0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Żuchowicz / Agencja GazetaDawid Żuchowicz / Ag...

"Nie sposób nie zauważyć, że rozwiązania dotyczące polskiej suwerenności musimy artykułować w przededniu Święta Niepodległości. Tym bardziej spoczywa na nas odpowiedzialność, by pod presją i szantażem nie ulegać i wyzbywać się wartości, czyli Polski suwerennej i niepodległej od innych państw i rządów" - pisze Zbigniew Ziobro w oficjalnym stanowisku Solidarnej Polski z 10 listopada 2020.

To nie reakcja na zbrojną agresję wobec Polski, a odpowiedź koalicjanta PiS na mechanizm powiązania unijnych funduszy z przestrzeganiem zasady praworządności. Jak pisaliśmy w OKO.press, Parlament Europejski i Rada UE porozumiały się w tej sprawie 5 listopada 2020.

Przedstawiciele partii Ziobry - Sebastian Kaleta, Patryk Jaki, Janusz Kowalski i Beata Kempa - w mediach tradycyjnych i społecznościowych zdążyli już wyrazić swoje oburzenie. Ostrzegali, że tym sposobem Unia będzie chciała narzucić Polsce "lewacką agendę" i rozliczali Mateusza Morawieckiego z braku wcześniejszego weta.

Przeczytaj także:

Oficjalne oświadczenie Zbigniewa Ziobry i całej partii idzie jednak o krok dalej - zarówno w połajankach wobec urzędującego premiera, jak i w antyunijnej retoryce.

"Solidarna Polska w zdecydowany sposób sprzeciwia się sformułowanej przez niemiecką prezydencję propozycji powiązania wypłat z budżetu Unii Europejskiej z tzw. zasadą praworządności. Nie chodzi tu bowiem o praworządność, a o kolonizację"

- czytamy w stanowisku.

Atak na Polskę i Węgry?

Oświadczenie zarządu krajowego Solidarnej Polski "obnaża" prawdziwy cel mechanizmu praworządnościowego.

"Niemiecka propozycja jest w praktyce niczym innym jak próbą radykalnego ograniczenia suwerenności Polski i Węgier, a także innych krajów, które w przyszłości odważyłyby się wykazać niezależnością od głównego ośrodka decyzyjnego Unii.

To środek służący politycznej, kulturowej i ostatecznie też gospodarczej kolonizacji naszych krajów"

- przekonuje Zbigniew Ziobro. I ostrzega przed zakusami brukselskich urzędników.

"To, co dotąd było zależne wyłącznie od woli obywateli danego kraju wyrażonej w demokratycznych wyborach, w zamyśle projektodawców ma faktycznie zależeć od decyzji brukselskich urzędników. W konsekwencji taka sytuacja oznaczałaby marginalizację znaczenia demokratycznych wyborów Polaków, dokonaną pod fałszywym pretekstem obrony praworządności" - uważa minister sprawiedliwości.

Ale celem Unii nie była "kolonizacja" Polski i Węgier, a odpowiedź na realne zagrożenie - wykorzystanie środków z budżetu UE do zasilania rządów, które są na bakier z praworządnością. Także dlatego, że praworządność - w tym niezależne sądy - są jedynym gwarantem, że unijne pieniądze nie będą wydawane w sposób niezgodny z prawem.

Polska po zmianach w sądownictwie przeprowadzonych przez resort Zbigniewa Ziobry jest w Brukseli na cenzurowanym. Fakt, że rządzący dopuścili się naruszeń praworządności, potwierdzają kolejne wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE.

Zagrożeniem więcej Unii

Według Ziobry Polska więc z jednej strony problemu z praworządnością nie ma, z drugiej powinna robić wszystko, by z przestrzegania wartości nie trzeba było się rozliczać. Minister sprawiedliwości widzi w mechanizmie także bardziej ogólne zagrożenie - postępującą federalizację UE.

"Byłby to również ogromnie niebezpieczny krok w kierunku budowy Unii Europejskiej jako jednolitego państwa poprzez redukcję znaczenia państw narodowych, przeprowadzoną ponad głowami obywateli tych państw" - czytamy w stanowisku.

Unia bardziej zjednoczona to unia silniejsza i minister Ziobro ma prawo takiej się obawiać. Ale Polska dobrowolnie zgodziła się na stałe zacieśnianie współpracy, wstępując do UE. Budowa "coraz ściślejszej Unii" jest wpisana jako cel w unijnych traktatach. Popiera to zdecydowana większość Polek i Polaków.

"Dokładnie przy użyciu bezprawnych sankcji o ogromnej finansowej sile, którymi szantażowane i represjonowane byłyby kraje chcące realizować demokratyczną wolę własnych obywateli, nie będącą po myśli europejskich ośrodków decyzyjnych" - ostrzega Ziobro.

Minister przemilcza fakt, że mechanizm ma posłużyć do ochrony budżetu UE przed naruszeniami praworządności. Uwagę odbiorców kieruje w stronę innego zagrożenia.

"I tak, nie bacząc na wolę większości Polaków zmuszano by nas np. do wprowadzenia małżeństw homoseksualnych z adopcją dzieci, aborcji i eutanazji na życzenie, nieakceptowalnych zmian w edukacji, kulturze, strefie mediów, czy zmian dezintegrujących polskie państwo w obszarze wymiaru sprawiedliwości. Solidarna Polska nigdy na to się nie zgodzi" - obiecuje minister.

Mechanizm obejścia traktatów

Ziobro argumentuje, że wprowadzenie tego mechanizmu powiązania funduszy UE z praworządnością będzie "zamachem na treść obowiązujących traktatów".

"Jest bowiem sprzeczna z art. 7 TUE, który przesądza, że sankcje za naruszenie praworządności wymagają jednomyślności wszystkich państw (z pominięciem tego, którego dotyczy procedura). Tymczasem proponowany mechanizm tę traktatową zasadę brutalnie łamie, prowadząc tym samym do gwałtu na europejskiej praworządności" - pisze Ziobro.

Argument dotyczący "dublowania" czy też "obchodzenia" art. 7 był już także podnoszony na forum unijnym. Przeważyło jednak zdanie, że w obliczu braku efektów tej procedury - uruchomionej po raz pierwszy w historii właśnie wobec Polski - Unia powinna móc powołać do życia nowy instrument. Taki, który będzie działał skutecznie, a nie jedynie w teorii.

Największym problemem była właśnie wymagana jednomyślność, bo było jasne, że Polska i Węgry będą się nawzajem chronić.

Państwa członkowskie na szczycie budżetowym w lipcu 2020 wspólnie zgodziły się, by powstał mechanizm "ochrony interesów finansowych Unii przed naruszeniami praworządności". Decyzję tę zapisano w jednomyślnie przyjętych konkluzjach Rady Europejskiej, instytucji, która zajmuje się wytyczaniem ogólnych celów politycznych UE.

Zgodził się na to także rząd PiS.

Wszystkiemu winni Niemcy?

Ziobro w stanowisku uderza także w antyniemieckie sentymenty.

"Ta operacja jest realizowana przez Komisję Europejską kierowaną przez niemiecką polityk Ursulę von der Leyen, razem z prezydencją sprawowaną przez niemieckie państwo. Daleko idące ograniczenie naszej suwerenności ma być realizowane w białych rękawiczkach, ale przy użyciu bezprawia" - pisze minister.

Ale gdy mechanizm ten po raz pierwszy ujrzał światło dzienne prezydencję w Radzie UE sprawowała Bułgaria, a szefem Komisji Europejskiej był Luksemburczyk. Było to w maju 2018 roku. Zainicjował go ówczesny niemiecki komisarz ds. budżetu Günther Oettinger i europosłanka Ingeborg Grässle, która szefowała komisji budżetowej w PE.

Czy Niemcom rzeczywiście chodziło o pognębienie Polski?

"Powinniśmy mieć bardziej surowe zasady dystrybucji funduszy. Kraje, które nie szanują prawa UE albo te, które nie uczestniczą w wystarczającym stopniu w procesie przesiedlania uchodźców, powinny być pozbawiane środków" - mówiła Grässle jeszcze w połowie 2016 roku.

Między 2016 a 2020 rokiem mechanizm powiązania wypłat z budżetu z praworządnością przeszedł całą procedurę współdecyzji - dostał zielone światło Komisji, Parlamentu, a w końcu także i Rady, w tym jednomyślną zgodę Rady Europejskiej w lipcu 2020.

Weto albo śmierć. Czyja?

"Przekonywaliśmy do użycia weta na lipcowym szczycie Rady Europejskiej w Brukseli. W aktualnym stanie negocjacji, wobec radykalizacji propozycji Komisji Europejskiej i niemieckiej prezydencji, liderzy Prawa i Sprawiedliwości zapowiedzieli zawetowanie budżetu, który miałby funkcjonować w ramach nowych zasad. Stanowisko to jest popierane przez Solidarną Polskę" - pisze Ziobro.

Jak pisaliśmy w OKO.press, zawetowanie unijnego budżetu przez rząd PiS wciąż jest możliwe. Oznaczałoby to jednak, że decyzją Polski cały kontynent musiałby wstrzymać się z wypłatą środków na walkę z pandemią koronawirusa.

Parlament Europejski i Rada UE 10 listopada 2020 porozumiały się w sprawie kształtu Wieloletnich Ram Finansowych (WRF, siedmioletni budżet Unii). Parlamentowi udało się wynegocjować z Radą o 16 mld euro więcej, niż w pierwotnej propozycji głów państw Unii z lipca 2020. Dodatkowe pieniądze mają pomóc w zwalczaniu COVID-19.

Wciąż jednak dzisiejszy kompromis musi zostać formalnie zaakceptowany przez Parlament. A także przez Radę Europejską, która powinna się na ramy finansowe jednomyślnie zgodzić. To tutaj rząd PiS mógłby zgłosić swoje weto.

Kolejna okazja to proces ratyfikacji podniesienia pułapu zasobów własnych UE - czyli maksymalnego poziomu, jaki może osiągnąć wspólnotowy budżet. Podniesienie jest konieczne, żeby mógł powstać Fundusz Odbudowy UE po koronakryzysie.

Zmiana w regulacji o zasobach własnych wymagać będzie ratyfikacji przez parlamenty krajowe. Zdominowany przez PiS polski Sejm również mógłby tę propozycję odrzucić.

Ale jeżeli Mateusz Morawiecki posłucha nawoływań Zbigniewa Ziobry, Polskę czeka maksymalna alienacja na arenie międzynarodowej. Na pomoc Unii czekają wyniszczone gospodarki m.in. Włoch czy Hiszpanii. Czeka też Polska, która w sumie miała otrzymać z UE aż 125 mld euro wsparcia.

Jak premier rządu, który głosi, że nie ma problemu z praworządnością, wytłumaczy to obywatelkom i obywatelom?

Duma narodowa ważniejsza niż pomoc

Ziobro przemilcza w swoim stanowisku, jak bardzo Polska potrzebuje dziś unijnych pieniędzy. W zamian apeluje do poczucia narodowej dumy i sugeruje, że Polska tak naprawdę więcej Unii daje, niż z niej bierze.

"Warto przy okazji złamać pewne tabu w dyskusji o dystrybucji środków unijnych i przypomnieć, że przystępując do Unii Europejskiej Polska otworzyła przed większymi gospodarkami unijnymi swój rynek. Wielkie korporacje niemieckie i francuskie zarabiają miliony złotych w Polsce transferując je do własnych krajów. Zagraniczne podmioty, na mocy warunków prawa unijnego często realizują w naszym kraju również przetargi o ogromnej wartości" - przekonuje Ziobro.

Ta narracja to w Unii nic nowego.

Argument kosztów otwarcia gospodarek państw Europy Środkowo-Wschodniej na zachodnie rynki w momencie wejścia do Unii był podnoszony przez grupę 15 państw, tzw. przyjaciół spójności. Wynegocjowane WRF - z których ma skorzystać także Polska - są wynikiem dyskusji między nimi a grupą państw "oszczędnych" - płatnikami netto, którzy chcieliby płacić do wspólnej kasy nieco mniej.

Ziobro nie poprzestaje jednak na polskiej gospodarce. Także unijna polityka otwartych granic, pozwalająca Polkom i Polakom osiedlać się gdziekolwiek w UE, jest dla prezesa Solidarnej Polski przedmiotem gorzkiej refleksji:

"W dobie pandemii nie sposób wspomnieć, że 20 tysięcy polskich lekarzy, wykształconych za pieniądze polskich podatników, nie walczy z nią w Polsce, ale ratuje życie obywateli Niemiec, Francji czy Holandii. Nie jesteśmy parweniuszem Europy i nie pozwolimy, by neokolonialne myślenie w Europie dzisiaj zwyciężyło".

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze