0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Magdalena ChrzczonowiczFot. Magdalena Chrzc...

24 maja w szpitalu w Nowym Targu zmarła Dorota. Była w 5. miesiącu ciąży i na czas nie otrzymała pomocy medycznej — nie przerwano jej ciąży, co mogłoby uratować życie Doroty.

„Lekarze powinni liczyć się z ryzykiem rozwoju stanu zapalnego, a nie monitorowali stanu pacjentki należycie. Badali tylko poziom CRP, które rosło. Nie wykonali badań, które dałyby pełen obraz potencjalnego rozwoju stanu zapalnego lub pozwoliłby wykluczyć sepsę” – mówiła OKO.press mec. Jolanta Budzowska, prawniczka rodziny Doroty (oraz Izy z Pszczyny, która także zmarła w ciąży w 2021 r.).

14 i 15 czerwca Polki i Polacy wyjdą na ulice, żeby zaprotestować przeciwko bezczynności lekarzy i drakońskiemu prawu antyaborcyjnemu.

Przeczytaj także:

Lekarze na celowniku

Pierwszy raz tak wyraźnie na wokandzie stanęła sprawa odpowiedzialności lekarzy. Aborcyjny Dream Team, FEDERA, posłanki i posłowie Lewicy apelują do ginekologów i położników o wzięcie odpowiedzialności i stanięcie po stronie swoich pacjentek. Burzę wywołał tweet posłanki Katarzyny Kotuli: „Dorota nie żyje, bo lekarze patrzyli, jak umiera. Drodzy lekarze i drogie lekarki – przestańcie nas zabijać!”.

W odpowiedzi oświadczenie wydała Naczelna Izba Lekarska, która zażądała przeprosin. Potem odezwało się także Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników – oskarżanie lekarzy jest według niego niedopuszczalne.

12 czerwca Minister Zdrowia także bronił lekarzy i siebie, ale zapewnił, że stworzy zespół, który doprecyzuje wytyczne dotyczące przerywania ciąży w sytuacji ratowania życia i zdrowia. Lekarze z kolei obwiniają decyzję Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej z 2020 r. (który zakazywał przerwania ciąży z powodu wad płodu, przesłankę ratowania życia i zdrowia zostawiając w mocy) i efekt mrożący.

14 czerwca posłanki Lewicy zwołały posiedzenie parlamentarnego praw reprodukcyjnych. Na posiedzeniu stawili się przedstawiciele Rzecznika Praw Pacjenta, lekarzy rezydentów, Naczelnej Izby Lekarskiej, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa. Były także lekarki wykonujące aborcję, lekarze ginekolodzy, posłanki Lewicy (Magdalena Biejat, Katarzyna Kotula, Joanna Scheuring-Wielgus, Wanda Nowicka, Daria Gosek-Popiołek, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Monika Falej, Małgorzata Prokop-Paczkowska, Paulina Matysiak, Marcelina Zawisza, Katarzyna Ueberhan, Anita Kucharska-Dziedzic), aktywistki FEDERY (Kamila Ferenc i Antonina Lewandowska) i Aborcyjnego Dream Teamu (Natalia Broniarczyk, Justyna Wydrzyńska), Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (Marta Lempart).

Nie było nikogo z innych niż Lewica partii opozycyjnych – PO, PSL, Polska 2050.

Oto nasza relacja z debaty. Publikujemy także całe przemówienie aktywistek Aborcyjnego Dream Teamu, Natalii Broniarczyk oraz Justyny Wydrzyńskiej, skazanej w marcu 2023 r. za pomoc w aborcji.

To nasz akt oskarżenia

Jako pierwszy przemawiał zastępca Rzecznika Praw Pacjenta, Grzegorz Błażewicz, który powtórzył ustalenia RPP, przedstawione 12 czerwca, czyli o tym, że w sprawie Doroty z Nowego Targu:

Jako druga przemawiała Antonina Lewandowska z FEDERY, która przypomniała, że mimo jej organizacja wie o ok. 700 aborcjach w polskich szpitalach, które odbyły się w 2022 r. MZ raportuje natomiast o 107 legalnych aborcjach w 2021 r. „Sytuacja jest dramatyczna i trzeba się nią zająć. Mam nadzieję, że efektem dzisiejszego spotkania będzie szeroka dyskusja i naprawa sytuacji”.

Kamila Ferenc z FEDERY opowiedziała, jak jej organizacja pomaga kobietom wyegzekwować swoje prawo do aborcji. Postawiła także postulaty do rządzących. Przede wszystkim chodzi o dekryminalizacje aborcję. Dzisiaj FEDERA uruchomiła stronę internetową z historiami przemocy medycznej wobec kobiet: historiekobiet.eu. „Te historie to nasz akt oskarżenia wobec was”.

Lekarze nie wiedzieli, co robić?

Na sali była także strona lekarska.

Przemysław Oszukowski z Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników tłumaczył, że sprawa Doroty nie jest jednoznacznie sprawą aborcji. Przyznał, że popełniono błędy. „Musimy przyłożyć się do elementu medycznego”. Dodał, że pacjentkę trzeba było przetransportować innego szpitala. Odpowiedział mu Dominika Przeszlakowski, ginekolog: „Skoro tam od 6 lat nie wykonano żadnej aborcji, to zdaniem konsultanta oni tego nie robią z braku wiedzy?”

Głos zabrała Natalia Broniarczyk z ADT (jej przemówienie w całości w drugiej części tekstu). Przytoczyła m.in. historie kobiet, które zakończyły się dobrze – czyli życiem. Ale to dlatego, że pomogły im aktywistki: "

Kamila: 17 tydzień ciąży. Płód bez czaszki, bezmózgowie. Odmówiliście Kamili przerwania ciąży w Polsce. W drodze do Holandii zaczęła mocno krwawić w toalecie na stacji benzynowej i musiała zostać przetransportowana do niemieckiego szpitala, gdzie na izbie przyjęć urodziła martwy płód. Ta ciąża powinna być przerwana w Polsce. Dlaczego tego nie zrobiliście?"

Odezwał się także dr Artur Płachta, ginekolog, prezes Wojskowej Izby Lekarskiej, który przyznał, że przed posiedzeniami izby wyświetla film „O tym się nie mówi” (o aborcji po wyroku TK z 2020 r.).

Barykady

Sebastian Kwiatkowski, ginekolog-położnik apelował o porozumienie, ale jednocześnie zastrzegł, że nie do lekarzy należy stanowienie prawa. Dał do zrozumienia, że lekarze mają prawo się bać: „Nie wszyscy nadajemy się na barykady”, podkreślił, co wywołało protest obecnych na sali aktywistek.

Gizela Jagielska, lekarka, która wykonuje aborcje: Ostatnio przyjechały do nas pacjentki, którym trzeba było zakończyć ciążę, by ratować zdrowie lub życie. Żadna z nich nie była z naszego województwa, czyli gdzieś indziej im odmówiono. Odniosła się także do wypowiedzi dr Oszukowskiego: „Każdy oddział powinien być przygotowany do wykonania aborcji. Nie może być tak, że szpital powiatowy x nie jest gotowy, a y jest. To jest świadczenie medyczne”. Poruszyła także problem klauzuli sumienia: „Nie rozumiem, jak to jest, że są szpitale, gdzie nikt nie robi aborcji”. Zaapelowała o dekryminalizację.

Dominik Przeszlakowski: „Chciałem odnieść się do wypowiedzi dr Kwiatokowskiego. Mówił o tym, że lekarze nie są od stanowienia prawa, muszą się dostosować. Jest dokładnie odwrotnie. Dlaczego rządzący nie konsultują się z towarzystwem ginekologicznym, a konsultują się z Kają Godek? Opinia pana doktora jest szkodliwa. Warto zaznaczyć, że poseł Bartłomiej Wróblewski zebrał niewiele głosów pod swoim projektem, który sprowadził tyle zła. To jest czyste zło i trzeba te osoby wskazywać”.

Posłanka Wanda Nowicka z Lewicy: „Czy Polki już zawsze będą skazane na jeżdżenie za granice z Aborcyjnym Dream Teamem? Jak długo ta patologia będzie trwała?”

Justyna Wydrzyńska: „Po powrocie z komisariatu do domu poszła do toalety. Najpierw ręką próbowała rozszerzyć szyjkę macicy. Słyszała, że położne w ten sposób czasem przyśpieszają poród. Chciała wywołać poronienie. Zaczęła krwawić. Czekała na skurcze, ale nie nadchodziły. Następnie umieściła cewnik Foley’a w szyjce macicy. Napełniła go wodą przy pomocy strzykawki” (jej przemówienie poniżej).

Krajowy konsultant: ja tu tylko słucham

Po Wydrzyńskiej głos dostał konsultanta krajowego w dziedzinie położnictwa i ginekologii, Krzysztof Czajkowski. Powiedział niewiele. Zastrzegł, że nie przyszedł na spotkanie by omawiać konkretne przypadki, ale by „wysłuchać głosów”. Pierwsze posiedzenie powołanego przez ministra zespołu będzie organizacyjne, zaznaczył, więc na nie nie zaprosił. Mówił 2 minuty.

Za dekryminalizacją aborcji wypowiedział się za to przedstawiciel lekarzy rezydentów: „Aborcja nie jest wpisana do programu specjalizacji. Lekarz nie wie, jak podać tabletki”.

Głos zabrała Marta Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet: „Celem Strajku Kobiet jest, by każda kobieta w ciąży idąca do szpitala miała przy sobie numer Aborcyjnego Dream Teamu lub FEDERY, by była uzbrojona po zęby. Bo są takie, którym się cudem udało. I opowiadają te historie”. Zwróciła się do lekarzy: „Jak możecie się nieustannie użalać nas sobą, jak to jesteście atakowani i grozi wam prokurator? Udzielacie wywiadów i się użalacie. Jak można zabierać przestrzeń ofiarom? Zmarnowaliście szansę, jaką dawały wam kobiety, działaczki aborcyjne. Mogliście pomóc, ale zamiast tego po każdej śmierci udzielaliście wywiadów, jak to nic nie możecie zrobić. 2-3 lata temu ludzie z ruchu chcieli wam dawać szansę. Ale to się skończyło i zobaczycie to dziś na ulicach”. Dodała:

„Dopóki życie wszystkich kobiet jest zagrożone, wszyscy lekarze są odpowiedzialni. To jest symetria. Ja nie wiem, którzy lekarzy są ci dobrzy”.

Chcemy was ratować, lekarze

Przemawiała także Michalina Drejza, lekarka, która wyjechała z Polski i za granicą wykonuje aborcje, posłanka Michalina Zawisza z Lewicy, Mikołaj Czerwiński z Amnesty International.

Jeszcze raz przemawiał zastępca RPP, który podkreślił, że chciałby, żeby telefon Rzecznika działał całą dobę, by można było do niego zadzwonić. O nieco podobnym pomyśle pisali w OKO.press Helena Chmielewska-Szlajfer i Maciej Kisilowski:

Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy odpowiedziała prof. Czajkowskiemu: „Uważam, że powinien pan robić wszystko, by w zespole były NGOsy ratujące kobiety. Zmroziło mnie, że to Minister Zdrowia wyznaczy skład. Jestem przerażona, że lekarze nie potrafią zrobić cesarskiego ciecia, aborcji i podać tabletek”.

Agnieszka Dziemianowicz – Bąk: „Na tej sali siedzi jedna osoba skazana za pomoc w aborcji i to nie jest lekarz. Ale jeżeli czujecie się zagrożeni, to my posłanki Lewicy chcemy wam pomóc. Tuż po wyroku TK złożyłyśmy w Sejmie projekt dekryminalizacji aborcji. Nie było waszego głosu w tej sprawie. Pozwólcie nam siebie ratować ale zacznijcie też ratować kobiety. Bez mówienia o barykadach, bo nikt was na te barykady nie zaprasza. Wykonujcie swój zawód”.

Debatę zakończyły Magdalena Biejat i Katarzyna Kotula. Podziękowały lekarzom za obecność i chęć rozmowy i zachęciły je do poparcia postulatu dekryminalizacji aborcji.

Po zakończeniu debaty Antonina Lewandowska z FEDERY zwróciła się do prof. Czajkowskiego: „Zapraszamy was na dzisiejszą demonstrację”. Czajkowski: „Ja planuje swoje życie z większym wyprzedzeniem”. Lewandowska: „Ależ to nie musi być pan”.

Gniew kobiet

Publikujemy przemówienia aktywistek ADT:

Nazywam się Natalia Broniarczyk i od 12 lat pomagam w aborcjach w Polsce

Razem z Justyną pracujemy w Aborcji Bez Granic. Robimy codziennie 107 aborcji, czyli tyle ile polskie szpitale przez cały rok, jeśli wierzyć statystykom z wykonania ustawy. Od pseudowyroku TK pomogłyśmy ponad 100 tysiącom osób w aborcji.

Nasza praca polega na towarzyszeniu w aborcjach przed, w trakcie i po. Podpowiadamy skąd zamówić bezpieczne tabletki, jak się przygotować do aborcji farmakologicznej, co się będzie działo w trakcie. Udzielamy bardzo praktycznych informacji, bo aborcja to jest kwestia bardzo praktyczna.

Często osoby pytają jak ukryć aborcje przed lekarzem, gdy okaże się, że będą musiały jechać do szpitala. My im to podpowiadamy. W zeszłym tygodniu, w czwartek, dzień wolny od pracy, gdy naczelna izba lekarska skrzyknęła się, żeby napisać stanowisko z żądaniem przeprosin do posłanki Kotuli, my byłyśmy przez cały dzień w kontakcie z Mileną z Łodzi. Trafiła do szpitala kilka dni wcześniej, naszym zdaniem poronienie zatrzymane. 14 tydzień. Powiedzmy sobie szczerze ciąża nie rokująca, wiedziała o tym też Milena. Mimo to lekarze podawali jej luteinę na podtrzymanie ciąży i no-spe czy środek przeciwskurczowy. Pytała lekarzy czy da się pomóc zakończyć to poronienie. Milena bała się o własne życie. Usłyszała od personelu, że od 30 lat się nie da bo takie jest prawo. Podpowiedziałyśmy jej żeby nie brała luteiny i no-spy.

Posłuchała nas ale ukrywała to przed pielęgniarką. Następnego dnia zaczęła odczuwać delikatne skurcze a dwa dni później w końcu płód obumarł a lekarze podali jej 2 tabletki misoprostolu i kazali leżeć. My je radziłyśmy wstawać, poruszać biodrami – tak się radzi przy poronieniu tabletkami, żeby przyspieszyć proces. Skończyło się łyżeczkowaniem oczywiście, choć wystarczyło podawać misoprostol w odpowiednich dawkach. Ale lekarze wolą łyżeczkować wbrew zaleceniom WHO. Zastanawiamy się dlaczego?

Zastanawiamy się nad wieloma rzeczami – bo ciągle rozmawiamy z osobami, z którymi wy nie rozmawiacie, które wy odsyłacie z kwitkiem. One trafiają do nas.

W ramach Aborcji Bez Granic pomagamy nie tylko w aborcji tabletkami ale pomagamy też zorganizować aborcję w zagranicznej klinice, opłacić zabieg, wyjazd i pobyt. Od wyroku TK ponad 2 tysiące osób pojechało z nami na zabieg aborcji chirurgicznej do zagranicznej kliniki i przeznaczyłyśmy na to ponad 2 miliony polskich złotych.

Od wyroku coraz częściej odbieramy telefony od osób, które już leżą w polskich szpitalach. Mają poczucie, że dla polskiego lekarza ważniejsza od ich zdrowia i ich życia, jest zagrożona czy nierokująca ciąża z wadami płodu (a może ich własne bezpieczeństwo prawne). Jak to jest?

Kobiety dzwonią do nas przerażone i pytają: “Czy to normalne, że od tygodnia pobytu na oddziale, w 18 tygodniu, z wyciekającymi wodami płodowymi, lekarze nic nie robią? Czy to normalne, że lekarze nie tylko unikają odpowiedzi na pytania, ale nie robią nawet podstawowych badań?”

Nie jest to “normalne”, ale niestety jest powszechne.

Po śmierci Izabeli z Pszczyny strach bardzo wzrósł nie tylko u pacjentek ale też u nas. Gdy dowiadujemy się o kolejnej kobiecie w sytuacji podobnej do Izabeli, to zastanawiamy się: “Czy uda nam się pomóc jej na czas? Czy by ocalić jej życie nie warto doradzić jej wypisanie się ze szpitala? Czy odpowiedzialne i bezpieczne będzie wsadzenie jej do samolotu? Czy może trzeba ponieść osobiste ryzyko odpowiedzialności karnej i zdecydować się dla niej o wysłaniu tabletek aborcyjnych do szpitala?” By uratować jej życie i zatrzymać tę bezradność polskich ginekologów.

My nie powinnyśmy się musieć nad tym zastanawiać.

Chciałabym was zapytać o kilka kobiet które skorzystały z naszej pomocy i na szczęście nie umarły w polskich szpitalach.

Kamila: 17 tydzień ciąży. Płód bez czaszki, bezmózgowie. Odmówiliście Kamili przerwania ciąży w Polsce. W drodze do Holandii zaczęła mocno krwawić w toalecie na stacji benzynowej i musiała zostać przetransportowana do niemieckiego szpitala, gdzie na izbie przyjęć urodziła martwy płód. Ta ciąża powinna być przerwana w Polsce. Dlaczego tego nie zrobiliście?

Sylwia: 18 tydzień ciąży. Ciąża zagnieżdżona w bliźnie po cesarskim cięciu, z łożyskiem wyrastającym przez bliznę do pęcherza moczowego (placenta percreta). Lekarze w Polsce kazali czekać, obserwować więc Sylwia skontaktowała się z Aborcją Bez Granic. Po sprawdzeniu w holenderskich szpitalach dowiedzieliśmy się, że istnieją międzynarodowe wytyczne mówiące, że wszystkie ciąże zagnieżdżone w bliznach powinny zostać usunięte w możliwie najwcześniejszym terminie w trosce o życie i zdrowie osoby w ciąży. Rozwój takiej ciąży sprawia, że szwy się rozchodzą, a to może prowadzić do krwotoku wewnętrznego.

Ta ciąża powinna być przerwana w Polsce.

Marta: 21 tydzień ciąży. Amniopunkcja wskazała na poważną nieprawidłowość. Ze względu na stan wód płodowych Marta została skierowana do szpitala przez swojego lekarza prowadzącego. W jednym szpitalu jej nie przyjęto, w innym została przyjęta w trybie ambulatoryjnym i wypisana po 4 godzinach ze względu na „dobre„ wyniki badań krwi i „żywy” płód. Jedyne zalecenia, jakie otrzymała, to kontrola co 7 dni i aby mieć pewność, że płód ciągle żyje.. Marta usłyszała, że tylko w przypadku nagłych bólów brzucha lub znacznego pogorszenia stanu zdrowia będzie przyjęta na oddział. Odezwała się do Aborcji Bez Granic „Muszę przyznać, że nie mam siły organizowania kolejnych zaświadczeń od lekarzy psychiatrów (mam już jedno zaświadczenie), nie mam siły szukać szpitala w Polsce, który podejmie się przerwania ciąży. Boję się o swoje życie. Staram się znaleźć szybsze rozwiązanie, aby nie pogorszyć mojego zdrowia fizycznego, ponieważ już leczę się psychiatrycznie.”

Ta ciąża powinna być przerwana w Polsce.

Nasza diagnoza jest taka: polscy lekarze nie chcą przerywać ciąż nawet tych które mają wymienione w ustawie. Antykobiece prawo jest dla was ważniejsze niż współczesna wiedza medyczna i przysięga którą złożyliście. Wybieracie interpretację prawa najbardziej niekorzystną dla swoich pacjentek.

Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia mówi wyraźnie: zdrowie to nie tylko brak choroby, ale ogólny dobrostan.

10 stycznia tego roku na tym samym zespole gościła Femke van Straten- pracownica kliniki aborcyjnej w Holandii, do której Aborcja Bez Granic wysyła codziennie od 3 do 5 osób. Femke mówiła wtedy, że konsekwencje polskiego prawa i bezczynności polskich lekarzy ponoszą one – holenderskie lekarki. Mówiła z goryczą, tu w polskim sejmie, że pacjentki przyjeżdżają nieświadome nawet swojego stanu zdrowia, widać wyraźnie, że nie poznały pełnej diagnozy a nam to mocno utrudnia postępowanie. Tak było w przypadku pacjentki, która przyjechała do Holandii w ciąży z rozwijającym się zaśniadem. Holenderskie lekarki złapały się za głowę bo nigdy wcześniej nie widziały tak rozwiniętej i jednocześnie nierokującej ciąży. Konsekwencje waszych zaniedbań leczy zagraniczny personel medyczny.

Dwa dni temu o 23 odebrałam telefon od kobiety ze szpitala pod warszawa. Znowu ta sama sytuacja – 19 tydzień, kobieta leży od tygodnia pod obserwacją. Bezwodzie i bezczynność polskich lekarzy. I choć liczne badania mówią wyraźnie: postawa wyczekująca przy bezwodziu poniżej 22 tygodnia zwiększa o połowę ryzyko poważnego pogorszenia się stanu zdrowia pacjentki, np a utrata macicy to pacjentka leży i nie wie co robić. Uciekać? Sprobować wyjechać? Kolejny raz podjąć próbę rozmowy z lekarzami? Pacjentka bez informacji, bez odpowiedzi na liczne pytania, które ma w głowie. Nie wie komu ufać. My jesteśmy gotowe jechać z misoprtolem do szpitala, żeby jej pomóc, ale to nie tak powinno wyglądać.

Nazywam się Justyna Wydrzyńska i od 17 lat pomagam w aborcjach w Polsce

Na co dzień jestem jedną z osób, która odbiera telefon infolinii Aborcja Bez Granic, działający od grudnia 2019 roku. Codziennie od 8.00 do 20.00 można zadzwonić na numer 22 29 22 597 i uzyskać wsparcie przed, w trakcie i po aborcji tabletkami w domu.

Robią aborcję z nami aborcję. Codziennie.

Dokładnie 3 miesiące temu, 14 marca zostałam uznana przez polski sąd za winną udzielenia pomocy w aborcji. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest historia Ani, kobiety której wysłałam tabletki aborcyjne, ale ona nie mogła ich użyć, bo jej przemocowy partner zgłosił ją na policję a ta przyjechała do jej domu i zabrała jej tabletki.

Ania swoją historie opowiedziała Magdalenie Chrzczonowicz z OKO.press, która jest dziś z nami na sali i może potwierdzić, że ta rozmowa się odbyła. Ta rozmowa to świadectwo o samotności, traumie bycia w niechcianej ciąży, uporczywych dolegliwościach jakimi są niepowściągliwe wymioty w ciąży. To jest przede wszystkim historia o przemocy systemowej, ignorancji personelu medycznego, okrucieństwie polskiej ustawy antyaborcyjnej i bardzo wąskiej jej interpretacji, o ucieczce ze szpitala by móc się ratować.

Zanim Ania zwróciła się do nas po pomoc, była w polskim szpitalu. Spędziła tam ponad tydzień wbrew swojej woli. Była odwodniona i niedożywiona, bo wcześniej nie jadła nic przez 3 tygodnie. Od początku ciąży chorowała na niepowściągliwe wymioty ciężarnej. Cały czas wymiotowała, po kilkanaście razy dziennie. Lekarzom w szpitalu mówiła, że nie daje sobie rady, że boi się o swoje życie. W dokumentacji lekarskiej w rubryce “stan odżywienia” lekarze wpisali “wyniszczenie” i skierowali ją na konsultację psychiatryczną.

Ania zorientowała się, że w szpitalu nie otrzyma pomocy, choć psychiatra wpisał do dokumentacji medycznej, że jej stan psychiczny jest zły. Ania mówiła lekarzom, że boi się o własne życie, że nie przeżyje tej ciąży. Postanowiła jak najszybciej wydostać się ze szpitala. Ania w wywiadzie mówi: Leżałam w szpitalnym łóżku i wyłam z bólu. Wszyscy to widzieli. Leki nie przynosiły ulgi. W jakim stanie zdrowia jestem, widział każdy, ale nikt, absolutnie nikt, nie zaproponował mi nawet rozważenia możliwości przerwania ciąży z powodu zagrożenia zdrowia. Byłam przerażona. Miałam wizję, że mnie umieszczą w szpitalu psychiatrycznym, zamkną i będę tak leżeć i wyć przez następne siedem miesięcy, do dnia porodu. Lekarze zachowywali się tak, że zyskałam pewność, że mimo dopuszczalności aborcji w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, nikt mi w Polsce legalnie tej ciąży nie przerwie. Wiedziałam, że aby się ratować, muszę wyjść ze szpitala.

Wszyscy widzieli w jakim jest stanie, ale nikt nie zapytał, czy ona chce być w tej ciąży. Jedna z lekarek powiedziała Ani, że jak ta nie zacznie jeść to podłączy jej do uda żywienie pozajelitowe i resztę ciąży spędzi w szpitalu. Zaczęła więc robić wszystko, żeby wydostać się ze szpitala. W karcie szpitalnej wpisywała, że dużo pije i dużo moczu oddaje. To była nieprawda. Na wagę przy położnej weszła w luźniej bluzie, pod którą w spodniach i w bieliźnie ukryła dwie półtoralitrowe butelki z wodą. Waga pokazała ponad 50 kilogramów. Wypisano ją do domu. Po wyjściu ze szpitala kupiła w aptece cewnik Foleya.

Po zabraniu tabletek przez policję możliwości bezpiecznej aborcji się dla niej skończyły, powiedziała. Po powrocie z komisariatu do domu poszła do toalety. Najpierw ręką próbowała rozszerzyć szyjkę macicy. Słyszała, że położne w ten sposób czasem przyśpieszają poród. Chciała wywołać poronienie. Zaczęła krwawić. Czekała na skurcze, ale nie nadchodziły. Następnie umieściła cewnik Foley’a w szyjce macicy. Napełniła go wodą przy pomocy strzykawki. Z cewnika wypłynęło dużo gęstej krwi, ale skurcze ciągle nie nadchodziły. Nosiła ten cewnik przez wiele dni. Jak wypadał, to umieszczała go w szyjce macicy ponownie. Robiła to w łazience, po cichu. Sparaliżowana strachem, że ktoś to odkryje. Środki higieny wyrzucała do śmietników na osiedlu, żeby nie zostawiać śladów.

Skurcze ciągle nie nadchodziły. Sączyła się ze niej ropa i krew. 16 marca 2020 roku po raz pierwszy zwymiotowała krwią. A potem poczuła się lepiej. Tak jakby objawy ciążowe ustępowały. Wybrała się z dzieckiem na spacer. Dźwigała wózek. Czekała na skurcze, które wciąż nie nadchodziły.

Cytuję: “17 marca ścięło mnie z nóg. Miałam dreszcze i bolało mnie dosłownie całe ciało. Domyślałam się, co mi dolega, ale obiecałam sobie samej, że nie pójdę do szpitala, dopóki nie będę miała absolutnej pewności, że ciąży nie da się uratować.

19 marca 2020 pękł pierwszy pęcherz płodowy i zalały mnie wody płodowe. Czekałam. Jakieś trzy godziny później pękł drugi pęcherz płodowy.

Zadzwoniłam do kolegi, opisałam sytuację, ale nie wchodząc w szczegóły. Poradził mi, żebym się umówiła do lekarza na spokojnie po weekendzie, a był czwartek. Wtedy poczułam, że do poniedziałku już mnie nie będzie.

Zrobiłam zdjęcie zamoczonej wodami płodowymi i krwią sofy, na której leżałam i wysłałam koledze. Kazał mi się spakować do szpitala. Przyjechał pół godziny później. Przed północą byłam w szpitalu, blada i przerażona. Bałam się, że lekarze będą podejmowali próby ratowania ciąży.

Byłam sparaliżowana strachem, że zaraz ktoś domyśli się, że samodzielnie próbowałam przerwać ciążę. Że zawiadomią policję i znowu zostanę potraktowana jak przestępca.”

I teraz ja mam do Państwa pytanie?

Dlaczego Ania musiała sięgnąć po cewnik foleya i samodzielnie próbować przerwać ciążę?

Dlaczego nikt w szpitalu podczas pierwszej hospitalizacji jej nie pomógł?

Dlaczego nikt nie dostrzegł jej zagrożenia zdrowia lub życia?

Dlaczego bała się powiedzieć wam drodzy lekarze, że użyła cewnika i od kilku tygodni nosi go a jak wypada to wkłada go samodzielnie z powrotem?

Dlaczego musiała uciekać ze szpitala, żeby się ratować?

To są pytania na które muszą paść inne odpowiedzi niż te które ciągle słyszymy: że nie znacie państwo dokumentacji medycznej.

Zacznijcie zadawać sobie te pytania:

Dlaczego pacjentki się was boją i chcą uciekać ze szpitali, żeby ratować swoje życie? Ta sprawa wydarzyła się w 2020 roku – więc nie możecie zrzucić tego na to co nazywacie nagonką.

Wiele razy po swoim wyroku usłyszałam pytanie, czy żałuje swojego czynu.

Nie nie żałuje. Żałuje, że nie wiedziałam, że Ania zamierza sięgnąć po cewnik, żałuje, że nie miała kolejnej szansy na bezpieczną aborcję, że musiała igrać z życiem, by uwolnić się od niechcianej ciąży. Żałuje że Ania była w tym sama.

Żałuje, że nie dostała od Was pomocy, choć ta pomoc jej się należała i była zgodna z prawem.

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze