0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

28 sierpnia 2024 rząd przyjął projekt ustawy budżetowej na 2025 rok. Projekt zakłada, że wzrost gospodarczy wyniesie w przyszłym roku 3,9 proc. Dochody budżetu państwa 632,6 mld, a deficyt – 289 mld zł. Minister finansów Andrzej Domański poinformował, że rząd oczekuje w 2025 roku wyraźnego wzrostu dochodów z VAT – o 55 mld zł; z CIT – o ponad 9 mld zł; dochodów z akcyzy – o ponad 8 mld zł. Jeśli natomiast chodzi o wydatki, planowane są rekordowe nakłady na obronność. Mają one wynieść blisko 187 mld zł, co stanowi 4,7 PKB.

„Drugim niezwykle istotnym filarem jest zdrowie. W 2025 roku przeznaczymy 222 mld [dokładnie 221,7 mld] zł, co stanowi rekordowo wysoką dynamikę wzrostu nakładów na ochronę zdrowia, w porównaniu do 191 mld zł w roku 2024” – podkreślił minister finansów Andrzej Domański.

Kwota 222 mld robi rzeczywiście wrażenie, ale jeśli przyjrzymy się bliżej planom rządu w tej materii, wcale tak dobrze nie jest.

Po pierwsze, ustawa zakładająca coroczny wzrost wydatków na zdrowie nakazuje, by w przyszłym roku były one nie niższe niż 6,50 proc. PKB. Dodajmy, że chodzi o PKB sprzed 2 lat, ponieważ nieprzerwanie od dobrych kilku lat kolejne rządy liczą te wydatki względem nieaktualnego PKB (tzw. reguła „n-2”).

Gdybyśmy wzięli pod uwagę prognozowane PKB na rok 2025, planowane wydatki wyniosłyby już tylko 5,56 proc.

Zestawmy to ze średnią w Unii Europejskiej, która w 2022 roku wyniosła 7,7 proc. (dodajmy, że kraje takie jak Niemcy czy Francja wydają ponad 10 proc. swojego PKB na zdrowie), by zobaczyć, jak bardzo zostajemy w tyle za Europą.

„Podstawowym problemem naszego systemu są z jednej strony zbyt małe nakłady na ochronę zdrowia, a z drugiej strony zbyt duże oczekiwania wobec niego ze strony nas wszystkich” – tłumaczył OKO.press lek. Marcin Pakulski, były wysoki urzędnik w NFZ. Bo przecież oczekujemy, że będzie on działał tak, jak w większości krajów starej Europy, tymczasem wydajemy na niego najmniej w Europie” – przekonywał.

Przeczytaj także:

Budżet mikroskopijnie wyższy

Policzmy raz jeszcze. Przyszłoroczne 222 mld zł to 6,52 proc. PKB sprzed 2 lat. A zatem czym tu się chwalić? Jeśli od 6,52, odejmiemy 6,50, otrzymamy 0,02 proc. ponad ustawowy limit. Trudno uznać to za sukces. Jak podkreślał niedawno dla PAP ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich Wojciech Wiśniewski, budżet na zdrowie „jest mikroskopijnie wyższy, niż wymagają tego przepisy”.

Ale to nie wszystko.

Minister finansów mówi o „rekordowo wysokiej dynamice wzrostu nakładów na ochronę zdrowia”. Niestety, trudno dać temu wiarę. Andrzej Domański zestawia 221,7 mld ze 191 mld z roku 2024, mówiąc o wzroście rok do roku o blisko 31 mld zł, tj. o 16,1 proc. Szkopuł w tym, że realnie wydatki na zdrowie w tym roku zamkną się najprawdopodobniej kwotą 200 mld zł.

W efekcie faktyczny przyszłoroczny wzrost nakładów budżetowych na ochronę zdrowia wyniesie nie więcej niż 22 mld.

Przypomnijmy dynamikę wzrostu wydatków na zdrowie za czasów PiS. Otóż np. w 2022 roku publiczne wydatki na ochronę zdrowia wyniosły 154 mld zł i były o 31,2 mld zł wyższe niż w roku 2021. Powiecie państwo, że wówczas była wyższa inflacja. Zgoda, ale w przyszłym roku też się od niej nie uwolnimy. Rząd zakłada, że wyniesie ona równo 5 proc.

Wzrost nakładów pójdzie na podwyżki

Ale to jeszcze nie koniec narzekań.

Zasadniczą kwestią bowiem jest, na co pójdą te dodatkowe przyszłoroczne 22 mld zł.

Otóż zdaniem przywoływanego tu Wojciecha Wiśniewskiego niemal „cały wzrost wydatków na ochronę zdrowia trafi na zagwarantowane ustawowo podwyżki pracowników sektora ochrony zdrowia”. „Nie będzie odpowiedniej przestrzeni finansowej na wzrost dostępności świadczeń oraz nowe technologie” – uważa ekspert.

Pisaliśmy już w OKO.press o źródłach tegorocznej „dziury” w budżecie NFZ, wskazując, iż jednym z jej głównych powodów jest właśnie podwyżka płac dla pracowników ochrony zdrowia, która obowiązuje od połowy każdego roku kalendarzowego.

Jak przekonać obywateli

Aleksander Ostapiuk, filozof ekonomii, tak kończy swój niedawny tekst dla OKO.press.

„Izabela Leszczyna podczas ostatniego Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach (…) mówiła, że Polacy chcą dobrego systemu ochrony zdrowia, ale nie chcą za to płacić wyższej składki. To wygodne wytłumaczenie dla braku reform. Polacy i Polki rozumieją, że za wyższą jakość trzeba zapłacić więcej. Po prostu nie ufają, że za większe pieniądze dostaną od państwa lepszą opiekę. Trzeba ich do tego przekonać – dobrą komunikacją, reformami i pokazaniem, na co idą pieniądze.

Mamy do wyboru dwie drogi. Pierwsza to niedofinansowanie NFZ, które doprowadzi do jeszcze większej prywatyzacji usług medycznych. Drugą są reformy, dofinansowanie NFZ i poprawa działania systemu. W ostatecznym rachunku i tak będziemy musieli zapłacić więcej. Pozostaje pytanie, komu”.

No właśnie. Większych wydatków nie unikniemy. Dobrze by było, żebyśmy w naszym najlepiej pojętym interesie zrozumieli, jak ważne jest wzmacnianie sektora publicznego.

Można to robić poprzez podnoszenie składki. Można przeznaczając większe środki z budżetu. Liczy się efekt. Jeśli tego nie zrobimy, ucierpimy na tym wszyscy.

N zamiast N-2

Nie chcę występować tu wyłącznie w roli krytykanta. Dostrzegam i doceniam różne dobre posunięcia obecnego rządu w zakresie ochrony zdrowia. Mam na myśli np. finansowanie in vitro, badań prenatalnych czy bardzo kosztownych terapii niektórych chorób rzadkich.

Ale dostrzegam także, iż w ciągu ostatnich dwóch lat liczba pacjentów, którzy czekają na poradę u specjalisty w trybie pilnym, wzrosła o 70 proc.

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego władza nie może dokonać jakiegoś radykalnego posunięcia, chociażby w postaci rezygnacji z liczenia nakładów według zasady n-2 na n. Tak, jak robi to od dawna w przypadku wydatków na obronność.

1 września 2024 na Westerplatte premier Donald Tusk powiedział, że Polska buduje dziś najnowocześniejszą armię w Europie. Naturalnie rozumiem zagrożenie, z jakim mamy do czynienia i wiem, że musimy inwestować we własne bezpieczeństwo.

Prawdopodobnie wielu czytelników się ze mną nie zgodzi. Ale nawet w tych bardzo trudnych czasach wolałbym czuć dumę z dobrze działającego systemu opieki zdrowotnej i odczuwalnej poprawy stanu zdrowia polskiego społeczeństwa niż z najnowocześniejszej armii.

Darmowe szczepionki zalecane?

Nie proponuję też prostego dorzucania miliardów bez porządnego zaplanowania, jak najrozsądniej je wydać. Być może niektórych rzeczy nie da się zaplanować do końca tego roku. OK. Zaklepmy więc stosowne pieniądze w budżecie na 2025 i uruchommy je np. w połowie roku, gdy programy będą zapięte na ostatni guzik.

Nie mogę pojąć, dlaczego mój kraj, będąc 20. (lub 21.) gospodarką świata, nie jest w stanie od lat przeznaczyć zdecydowanie większej kwoty na PROFILAKTYKĘ.

Wszyscy na świecie rozumieją, że taniej jest zapobiegać niż leczyć. My uparcie na profilaktyce oszczędzamy, a potem leczymy, gdy choroba już się rozhuśta. W rezultacie wydajemy więcej, zaś efekt leczenia słabszy.

Dlaczego nie możemy radykalnie zmienić systemu szczepień i zapewnić pełnego finansowania wszystkim szczepieniom zalecanym? Skoro państwo zaleca takie szczepionki, tzn., że są one bezpieczne i skuteczne. Dlaczego więc każemy za wiele z nich płacić?

Wiem, szczepienia (jeśli się z nich korzysta) obejmują dużą liczbę ludzi, więc odpowiednio dużo kosztują. Ale czy naprawdę Polski nie stać na pełne finansowanie szczepień przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu, półpaścowi, pneumokokom?

20 tys. hospitalizacji

A wirus RSV?

„Powinniśmy ochronić wszystkie polskie niemowlaki do 1. roku życia przed tym groźnym drobnoustrojem” – słyszę od znajomej ekspertki. Tymczasem Polska refunduje podawanie ochronnego przeciwciała jedynie w odniesieniu do wybranych grup – w tym wcześniaków.

Z danych epidemiologicznych wynika, że w sezonie 2022/23, odnotowano u nas ponad 20 700 hospitalizacji z powodu zakażeń RSV, z czego 70 proc. dotyczyło dzieci poniżej 12. miesiąca życia.

Czy ktoś przeliczył, ile kosztowały te hospitalizacje? Dzieci w Polsce rodzi się coraz mniej. Czy nie powinniśmy o nie dbać jak o najwyższe narodowe dobro?

0,27 proc. na profilaktykę

Zestawmy jeszcze dwie dane. Pochodzą one z niedawno opublikowanego raportu Strategy& w Polsce.

Średnie wydatki na ochronę zdrowia per capita były u nas o 57 proc. niższe niż w Europie Zachodniej (dotyczy to roku 2022).​

Zaś liczba zgonów z przyczyn, którym można zapobiec dzięki profilaktyce, była w Polsce 2 razy wyższa (dane za rok 2021)​.

I jeszcze dwie liczby. Tegoroczne (2024) koszty świadczeń opieki zdrowotnej według jednego z planów NFZ (plany te ulegają w ciągu roku aktualizacji) to ponad 157 mld 486 mln zł. Tymczasem koszty profilaktycznych programów zdrowotnych finansowanych ze środków własnych NFZ sięgają 433 mln 181 tys. zł. Jaki to procent całości wydatków? Zaledwie 0,27.

Nie chce mi się wierzyć, że to całe pieniądze wydawane na profilaktykę. Pewnie tak nie jest. Ale na pewno wydajemy na nią o dużo, dużo za mało.

Nie możemy się zrażać źle zaplanowanym, bardzo słabo wykorzystanym programem PiS „Profilaktyka 40+”. Musimy edukować społeczeństwo w zakresie zdrowia, zachęcać, ułatwiać wykonywanie badań profilaktycznych, a potem odpowiednio wykorzystywać ich wyniki. Jest co robić.

Rządzie – odwagi!

Ale rządzie, wykaż się większą odwagą i zrób jakiś zdecydowany ruch. Nie tłumacz się tym, że Polacy nie chcą płacić wyższej składki.

W Czechach składka zdrowotna wynosi 13,5 proc. W kraju tym prawie nie istnieje sektor prywatny.

W bogatej Norwegii, do której nie próbuję nawet nas porównywać, też praktycznie nie ma prywatnej opieki zdrowotnej. Wspominam tylko, że taki scenariusz jest możliwy. I że te systemy działają na dobrym poziomie. Skoro Czesi mogli taki stworzyć, dlaczego my nie potrafimy?

Jeśli premier i koalicjanci zdecydują się na radykalną zmianę, zapamiętamy ten rząd jako ten, który rzeczywiście zwiększył nasze bezpieczeństwo zdrowotne. Jeżeli się to nie wydarzy, będziemy nadal dreptać w miejscu, a nierówności w zdrowiu będą rosły. Rósł też będzie nasz poziom niezadowolenia z systemu opieki. A w końcu i z rządu.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze