0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ilustracja Iga Kucharskailustracja Iga Kucha...

Piętnaście pięter, trzy windy, sto pięćdziesiąt mieszkań, ze trzy razy tyle lokatorów, przynajmniej piętnaście psów, na pewno jeden królik. Ludzie się tu nie znają. Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają, żeby wisiał tu jakiś nekrolog. Spora rotacja, bo wielu wynajmuje. Tych z Ukrainy rozpoznaję po miękkim „dzień dobry”.

Kręcę się przy wejściu do klatki. Właśnie zaczęli malować fasadę, drzwi z jednej strony są zamknięte, więc ludzie wchodzą i wychodzą z tej samej. Łatwiej mi zagaić rozmowę.

– O wyborach? – Na początku słyszę westchnięcia. Zaczynam je kolekcjonować.

Opowiem, jak wzdychają moje sąsiadki z bloku w peryferyjnej dzielnicy Warszawy. Niezależnie od tego, czy „idą” czy „nie”.

Czwarte piętro: Ani na Jarusia, ani na Tuska

– Pani Krysiu, chcę porozmawiać o wyborach – zaczepiam moją sąsiadkę drzwi w drzwi. Pogodna i bezpośrednia emerytka, kilka razy dziennie razem ze swoim yorkiem krążą wkoło bloku, każde w swoim tempie.

Widzę, jak psiak obsikuje ścianę bloku. Pani Krysia ani myśli go zganić. – Dwieście złotych kary zapłacone wspólnocie, to niech sika. Syn ma z nią urwanie głowy. Lubi syna postraszyć, że zagłosuje na PiS. Ostatnim razem tak się zląkł, że poszedł z nią na wybory przypilnować, żeby mama nie wywinęła żadnego numeru. Syna pani Krysia ma akurat dobrego, ale kto wie, czy nie przestałby jej płacić za mieszkanie, jakby postawiła krzyżyk tam, gdzie nie trzeba.

Szanse wdowy na przeżycie za dwa tysiące emerytury są niewielkie, po drugiej podwyżce w tym roku czynsz u nas to już ponad tysiąc złotych za pięćdziesiąt metrów.

– No idę, idę, żarty się skończyły. Ale na kogo? Niech mnie sąsiadka uświadomi – wzdycha. (Na skali westchnień raczej krótkie i konkretne). – Przecież nie na Jarusia. Na Tuska też nie. Mądrych słów to on zna dużo. Już był, nagadał się, naobiecywał. Chłop ma ponad dwadzieścia tysięcy emerytury, dałby już spokój i wnukami się zajął.

Zresztą, jeśli zdrowia nie ma, nic się nie liczy. Siostra dopiero co poszła na emeryturę, powinna teraz sobie użyć, a ciężko zachorowała, no i co ma z życia?

Ludzie się kłócą, jednemu to nie pasuje, drugiemu tamto. A niech jadą do Ukrainy, to zobaczą, jak tam się krew leje. My chociaż śpimy spokojnie, bomby nie latają.

A widziała pani u nas pod blokiem karetkę na sygnale przedwczoraj? Zabrali panią z szóstego.

Przeczytaj także:

Blok z widokiem na Pałac

Z okien południowych widać nawet Pałac Kultury, ma stąd może centymetr, niektórzy mówią, że ładniejszy niż z bliska.

Pierwsi właściciele odebrali tu mieszkania w 2002 roku. Wokół łąki, zachwaszczone pola i ogródki działkowe. Wszystko to za trzy tysiące za metr kwadratowy (przeciętne wynagrodzenie wynosiło wtedy 2100 zł). Banki, w których wzięli kredyty, zajęły większość lokali usługowych na samym dole. Oddano też parking podziemny, miał swoje pięć minut, gdy policja odkrywa tu „dziuplę” złodziei samochodów. Nadal jest dość słynny, teraz jako bohater anonsów na tablicy ogłoszeń o wynajem, sprzedaż lub kupno miejsc dla samochodu. Z parkowaniem pod blokiem coraz gorzej, odkąd w zeszłym roku otworzyła się stacja metra i sporo miejsc oddano samochodom elektrycznym.

Zamiast podwórka mamy patio, solidnie wysadzone tujami i wyłożone kostką Bauma, ale z obawy przed zniszczeniem i sikającym psami, zarząd wspólnoty zamyka go na klucz. Tylko kaczki raz w roku składają tu jaja, a potem nie potrafią przenieść piskląt nad pobliski kanałek. Niedawno otworzył się barber, mamy też sklep z używaną odzieżą oraz paczkomat chińskiego sprzedawcy.

Siódme: Dajcie młodym mieszkania

Kilka osób się spieszy, odmawia prawie w biegu. Około południa zaczynają wychodzić kobiety z dziećmi w wózkach. Ktoś umawia się ze mną na weekend, nigdy nie odbierze telefonu.

W końcu z klatki wychodzi pani Dorota, na oko trzydzieści lat, z synkiem w wózku. – No źle się żyje. (Wzdycha dłużej). Cztery lata temu przyjechała z mężem ze Śląska, bo z pracą było tam trudniej.

– Jakbyśmy chciały posklejać do kupy to wszystko, co nam teraz obiecują, to widzi pani początek i koniec? Bo ja nie. Mydlą oczy, że to dadzą i tamto, ale powiem pani, że nie będzie dobrze. A już z tego, co się zarobi, trzeba skrobać. Opieka społeczna, kiedy się zwróciłam o pomoc, stwierdziła, że zarobki męża wystarczą na wszystko. Ale nie wliczyli ani ceny wynajmu, ani prądu, ani wody, a to wszystko razem trzy tysiące za te dwadzieścia jeden metrów. Musielibyśmy mieć przynajmniej osiem tysięcy w kieszeni, żeby zapłacić za wynajem i jeszcze coś odłożyć.

Mija nas pani Krysia z psem. Przedstawiam sobie sąsiadki i razem narzekamy, że nikt się tu nie zna. – Ale ten pani synek śliczny. Takie ładne dzieci wy młodzi teraz robicie – śmieje się pani Krysia. – No ale jak w takich warunkach mieć kolejne? – pyta pani Dorota. 500 plus starcza jej na dwanaście paczek mleka. – Mam jeszcze zasiłku czterysta i rodzinnego całe dziewięćdziesiąt. A oni liczą, że jak podniosą na 800 plus, to dzieci będą się rodzić. Śmiać mi się chce. Ja już nie lubię chodzić do sklepu. Biorę, co mam na kartce napisane i nic poza tym. Jak coś więcej, to na następny weekend jesteśmy na zero. Nie wiem, jak my te podwyżki przeżyjemy, nie tylko o sobie mówię, przecież są jeszcze biedniejsi.

– Co by pani na początek zmieniła? Wszystko trzeba w tej Polsce zmienić.

Największą głupotą jest to, że młodym ludziom nie pomaga się na starcie i mieszkań nie daje.

Trzeci raz złożyłam wniosek o przyznanie komunalnego. Kupiłoby się je może potem, żeby człowiek jakoś do przodu pchał to życie. Bo stoi z tyłu i nie może ruszyć. Ale cały czas rozchodzi się o metraż w przeliczeniu na osobę. Mamy o metr dwadzieścia za dużo. A powinniśmy mieć dziewiętnaście. Gdyby dziecko wliczyli, to by pasowało, ale nie wliczają. No i jak to ugryźć? Dwa metry, trzy – rozumiem, ale ten nasz metr dwadzieścia?!

Chociaż dwa pokoje byśmy chcieli. Mogę czekać i dziesięć lat, byle było. Może jakby każdy głosował, to powoli by się to wszystko zrobiło, co trzeba.

– Na kogo?

– Wiem tylko, że jak ci się dostaną, co są teraz, to dobrze nie będzie.

– To znaczy, że pani idzie? – Poszłabym. Ale to nierealne, na wynajęte się nie głosuje. Chcieliśmy się z mężem czasowo tu zameldować, ale nie wyszło – wzdycha krótko i ucina temat.

(Sprawdziłam potem i wysyłam wiadomość pani Dorocie, że mogą z mężem dopisać się na listę wyborców, meldunku nie potrzebują).

Parter: Zagłosuję na młodą kobietę

Pod blokiem pusto i gorąco, za chwilę padnie rekord temperatury w październiku. Idę do sklepu z używaną odzieżą. Kupujących jest dziś więcej niż na wyborczej pogadance, która zorganizowała się parę metrów dalej. Rozstawiają nagłośnienie, grupka osób z transparentami Ludzie na przystanku nie zwracają uwagi.

A tu wszystko dziś po pięć złotych. Pani za ladą nie interesuje się polityką, nie ma czasu na rozmowę. Powie tylko, że pracowała już w bardzo drogich miejscach, ale tam nie miała takich fajnych klientek.

Przerywam zakupy pani Annie. Jest tu z dwiema nastoletnimi córkami.

– Tak, idę. Trzeba iść. – Jej westchnięcie jest zmęczone. – Nie mogę oglądać telewizji. Nawet TVN-u się nie da: bo to lustrzane odbicie tego, co się dzieje w państwowej telewizji. Powiedziałam w pracy, że jak oni przegrają wybory – nie powiedziałam kto, tylko w domyśle – to ich wyborcy wyjdą na ulicę i będą zamieszki. Tak jak było z Trumpem. Na to koleżanka, że też tak czuje, że Tusk ich wyprowadzi. Ale ja nie jego miałam na myśli, tylko drugą stronę. Czyli wygląda na to, że każdy ma z tyłu głowy, że tak się może stać. Bez względu na to, jak będzie głosował.

Do sklepu wchodzą kolejne klientki, dziś najszybciej schodzą bluzy.

– Za dużo zajadłości codziennie oglądałam. To nic dobrego nie wnosi do mojego życia. Jestem absolutnie przeciwko temu, co PiS zrobił z konstytucją, sądem i przede wszystkim z prokuraturą. Ale też zupełnie mnie nie kręci to, co było kiedyś. Jak patrzę na polityków, mam wrażenie, że to ciągle ci sami ludzie i od wielu lat mówią to samo. Ale na wybory idę.

Jedna z córek pani Anny będzie głosować po raz pierwszy. – Wiesz już na kogo? – zagaduję świeżo upieczoną studentkę, o alternatywnym wyglądzie, stoi z siostrą przy wieszakach z dużymi koszulami. Mówi, że jest anarchistką. – Wie pani w ogóle, co to jest anarchia? Tacy jak ja nie wierzą w żadną władzę. Najbardziej się śmiejemy ze znajomymi z Konfederacji. Nie mam pojęcia, kim musi być kobieta z tej partii, która sama się godzi, żeby być przedmiotem. Na wybory pójdę, jeszcze nie wiem, na kogo zagłosuję.

– Do tej pory zawsze czułam, że to, na co głosuję, na pewno będzie lepsze – wraca do rozmowy pani Anna. – Tym razem chcę, żeby nie było już tego, co jest teraz. Zawsze też miałam jasność co do partii, bardziej niż konkretnego człowieka. Ale tym razem chcę się przygotować i poczytać więcej o kandydatach.

– Czym on mógłby panią porwać? – podpytuję. – Na pewno będzie to kobieta, młoda. Ktoś, komu jeszcze się czegoś chce.

Jedenaste: Chcę być polską lekarką

Wracam pod klatkę. Spotykam Natalię, z którą od razu przechodzimy na „ty”. Mieszka tu od trzech tygodni. Nie wie, jak długo zostanie, bo czeka na wyniki egzaminu na specjalizację lekarską. Może wyląduje na drugim końcu kraju, bo w każdym województwie jest tylko po kilka miejsc a chętnych wielu. Pochodzi z południa Polski, medycynę studiowała w Warszawie.

– Myślałam kiedyś, żeby wyjechać za granicę, ale na praktykach studenckich w Niemczech stwierdziłam, że chcę być polską lekarką. Tu jest dużo do zrobienia.

– Co na przykład?

– Na początek trzeba usprawnić papierologię. Nie miałam pojęcia, jak dużo czasu będę spędzała przy komputerze zamiast przy pacjencie.

Chciałabym też, żeby kobiety się częściej badały, bo wiele z nich można by uratować, gdyby przyszły wcześniej do lekarza.

I żebyśmy potrafili dyskutować i ładnie się różnić. Nie wiem, czy to jest nasza polska wada, że od razu idziemy na noże? Jestem obrzydzona tą kampanią. Spoty, na które trafiam w sieci, niczego nie proponują, tylko wyliczają, co ten drugi zrobił źle.

– Idziesz na wybory?

– Idę. Chociaż partia, na którą zagłosuję, nie ma większych szans – dopiero teraz wzdycha głęboko. – Chcę mieć poczucie, że zrobiłam, co mogłam. Żeby nie było kolesiostwa, rozdawania stanowisk, żeby szanowało się prawa innych ludzi i różnych grup społecznych.

– I lekarzy?

– Ten zawód wiązał się kiedyś z zaufaniem społecznym. Mówili nam na studiach, że statystycznie każdy z nas będzie miał co najmniej jeden pozew w życiu. Człowiek jest omylny, a medycyna nie zawsze działa jak z podręcznika. Ale lekarzy oskarża się dziś o wszystko. Teraz, szczególnie w sieci, można rzucić każde oskarżenie.

– Jakieś cię ostatnio szczególnie poruszyło?

– Skandaliczne było to, co zrobił Minister Zdrowia. Sprawdził w systemie, jaką receptę wystawił sobie lekarz i ujawnił wszystkie dane.

Okazał się wrogiem lekarzy.

Na pytanie, co ostatnio ją wzruszyło, Natalia chwilę się zastanawia.

– To było przedwczoraj! Zasłabła jakaś kobieta z szóstego piętra i mój chłopak udzielił jej pierwszej pomocy. Zanim przyjechała karetka, zrobił RHO, czyli uciski klatki piersiowej. Mnie akurat nie było w domu. Coś mu chyba kiedyś pokazywałam. Jestem z niego strasznie dumna.

Zaczepiam jeszcze młodą kobietę. – O Polsce? Nie, nie dam rady. Wracam właśnie z warsztatów w szkole i polityki nie udźwignę – wzdycha wyjątkowo głośno i zostawia mi numer telefonu.

Piąte: Taka zwykła klasa średnia

Panią Iwonę spotykam, gdy wraca z pracy. Trochę wcześniej dziś skończyła. Nie jest pewna, czy chce rozmawiać, ale zaczynamy i trudno skończyć. – Zawsze mówiłam, że nie lubię PiS-u, nie trawię niektórych polityków tej partii. Żeby nie było – wiele osób z Koalicji też nie lubię.

Chciałabym, żeby mój głos miał znaczenie. Niektórzy mówią, że lepiej oddać głos na kogokolwiek, żeby inny nie zajął tego miejsca. No, ale głosować na jakiegoś, przepraszam, oszołoma? Co mi to da?

– Gdyby się pani miała zdecydować, pójść na wybory…

– Proszę napisać – pani Iwona przerywa mi pytanie – może politycy wezmą to sobie do serca, żeby mówili, jakie mają programy, bo nie wiem. A nie wiem, bo tylko się przekrzykują i atakują. W telewizji nie ma już żadnego obiektywizmu, a kilka lat temu jeszcze chyba coś takiego było.

Chciałabym, żeby taka zwykła klasa średnia, tacy ludzie jak ja, żyli nie tylko od pierwszego do pierwszego, żeby mogli coś odłożyć, nie tylko na wakacje.

Pani Iwona wynajmuje tu z mężem mieszkanie.

– Na szczęście właścicielka nie jest pazerna. Ale mieszka tu też moja znajoma, która płaci trzy i pół tysiąca za czterdzieści metrów. Dostała podwyżkę, jak metro otworzyli.

Na śmieciówkach nie miałam szansy na kupienie czegoś własnego. A teraz ceny to już jest kosmos. Czy system wynajmu państwowego, to byłoby dobre rozwiązanie, nie mam przekonania, bo jak coś jest państwowe, to od razu znajdują się przyjaciele, rodzina i ich potrzeby. Nie będę zwracać uwagi na rządzących, w niczym mi nie pomogą.

Jakąś iskierkę nadziei miałam w Hołowni. Wchodził jako świeży człowiek, podobał mi się to, bo jeśli coś nie działa, to trzeba to zrobić na nowo. Ale kiedy zaczął zbierać ludzi zewsząd, to się skończyła moja sympatia.

Z klatki wychodzi pani Dorota, ta z siódmego, idzie z synkiem i mężem. Śmieją się, że ciągle tu stoję. Pytam panią Iwonę czy czuje w swoim życiu wpływ bieżącej polityki. – Jeśli w ogóle, to nawet pozytywny, bo dzięki obecnej władzy wreszcie dostałam etat w pracy. Boże, sama nie wierzę, że to powiedziałam. Śmiejemy się obie.

– No a zdrowie kobiet, te głośne śmierci ciężarnych w szpitalach? – dopytuję.

– Dwadzieścia siedem lat temu byłam w ciąży. Płód obumarł w piątym miesiącu i chodziłam tak cały tydzień. Byłam młoda i zupełnie nieświadoma, co mi groziło. Do dziś nic się nie zmieniło. Ale nie jest temu winne ani PiS, ani inna partia. To lekarz jest odpowiedzialny za chorego. Przysięgał, że będzie ratować życie, a potem ma pacjentkę i się zastanawia, co ma robić. Przecież szpital to nie jest bezludna wyspa, można się skonsultować.

– To jak będzie z wyborami?

– Dzisiaj nie mam na kogo głosować. Ale będę jeszcze myśleć. – Słyszę westchnięcie. – Może pani zna kogoś, na kogo warto?

Trzynaste: Żeby tylko PiS nie wygrał

Dzwonię do sąsiadki, która tak głośno westchnęła, że na moje skali to westchnięcie umieściłabym najbliżej gniewu. Siedzimy w jej mieszkaniu na trzynastym piętrze. Jest też pies i kot. Chłopaka i drugiego psa, nie ma teraz w domu.

– Mam wrażenie, że obecna władza wychodzi z założenia, że jeśli ludziom będzie się powodzić gospodarczo, to ich zdrowie psychiczne się poprawi. Otóż tak nie będzie.

Pani Joanna jest psycholożką, kilka lat po studiach. Pracuje w publicznych przedszkolach i podstawówkach. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy pod blokiem, wracała z warsztatów promujących zdrowie psychiczne w szkołach.

– Była pani naprawdę zmęczona.

– Miałam chłopca z Ukrainy, szósta klasa podstawówki, który oznajmił dzieciom, że potrafi zabijać i konstruować bomby.

Mama zapisała go jeszcze na sztuki walki. Pozostałe dzieciaki boją się go i omijają z daleka. Mamy ogromny kryzys zdrowia psychicznego i to nie są puste słowa. Rodzice są w lęku, dzieci pozostawione same sobie i samotne, albo takie, którym nie stawia się żadnych granic, bo dorośli źle zrozumieli ideę rodzicielstwa bliskości.

Już u przedszkolaków spotykam się na co dzień z ogromnym deficytem sfery emocjonalno-społecznej. Po tym, jak w 2022 roku wprowadzono wymóg zatrudniania psychologów w szkołach i przedszkolach, dla ministerstwa temat zdrowia psychicznego zniknął. Sprawa załatwiona. Chce pani wiedzieć, jak to wygląda w praktyce? W przedszkolu, gdzie jest setka dzieci, mam pięć i pół godziny w tygodniu. W podstawówce, gdzie jest sześćset dzieci, mam osiem i pół godziny. A dzieciaków z problemami z każdym rokiem przybywa w tempie ekspresowym, kolejki do diagnoz to kilka miesięcy czekania. Ostatni rok to na przykład masa afazji. Nikt z dziećmi w domu nie rozmawia, nie rozwija się język. Sama szkoła tego nie udźwignie.

– Kto to wszystko może naprawić?

– Nie wiem. Uważam, że nie ma dobrej partii. Jestem wściekła, że Polska to PO i PiS od wielu lat i że nie ma dla nich solidnej konkurencji. Rozmawiałam z koleżanką, która jest LGBT. Mają dziecko ze swoją dziewczyną. Zapytałam ją, co robi z wyborami? A ona na to, że nie ma wyboru. Zrobi wszystko, żeby tylko PiS nie wygrał.

Imiona sąsiadek z bloku zmieniłam na ich prośbę.

;
Na zdjęciu Kinga Gałuszka
Kinga Gałuszka

Filmoznawczyni z wykształcenia, redaktorka, autorka tekstów i reportaży.

Komentarze