Szefowa MSW Niemiec zapowiedziała stałe punkty kontrolne na granicach z Polską i Czechami. Przedstawiamy statystyki udostępnione nam przez Bundespolizei. Przez Polskę mogło wjechać do Niemiec 45 tys. osób bez polskich wiz
Wprowadzenia kontroli granicznych od miesięcy domagały się władze m.in. Saksonii i Brandenburgii i opozycyjna partia CDU, ale Nancy Faeser (na zdjęciu u góry) do tej pory się na to nie zdecydowała. W sobotę 23 września 2023 podała tę niepokojącą dla polskich obywateli i obywatelek wiadomość w wywiadzie dla „Welt am Sonntag”.
W ostatnich miesiącach liczba osób wjeżdżających do Niemiec w sposób nieuregulowany lawinowo rośnie. OKO.press już w sierpniu otrzymało od Bundespolizei statystyki wjazdów do Niemiec. Dynamika ich wzrostu w ostatnich miesiącach wygląda tak:
W czwartek 21 września otrzymaliśmy od Bundespolizei zestawienie osób, które wjechały do Niemiec, bez wyszczególnienia, czy wjechały z Polski, Czech, czy Austrii. Wyraźnie widać trend: w lipcu było 10 714 osób, a w sierpniu – 14 701, czyli z miesiąca na miesiąc wzrost wyniósł 40 proc.
W ostatnich miesiącach rośnie też odsetek osób wjeżdżających do Niemiec właśnie przez Polskę – na początku roku było to 18-19 proc., w ostatnich miesiącach już co trzecia osoba. Na dobre Polska stała się krajem tranzytu nieregularnej migracji.
Szefowa niemieckiego MSW podkreśliła, że już wcześniej wprowadzono dodatkowe kontrole policji federalnej (Bundespolizei) na granicach z Polską i Czechami.
Teraz w planie jest utworzenie „stacjonarnych punktów kontrolnych” na obu granicach.
Faeser dodała: „Takie dodatkowe kontrole muszą dobrze współgrać z nadzorem całego obszaru przygranicznego i z prowadzeniem kontroli wyrywkowych (Schleierfahndung)”.
Niemieckie prawo dopuszcza przeprowadzanie kontroli wyrywkowych wobec osób, które policja federalna uzna za „podejrzane”. Pozwala to policjantom na przeszukiwanie pojazdów i przedmiotów osobistych kierowcy oraz weryfikację jego tożsamości.
Schleierfahndung funkcjonuje w części landów, głównie tych przygranicznych – szczególnie często stosują ją policjanci w Bawarii, na granicy austriacko-niemieckiej (tamtędy biegnie szlak bałkański).
Bawarski Urząd Kryminalny określił taką kontrolę jako „niezbędne narzędzie w walce z przemytnikami narkotyków i innymi przestępcami”.
System kontroli wyrywkowych był często krytykowany jako niezgodny z założeniami strefy Schengen, prawem unijnym, a także prawem niemieckim – jako naruszający zasadę równości, bo w praktyce uznawani za podejrzanych i przeszukiwanych są najczęściej obcokrajowcy.
Niemcy zabiegają też o porozumienie z Czechami, by umożliwić policji federalnej operowanie na ich terytorium (umowa taka istnieje obecnie między Niemcami i Szwajcarią).
Minister Faeser powiedziała też, że Niemcy będą starać się o rozszerzenie porozumienia o migracji między Unią Europejską a Turcją, bo „obecne nie działa zbyt dobrze”.
Na oświadczenie Faeser entuzjastycznie zareagowali posłowie CDU. Dziennik „FAZ” zacytował posła opozycji Alexandra Throma, który skomentował decyzję MSW słowami "Wreszcie, chociaż o wiele miesięcy za późno”.
Czy przywrócenie kontroli granicznych to efekt „afery wizowej” i lęku Niemców przed napływem „migrantów z polskimi wizami”?
Nie. O przywróceniu kontroli granicznej z Polską mówiono w niemieckiej polityce i mediach od wielu miesięcy. Ale nie z powodu zwiększonej liczby osób, które posługiwały się polskimi wizami, w tym uzyskanymi na zasadach korupcyjnych.
Chodziło o lawinowo rosnącą liczbę osób przejeżdżających przez Polskę do Niemiec szlakami nieregularnej migracji – białoruskim i bałkańskim.
Pisaliśmy o tym w OKO.press już w połowie sierpnia. Wiosną i latem niemieckie służby zatrzymywały tysiące osób wjeżdżających od strony Polski bez dokumentów uprawniających do podróżowania po Schengen – czyli bez polskiej wizy D, czy wizy Schengen typu „C”.
Część z nich podróżowała wcześniej szlakiem białoruskim, czyli albo przedostała się do Polski bezpośrednio przez granicę „najlepiej strzeżoną w Europie” (płotem wybudowanym za co najmniej 2 mld złotych), albo z Białorusi wjechała najpierw do jednego z krajów bałtyckich, a potem, przez granicę z Litwą do Polski.
Część osób – i na to zwracały uwagę zarówno media niemieckie, jak i Straż Graniczna w swoich komunikatach z ostatnich miesięcy – wjeżdżała do Polski przez Słowację, podróżując szlakiem bałkańskim.
W sierpniu OKO.press prosiło Bundespolizei o statystyki narodowości osób, których najwięcej wjechało do Niemiec bez żadnych wiz uprawniających do podróżowania po Schengen.
Jak widzimy, są to w większości przedstawiciele innych narodowości, niż te, które otrzymują tak wiele wiz pracowniczych do Polski. Zdecydowanie przeważają Afgańczycy, Syryjczycy czy Jemeńczycy – posiadacze „najsłabszych paszportów”, dla których zdobycie polskiej wizy jest niezmiernie trudne.
Mamy w tym zestawieniu obywateli Turcji i Indii, którzy często otrzymują polskie wizy – ale znowu, te liczby odnoszą się do osób, które dokumentów uprawniających do poruszania się po Schengen nie posiadały.
Nie mieszajmy więc tych dwóch wątków – „afery wizowej”, liczb wiz i zezwoleń na pracę oraz nieregularnej migracji przez Polskę do Niemiec.
W kwestii tej wypowiedział się kanclerz Olaf Scholz. Na sobotnim wiecu SPD w Norymberdze potwierdził, że liczba osób, które przybywają do Europy i do Niemiec „dramatycznie wzrosła”.
„Niemcy są zobowiązane prawem do azylu” – podkreślił Scholz. Jednak ci imigranci, którzy nie mogą powołać się na powody do ochrony lub popełnili przestępstwa, muszą zostać zawróceni – mówił.
Scholz odniósł się także do tzw. afery wizowej w Polsce i zażądał wyjaśnienia ewentualnych nieprawidłowości w wydawaniu wiz. „Nie chcę, żeby Polska po prostu przepuszczała (migrantów) dalej, a my będziemy następnie dyskutować o naszej polityce azylowej” – dodał kanclerz.
Zdaniem Olafa Scholza musi być tak, że „każdy, kto przybywa do Polski, jest tam rejestrowany i przechodzi procedurę azylową”. Natomiast wizy, które „były w jakiś sposób rozdawane za pieniądze, nie mogą zwiększać problemu”. Kanclerz zapowiedział dalsze rozmowy na ten temat z polskim rządem.
Opozycja i część mediów dowodzi, że hucpa, która PiS urządza wokół referendum z pytaniem o 2000 relokowanych uchodźców, jest hipokryzją, bo jednocześnie w Polsce wydano dziesiątki tysięcy zezwoleń na pracę dla obywateli Azji.
Powiedzmy sobie wprost – zestawianie relokacji uchodźców z Syrii, Afganistanu, czy Jemenu z zapotrzebowaniem polskich przedsiębiorców na pracowników z Uzbekistanu, Indii, czy Turcji, to porównywanie jabłek i pomarańczy.
A absurd i hipokryzja referendum są ewidentne – tylko leżą gdzieś indziej.
Po pierwsze, Polska i tak nie musiałaby przyjmować relokowanych uchodźców, bo przyjęła setki tysięcy osób z Ukrainy.
Po drugie, szkic europejskiego Paktu o Migracji dzieli kraje unijne na te z presją migracyjną (głównie na zewnętrznych granicach) i na leżące „w środku” Europy, niebędące pierwszym krajem wjazdu uchodźców.
Relokacja ma pomóc krajom na zewnętrznych granicach Unii – to kraje „wewnętrzne” mają przejmować od nich ustalone kwoty uchodźców. Ten podział jest jasno zarysowany w okrzyczanym przez PiS Pakcie o Migracji – Polska, tak jak Grecja, Hiszpania, czy Włochy, będzie jego beneficjentem.
Jeśli presja migracyjna na szlaku białoruskim się utrzyma – a nic nie wskazuje na to, żeby Łukaszenka wspaniałomyślnie zamknął tę drogę – to my na tym skorzystamy. Europa Zachodnia będzie musiała zastosować wobec nas mechanizm solidarnościowy.
W rozmowie z OKO.press w czerwcu mówiła o tym Marta Górczyńska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: „Podejście Polski jest zdumiewające i zupełnie nielogiczne. Przecież leży na zewnętrznej granicy, biegnie przez nią szlak migracyjny – jest więc w takiej sytuacji jak Grecja, czy Włochy, kraje pierwszego wjazdu”.
Po trzecie, 2000 uchodźców, których mielibyśmy przyjąć rocznie w ramach relokacji (co, jak powtarzamy, zgodnie z logiką mechanizmu solidarnościowego, nie będzie mieć miejsca), są niczym w porównaniu z liczbą uchodźców, których i tak będziemy musieli przyjąć – na mocy porozumień dublińskich.
Pisaliśmy o tym kilkakrotnie – tysiące osób, które wjechały do Polski w ostatnich dwóch latach przez Białoruś, złożyło wnioski o ochronę międzynarodową. Zostawiając tu odciski palców, sprawiły, że to Polska jest odpowiedzialna za ich procedury uchodźcze. Większość z tych osób wyjechała potem na Zachód, przy milczącym przyzwoleniu Straży Granicznej (np. wypuszczającej ich z ośrodków strzeżonych z instrukcją: „Germany, this way”).
Złożyli kolejne wnioski o azyl w Niemczech, Francji, Holandii, czy Szwecji – ale bynajmniej nie znaczy to, że nie są już „problemem” Polski. Zgodnie z porozumieniami unijnymi, znaczna większość z nich zostanie do Polski zawrócona.
To bardzo kosztowne procedury i Polska już ponosi te koszty. Polityka odwożenia uchodźców na dworzec w Świebodzinie i wskazywania palcem, którędy do Berlina, okazała się krótkoterminowa.
O odsyłaniu osób w procedurze uchodźczej do Polski niemieckie media również pisały od dawna. Statystyki Straży Granicznej pokazują, że od stycznia 2022 do czerwca 2023 takich osób wróciło już do Polski ponad 2000 tysiące.
A w czerwcu SG podała zapowiedź kolejnych powrotów – obejmą dodatkowe 6000 osób.
To tylko wierzchołek góry lodowej, bo procedury dublińskie ciągną się długo; w najbliższych miesiącach możemy spodziewać się komunikatów o kolejnych tysiącach.
Po czwarte, być może do Polski będą musiały wrócić nie tylko osoby, które złożyły u nas wnioski o ochronę, ale także tysiące tych, którzy przejechali na Zachód, gdy Straży Granicznej akurat wpadło coś do oka.
W artykule z lipca pisaliśmy, że od początku kryzysu na granicy polsko-białoruskiej do końca 2022 roku, takich osób zarejestrowano w Niemczech ponad 25 tysięcy.
Marta Górczyńska z HFPC tłumaczyła, że mimo że większość z nich nie została przez polskie służby zauważona i nie złożyła wniosków o ochronę, to na mocy przepisów o „kraju pierwszego wjazdu” do UE i tak mogą być do Polski odesłani.
Dodajmy do tej liczby jeszcze ponad 12 tysięcy osób, które na pewno wjechały do Niemiec przez Polskę od stycznia do czerwca 2023 roku.
W czwartek 21 września Bundespolizei podała nam najnowsze dane dotyczące wjazdów do Niemiec, nie precyzując jednak, czy wjechały przez granice z Polską, Czechami, czy Austrią.
Tylko w lipcu i sierpniu takich osób – bez wymaganych dokumentów – było ponad 25 tysięcy. Eksperci szacują, że ok. 1/3 – ponad 8 tysięcy – mogła wjechać przez Polskę.
Mamy więc ponad 45 tysięcy osób, które przejechały przez Polskę do Niemiec niezauważone. Kim byli, którędy wjeżdżali do Polski – przez Słowację, Litwę, czy może pokonując spektakularny mur na Podlasiu?
Nie wiemy, bo władza nie ma czasu i ochoty tego kontrolować – trzeba przecież rozpisać urągające rozumowi referendum.
Świat
Uchodźcy i migranci
Władza
Straż Graniczna
Unia Europejska
Granica polsko-białoruska
konwencja dublińska
Niemcy
procedury dublińskie
relokacja migrantów
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze