Jest faktem zarówno to, że co najmniej kilkaset wiz wydano za łapówki, jak i to, że Polska wydaje w ostatnich latach więcej wiz pracowniczych oraz wiz Schengen osobom spoza Europy. Nie można jednak między tymi faktami budować dowolnych powiązań
W ostatnich tygodniach część polityków opozycji i mediów wyolbrzymia obraz migracji do Polski, interpretując wszystkie wskaźniki jako kolejną odsłonę afery wizowej.
Zjawisko rosnącej migracji zarobkowej do Polski osób z Azji (głównie Turcji, Indii i byłych republik radzieckich) było, zgodnie z agresywną, antymigracyjną logiką kampanijna, przedstawiane jako „ściąganie do Polski muzułmanów”, „migrantów z krajów o zagrożeniu terrorystycznym” lub „ściąganiem setek tysięcy migrantów z Azji i Afryki” (jak pokazywaliśmy w innych zestawieniach, migracja z krajów afrykańskich nie jest wcale duża i nie można mówić tu o „setkach tysięcy”).
Rosnąca ilość zezwoleń na pracę wydawanych obywatelom Bangladeszu, Uzbekistanu czy Filipin jest przedstawiana jako „zalanie Polski migrantami z krajów obcych kulturowo”, bez nawet wzmianki o głównej przyczynie: wojnie w Ukrainie. Z jej powodu z polskiego rynku pracy z dnia na dzień „odpłynęły” dziesiątki tysięcy pracowników z Ukrainy, którzy wyjechali, by bronić swojego kraju.
Statystyki zezwoleń na pobyt czasowy (które wydają urzędy wojewódzkie, osobom, które przebywają w Polsce co najmniej 3 miesiące) są notorycznie przedstawiane jako liczby wydanych wiz. Zezwoleń na pobyt czasowy Polska faktycznie (od ponad 10 lat) wydaje najwięcej w Europie; media trąbią więc o „najszerzej otwartych drzwiach”, nie bawiąc się zbytnio w szczegóły: że zezwolenie na pobyt nie jest wizą i że 80-90 proc. z nich wydano obywatelkom i obywatelom Białorusi i Ukrainy.
Analiza właśnie tych zezwoleń pobytowych ma wyjaśnić czytelnikom „komu Polska pozwoliła wjechać do Europy”, a różne wskaźniki migracji mają dowodzić, że „PiS zmienił Polskę w kraj wieloetniczny” (za co, zdaniem Radosława Sikorskiego, „jego wyborcy powinni być wściekli”) oraz że „Polska zaczęła zagrażać swoim sąsiadom”.
Wykorzystanie migrantów zarobkowych w kampanii oczywiście ewoluuje – dziś mniej słyszymy o „setkach tysięcy muzułmanów” i „całej Afryce”; więcej o „zalaniu Europy migrantami zarobkowymi” i „Polsce wpuszczającej najwięcej osób do Schengen”.
Zdaniem niektórych komentatorów, ma to być jedną z przyczyn przywrócenia tymczasowych kontroli na granicy polsko-niemieckiej – choć identyczne działania Niemcy wprowadzają w Czechach, gdzie żadnej afery wizowej nie ma (jest za to wzrost nieregularnej migracji na szlaku bałkańskim, który biegnie też przez Polskę).
Poniżej przyglądamy się statystykom wydawania wiz i zezwoleń pobytowych. Patrzymy, czy Polska faktycznie stała się „hubem do przerzucania ludzi do Schengen” oraz jakich dokumentów, i komu, wydaje „najwięcej w Europie”.
Na początku spójrzmy na statystyki zezwoleń na pobyt czasowy, publikowane przez Eurostat dla wszystkich krajów Schengen. Polska od lat w nich przoduje, a w ostatnim czasie zezwoleń wydała więcej niż w poprzednich latach. Liczby faktycznie są ogromne i wyraźnie widać, że Polska jest liderem w wydawaniu „first residence permit”.
„Szokujące” wnioski, że powyższe statystyki świadczą o „masowej migracji z Azji i Afryki” były już kilkakrotnie dementowane, m.in. przez nas. W rzeczywistości 80-90 proc. zezwoleń wydawanych jest osobom z Ukrainy i Białorusi. Mimo to wielu komentatorów wciąż powtarza, że „Polska wydała ich najwięcej”.
Spójrzmy więc na zestawienie dla tych samych krajów, tylko z pominięciem zezwoleń wydawanych dla obywateli i obywatelek Białorusi i Ukrainy:
Po „odjęciu” Ukrainy i Białorusi Polska przestaje być liderem w liczbie wydawanych zezwoleń na pobyt.
W ostatnim roku wydała ich dwukrotnie mniej niż Francja, czy Włochy i ponad trzykrotnie mniej niż Niemcy. Czemu więc Niemcy mieliby się czuć, akurat na podstawie tych liczb, „zalani migrantami z polskimi wizami”?
Zwłaszcza że, powtarzamy, nie są to wizy uprawniające do wjazdu do Schengen, ale zezwolenia na pobyt wydane osobom, które w Polsce spędziły co najmniej 3 miesiące.
W OKO.press opublikowaliśmy zestawienia wiz krajowych wydanych obcokrajowcom w ostatnich 30 miesiącach. Dane, które otrzymaliśmy od posła KO Jana Grabca, nie potwierdzały informacji o „zalaniu Polski setkami tysięcy migrantów z Azji i Afryki” tudzież „krajów muzułmańskich”.
Liczba wydanych w tym okresie wiz typu „D” (łącznie, wszystkim cudzoziemcom) to ok. 1,9 miliona. Media znowu piszą więc o „największej liczbie wiz pracowniczych wydanych w Europie”.
Po pierwsze, trudno zweryfikować, skąd niektóre media mają takie informacje – w przeciwieństwie do statystyk wiz Schengen, dane o wizach wydawanych dla konkretnych krajów nie są publikowane w zbiorczych zestawieniach.
Poszczególne kraje bardzo różnią się między sobą w zasadach wydawania wiz krajowych, okresie ich ważności, czy proporcjach wiz krajowych do wiz Schengen (przykładowo, Polska wydaje więcej wiz krajowych, niż Schengen, Niemcy i Francja – odwrotnie).
Po drugie, Polska przoduje w liczbie wydawanych wiz pracowniczych dlatego, że wydała ich prawie 1,5 miliona obywatelkom i obywatelom Białorusi i Ukrainy.
Liczba wydawanych wiz typu „D”, po odjęciu tych wydanym Ukrainkom i Białorusinom, nie jest większa, niż np. w Niemczech. Przykładowo, w 2021 roku Niemcy wydały ich ponad 300 tysięcy (Polska, bez wiz dla obywateli Ukrainy i Białorusi – ponad 91 tysięcy).
Na wykresie widzimy, ile wiz krajowych wydano w latach 2021, 2022 i pierwszej połowie 2023 roku. Nie ma gwałtownego wzrostu w liczbie wiz wydawanych obywatelom i obywatelkom innych krajów niż Ukraina.
Natomiast od wybuchu wojny – agresji Rosji na Ukrainę – czyli od 24 lutego 2022 roku wiz dla Ukraińców i Ukrainek wydaje się dużo mniej, bo korzystają z innych form legalizacji pobytu i pracy (na podstawie Ustawy z dnia 12 marca 2022 roku o pomocy obywatelom Ukrainy).
Polsce bardzo daleko również do roli lidera w wydawaniu wiz Schengen. To właśnie ten typ wizy umożliwił przerzut kilkudziesięciu obywateli Indii do Meksyku, a, jak wiemy z doniesień medialnych, podobny proceder może zachodzić wśród obywateli Gruzji.
Czy może być on jednak tak masowy, że zwróciłby uwagę naszych sąsiadów i zagroził naszemu członkostwu w Schengen? Jeśli tak, to raczej nie jest to efekt masowego wydawania tych wiz: na tle innych państw Polska prezentuje się tu dość zwyczajnie:
Wiemy, że w przypadku co najmniej kilkudziesięciu wniosków o wizy Schengen (i kilkuset wniosków wizowych ogólnie) w grę wchodziła korupcja na najwyższych szczeblach.
Choć skala tego może być jeszcze większa, nie oznacza to, że polskie konsulaty rozdają te wizy na prawo i lewo. W ostatnim roku Polska wydała ich mniej niż chociażby Węgry i Czechy.
Polska częściej rozpatruje wnioski o wizy Schengen niż niektóre kraje Europy Zachodniej, ale wciąż rzadziej, niż inne (Dania, Norwegia, Austria).
Polskie konsulaty częściej odmawiają wydania takich wiz niż konsulowie Słowacji, Litwy, czy Łotwy.
W rozmaitych internetowych rankingach „gdzie najłatwiej dostać wizę Schengen” Polska nigdy się nie pojawia – w przeciwieństwie do np. krajów bałtyckich.
PiS bombarduje wyborców wściekłym ksenofobicznym przekazem („Czysta gra na lękach i rasistowskich fantazjach” – pisał o spotach wyborczych partii Adam Leszczyński).
Ale antyimigrancka retoryka rozlewa się dziś szerzej. O imigracji do Polski mówi się teraz podniesionym głosem, jadąc na najniższych emocjach i w kompletnym oderwaniu od faktów i kontekstu – jak na agresywną, desperacką kampanię wyborczą przystało.
Media, które jeszcze niedawno alarmowały, że od wybuchu wojny w Polsce dramatycznie brakuje pracowników, dziś przedstawiają wydawanie zezwoleń na pracę jako element afery wizowej.
Językiem sensacji i podejrzeń komentuje się wizy Schengen dla studentów, zezwolenia na pobyt dla Ukraińców i wizy pracownicze „dla muzułmanów” – choć wydawałoby się, że przywykliśmy do obecności w Polsce pracowników z Kazachstanu, Turcji, czy Uzbekistanu.
W kwestii wydawania wiz, odsetku uznawalności wniosków, wydawaniu zezwoleń na pobyt czasowych, Polska wyróżnia się na tle Schengen tylko w jednym aspekcie – liczbie imigrantów z Ukrainy i Białorusi. Politycy KO i niezależne media – po przejęciu od PiS-u strategii straszenia „muzułmanami” – przeszły teraz do przedstawiania ogólnej skali imigracji do Polski jako zagrożenia. Pod tytułami, które trudno uznać za neutralne („komu Polska pozwoliła wjechać do Europy”, „Polska zaczęła zagrażać swoim sąsiadom”) kryją się niezbyt „szokujące” liczby i fakty o imigracji z Europy Wschodniej.
Trudno zrozumieć, dokąd właściwie część opozycji i mediów – po przejęciu już od PiS-u narracji „antymuzułmańskiej” – zmierza z tą nową narracją o ogólnej skali migracji.
A jeszcze trudniej zrozumieć, jak do afery wizowej ma się komentowany ostatnio fakt, że wielu pracowników ze Wschodu porzuca stanowiska w Polsce i wyjeżdża zarabiać np. do Niemiec. Jeśli faktycznie uznajemy to za „zagrożenie dla naszych sąsiadów”, to chyba przydałoby się tu wielkie, narodowe lustro.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze