił na przesłuchanie. Chien opowiedział strażnikom, jak na Facebooku poznał Wietnamczyka organizującego podróże do Europy. Jak zapłacił za przemyt 17 tysięcy dolarów. Samolotem pokonał trasę na linii Wietnam – Ukraina. Tam przemytnicy zabrali mu paszport i razem z 13 innymi osobami wsadzili do busa. Granicę ze Słowacją przekroczyli pieszo. Celem podróży Chiena była Warszawa, dalej Niemcy.

To zatrzymanie bardzo wystraszyło małżeństwo z Kalisza. Ewa zadzwoniła do Quanga: - Wietnamczyk wszystko dokładnie opowiedział, będą kłopoty – mówiła do słuchawki, a Jurek kategorycznie odmówił dalszych przewozów. Nie wiedzieli, że od dawna są śledzeni.

Mekong

Prowadząc biznesowe negocjacje Quang i Vinh wymieniali się kartami SIM lub telefonami komórkowymi. Nie podejrzewali, że ich rozmowy od miesięcy rejestrowane są przez Straż Graniczną. Polscy śledczy nadali operacji kryptonim Mekong.

Wyrok

Po kilku miesiącach podsłuchów strażnicy i prokuratura mieli wszystko, czego potrzebowali. Aresztowali całą grupę, w tym Vinha, Quanga oraz Jurka z żoną i synem. Wszyscy usłyszeli zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej oraz organizację nielegalnego przekraczania granicy RP. W sądzie Ewa tłumaczyła: jej rodzina nie wiedziała, że łamią prawo. Myśleli, że tylko pomagają zaprzyjaźnionym Wietnamczykom. Cała trójka: Ewa, Jan i Jurek przyznali się do winy i poprosili o dobrowolne poddanie się karze.

Wyrok zapadł w sierpniu 2021 roku. Skazano osiem osób. Vinh i Quang jako mózgi przestępczej grupy dostali po 3,5 roku więzienia, a Jurek 3 lata i dwa miesiące. Ewa i Jan dostali rok w zawieszeniu na trzy lata.

Wspólnicy z Rosji, Litwy, Ukrainy, Wietnamu i innych krajów pozostają na wolności.

39 ciał

ONZ szacuje, że co roku przemycanych jest do Europy około 18 tysięcy Wietnamczyków. Wielu z nich nie ukończyło jeszcze 18 lat. Wietnamczycy bez papierów znajdowani są w salonach paznokci i salonach fryzjerskich, magazynach z tanią odzieżą i barach z orientalnym jedzeniem w Niemczech, Francji, Holandii, Polsce i Belgii. Pracują po kilkanaście godzin, śpią na materacach w miejscu pracy. Dziewczyny trafiają często do agencji towarzyskich. Młodzi Wietnamczycy znajdowani są także na plantacjach marihuany w Wielkiej Brytanii.

W 2019 roku w ciężarówce w hrabstwie Essex znaleziono ciała 39 Wietnamczyków. Przemytnicy nie zdążyli wypuścić ich na czas. Zmarli z przegrzania i braku tlenu. Dziesięcioro z nich było nastolatkami.

Najważniejszy szlak przerzutowy z Wietnamu wiedzie przez Polskę. Wietnamczycy od lat są jedną z głównych nacji nielegalnie przekraczających Polską granicę.

Handel ludźmi jest dla zorganizowanej przestępczości trzecim najważniejszym źródłem zarobków – po handlu bronią i narkotykami.

Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione

Audioserial reporterski „Wietnamski dług” autorstwa Agnieszki Bomby, Bartosza Józefiaka i Piotra Stefańskiego można odsłuchać na Audioteka.pl.

;

Udostępnij:

Bartosz Józefiak

Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje m.in. z „Dużym Formatem”, portalem weekend.gazeta.pl i Superwizjerem TVN. Specjalizuje się w reportażach wcieleniowych. Nominowany m.in. do Nagrody Grand Press i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej. Współautor (razem z Wojciechem Góreckim) książki „Łódź. Miasto po przejściach.” Współautor (razem z Agnieszką Bombą i Piotrem Stefańskim) audioserialu reporterskiego „Wietnamski dług.” W czerwcu nakładem wydawnictwa Czarne ukaże się jego książka „Wszyscy tak jeżdżą.”

Komentarze