Ułatwienia w głosowaniu dla osób starszych i z niepełnosprawnościami same z siebie nie wykrzywią wyników wyborów. Jeśli PiS na tym skorzysta, to dlatego, że proces wyborczy już przestał być w Polsce równy i transparentny. I na pewno lepszy nie będzie. Musimy się więc bardziej postarać
Złożony tuż przed Bożym Narodzeniem “poselski” projekt PiS o zmianie Kodeksu Wyborczego zmieni sposób organizowania wyborów w realnej przestrzeni małych wsi i miasteczek.
To zaś oznacza, że wyborów nie będą przeprowadzać ci sami co zwykle społecznicy, ale nowi ludzie.
A to, co się w takiej małej komisji dzieje, będzie filmowane – przez osoby obce albo dobrze lokalnie znane, pełniące funkcje mężów zaufania. Będziemy głosować filmowani przez obce osoby! (być może nie o to chodziło projektodawcom, ale tak jest napisane w punkcie 19 projektu).
Nie bez powodu prezes Kaczyński objeżdża Polskę i mobilizuje swój aparat. Wzywa go do organizacji “armii ochrony wyborów”.
Projekt, jak to w PiSie, jest poselski. Napisany po prawniczemu, wedle znanej metody:
“po § 1a dodaje się § 1aa w brzmieniu:".
W normalnym państwie mielibyśmy teraz co najmniej 12 tygodni konsultacji, wszystkie niedoróbki i logiczne błędy można by wychwycić.
Nieuzbrojone oko znajduje w nim błędy i zagubione wyrazy. Ale czy poprawne jest zdanie:
“skreśla się użyte w art. 16 w § 1 w pkt 3, w art. 26 w § 12, w art. 37c w § 2, w art. 39 w § 1, w § 4 w zdaniu pierwszym i w § 7 w zdaniu pierwszym i trzecim, w art. 40 w § 4 we wprowadzeniu do wyliczenia, w art. 42 w § 1, w art. 44 w § 1 i w § 3, w art. 47 w § 1 w zdaniu drugim i trzecim, w § 2 we wprowadzeniu do wyliczenia, w § 3 w zdaniu pierwszym, w § 4 i w § 6, w art. 49 w § 1, w § 2 i w § 3, w art. 51 w § 2 we wprowadzeniu do wyliczenia i w § 3 w zdaniu pierwszym, w art. 52 w § 1, w § 2a, w § 3 zdaniu pierwszym i w § 6a, w art. 53e w § 9, w art. 53g w § 1a, w § 4 i w § 6a, w art. 53h w § 1, w § 4, w § 5 i w § 6, w art. 53i w § 1, w art. 53j w § 1 w pkt 2, w § 3 w pkt 1 i 2, w art. 58 w § 1 zdaniu drugim i w § 3, w art. 59 w § 2, w § 3 i w § 5, w art. 72 w § 2, w art. 73, w art. 80 w § 1 i w § 2, w art. 162 w § 1 w pkt 3, w art. 223, w art. 266, w art. 307, w art. 437 § 1, w art. 452 § 1, w art. 458a, w art. 461 w § 1 w pkt 1, w art. 467a i w art. 484 wyrazy «ds. przeprowadzenia głosowania w obwodzie»”
będą musiały ustalić komisje sejmowe.
O ile dostaną na to szansę - bo może PiS uchwali sobie tryb ekspresowy głosowania.
Wszystko to wygląda źle. Ale projekt skonstruowany jest jak pułapka na opozycję: spróbuje skrytykować, to będzie jasne, że nie ma pojęcia, jak wygląda sytuacja zwykłych ludzi z dala od wielkich miast.
Sugerowałabym więc, by na plany PiS ułatwiania dostępu do lokali wyborczychpatrzeć raczej w kategoriach cywilizacyjnych.
Nie wiadomo, czy te plany się PiSowi powiodą. Zorganizowanie dobrej informacji o wyborach i zapewnienie indywidualnego transportu dla osób z niepełnosprawnościami i starszych, w różnych sytuacjach życiowych, wymaga kompetencji zarządczych, jakich ta władza nie ma. Ma je za to społeczeństwo obywatelskie - co pokazało organizując pomoc uchodźcom z Ukrainy.
To może być dla wielu, zwłaszcza samotnych osób, nie do przejścia. Osoba z niepełnosprawnością będzie musiała do tego przedstawić zaświadczenie o niepełnosprawności z datą ważności.
Ale przyjmijmy, że władza będzie się starała. Jeśli zaś władza robi coś, co ułatwi obywatelowi korzystanie z prawa wyborczego, robi dobrze.
Złe jest zaś to, że to dostępność jednego dnia – kiedy już władza dostanie swój głos (bo skądinąd zrobi wszystko, żeby był to głos na nią), o dostępności zapomni. A trzeba robić wszystko, by nie zapomniała. I by przy okazji nie-władza nauczyła się, czym jest dostępność. Czyli formatowania usług publicznych z punktu widzenia potrzeb obywateli, a nie wyobrażeń władzy (i kandydatów do rządzenia).
Bo bez niej tego kraju nie da się poprawić.
Mamy już w sprawie dostępności całkiem niezłe przepisy, na spełnianie standardów dostępności naciska Unia Europejska. Skoro więc PiS chce dostępnych wyborów, zróbmy je. Ale naprawdę. Zwłaszcza (o czym napiszę niżej), że najbliższe wybory będą torem przeszkód dla wszystkich - nie tylko dla osób z niepełnosprawnościami.
OKO.press przyjrzało się danym wyborczym zgromadzonym przez PKW: przy ogromnej mobilizacji politycznej w II turze wyborów prezydenckich w 2020 roku frekwencja w małych miejscowościach (do 5 tysięcy mieszkańców)
była aż o 10 punktów procentowych niższa niż w miastach powyżej 500 tys. (64,85 proc. do 74,78 proc.).
Gdyby mieszkańcy tych miejscowości głosowali tak jak duże miasta, do wyborów poszłoby dodatkowo 366 tys. osób. W miejscowościach liczących 5-10 tys. mieszkańców - dodatkowo 587 tys. osób i 488 tys. osób w miejscowościach 10-20 tys.
Czyli może nawet milion wyborców (przy 20,5 mln głosów oddanych w wyborach 2020 roku)
Mapy PKW pokazują, że najmniejsza frekwencja jest w miejscowościach oddalonych od lokalnych centrów. Nasze mapy frekwencji wyborczej nieodmiennie wyglądają jak jajko sadzone: z żółtkiem w centrum (duża frekwencja w mieście).
Trochę - choć niestuprocentowo - pokrywa się to z mapą demograficzną: tam, gdzie więcej jest osób starszych, tam frekwencja słabnie. Pokazują to Monika Stanny, Andrzej Rosner i Łukasz Komorowski, autorzy analizy “Monitoring rozwoju obszarów wiejskich. Etap III Struktury społeczno-gospodarcze, ich przestrzenne zróżnicowanie i dynamika” :
Z ich danych wynika, że nie ma też pełnej korelacji między możliwością korzystania z dóbr cywilizacyjnych (transport publiczny, internet) a frekwencją wyborczą. Ale jednak jakieś zależności widać. Im gorszy kapitał cywilizacyjny, tym trudniej skorzystać z prawa wyborczego. Brak samochodów, niskie wpływy z PiT, brak spłukiwanych toalet – mapy pokazują, gdzie niski jest kapitał społeczny, a człowiek zdany jest tylko na siebie. I ewentualnie na niewydolną pomoc społeczną.
Jeśli władza zauważa, że taki obywatel nie ma jak zagłosować, to opozycja powinna zauważyć, że nie ma on też jak dostać się do lekarza i apteki.
Pułapka na opozycję, jaką założył tu PiS, polega na tym, że władza nie ma czystych intencji. Naprawdę liczy, że w milionie dodatkowych głosów większość pójdzie na nią. Ale krytykowanie ułatwień jest strzałem w stopę. Polska się starzeje, a to znaczy nie tylko to, że coraz więcej obywateli z “grupy komercyjnej” przechodzi do “niekomercyjnej”.
To oni zdobywają przeważający głos w wyborach. Kwestie dostępności - to znaczy wspierania w podejmowaniu samodzielnych decyzji, a nie “zaopiekowania się” i podejmowania decyzji “za babcię” - stają się kluczowe w myśleniu o państwie i w prowadzeniu dialogu z obywatelami.
Wystarczy na to kliknąć i popatrzeć oczami polityka, a nie specjalisty od zabezpieczeń społecznych, jak zwykliśmy robić do tej pory: w 1970 r. nasze drzewo demograficzne przypominało choinkę. A teraz zmienia się w marzenie niektórych ogrodników: rozgałęziony krzak na cienkim pniu:
Seniorów jest coraz więcej i to wpływa na system wyborczy.
Między innymi dlatego, że nie ma jak się dostać do lokalu wyborczego.
Już w 2020 roku dr Adam Gendźwiłł z Katedry Rozwoju i Polityki Lokalnej Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego podkreślał, że jeśli odległość do lokalu wyborczego jest duża, może przyczyniać się do spadku frekwencji. A także do tzw. selektywności polegającej na tym, że głosują tylko osoby najbardziej zdeterminowane do głosowania i mające własny środek transportu.
Jak pisało cytujące dr. Gendźwiłła Prawo.pl, problem dostępności do komisji wyborczej jest większy na terenach mniej zurbanizowanych, gdzie odległości są większe i wiążą się z postępującą degradacją transportu publicznego – “w wielu miejscach następuje depopulacja, zostaje ludność starsza, mniej mobilna”.
Wykluczenie transportowe jest problemem ciągle słabo rozpoznanym, bo ludzie w “wieku komercyjnym” z nim się nie stykają. Ale uczestnicy spotkań regionalnych z RPO Adamem Bodnarem opowiadali o tym w daleko od centrum położonych miejscowościach całkiem zrozumiały dla mieszczuchów sposób:
Tyle że - i PiS tego ewidentnie nie wie – dojazd do lokalu wyborczego w Polsce rozwiązuje tylko połowę problemu.
Małe nowe lokale niekoniecznie będą wyglądać jak domy pomocy społecznej, w których głęboko zależni od opiekunów mieszkańcy głosowali w 2020 roku w 100 proc. na Andrzeja Dudę. Bowiem do tych lokali wyborca starszy lub z niepełnosprawnością musi się przedrzeć, pokonując prawdziwy tor przeszkód. Musi być więc zdeterminowany i wytrwały. Jeśli ktoś na jego decyzję wpłynie, to nie w momencie głosowania - ale wcześniej. Dużo wcześniej.
Wróćmy do warunków głosowania:
Większość lokali wyborczych (78 proc. wizytowanych przez ekspertów pracujących dla RPO przed wyborami w 2019 r.!) ma usterki utrudniające głosowanie: śliską podłogę, za wysokie progi niepozwalające przejechać przez nie na wózku (da się przejechać próg 2-centymetrowy, ale 3-centymetrowego już nie), nieoznaczone szklane drzwi, na które można wpaść, blaty na złej wysokości, brak dodatkowego oświetlenia, kiedy wzrok słabnie i potrzebny jest silniejszy kontrast.
“Niestety, jak wynika z badań RPO, członkowie komisji wyborczych, które mają obowiązek sprawdzać, czy wymogi prawa są w lokalu spełnione, często nie zauważają problemu lub go bagatelizują. Czasem po prostu nie znają przepisów”.
Zatem wyborca, któremu PiS zorganizuje dojazd do lokali wyborczego, może nie zaryzykować tej wycieczki – bo nie wejdzie do środka, a jeśli to mu się uda, narazi się na szyderstwo. “Bo babcia sobie nie radzi – i po co taka głosuje”.
PiS tego nie zmieni - ale zmienić to może społeczeństwo obywatelskie. Przy okazji neutralizując to, co wyprawia w głowach samotnych seniorów propaganda rządowa.
W jednej z miejscowości na wschodzie Polski odwiedzonej przez RPO Bodnara w ramach spotkań regionalnych, do jedynego kina nie było podjazdu dla osób na wózku. Bo zdaniem tamtejszych urzędników “u nas nie ma osób na wózku, a jak się ktoś znajdzie, to się go wniesie”. W tejże miejscowości prężnie działało stowarzyszenie aktywizujące osoby z niepełnosprawnościami.
Organizowało nawet zawody w paintballu na wózkach. A jednak nie było ich widać
Dlaczego? Bo dostępność uchodzi w Polsce za techniczną dyrdymałę - a przecież są “ważniejsze sprawy”. Opozycja mogłaby to zmienić. A przynajmniej próbować.
W nadchodzących wyborach wszyscy będziemy mieć pod górkę. Proces wyborczy jest bowiem nietransparentny, a rządzący korzystają z nieuzasadnionych przewag. Przecież właśnie lider partii rządzącej może sobie składać życzenia noworoczne w rządowej telewizji, a liderowi opozycji trzeba organizować ochronę z powodu kampanii nienawiści prowadzonej przez tę telewizję.
I nie ma co wydziwiać - zamordowany w 2019 r. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz już był przed wyborami samorządowymi obiektem nagonki ze strony rządowych mediów. Jest to dokładnie udokumentowane.
Ponieważ ówczesny prezes TVP uznał, że „już sam tytuł zawiera treść obraźliwą dla naszej Ojczyzny, stoi w oczywistej sprzeczności nie tylko z obowiązkami nadawcy publicznego, ale również z dobrymi obyczajami”. Zwrot „coś jest chore” miał też – zdaniem prezesa i polityka związanego z obecnym obozem władzy – w sobie elementy agresji i jest eufemistycznym wulgaryzmem.
Te mądrości pochodziły z oficjalnego pisma Jacka Kurskiego do RPO
RPO zapytał się Rady Języka Polskiego o zwrot "chory kraj". Rada szczegółowo wyjaśniła, że nie można oceniać filmu po samym tytule. Trudno w samym jego sformułowaniu doszukiwać się agresji. Systemowo bowiem - rozwinęła swoją myśl RJP - „(czyli niezależnie od kontekstu) charakter obraźliwy mają tylko te jednostki leksykalne, które są silnie nacechowane ekspresywnie aksjologicznie (np. gdy mówimy o człowieku: bałwan, pajac, debil, kanalia, kretyn itd.)”.
Władza chciała je przeprowadzić na siłę w pandemii (zamiast ogłosić stan wyjątkowy), a potem, trzy dni przed terminem, wybory zostały odwołane. Zrobili to.... na konferencji prasowej Jarosław Kaczyński z Jarosławem Gowinem.
Warto to sobie przypomnieć:
Nakazuje ona organizację głosowania najpóźniej na 75 dni przed końcem kadencji prezydenta. Nowa ustawa miała też „przedłużyć” prawo startu kandydatom zarejestrowanym w wyborach w pierwszym terminie, 10 maja, i umożliwić start nowym –
nowi jednak mieli dostać siedem razy krótszy termin na zebranie stu tysięcy podpisów poparcia.
W takich warunkach udać się to mogło tylko przedstawicielom dużych partii. Rządzący porozumieli się w tej sprawie z opozycją.
To nie będą normalne wybory.
Zasad prekampanii, czyli tego, co można, zanim PKW ogłosi wybory, nigdy nie ustalono. Partia rządząca finansowana jest “dobrowolnymi” wpłatami partyjnych nominatów w państwowych spółkach. Wysocy urzędnicy państwowi mogą spokojnie prowadzić kampanię na rzecz rządzącej partii w ramach “wykonywania obowiązków służbowych”. Do tego dochodzi niejasny przepływ pieniędzy publicznych do spierających władzę stowarzyszeń i fundacji.
Już w 2019 r., jak wskazywało Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE (raport opublikowany w lutym 2020 r.), stronniczość mediów państwowych w kampanii wyborczej budziła bardzo poważne obawy. I nie równoważyła tego poprawność samego procesu głosowania.
Bo to nie wtedy dochodzi do manipulacji - tylko wcześniej.
Choć ten partyjny system atakuje wszystkich, to z największą mocą - ludzi starszych i samotnych, wykluczonych z mediów cyfrowych i zdanych tylko na siebie (i na rodzinę). GUS swoim drzewkiem demograficznym ostrzega, że będzie tylko gorzej.
Na razie lekarstwem na to są tylko oddolne inicjatywy społeczne. Warto o nich myśleć w kategoriach politycznych:
Przyjęcie, że wspólnie można sobie z dotarciem na wybory poradzić, jest jakąś szansą. Nigdzie nie jest powiedziane, że w dodatkowych komisjach wyborczych mają być tylko ludzie prezesa Kaczyńskiego. Nie ma pewności, że milion osób, które - być może - zyskają szansę na głosowanie, zagłosuje właśnie na PiS.
Pod warunkiem, że ideę dostępności potraktujemy poważnie, tak jak na to zasługuje.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze