0:000:00

0:00

Prawa autorskie: / Agencja Gazeta/ Agencja Gazeta

„Były dwie stodoły – w jednej Polacy palili Żydów, a w drugiej ich ratowali” – mówił Arkadiusz Jakubik na premierze „Wesela” Wojciecha Smarzowskiego. Te stodoły nadal stoją na Podlasiu. W jednej się migrantów dożywia, ubiera, ratuje życie i zdrowie. W drugiej donosi na nich do Straży Granicznej, a ta ich wywozi w ciemny las na granicy Białorusi. By mróz, głód, brak wody i wycieńczenie zrobiły swoje.

Pomiędzy nimi stoi tłum. Nie widzą ani jednej, ani drugiej ze stodół. Częściowo ze strachu.

Ksiądz z parafii Jana Chrzciciela: "Ale ja mam śluby!"

Niedziela. Narewka przy strefie stanu W(yjątkowego). Stukam do księdza w parafii św. J. Chrzciciela. Zaprasza. Siadam w kancelarii.

"Jestem dziennikarzem OKO.press i chciałem porozmawiać o uchodźcach i pomocy im".

"Nic panu nie powiem! Ani ja, ani żaden inny ksiądz. Kilka dni temu mieliśmy spotkanie w tej sprawie w diecezji. Mamy zakaz" – duchowny nagle robi się niemiły.

- Ale przecież tu chodzi o zdrowie i życie ludzi - tłumaczę.

- Ja ślubowałem wierność swoim przełożonym - wstaje dając znać, że mam wyjść.

- A zdrowie i życie ludzi nie jest ważniejsze?

- Ja mam śluby! - kończy.

Wychodzę. Ksiądz tak zdenerwowany, że zapomina mi otworzyć bramę, a furtka nieczynna.

Przeczytaj także:

Pop: "Po co to organizować?"

Pod szpitalem w Hajnówce zaczepiam prawosławnego duchownego. Dziwi go pytanie, czy parafie prawosławne pomagają uchodźcom.

- A po co?

- Głodni, chorzy, wycieńczeni. To przecież trzeba pomagać - argumentuję.

- Jak ktoś robi, to indywidualnie. Nie trzeba tego organizować - tłumaczy pop.

Przekonuję, że ludzi, którym trzeba nieść pomoc jest tak wielu, że lepiej byłoby zorganizować.

- Ludzie tutaj nie mają kontaktu z uchodźcami. Tylko Straż Graniczna i tutaj - pokazuje na SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy).

- Jak to nie mają kontaktu? Przecież to mieszkańcy dzwonią do Straży donosząc o migrantach, których zobaczyli.

- I tacy im pomogą? - pyta retorycznie.

Poddaję się. Pytam, czy o pomaganiu innym ksiądz mówi często na kazaniach.

- Prawie co niedzielę.

Trzy siostry ( Wiera, Nadzia, Luba): Spłacamy dług za dziadków, bieżeńców

Z 6-letnim synem pojechała do Białowieży. Mieli przepustkę na malowanie kamieni na 100-lecie parku. Po drodze zobaczyli scenę jak z okupacji. Pogranicznicy złapali migranta. Klęczał, z rękami do góry. Obok żołnierz z karabinem. Syn pytał: co się stało?

Wiera: - W lesie są ludzie, co potrzebują pomocy. Jak ten pan.

Gdy parę dni później jechała na akcję z ratunkiem dla uchodźców w lesie, syn wrzucił jej do plecaka swoje skarpetki. Dla dzieci w lesie.

Nie zapomni spojrzenia pierwszego uchodźcy, któremu pomogła. Irakijczyk. Prawie cała grupa spała, wolontariusze dotarli do nich nocą.

- Obudził się i nas zobaczył. Potężny strach w oczach. „No police! No!” powtarzał - mówi Wiera.

Nadia: - Rzucił się nawet do wody. Przez pięć dni pili tylko z bagna.

Dziś siostry są wykończone. Były już u 8 osób: 7 Irakijczyków, w tym 2 dzieci +1 Jemeńczyka, kilka razy pushbackowanego. Cała ósemka siedziała w kępie olch. Musiały się skąpać w wodzie nim do nich dotarły. Ale OK. Grupa nakarmiona.

To „dziś” ciągnie się od miesiąca. Od miesiąca trzy siostry pomagają uchodźcom w lasach przy strefie stanu wyjątkowego. Karmią, opatrują, zawożą ciepłe ciuchy, buty, śpiwory, wodę. I wysłuchują migrantów. Bo tu na granicy byli bici, zastraszani, okradani, traktowani jak zwierzęta.

Wiera: - Cały czas jest na jestem na standby'u. Bywało, że wypadałam z pracy na drzwiach wieszając „zaraz wracam”.

Siostry robią to na zmiany. Gdy spotykam Wierę, jest już po akcji, Luba dopiero wraca z lasów, a Nadia nadal w terenie (dlatego nie ma jej w tekście...).

Niebywała zgodność w temacie, który dzieli ludzi na Podlasiu – dziwię się.

- Spłacamy dług. Za dziadków - tłumaczy Luba. Ich pradziadkowie byli bieżeńcami - uciekali w 1915 przed armią niemiecką do Kazachstanu. Ciężka wyprawa wozem. Srogie zimy. Tyfus. Pradziadkowie zmarli. Ich córką, małą Anastazją zaopiekowali się dobrzy ludzie. Przeżyła. Wróciła na Podlasie. Była babcią trzech sióstr.

W malutkich mieszkaniach tworzą magazyny z produktami dla migrantów. Towar stoi w workach, opisany. Tak, by u każdej w domu, Wiery, Nadzi, Luby, było coś, co trzeba szybko dostarczyć pomoc migrantom.

Bo czas to życie. I wolność – jeśli uda się uniknąć push-backu.

Ten miesiąc zmienił Wierę. Ciągłe dbanie o bezpieczeństwo zakłóca normalne patrzenie na świat.

Odruchowo sprawdza, "czy nie ma ogona, patroli". Zastanawia się czasem, czy nie ma już paranoi. Wciąż widzi tajniaków pod swoją chatą. Raz faktycznie byli niedaleko, zatrzymali przemytników.

Wiera: - Już nie patrzę normalne na las. Nie podziwiam kolorowych liści jesieni, tylko sprawdzam, czy kogoś tam nie ma.

Luba: - Bo może ktoś się kuli pod pniem zwalonym?

Las jest dobry, bo migrantów ukrywa, daje przeżyć. Ale czasem przynosi śmierć.

Poszły na monodram o Zuzannie Gincburg-Ginczance – poetce żydowskiej, która musiała się ukrywać.

Wiera: - Poryczałam się. Bo to tak pasowało do tego, co my tutaj mamy teraz. Jest jak na wojnie.

Nacjonaliści: Jeśli spotkasz uchodźcę, natychmiast wezwij Straż. Polaku, obudź się!

Wiera: - Ostatnio dwóch migrantów zgarnęli nasi nacjonaliści. Tutejsi. Z dworca PKP.

To ci sami, którzy organizują marsz ku pamięci Burego. Na ich stronie na FB „Narodowa Hajnówka” świeży post reklamuje infolinię do Wojsk Ochrony Pogranicza. „Wsparcie dla osób z rejonów przygranicznych, czujących się niepewnie w sytuacji (...) wzrastającej liczby migrantów”.

Dzwonię.

- Tak, linia jest, aby zgłaszać osoby, które mogą być uchodźcami. Choć ludzie dzwonią też z innymi sprawami - narzeka mjr Daniel Szułdrzyński.

Na FB Narodowców kolejny post, z ulotką: „Jeśli spotkasz uchodźcę lub imigranta (…) natychmiast wezwij Straż Graniczną” i podają nr telefonu do SG w Białowieży.

Zaskakuje samarytanizm zdania: „Jeśli to konieczne, oczekując na odpowiednie służby możesz udzielić pomocy osobie potrzebującej (dać mu pić, jeść, pozwolić się ogrzać)”.

Na stronie też liczne informacje o WOT, „patrolach narodowych” przy strefie, które mają wyłapywać uchodźców.

I plakat: „Polaku Obudź się! Refugees not welcome!”. Oraz screen z FB „Medycy na Granicy” o tym, że szpital w Hajnówce przeciążony. „Jeśli będziecie mieli problem dostać się do lekarza w Hajnówce, to już wiecie przez kogo” - podpowiadają.

Pod tym szpitalem spotykam dwóch narodowców. 30-latkowie. Dobrze zbudowani, dresy. "Mieszkańcy nie popierają tego, co robicie" - krzyczą do aktywistów, którzy właśnie pomagali połączyć rodzinę uchodźców: ojca z synem.

"Czemu nie popierają?" - pytam.

„Z OKO.press nie będziemy rozmawiać” - deklarują. Ale nie mogą się powstrzymać i kilka minut perorują o „nachodźcach”, „obcych”, „byczkach”, „tchórzach”, których tu nie chcą. Bo są niebezpieczni. Pytanie o przykłady, jakieś konkretne ataki czy coś takiego, irytuje narodowców. Twierdzą, że migranci nie mają powodów, by uciekać ze swoich krajów.

"Mają. W Jemenie i Syrii wojna domowa, a Asad bombarduje swoich. Setki tysięcy ofiar i drugie tyle kalek” - mówię.

Rozbawiłem ich.

"Asad bombarduje swoich? I to z Putinem? To są fake newsy!" - szczerze się śmieją.

"11 lat trwa wojna. Naprawdę nie wiecie?"

"Ta wojna to pana opinia. Nieobiektywna zresztą" - odpowiada ten bystrzejszy.

Aktywistka: "Ojciec kuśtyka ze szpitala, Mustafa rzuca mu się na szyję. Nareszcie!"

"To była jedna z najtrudniejszych dla mnie nocy na granicy" - opowiada Marta Górczyńska, prawniczka, aktywistka z Grupy Granica. Maraton zaczął się wieczorem 30 października. Grupa dostała telefon od miejscowych: „Znaleźliśmy chłopaka, uchodźcę. Błąkał się po lasach. Sam. Wycieńczony”.

To Mustafa, 14 lat. Odkąd pamięta w Syrii była wojna. Stracił rodzinę przy push-backu – jego ojca wypchnęli za granicę z Białorusią, został sam w ciemnym, polskim lesie. Trzy dni nie spał, nie jadł.

Krótko potem info: "Ojciec Mustafy zadzwonił. Przebił się znów do Polski, utknęli blisko bagien. Doznał urazu nogi, a kobieta w ich grupie ma problemy z sercem, mocno wyziębiona. Potrzebni medycy".

Pinezka. Teren przy samej granicy. Aktywiści z Grupy Granica nie mogą tam wejść, Medycy na Granicy też. Nawet aktywiści ze strefy nie mają się jak dostać.

"Można prosić o systemową karetkę, ale oni nie chcą jechać do uchodźców jeśli są jakieś trudności" - tłumaczy Marta.

Co istotniejsze, takie wezwanie pewno na pewno skończy się push-backiem tych ludzi. I powtórnym rozdzieleniem ojca i syna.

Pół nocy rozważa z wolontariuszami, co robić. Zdalne konsultacje przez tłumacza z Medykami na Granicy, czy pomoc jest niezbędna.

Marta: "Wytłumaczenie uchodźcom, gdzie mają przejść 800 m w tym terenie, było ekstremalnie trudne".

Wybrali mniejsze zło – pogotowie. Ojciec dzwoni do syna, tłumacz przekłada ludziom z pogotowia. Wszystko trwa długo. Pogotowie jedzie w końcu, ale nie znajduje grupy.

Wpadają pogranicznicy, a dopiero potem karetka. Ogromny stres: Wypchną ich?

"To było strasznie ciężkie, bo nie wiem, czy słusznie zdecydowaliśmy" - mówi teraz Marta.

Wreszcie rano ulga: Syryjczyk w szpitalu!

Na krótko.

Około godz. 11 info: "Ojciec będzie wypisywany w ciągu godziny". A do załatwienia sąd rodzinny, Straż Graniczna itd. Nerwówka. Marta dzwoni na trzy numery pograniczników, by poinformować, że wiezie do szpitala Mustafę, aby nie rozdzielono go z ojcem. Nie odbierają.

"Pojechaliśmy. Miałam świadomość, że niedawno innym aktywistom zostały postawione absurdalne zarzuty za podwożenie uchodźców, ale nie było wyjścia".

W szpitalu w Hajnówce strażniczka spokojnie informuje, że w niedzielę nie przyjmują wniosków o ochronę międzynarodową.

Marta wykonuje litanię telefonów i wypełnia wnioski. Do RPO, do sądu rodzinnego, Straży Granicznej, do kolegów aktywistów, do fundacji w Białymstoku, która miałaby przejąć Syryjczyków.... Wzywa media pod szpital – to zwiększa szanse pomocy uchodźcom. Więcej zachodnich mediów niż polskich.

Mówi im: "Obawiamy się, że wypchną osobno syna na Białoruś, a potem ojca. Już wiele razy tak robili".

Po kilkunastu godzinach maratonu są uzgodnienia – ojca i syna przejmie fundacja w Białymstoku. Jeszcze nerwówka, czy pogranicznicy nie wytną jakiegoś numeru. Wielokrotnie tak robili.

Ojciec kuśtyka ze szpitala, Mustafa rzuca mu się na szyję.

Szczęśliwi odjeżdżają Kią Ceed pograniczników. Dzień w ośrodku Straży w Białowieży, potem mają trafić do ośrodka fundacji – ma znacznie lepsze warunki. „Będziemy to śledzić” zapowiada Marta. Nadal jest spięta. Przed szpitalem setka dla France24, druga dla TVN24, wypowiedź dla Focus Online, OKO.press... Oddycha.

„Teraz idę się wyspać”. Na adrenalinie od poprzedniego wieczora.

Takich przyjezdnych aktywistów jak Marta działają już setki przy strefie. Rotują się, na zmiany.

Gospodyni spod Hajnówki: "Przyjdą mrozy, to pozbędziemy się tego problemu”

Mira Ignatowicz, warszawianka, pomieszkuje w rodzinnym domu na obrzeżach Puszczy Białowieskiej.

W połowie października, przy drodze Narewka - Hajnówka, jej sąsiedzi dostrzegli koczującą grupę imigrantów z małymi dziećmi. Sąsiad dzwoni po Straż Graniczną.

Mira na FB: "Któryś z mężczyzn z grupy prosi, by tego nie robił. Proponuje pieniądze za milczenie. Bezskutecznie. Przyjeżdżają mundurowi, zabierają grupę na pakę. Prawdopodobnie wywożą na granicę. Pytam sąsiada, czemu ich nie nakarmił, nie zadzwonił do wolontariuszy z fundacji Granica? Odpowiedz mnie poraziła: Brudasy, trzeba im zrobić chrześcijańską krucjatę”.

„Brudasy” - słowo, jakim migrantów określają ultrareligijni znajomi Nadzi, jednej z trzech sióstr.

Gdy migranci są dobrze ubrani, to miejscowi mówią: „Jacy oni tam biedni? Dobre ubrania, drogie telefony, nowe power-banki. I na bilet ich stać. Po co im pomagać?”.

Gdy w grupie migrantów brak dzieci: "Byczki, nieroby. Jadą po socjal” ("I to mówią ci, którzy chwalą PiS za 14-stą emeryturę, 200+, 500 plus" - komentuje gospodyni spod Hajnówki.

Kiedy są maleństwa: "Dzieci używają jak tarcz. Obrzydliwe”.

Argument: „Niebezpieczni są”. Ale napadów, kradzieży brak.

"Jeśli gdzie wybili szybę i coś zjedli, to zostawili pieniądze" - mówi mi gospodyni spod Hajnówki.

"Nie napadają, bo strzeże nas policja i Straż Graniczna” - tłumaczą sobie mieszkańcy.

Stereotypy uprzedzeń są na tyle powszechne, że Grupa Granica odkłamuje je w specjalnej ulotce.

"Strażnicy opowiadają ludziom, że migranci przyjeżdżają gwałcić, mordować, że to niechrześcijanie" - twierdzi WieraWiera. - "Propaganda PiS dolewa oliwy do ognia".

Gospodyni spod Hajnówki: "Ludzie wierzą, że migranci to terroryści i zoofile. Większość wierzy. Rozmawiam z nimi. Jedna pani pokazała mi SMS-a od sąsiada, wojskowego na emeryturze: Wśród nich może być terrorysta. Jak kiedyś walnie w Złotych Tarasach lub w Arkadii, to się zmieni ta cała empatia w nienawiść”.

Kobieta ze wsi pod Narewską powtarzała, że w materiale TVP o powodzi w Niemczech, usłyszała, iż nikt z uchodźców nie stawił się tam do pomocy.

"I to był koronny argument tej pani, by uchodźcom nie pomagać” - tłumaczy nasza rozmówczyni. Dodaje, że według wielu mieszkańców, uchodźcy to po prostu nie są ludzie.

"Przyjdą mrozy, to pozbędziemy się tego problemu" - prorokowała właścicielka agroturystyki nad Zalewem Siemianówka.

"Ale jak będą martwe ciała na wiosnę, to turyści się odwrócą, argumentowałam" - mówi nasza rozmówczyni.

"Będą, to będą. Ale ludzie mają krótką pamięć. Wrócą" - odpowiedziała.

Reporterka, której relacjonuję ten dialog, komentuje: „Tak, tam mają krótką pamięć”.

Chwilę wcześniej rozmawialiśmy o pogromach Żydów z rąk Polaków.

Na Podlasiu.

Gospodarz spod Hajnówki: "Dobrych ludzi ubyło" albo "Najlepiej przycupnąć"

"Dobrych ludzi teraz ubyło" - mówi gospodarz spod Hajnówki. W swoim domu gości parę starszych Syryjczyków. Na legalu są w Niemczech od pięciu lat. Przyjechali tutaj, by pomóc córce, kobiecie z epilepsją. Znaleziono ją nad zalewem Siemianówka ledwo żywą. Pięć dni na OIOM-ie trzymali ją w śpiące.

Gospodarz zna niemiecki – jeździł na saksy przez lata („panie, połowa chałup u nas z tego wybudowana”) więc tłumaczy Syryjczykom, co mówią lekarze.

Inni miejscowi też pomagają, ale po cichaczu. Dają jedzenie, picie, ogrzeją. Ale na noc nie wezmą, bo myślą, że to nielegalne.

Akcja Hajnówka na FB pisze: „Nie bój się – pomaganie jest legalne”.

Grupa Granica i inne organizacje społeczne też edukują. Monika Matus z Grupy Granica na sesji Rady Gminy Hajnówka też o tym mówiła. Wiera, jedna z trzech sióstr (patrz - wyżej), wystąpiła w lokalnej TV zachęcając do pomagania.

Gospodyni pod miastem przy granicy, pomaga przyjezdnym wolontariuszom – dała im do dyspozycji domek. Kryje się z tym przed sąsiadami.

"A czy oni nam tu krzywdy jakiej nie zrobią za tę pomoc?" - pyta.

"Kto?"

"Wojsko albo sąsiady".

Uspokajam, że tak źle to nie ma.

Jeszcze dwa razy dopytuje mnie, czy na pewno.

"Tak się miejscowi boją, bo tu atmosfera strachu. Są też nękania aktywistów" - tłumaczy Górczyńska.

Wszyscy mieszkańcy, którzy pomagają uchodźcom, z którymi rozmawiamy, chcą anonimowości. Nawet K. - najdzielniejsza kobieta – matka, jaką spotykam pod strefą.

Strach potęgują wszechobecne mundury. Konwoje wojskowych ciężarówek z zakrytymi blachami, kolumny suk policyjnych, oddziały wojska z kałachami na ulicach.

"Lepiej przycupnąć, bo nie wiadomo jak to będzie" - tłumaczy strategię Wiera. Oficjalnie tematu migrantów nie ma. Nie mówi się o tym w sklepie, na ulicy.

Nawet w sieci. Strona Hajnówka na FB ma 3,4 tys. członków - jakby co szósty mieszkaniec tutaj był. Sporo. Sprawdzam posty od połowy sierpnia, gdy rozpoczął się kryzys na granicy. Najwięcej wpisów o psach, które można odebrać ze schroniska. Są koty, dzieci, które potrzebują wsparcia, kiermasz ...

O uchodźcach? Nic.

Świat na Podlasiu stanął na głowie. W święto zmarłych, uchodźcy mają święto żywych

1 listopada jest nadzwyczaj cicho w Hajnówce i okolicach. Nie trafiam na zgarnianych uchodźców, co jest tu normalką. Nie słyszę, by policja pędziła po nich na sygnale. Żadnych alertów dla mediów o push-backach. Za spokojnie.

„Akcja znicz. Policja pilnuje cmentarzy, więc dziś uchodźcy płynnie przechodzą” tłumaczy mi M., aktywistka z Warszawy. Nikt się nie dowie ile „akcja znicz” osób uratuje się od push-backów, wycieńczenia czy zgonów w lesie.

Świat na Podlasiu stanął na głowie. W święto zmarłych, uchodźcy mają święto żywych.

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze