PiS na pewno straci samodzielną władzę. Nie dlatego, że pokona go KO. Kaczyński przegra, bo spada polaryzacja. Tusk, który tchnął życie w opozycję, także na tym traci, ale przynajmniej wyciąga wnioski. Cieszmy się demokratyczną chwilą, wbrew piskom zmęczonych autokratów
Takiej nadziei dla polskich demokratów nie było dawno, właściwie od wyborów 2015, do których przystępowaliśmy bez energii, pod wrażeniem energetycznej kampanii PiS, lekceważąc jej populizm. Także w epidemicznych wyborach 2020 Rafał Trzaskowski kontra Andrzej Duda, nie było aż takiej temperatury, choć wynik był „o włos”. Kiedy więc słyszę od niektórych komentatorów, że obecna kampania była nudna, a spór polityczny jest jałowy, to się łapię za głowę.
W warunkach państwa półautorytarnego (o czym dalej) udało się po ośmiu latach doprowadzić do odzyskania realnego politycznego wyboru i to bez konieczności polskiego fatum głosowania na mniejsze zło. Możemy głosować na większe dobro... żeby nie przesadzić – na średnio dobro, dość dobro i raczej dobro, które komu pasuje. Witold Głowacki napisał, jak głosować na opozycję, żeby głos się nie zmarnował (zajrzyjcie tutaj, nie chcę spojlerować).
„Olbrzym się obudził” – wołał Donald Tusk na warszawskim Marszu Miliona Serc, ale to raczej ludzie tacy, jacy są się obudzili, ludzie, którzy „mają dość”. Dokładniej rzecz biorąc, po okresie małej stabilizacji pod znakiem 500 plus i triumfie PiS-u w wyborach 2019 roku, przebudzeniem były protesty kobiet po wyroku Trybunału Przyłębskiej w październiku 2020, ale ruch nie nabrał kształtu politycznego. I kobiety nie pogoniły rządu, niestety.
W połowie 2022 roku postanowił to zrobić facet w wieku ich ojca/dziadka i porwał publiczność. Próbował nawet w romantycznym porywie cały naród wziąć w ramiona, chciał go dźwignąć, uszczęśliwić, chciał nim cały świat zadziwić, ale naród nie sługa, szybko w bok poszło dwóch kolesi z dziecięcymi wózkami, twierdząc, że idą inną drogą, a na placu wciąż stoi wkurzona na Kościół i konserwę dziewczyna z sercem po lewej stronie i męskim trio przy boku.
A między nimi masa grup i grupek, które się wahają, czy wybory olać ,czy nie. A jeśli nie – to na kogo?
Czy my wszyscy – całe to demokratyczne zbiegowisko – wygramy w niedzielę?
Powinniśmy wygrać, bardzo byśmy chcieli, aż trudno uwierzyć, że mogłoby się nie udać. Powinno się udać.
A przecież nie jest łatwo, nie było łatwo, bo jesteśmy jak pospolite ruszenie, które staje wobec zorganizowanej armii przemocy, kasy i propagandy. Na kampanię partii władzy poszły ogromne środki publiczne, które – jakby tak policzyć – co najmniej w dwóch trzecich zostały wypracowane przez tych, którzy mają dość.
Policja, zamiast chronić demonstrantów, daje im gazem po oczach i wciąga do suki. Prokuratura jest pałką na opozycję. MEN i kuratoria próbują zastraszyć szkoły. Pieniądze publiczne bez żenady rozdawane są fundacjom i mediom prorządowym, katolickim i konserwatywnym (w polskim znaczeniu tego słowa).
Pracuje machina kłamstwa, która w tej kampanii wjechała na najwyższe piętro najwyższego wieżowca, a potem jeszcze wyszła na dach i straszy przez megafon Tuskiem, Niemcami, Brukselą, nielegalnymi imigrantami, ale zawsze kończy się na Tusku, bo to Tusk ich sprowadzi, żeby gwałcili polskie kobiety, i to z Tuskiem dogadała się Holland (w sensie Agnieszka, a nie kraj, choć i on pobił naszych kibiców).
W chwili, gdy piszę te słowa, tłum na wiecu Kaczyńskiego skanduje jak opętany „Do Berlina!”. Zgadnijcie, o kogo chodzi.
Dalej, służby ponurego ministra bezpieczeństwa publicznego Mariusza Kamińskiego, które zawsze przez wyborami (także teraz) znajdują „taśmy prawdy”. Nawet podsłuchów nie muszą zakładać, po prostu wybierają z rejestrowanych na okrągło zdarzeń te, które mogą się przydać.
I na koniec, naruszenie równości szans w wyborach. Nie są równe, bo media publiczne, które – jakby ktoś zapomniał – powinny „realizować misję publiczną, oferując całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom, zróżnicowane programy cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością” służą jednej niezbyt dużej części społeczeństwa z logo PiS. Zablokowanie zmian w ordynacji daje fory PiS, która łatwiej zdobywa mandaty niż opozycja. Prawie cały aparat państwa został zaangażowany po jednej stronie sporu.
A jednak nie poddaliśmy się, mówię cały czas o tym szerokim my, które ma dość.
Organizacje społeczne pracują nad projektami na przyszłość (praworządność, edukacja) i na bieżąco bronią społecznych interesów. Sędziowie są wierni przysiędze, by „stać na straży prawa, obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać bezstronnie według mego sumienia, kierować się zasadami godności i uczciwości”. Nie poddała się kultura. I media też dały radę, czego dowodzi rozkwit dziennikarstwa śledczego, a także taki projekt jak OKO.press utrzymujący się z dobrowolnych wpłat. Prawda nie straciła na wartości.
To dlatego PiS nie obroni swej władzy, nie ma szans na powtórzenie wyniku 2015 czy 2019.
Nie byłby to co prawda koniec świata, bo świat tak łatwo się nie kończy, ale na dłuższy czas polska przygoda z demokracją by się skończyła, tak jak na Węgrzech i w Rosji, o ile tam się w ogóle zaczęła. Tak jak skończyła się w Turcji. Kaczyński nie ukrywa planów „dokończenia reformy sądów”, a w piątek 13 października zapowiedział jaśniej niż kiedykolwiek „repolonizację mediów”. Byłoby to bolesne potwierdzenie kryzysu, w jakim znalazła się nie tylko w Polsce demokracja, media, polityka parlamentarna.
Nasze szanse urosły, gdy do społeczeństwa obywatelskiego, sędziów i mediów dołączyła polityka.
I tu jest miejsce na pierwszą pochwałę Donalda Tuska, czyli jego powrót do polskiej polityki z hasłem, że „nie wygra ten, kto nie wierzy we własne siły”. Z talentem trybuna ludowego (który powinien unikać debat przypominających teleturniej) przekonywał, że "zwykli ludzie podchodzą i mówią: »Panie, zrób porządek, bo przecież z nimi się nie da wytrzymać«”.
I – uwaga – ten plan się powiódł. Ludzie uwierzyli, politycy uwierzyli. W naszych sondażach uchwyciliśmy wzrost demokratycznych nadziei.
Poszło to jednak inaczej, niż miało. Tusk trzymał się koncepcji wyborów jako pojedynku jeden na jeden i polityki jak patetycznego boksu, co miało uzasadniać obecność Giertycha na listach KO – bo mocny... Temu też służyła opowieść o jednej liście, która chyba nigdy nie była na serio projektem politycznym i stała się raczej sposobem na łajanie partnerów do rządzenia.
Jedna lista była też publicystyczno-sondażową linią kilku ważnych mediów, coraz bardziej oderwaną od realiów, w dodatku groźną w wymowie, bo jeśli tylko ona mogłaby nas zbawić, to bez niej mamy przechlapane.
Wołanie o dyscyplinę w szeregach prowadziło do absurdalnych oskarżeń o symetryzm mediów takich jak OKO.press, które wyrażały pogląd, że może lepiej uderzyć na twierdzę prawicowego autorytaryzmu z różnych stron, różnymi oddziałami.
Wyszło na nasze. Koncepcja, że najpierw trzeba wygrać z PiS, a dopiero potem coś dalej, zużywała się, wraz z zaostrzaniem ataków.
Wyobraźcie sobie debatę w TVP bez Szymona Hołowni i Joanny Scheuring-Wielgus. Kto wytrzymałby godzinę wzajemnego rozliczania się Morawieckiego i Tuska, niezależnie od tego, że ten pierwszy bredził, a drugi nie. (Bez)partyjni Samorządowcy i Konfederacja zbieraliby punkty. Ile by ich uzbierali? Dużo. Jaka byłaby frekwencja w wyborach? Niska.
Tu jednak czas na drugą pochwałę Tuska, który zrozumiał, że rzeczywistość skrzeczy i zaczął namawiać na głosowanie także na Trzecią Drogę i Lewicę. Zrozumiał, że solo nie wygra, bo nie o to chodzi, by powalić rywala na ringu, ale by przekonać widzów.
Na początku ostatniego tygodnia przed wyborami opublikowaliśmy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM, a pod koniec tygodnia z TVN poznaliśmy sondaż Kantara, podobny do tego, który dał dobrą prognozę w 2019 roku. Liczba osób niezdecydowanych taka sama (po 8 proc.), obie pracownie renomowane. Różnice są jednak zasadnicze.
Według Ipsos PiS ma notowanie lepsze o 5 pkt. niż w Kantarze, a KO – lepsze o 2 pkt. proc., razem 7 pkt proc. O tyle samo niższe były u nas notowania Trzeciej Drogi i Lewicy (4 i 3 pkt. proc., razem 7 pkt.).
Spadło duopolowi, wzrosło „przystawkom”, które stały się pełnoprawnymi daniami dnia?
Oczywiście, zmiana może być do pewnego stopnia wynikiem błędu pomiaru w każdym z badań, ale może jest w tym trend wywołany przebiegiem debaty TVP i rozbudzenia zainteresowania wyborami wśród mniej zdeterminowanych wyborców? Jeśli tak by było, to trend byłby jasny: ciężka praca Lewicy i Trzeciej Drogi przynosi rezultaty.
PiS może zatem przegrać wybory nie dlatego, że pokona go KO, ale dlatego, że depolaryzacja wzmacnia wynik demokratycznych wyborów nr 2 i 3.
Lewica, wiadomo, partia prymusek, ma szuflady pełne projektów ustaw i ideologiczną jasność państwa świeckiego, nowoczesnego, liberalnego i zarazem troskliwego.
Ale także Trzecia Droga nieoczekiwanie znajduje swoją tożsamość partii, która nie lubi waśni i ma szereg propozycji zwłaszcza dla osób z mniejszych miejscowości, mniejszych i średnich przedsiębiorców, ludzi, którzy zachowują uraz do Tuska, a zarazem Lewica jest dla nich zbyt ostra. Poza tym i jedni, i drudzy mają barwny zestaw liderek i liderów.
Jako niepoprawny feminista zrobiłem trzy wywiady z kobietami z list KO (Kinga Gajewska), Lewicy (Katarzyna Kotula) i Trzeciej Drogi (Marta Cienkowska) i jak ktoś znajdzie chwilę czasu, to zachęcam do przeczytania, bo widać, jak polskie biografie w sposób wcale nie oczywisty, prowadzą do uczciwej i odważnej polityki. Tylko proszę przypadkiem nie zaglądać do nich w ciszy wyborczej, bo nie wolno.
Naprawdę możemy być zadowoleni z polskiej polityki. Szkoda, że – nie licząc zajazdu marszałka Grodzkiego na TVP – nie jest dostępna widowni PiS.
Nie będę pisał „idźcie na wybory”, bo nie doradza się ludziom, żeby oddychali.
Doradzam poprawę nastroju i takie nastawienie, żeby zobaczyć, ile się udało.
Na koniec kilka przestróg, bardziej konkretnych:
I rada, która graniczy z pewnością:
I to niezależnie od tego, czy koalicja prodemokratyczna uzbiera większość i zacznie się gra z prezydentem Dudą, a także spory o to, jak wyprowadzić z Polski sztandar autorytaryzmu, nie mówiąc o różnicach programowych, ideowych i ambicjach liderek i liderów, czy PiS będzie próbował zwerbować Konfederację lub „kupować” posłów, czy wreszcie szybko okaże się, że trzeba powtarzać wybory.
Tak czy inaczej, czekają nas ciekawe czasy. Obyśmy w nich żyli, po tragicznie jałowych ośmiu latach.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze