W dawnym Zagłębiu Nafty i Wosku Ziemnego gubiliśmy się zawsze gdzieś między Samborem a Drohobyczem. Te ziemie jak Trójkąt Bermudzki zassały też pamięć o Salce Viertel i Elisabeth Bergner. Obie tamtejsze, były kiedyś częścią Fabryki Snów. Dlaczego tak mało o nich wiemy?
Wedle słynnego bon-motu, przypisywanego Bette Davis, „to, co łączy wszystkie kobiety, to bycie kobietą”. Wybrzmiewa on w oscarowym filmie „Wszystko o Ewie” (1950) Josepha L. Mankiewicza. W obrazie tym niejako zza kulis podglądamy zawodowe rozgrywki, romanse i dramaty w aktorsko-teatralnym środowisku. Wytrawne drinki mieszają się z miksturami z sody na zgagę, a wszystko owiewa zapach perfum. W tle pojawia się Hollywood, jako miejsce, „gdzie można zarobić”. I w podobnych okolicznościach należałoby usytuować obie gwiazdy: Elisabeth Ettel Bergner i Salkę Viertel. W duchu przytoczonych słów można by powiedzieć, że łączyło je także to, że były aktorkami. Przyjrzyjmy się im z bliska, może okaże się, że stycznych jest więcej.
Starsza, Salka, urodziła się w 1889 w Samborze. To miasto w obwodzie lwowskim nad prawym brzegiem Dniestru, o którym żołnierz i literat Arkady Fiedler pisał, że ze względu na groźne rzeczne wiry jest jak „stary satyr […] żądający jakiejś ofiary”. Sambor przynależy do Ukrainy, ale z najstarszych zapisów wiemy, że założył go wojewoda krakowski Spytko z Melsztyna. W późniejszych wiekach został wykupiony przez królową Bonę i aż do pierwszego rozbioru stanowił fragment Rzeczpospolitej.
Podobne były losy Drohobycza, miejsca narodzin Elisabeth. W połowie XVI w. miasta te otrzymały od króla przywilej „de non tolerandis Judaeis”. Oznaczało to, że Żydzi nie mogli tam ani się osiedlać, ani prowadzić interesów. Była to ówcześnie niechlubna, ale powszechna praktyka, która nie ominęła Wilna, Gdańska, Warszawy czy Krakowa. Istniały jednak sposoby obejścia tego zakazu i pierwsi Żydzi pojawili się w Drohobyczu już w 1616 roku. Jest to istotne o tyle, że obydwie aktorki były nie tylko Galicjankami czy austro-węgierskimi poddanymi, ale przede wszystkim Żydówkami. Niezależnie od stopnia zasymilowania, w ten czy w inny sposób ta więź determinowała ich życiorysy.
Wracając zaś do Sambora i Drohobycza, najważniejszym momentem dla tych, mimo wszystko prowincjonalnych miast, był „naftowy wybuch”, czyli eksploatacja na szeroką skalę od połowy XIX wieku złóż ropy i wosku ziemnego, nazywanego dziś ozokerytem. Dzięki temu powstało Borysławsko-Drohobyckie Zagłębie Naftowe i tamtejsze miasta wprost eksplodowały. W Drohobyczu, Samborze, Borysławiu czy uzdrowiskowym Truskawcu obok szybów wiertniczych zaczęły wyrastać okazałe wille, sklepy czy szkoły.
W pewnym momencie tutejsze wydobycie ropy dawało regionowi czwartą pozycję na świecie, po USA, Rosji i Rumunii.
Jednak jak to z takimi „genialnymi epokami bywa”, pisał człowiek stamtąd, Bruno Schulz, są zdarzenia, „które przyszły za późno, gdy już cały czas był rozdany, rozdzielony, rozebrany”. I galicyjskie zagłębie, które jeszcze w 1928 roku dostarczało ponad 80 proc. ropy wykorzystywanej przez Rzeczpospolitą, szybko zostało zmarginalizowane. Niemniej bez tych podziemnych strumieni nie byłoby pieniędzy na rozwój społeczno-kulturalny.
Dla porządku wymieńmy tylko kilka znamienitości, obok Viertel i Bergner, których kariery rozwijały się w tle boomu napędzanego petrokopalinami. Wspomnieliśmy o Schulzu, siedzącym w szkolnej ławce z generałem Stanisławem Maczkiem, ale z artystów byliby to ukraiński poeta Iwan Franko, malarze: bracia Leopold i Maurycy Gottliebowie, Artur Grottger, literaci Kazimierz Wierzyński czy Artur Sandauer. I to tylko wycinek z tamtejszego firmamentu sław.
Gdyby zatem chcieć podsumować zjawisko tego artystycznego fermentu przełomu wieków XIX i XX, trzeba by powiedzieć, że objawił się tam genius loci, który – jak pisał angielski poeta Aleksander Pope – „każe wodom wznosić się lub opadać / który pomaga wzgórzu wspiąć się na niebiosa”.
Na takiej właśnie żyznej glebie wyrosły obie przyszłe gwiazdy Hollywood. Ale w przypadku żadnej z nich, nic nie wskazywało na taki obrót sprawy. Zarówno rodzice Salki Viertel, z domu Salomei Steuermann, jak i Elżbiety Ettel nie kultywowali tradycji artystycznych.
Steurmannowie byli „wąską elitą zasymilowanego żydowsko-niemieckiego mieszczaństwa”, jak zapisała jej biografka Nicole Nottelman. Doktor prawa Joseph Steurmann był wziętym adwokatem, dyrektorem miejscowej kasy oszczędnościowej i co najistotniejsze, pierwszym w historii Sambora żydowskim burmistrzem. Rodzina dysponowała niemałym majątkiem, składającym się z prywatnej kamienicy, wiejskiej posiadłości, obsługiwanych przez gospodynię, lokaja, pokojówkę, kucharki.
Do czwórki dzieci, bo oprócz Salomei Sary byli jeszcze młodsi Róża, Edward i Zygmunt, zatrudniano prywatnych nauczycieli, by nie tylko otrzymały doskonałe wykształcenie, ale i mogły rozwijać pasje. Najprawdopodobniej była to zasługa matki, Augusty, która niczym Czechowowskie siostry marzące o Moskwie żyła nadzieją, że jeszcze zaistnieje na operowej scenie i pozowała przed dziećmi w balowych sukniach, a one zachwycone urodą matki, „nie szczędziły jej braw”. I choć mieszczańska codzienność była dla matki uprzykrzająco nudna, to przynajmniej potomstwu starała się pomóc w realizacji marzeń.
Zygmunt szkolił się więc w sportach, zwłaszcza w piłce nożnej, dzięki czemu dwukrotnie grał w polskiej drużynie narodowej i zdobył 4 bramki. Róża została aktorką, która już w późniejszych czasach, po przeprowadzce do III Rzeszy, dzięki koneksjom męża Josepha Gielena, korzystała z parasola ochronnego, roztoczonego nad nią przez aktorkę Emmę Göring, prywatnie – żonę Hermanna Göringa.
Niewątpliwie największą, oprócz Salki, karierę zrobił Edward, którego nowojorskie koncerty pianistyczne porywały publiczność, a wśród jego uczniów znajdował się Theodor Adorno, będący nie tylko wybitnym filozofem, ale i wykształconym muzykiem.
Na tle rodzeństwa Salka, choć najstarsza, wydawała się najbardziej problematyczna. Trudno wstecznie ją diagnozować, ale ok. 10. roku życia zauważono u niej duże problemy z koncentracją, które być może dzisiaj uznano by za objaw ADHD czy innych tego typu zaburzeń. Bezradni rodzice wysłali krnąbrną, jak się wtedy wydawało córkę na pensję do Lwowa, by tam nauczyć ją życia. Wyjazd przyniósł odmienny od oczekiwanego skutek. Dziewczyna nie dość, że nie mogła się odnaleźć w obcym środowisku, to wplątała się w niebezpieczny romans ze starszym od niej lekarzem, który miał leczyć jej schorowany kręgosłup. Finał był łatwy do przewidzenia, kiedy tylko doktor dostał, co chciał, od razu przestał interesować się panną Steuermann. Przed nią jednak otwierała się zupełnie nowa przestrzeń, o której przyjdzie jeszcze opowiedzieć.
Trzydzieści kilometrów od Sambora, w Drohobyczu i 8 lat później, tj. w 1897, urodziła się Elisabeth „Ella” Ettel. Jej rodzice, wedle ksiąg metrykalnych, kupiec Szmelke Juda, przez najbliższych nazywany Emilem, oraz Sara, przemianowana potem na austriacką modłę na Annę Rosę, nie mieszkali w tym „półtora mieście”, by użyć określenia lwowiaka Mariana Hemara; Drohobycz tworzyli bowiem po równo, Polacy, Żydzi i Ukraińcy. Jej matka, już w zaawansowanej ciąży wybrała znajomą położną, która, jak spekuluje badaczka Anna Kaszuba-Dębska, prawdopodobnie pięć lat wcześniej pomogła w przyjściu na świat Schulza. Dorosła już Bergner pytała wielokrotnie, jak to się stało, że urodziła się właśnie nad Tyśmienicą, a nie jak starsza siostra nad Dunajem. Matka odpowiadała różnie, zależnie od nastroju.
Na pewno na korzyść takiej karkołomnej eskapady przemawiało to, że w Drohobyczu mieszkała Debora Wagner, babka Elisabeth. Ponadto ich krewna Gitel Wagner była słynną drohobycką położną, której po śmierci, wedle relacji Henryka Grynberga „setki świeczek na jej grobie stawiali, Żydzi i nie-Żydzi”. Jednak to nie ona formalnie odbierała poród, a jej dwie koleżanki po fachu, w sumie więc nad przyjściem na świat Ettel, czuwały aż trzy położne.
Zapewne były też przesłanki natury uczuciowej. Małżeństwo Ettelów zostało zawarte stosunkowo szybko, młodzi poznali się w Wiedniu i zwyczajnie się nie dogadywali, co rzutowało na wszelkie relacje w tej rodzinie. Bergner wyznaje wręcz, że wedle matczynych opowieści, po powrocie do Wiednia, ojciec niezadowolony z narodzin drugiej córki, chciał „wyrzucić [Elę] przez okno za to, że nie była chłopcem”. Na szczęście do niczego takiego nie doszło, a przyszłą gwiazdę otaczały kochające kobiety, w tym i polska mamka Hania, rodem z Drohobycza.
Tak się w życiu obu aktorek złożyło, że na początku był teatr. Musimy pamiętać, że przełom wieków XIX i XX nie był wyrozumiały dla kobiet, pragnących realizować się w zawodach artystycznych. Zwłaszcza aktorstwo bywało utożsamiane z prostytucją i nie zmieniło tego nawet powszechne uwielbienie dla madame Modrzejewskiej. Mimo to wiele dziewcząt marzyło o karierze na scenie i zaczynało tradycyjnie od przebieranek w domowym zaciszu.
W przypadku Viertel, która przechodziła burzliwy okres dorastania we Lwowie, niespodziewanie inspiracja pochodziła od ojca. On to po raz pierwszy zabrał Salkę do teatru i ponoć nawet zalał się ze wzruszenia łzami. Tym samym, odsłaniając wrażliwą stronę, nieświadomie popchnął córkę ku aktorstwu. Dziewczyna poczuła, że odgrywanie ról jest tym, o czym od zawsze marzyła, ale tu rodzice boleśnie podcięli jej skrzydła, bezpardonowo wyznając, że „jest na aktorkę za brzydka”.
Zrozpaczona Salka rzuciła się w wir kolejnych nieszczęśliwych romansów, co skutecznie odciągało ją od nauki. Nie dziwi więc, że oblała egzaminy do Cesarskiej Akademii Aktorskiej. Po latach tłumaczyła w listach do męża, że to wszystko wina „słowiańskiej gnuśności”, „potwornego upośledzenia” i wymyślonego „życia miłosnego”, które sobie przypisywała.
Należałoby jednak powiedzieć wprost, że Viertel od dziecka wyróżniała się nadwrażliwością i być może odpowiednio zaopiekowana, inaczej mierzyłaby się z rzeczywistością. Tak się nie stało i kolejne lata przynosiły jej tylko uczuciową szarpaninę, przeplataną stanami katatonii. Załamani rodzice postanowili ulec córce i zasponsorowali jej prywatne lekcje aktorstwa.
Także dzięki ich wsparciu płomiennowłosa Salka zadebiutowała na dużej scenie w Bratysławie, zwanej wtedy z niemiecka Preszburgiem. Na ile przesądził jej talent, a na ile zasobność portfela, nie wiemy. Tytułowa rola Medei, odgrywana później między innymi przez Marię Callas, wymagała nie tylko kunsztu aktorskiego, ale i pewnej dojrzałości, o którą trudno u tak młodej kobiety. Sztuka zakończyła się niepowodzeniem, co matka miała dosadnie podsumować, kolejny raz krytykując wygląd córki, a dokładniej jej „zbyt mocny makijaż sceniczny”.
Widać, że w domu Viertlów nie było miejsca dla dwóch gwiazd. Wkrótce Salka, znana pod scenicznymi pseudonimami jako Salomea Steuermann, Mea czy Mia dostała stałą posadę w odległych Cieplicach (Teplicach), ale znów nie zagrzała tam długo miejsca. Krytycy naśmiewali się z jej emfazy i koturnowości, koleżanki zazdrościły powodzenia u mężczyzn, a ona, niespełna 18-letnia odbijała się od kolejnych namolnych scenicznych partnerów.
Niedługo potem wyjechała do Zurychu, gdzie sytuacja znów się powtórzyła, tyle że atakującym był już sam właściciel teatru. Załamana dziewczyna ruszyła do Berlina, do swojego brata Edwarda. Jak niegdyś ojciec, aby poprawić siostrze nastrój, zabrał ją na „Otella” do Deutsches Theater. Poruszona spektaklem szybko wystarała się o przesłuchanie u samego Maxa Reinhardta, mistrza ówczesnego teatru, u którego już wcześniej grała Pola Negri. Anegdota głosi, że podczas spotkania, niby przypadkiem, z dekoltu wysunęły się jej nagie piersi.
Nie wiadomo, jaki był finał tego wieczoru, ale spotkanie ostatecznie wypadło na tyle pomyślnie, że samborzanka zagrała m.in. siedem razy królową Ginewrę i – jak czytamy u Nottelman – wcielała się w „»Mądrość«, »pierwszą damę« oraz »czwartą Trojankę« w drugiej części »Fausta« Goethego”. W polskim światku teatralnym aktorów grających takie role określa się mianem „halabardników”, nic więc dziwnego, że po niespełna dwóch latach Viertel zerwała kontrakt i wyjechała do Wiednia.
Druga z gwiazd, Elisabeth Ettel, w Wiedniu mieszkała od wczesnego dzieciństwa, a matczyny Drohobycz był jedynie przystankiem na najwcześniejszym etapie życia. Jej ojciec i matka zadbali natomiast, by w obliczu narastającej fali antysemickich zamieszek zmodyfikować nazwisko na lepiej brzmiące Bergner. Z tego też powodu aktorka niejednokrotnie będzie miała problemy przy wypełnianiu formalności, bo nie ma pewności, czy wszystkie zmiany nazwiska potwierdzone były urzędowo.
Nie przeszkadzało to jednak ledwie czternastoletniej Elizabeth zadebiutować na stołecznej scenie, choć prawdziwy boom na jej aktorstwo zaczął się kilka lat później. Śliczna, wielkooka wcieliła się w Norę z „Domu lalki” Ibsena i ze swoim emploi doskonale się wpisała w estetykę tytułowej bohaterki. Dodajmy, że w przeciwieństwie do wielu dawnych gwiazd jej uroda predestynowałaby ją i dzisiaj do grania amantek, a jedynym bodaj szczegółem, zdradzającym międzywojenność, byłyby wyskubane na ówczesną modłę brwi. Chciałoby się powiedzieć, brwi à la Garbo, ale i do odtwórczyni Królowej Krystyny przyjdzie nam jeszcze nawiązać.
Zanim jednak Ettel-Bergner zachwyciła publiczność, uczęszczała na Uniwersytet Muzyki i Sztuk Scenicznych, którego założycielem był znany szerszemu gronu za sprawą Formanowskiego „Amadeusza”, Antonio Salieri, antagonista Mozarta. W konserwatorium szybko doceniono jej talent, ale pomogły także prywatne znajomości, choćby z poetą Albertem Ehrensteinem, co zaowocowało m.in. profesjonalnym tournée z rolami szekspirowskimi po Austrii i Niemczech.
Elizabeth Ettel, której zarówno dojrzewanie, jak i początki kariery zawodowej zbiegły się z wybuchem I wojny światowej, od samego początku wydawała się być nader dojrzała. Nie dość, że nieustannie „była w pracy”, kiedy wielu jej rówieśników wciąż jeszcze pozostawało przy rodzicach, to miała też jasno określone poglądy polityczne. W 1918, a więc jako 21-latka wstąpiła do Austriackiej Partii Komunistycznej, a po roku była już tajną emisariuszką pomiędzy wiedeńskimi działaczami a przywódcą węgierskiego powstania Belą Kunem.
Ettel zmierzała niejako po śladach Salki Viertel – również została zatrudniona w „fabryce teatralnej”, jak się niekiedy z przekąsem mówi o teatrze Maxa Reinhardta. Jednak na przekór starszej koleżance, mimo że doceniona przez samego Bertolda Brechta, wykroczyła poza ramy sceny i w 1923 zadebiutowała na srebrnym ekranie w niemym filmie Holgera-Madsena „Evangelista”, na podstawie libretta opery Wilhelma Kienzla. Natomiast Salka jeszcze przez wiele lat będzie się bronić przed kinem. W jednym z wywiadów tłumaczyła, że „nie jest ani ładna, ani wystarczająco młoda na karierę filmową”. Jak się okaże, nie do końca było to prawdą.
Tak jak i nie do końca sprawdzi się wróżba, którą Salka Viertel miała przed laty usłyszeć, być może jeszcze w Samborze. Otóż wedle przepowiedni będzie „miała złamane serce i los nie będzie jej sprzyjał, dopóki będzie mieszkała blisko wody”. Na ironię aktorka zawsze osiedlała się gdzieś w pobliżu wody. Czy to w rodzinnym Samborze, przez który przepływa Dniestr, czy w wymarzonym domu, położonym nieopodal plaży w kalifornijskiej Santa Monica.
Podobnie było i z mężczyznami. Zachowała się anegdota, wedle której jednocześnie zadurzyli się w niej i Rilke, i Kafka, na którym ponoć wywarła takie wrażenie, że nie był w stanie ani razu spojrzeć jej prosto w oczy. Ale dopiero Berthold Viertel, scenarzysta i reżyser teatralny, zdobył jej uczucie. Zakochana Salka pisała o nim w swoich dziennikach „Poruszył uśpioną strunę głęboko w moim wnętrzu”, które jak wspominała, zamarło po śmierci jej młodzieńczej miłości, Stasa Hönigera, praktykującego w samborskiej kancelarii jej ojca.
Natomiast Viertelowi bynajmniej nie przeszkadzało w romansowaniu z Salką, ba!, oficjalnym proszeniu o rękę, to, że był już żonaty z wiedeńską chemiczką, Gretą Ruzicką. Umiejętnie rozbudzał jej uczucia, uderzając raz w sentymentalne struny, a raz chwaląc „piękno galicyjskiego krajobrazu”. Komplementował także jej urodę: „Gdzie tylko męskość kwitnie”, pisał w wierszu do niej, „Ty tam będziesz. / A gdzie Ty jesteś, męskość się zaraz zjawi”.
I tym sposobem niespecjalnie przystojny i nie tak znowu utalentowany, zawrócił Salce w głowie. Rozwiódł się i 30 kwietnia 1918 roku zakochani wzięli ślub. Przesądna matka Salki, która z jednym z synów przybyła z Sambora, cieszyła się, że pojechali do ślubu dorożką zaprzężoną w siwego konia. Miała to być dobra wróżba. I w rzeczy samej poszczęściło się im. Podjęli dobrą decyzję, najpierw wyjechali do Berlina, a stamtąd w 1928 roku do Stanów Zjednoczonych i tak przetrwali brunatny kataklizm.
Bezpieczeństwa szukała również Elizabeth Bergner. Ciepło i oparcie, których nie mogła odnaleźć w swoim ojcu, znalazła poniekąd w nieerotycznym związku z homoseksualnym Paulem Czinnerem. Ten węgierski Żyd zaproponował Bergner udział w swoim filmie, pod znaczącym tytułem „Mężowie czy kochankowie”. Od tamtej pory byli już nierozłączni, przypieczętowując to małżeństwem w 1931 roku w Londynie, gdzie schronili się przed narastającą falą antysemityzmu.
Tu jeszcze raz przerzućmy most między obiema aktorkami. To ich mężowie przyczynili się do opuszczenia Starego Kontynentu. Motywacje takiego eskapizmu były co najmniej dwie. Jedna dość pragmatyczna, to właśnie w Hollywood można było stosunkowo szybko i dużo zarobić. Rynek filmowy wchłaniał każdą ilość artystycznych ekspatów, byleby byli scenarzystami i najlepiej – mężczyznami. Dla kobiet, aktorek o pracę w Hollywood było zdecydowanie trudniej, raz ze względu na barierę językową, którą w pełni udało się pokonać tylko Bergner, dwa – pięknych, zdolnych kobiet, było tam aż nadto.
Tak więc to panowie Czinner i Viertel przecierali filmowe szlaki w Hollywood dla swoich muz. Cierpiała na tym zwłaszcza Salka, która nie była już czynną aktorką i niemal rok po roku urodziła trzech synów. Średni Peter odziedziczy po rodzicach talenty i będzie współpracował z takimi tuzami jak Billy Wilder czy John Huston. Na marginesie dodajmy, że Viertlowi juniorowi Europa zawdzięcza także… windsurfing, który to za jego sprawą został spopularyzowany po naszej stronie oceanu.
Bergner z oczywistych względów nie została nigdy matką, ale spełniała się jako protektorka i opiekunka wielu dzieci oraz dorosłych, którym współorganizowała ucieczkę z Niemiec. Wspierał ją w tym Czinner i to m.in. dzięki ich zaangażowaniu Brecht, który przed laty doceniał ją jako aktorkę, mógł zaaklimatyzować się w USA. Podobną drogę obrali Viertlowie, o których pisano, że są „największym darem Hitlera dla Ameryki”. Oni także nie szczędzili ani pieniędzy, ani czasu i zaangażowali się w antyfaszystowską propagandę oraz czynnie pomagali uciekinierom z ogarniętej wojną Europy.
Tu uwidacznia się i druga motywacja dołączenia do „Weimaru na Pacyfiku”, jak trafnie nazwała tę diasporę Austriaków i Niemców krytyczka Donna Ryfkind. Część osób uciekała przed prześladowaniem, a część, jak choćby Heinrich i Thomas Mannowie czy Marlena Dietrich byli „uchodźcami ideologicznymi”. Pod skrzydłami Viertlów znalazły schronienie również niezliczone bezimienne pokojówki czy kucharki, którymi obsadzali wszystkie zaprzyjaźnione domy w Hollywood.
„Hitlerowskich Niemiec nienawidzę i współczuję im z całego serca” – mówiła Salka Viertel w wywiadzie dla Klausa i Eriki Mannów, a już po wojnie na znak solidarności z ofiarami hitlerowców kazała nazywać się Żydówką a nie Austriaczką czy nawet Polką. W czasie, kiedy nie grała na scenie, Salka, jakkolwiek zabrzmi to pretensjonalnie, grała w swoim życiu. Stworzyła niepowtarzalny salon artystyczny, pachnący ciepłą zupą i ciastem, w którym po prostu nie można było nie być.
Gościła i Chaplina, i Huxley’a, i Siergieja Eisensteina, i Hemingway’a, czy też Bertranda Russela. Pewnie bywała tam i Elizabeth Bergner, ale nie udało się tego potwierdzić ani odnaleźć bezpośredniej nitki, łączącej je obie. Świat Hollywood nie był wtedy jednak tak wielki i zwłaszcza wśród „emigrantów z wyboru”, musiały się rozpoznać.
Salka Viertel, w odróżnieniu od Bergner, nie miała szczęścia w filmie. Czasem stawiała się wprawdzie na przesłuchaniach, ale ostatecznie zagrała jedynie w czterech filmach. Próbowała więc podejść do kina od zupełnie innej strony i choć sama się tak nie określała, trzeba by ją nazwać nie tylko scenarzystką czy współproducentką wielu tytułów, ale i trenerką aktorstwa. Nie bez przesady można przyjąć, że nie byłoby królowej Krystyny z twarzą Grety Garbo, gdyby nie jej bliska relacja z Viertel. Tu zadziwia fakt, że nad amerykańskim akcentem Garbo pracował nie kto inny, jak Salka, dla której angielski był ósmym wyuczonym językiem.
Pozostawmy dywagacje, czy były one przyjaciółkami, siostrami, czy też kochankami. Pewne jest, że to Viertel przyczyniła się do artystycznego rozkwitu Garbo, a dzięki temu i sama Salka mogła zabłysnąć na ekranie, w może niewielkiej, ale zapamiętanej roli Marthy w niemieckojęzycznej wersji szalenie popularnego wtedy filmu „Anna Christie” z Garbo w tytułowej roli.
Wróćmy jednak do Garbo i dziewczyn z wosku ziemnego. Elizabeth Bergner, którą Klaus Mann uwiecznił w „Mefiście” w roli Dory Martin, święciła triumfy po roli „Katarzyny Wielkiej” i na fali popularności zaprosiła do swojej rezydencji Ericha Marię Remarque’a wraz z Garbo, która była jego ówczesną kochanką. Słynąca z biseksualizmu gwiazda, jak pisze Bergner we „Wspomnieniach nieuporządkowanych”, miała wykorzystać sytuację, kiedy obie znalazły się w łazience i „nagle tak po prostu położyła [jej] rękę na biuście i tylko na [nią] patrzyła, poważnie i spokojnie”. Drohobyczanka początkowo czuła się niezwykle skrępowana nieoczekiwanymi zalotami, ale po chwili wyswobodziła się z objęć Grety i nigdy nie wracały do tego zdarzenia.
Może szkoda, że nie było żadnego, choćby platonicznego ciągu dalszego. Tercet Garbo-Viertel-Bergner mógłby stworzyć coś naprawdę niezwykłego artystycznie albo chociaż sfinalizować nigdy nieukończony, ich wspólny projekt filmu biograficznego o Marii Skłodowskiej-Curie.
Cóż, to nie jedyny pomysł, który nie został w ich życiu zrealizowany. Elizabeth Bergner z Drohobycza i Salka Viertel z Sambora jak się zdaje, nigdy też nie pojawiały się w rodzinnych galicyjskich stronach. Bergner utożsamiała się raczej z Wiedniem, a Salka czuła wdzięczność do Rosjan za to, że w odpowiednim momencie zajęli Sambor i jej rodzina została ocalona przed niemiecką agresją. Na szczęście nie było jej dane przekonać się, o ile bardziej skomplikowana jest historia tych ziem. Za sprawą reżysera Gottfrieda Reinhardta, syna Maxa, oraz producenta Bernarda Hymana, którzy przekonali ją, że wojna jest tuż tuż, w ostatniej chwili odwołała swój przylot do Warszawy, zaplanowany na 24 sierpnia 1939 roku.
Wracając do cytatu, od którego zaczęliśmy, zapytajmy na koniec, co więc łączyło te kobiety? Na pewno wielka potrzeba kochania, u obu bowiem źródeł problemów w dorosłym życiu, jak w klasycznej psychoanalizie, można szukać w dzieciństwie. Tu życie podsuwało im odmienne rozwiązania. Bergner miała zaufanego i kochającego męża, kilka odwzajemnionych romansów i teatr, który zwłaszcza w Niemczech, podobnie jak telewizja, zawsze stał dla niej otworem. Inaczej w wypadku Salki Viertel: miłość męża była zaborcza i chwiejna, miała za to trzech synów, oddaną matkę i brata, serdeczną przyjaciółkę Garbo i dom wiecznie pełen gości, spragnionych jej towarzystwa.
Na pewno nie udał im się flirt z X Muzą. Bergner zabrakło być może szczęścia i odwagi, by odrzucić kreacje, podsuwane przez Czinnera i zawierzyć innym reżyserom. Można też odnieść wrażenie, że nie zrobiła wszystkiego, żeby zostać gwiazdą.
W przypadku Viertel czas takich jak ona miał dopiero nadejść. Została zapamiętana tylko z jednej roli w „Annie Christie”. Nie nadawała się ani na aktorkę teatralną, ani filmową, za to – jak pokazują relacje osób trzecich – była znakomitą mentorką, trenerką, producentką, albo jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli – coachem. I być może ich życiowymi rolami były nie te, wyuczone ze scenariusza, ale te, które odegrały w realnym życiu i ocaliły kilkadziesiąt ludzkich istnień w czasach, kiedy wojna pukała do domów.
Coś z tego odcisnęło się we fragmencie wiersza ich wspólnego przyjaciela, Bertolda Brechta (tłum. Piotr Sommer):
Oczywiście, wiem: tylko dzięki szczęściu
Przeżyłem tak wielu przyjaciół. Ale dzisiejszej nocy we śnie
Słyszałem, jak ci przyjaciele mówią o mnie: „Przeżyją silniejsi”
I nienawidziłem siebie
Salka Viertel zmarła 20 października 1978 roku w wieku 80 lat w Szwajcarii w domu syna Petera. Elizabeth Bergner wkrótce po wojnie przeniosła się do Londynu, o kilkanaście lat przeżyła Czinnera, z którym była do końca. Zmarła w wieku 88 lat w 1986 roku.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.
Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.
Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.
Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.
Komentarze