Po czyjej stronie gra obecny amerykański rząd? Specjalny wysłannik Donalda Trumpa do spraw Ukrainy miał nie tylko omawiać z Kremlem amerykańskie propozycje „pokoju”, ale też podpowiadać, jak rozgrywać negocjacje z samym Trumpem
Ujawnienie nagrania rozmowy Witkoffa z Jurijem Uszakowem, jednym z najbliższych doradców Władimira Putina, wywołało w Ameryce polityczny wstrząs. Bloomberg zdobył zapis rozmowy z 14 października, z którego wynika, że wysłannik Trumpa do spraw Ukrainy nie tylko przedstawiał rosyjskiej stronie amerykańskie pomysły na „pokój”. Także podpowiadał, jak rozgrywać negocjacje z samym Trumpem.
W atmosferze oskarżeń o nielojalność i działanie „dla agresora” coraz wyraźniej wybrzmiewa pytanie: kim właściwie jest człowiek, który dziś wpływa na najwrażliwsze decyzje w amerykańskiej dyplomacji? Jego biografia pełna jest nagłych zwrotów, osobliwych powiązań, kontrowersji i zaskakujących wątków.
Witkoff miał stwierdzić, że zakończenie wojny wymagałoby oddania Rosji Doniecka i „może wymiany terytoriów” [z publicznych wypowiedzi Witkoffa wynika, że nie ma on pojęcia o geografii konfliktu – red.], po czym zachęcał Uszakowa, by Moskwa przyjęła bardziej „optymistyczny ton”, bo „dojdziemy do porozumienia”.
Jeszcze bardziej alarmujące okazały się fragmenty rozmowy dotyczące strategii wobec Białego Domu. Według Bloomberga Witkoff doradzał, kiedy i w jakiej formule Putin powinien zadzwonić do Trumpa – najlepiej przed planowaną wizytą Wołodymyra Zełenskiego w Waszyngtonie.
W praktyce oznaczałoby to, że amerykański przedstawiciel pomagał Kremlowi budować przewagę dyplomatyczną nad Ukrainą, podczas gdy Stany Zjednoczone oficjalnie pozostają jej głównym sojusznikiem.
Rozmowa Putina z Trumpem odbyła się dokładnie wtedy, kiedy radził Witkoff – 16 października. Dzień przed wizytą prezydenta Zełenskiego w Białym Domu. A Putin – co wynika z relacji Kremla z rozmowy – rzeczywiście zastosował się do rad Witkoffa.
Reakcja w Kongresie na ustalenia Bloomberga była gwałtowna, zwłaszcza wśród republikanów deklarujących poparcie dla Kijowa.
Don Bacon, kongresmen z Nebraski, wezwał do natychmiastowego zwolnienia Witkoffa, pisząc, że „w pełni sprzyja Rosjanom” i „nie można mu ufać”.
Brian Fitzpatrick nazwał sytuację „poważnym problemem” i kolejnym dowodem na to, że „sekretne spotkania i poboczne inicjatywy muszą się skończyć”. Domagał się, by to sekretarz stanu Marco Rubio prowadził politykę wobec Ukrainy.
Demokrata Ted Lieu poszedł jeszcze dalej, określając Witkoffa jako „prawdziwego zdrajcę” i przypominając, że jego obowiązkiem jest działać „dla Stanów Zjednoczonych, nie dla Rosji”.
Kreml dodatkowo dolał oliwy do ognia. Uszakow w rosyjskiej telewizji państwowej zasugerował, że nagranie jest autentyczne, a jego ujawnienie ma „utrudnić negocjacje”. Jednocześnie zapowiedziano, że Putin zamierza przedstawiać Trumpa jako „człowieka pokoju” – co w Moskwie interpretowano jako próbę wykorzystania amerykańskiej sceny politycznej do własnych celów.
Relacja rosyjska pokazywała też, że negocjacje Witkoff-Uszakow miały pozostać poufne przynajmniej do momentu zawarcia porozumienia. A skandalem dla Moskwy jest to, że ktoś niepowołany śmiał je upublicznić.
Trump broni swojego wysłannika, tłumacząc, że „tak wygląda robienie interesów” i że Witkoff „mówi to samo Ukrainie”.
Zaplecze prezydenta skupiło się tymczasem na poszukiwaniu autora przecieku. Specjalny wysłannik ds. misji zagranicznych Richard Grenell zażądał „natychmiastowego zwolnienia” osoby odpowiedzialnej za ujawnienie nagrania, określając ją jako „zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego”.
Sam plan, którego elementy omawiano w rozmowie, jest skrajnie kontrowersyjny. Przewiduje pełne oddanie Rosji obwodu donieckiego, w tym terenów kontrolowanych obecnie przez Ukrainę, uznanie rosyjskiej kontroli nad Ługańskiem i Krymem oraz zamrożenie linii frontu w obwodach chersońskim i zaporoskim. W praktyce oznaczałoby to największą akceptację siłowej zmiany granic w Europie od 1945 roku – i de facto kapitulację Ukrainy.
Wszystko to wydarzyło się na kilka dni przed ogłoszoną przez Trumpa wizytą Witkoffa w Moskwie oraz równoległymi kontaktami wojskowymi USA z Kijowem. Po raz pierwszy tak wyraźnie pojawiło się pytanie, które dziś rezonuje w Waszyngtonie:
czy specjalny wysłannik prezydenta działa w interesie Stanów Zjednoczonych – czy raczej pomaga Kremlowi realizować jego cele.
A kim jest ta szara eminencja Trumpowskiej dyplomacji i – według demokratów etosowej części republikańskiego obozu – zdrajca?
Witkoff wyrósł z klasycznego nowojorskiego środowiska prawniczo-deweloperskiego. Urodzony w Bronksie, wychowywany na Long Island, studiował nauki polityczne i prawo na Uniwersytecie Hofstra, gdzie w 1983 roku uzyskał dyplom prawnika. Karierę zaczynał w kancelarii Dreyer & Traub, obsługującej rynek nieruchomości.
To tam, w połowie lat 80., poznał Donalda Trumpa – jako klienta kancelarii. Ten kontakt okazał się kluczowy dla jego dalszej drogi.
Jeszcze przed trzydziestką Witkoff porzucił praktykę prawniczą i wszedł w rynek nieruchomości. W 1985 roku współzałożył Stellar Management z kolegą z pracy Larrym Gluckiem.
Na początku kupowali tanie kamienice w północnym Bronksie i Washington Heights. Ale szybko zbudował portfel obejmujący ponad 80 budynków i trzy tysiące mieszkań. W połowie lat 90. przenieśli działalność do zamożniejszych osiedli Manhattanu, skupiając się na biurowcach kupowanych po okazyjnych cenach – w tym na projektach tak prestiżowych jak 33 Maiden Lane czy później zabytkowy Daily News Building.
W 1997 roku Witkoff rozstał się zawodowo z Gluckiem i założył własną firmę – Witkoff Group. Rok później, wspólnie z Rubinem Schronem, kupił Woolworth Building, jeden z najbardziej rozpoznawalnych wieżowców Nowego Jorku. Pod koniec lat 90. jego imperium obejmowało już 11 mln stóp kwadratowych powierzchni komercyjnej oraz udziały w tysiącach mieszkań. Planował wejście na giełdę z ofertą wartą 2 mld dolarów, ale krach na rynku nieruchomości zatrzymał te ambicje.
W kolejnych latach Witkoff stopniowo wchodził w coraz większe, bardziej prestiżowe przedsięwzięcia. Kupował hotele i działki w najlepszych lokalizacjach, m.in. Park Lane przy Central Park South i parcelę przy 111 Murray Street. Jego firma weszła także w inwestycje poza Nowym Jorkiem, tworząc kapitał obejmujący kilkadziesiąt nieruchomości w USA i za granicą.
Najgłośniejszą inwestycją pozostaje zakup niedokończonego kompleksu hotelowo-kasynowego Fontainebleau w Las Vegas za 600 mln dolarów, później przemianowanego na The Drew – nazwę upamiętniającą zmarłego syna Witkoffa, Andrew.
Projekt miał zostać otwarty w 2020 roku, lecz pandemia zatrzymała prace. W 2021 nieruchomość przejęła grupa Koch Real Estate Investments. Mimo tej spektakularnej porażki Witkoff szybko odbudował pozycję, angażując się w kolejne przedsięwzięcia – od rewitalizacji One High Line w Nowym Jorku, przez rekordowe finansowanie przebudowy Shore Clubu w Miami Beach, po sprzedaż nieruchomości w Miami z wielomilionowym zyskiem i nowe partnerstwa inwestycyjne w 2025 roku.
We współpracy z funduszem Monroe Capital, kupił za 94 mln dolarów 4,7-hektarową działkę w śródmieściu Miami, w pobliżu stacji kolejowej, hali sportowej i gęstej zabudowy drapaczy chmur. Inwestorzy nie ujawnili szczegółów planowanej zabudowy, ale sam zakup zapewnił Witkoffowi kontrolę nad jednym z najbardziej pożądanych fragmentów szybko drożejącego miasta.
Ten układ chronologii i geograficznych ruchów jest znaczący. Deweloper, który nie był w stanie doprowadzić do końca spektakularnego przedsięwzięcia w Newadzie, równolegle umacnia się w Miami – miejscu, które dziś uchodzi za kolebkę globalnej spekulacji nieruchomościami. W praktyce oznacza to, że nawet porażka w Las Vegas nie osłabiła jego pozycji w sektorze; przeciwnie, uruchomiła nową falę inwestycji w najbardziej dynamicznym rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczonych.
To pokazuje charakterystyczny wzorzec działania: agresywne przejmowanie nieruchomości w kryzysie, szybkie skalowanie inwestycji i zdolność do odradzania się po niepowodzeniach.
Właśnie ten model wyniósł Witkoffa z roli prawnika do grona najbardziej wpływowych graczy na amerykańskim rynku nieruchomości – a później wprost na zaplecze polityki Donalda Trumpa. American Dream w wersji z filmów „Wall Street” i „American Psycho”.
Najpoważniej udokumentowaną, a zarazem najbardziej kłopotliwą dla Steve’a Witkoffa sprawą pozostaje jego list rekomendacyjny dla Anatolija Gołubczika – jednej z centralnych postaci oskarżonych w 2013 roku w głośnym federalnym śledztwie dotyczącym rosyjsko-amerykańskiej grupy przestępczej zajmującej się nielegalnym hazardem i praniem pieniędzy, działającej m.in. z apartamentu w Trump Tower w Nowym Jorku.
Sprawę jako pierwszy opisał branżowy serwis nieruchomościowy The Real Deal, który dotarł do dokumentów związanych z zakupem mieszkania przy 971 Madison Avenue.
Z ujawnionego pisma wynika, że w grudniu 2010 roku Witkoff wystawił Gołubczikowi list polecający, przedstawiając go jako „przyjaciela” oraz osobę o „silnej reputacji i integralności”. O rekomendację poproszono w ramach procedury zatwierdzania nabywcy przez zarząd budynku – standardowej praktyki w ekskluzywnych nowojorskich nieruchomościach, gdzie wspólnota mieszkaniowa ocenia wiarygodność i sytuację finansową potencjalnego właściciela.
Problem w tym, że w momencie, gdy treść listu stała się publiczna, Gołubczik był już jednym z głównych oskarżonych w sprawie określanej przez prokuraturę federalną jako „Taiwanchik-Trincher Organization”. Akt oskarżenia, opublikowany w 2013 roku przez prokuraturę Southern District of New York, opisywał wielomilionowy proceder nielegalnych zakładów sportowych i prania pieniędzy, powiązany z kręgami rosyjskiej przestępczości zorganizowanej oraz wykorzystujący luksusowe nieruchomości – w tym Trump Tower – jako zaplecze operacyjne. Gołubczik ostatecznie przyznał się do winy i został skazany.
Po ujawnieniu sprawy rzecznik Witkoffa wydał oświadczenie, w którym podkreślał, że deweloper znał Gołubczika jedynie „pobieżnie”, a list był „przysługą dla wspólnego znajomego”, której Witkoff „żałuje”. Zaprzeczono jednocześnie jakimkolwiek związkom z działalnością hazardową czy praniem pieniędzy. Media analizujące sprawę – w tym śledczy portal WhoWhatWhy, cytujący zarówno The Real Deal, jak i materiały prokuratury – wskazywały jednak, że epizod ten dobrze ilustruje bliskość środowiska nowojorskich deweloperów związanych z Donaldem Trumpem z osobami z kręgu rosyjskiej przestępczości zorganizowanej.
Od chwili, gdy deweloper pojawił się na krajowej scenie politycznej jako specjalny emisariusz Trumpa, unosi się nad nim cień wątpliwości i niejasności. Zamiast umacniać amerykańską linię wobec rosyjskiej agresji, jego pierwsze publiczne wypowiedzi brzmiały jak żywcem wyjęte z przekazu Kremla. W rozmowie z Tuckerem Carlsonem deweloper chwalił Władimira Putina jako „bardzo inteligentnego” przywódcę, którego „bierze za słowo”, sugerował, że Rosja ma „uzasadnione roszczenia” do czterech okupowanych regionów Ukrainy, a mieszkańcy rzekomo „zagłosowali” za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej – w pseudoreferendach powszechnie uznawanych przez USA i UE za farsę.
Reakcja była natychmiastowa. Demokratyczny kongresmen Seth Moulton, były żołnierz piechoty morskiej, określił te wypowiedzi jako „szalone” i stwierdził, że „to niewiarygodne, że negocjator USA bierze stronę wroga”.
„On dosłownie negocjuje dla agresora”
– mówił w CNN, zwracając uwagę, że Witkoff powtarza argumenty służące legitymizowaniu inwazji.
Witkoff opowiadał, jak podczas niedawnej wizyty w Moskwie Putin zamówił portret Trumpa u „czołowego rosyjskiego artysty”, który następnie przekazał do Białego Domu. Mówił też o tym, że rosyjski przywódca „modlił się” za Trumpa po próbie zamachu.
W przestrzeni publicznej zaczął się więc utrwalać obraz wysłannika, który nie zachowuje dystansu, lecz zbliża się do Kremla w sposób budzący konsternację.
Dla wielu obserwatorów w Waszyngtonie te sygnały układały się w spójną całość. Od samego początku Witkoff sprawiał wrażenie człowieka, którego lojalność w jednym z najważniejszych dla bezpieczeństwa USA konfliktów jest co najmniej problematyczna. Nie wyglądało to na wpadkę czy nieporadność komunikacyjną, lecz na wzór zachowań, który już wtedy budził poważne pytania o to, po czyjej stronie tak naprawdę stoi.
Zaufany człowiek Trumpa oprócz Rosji zajmuje się też Bliskim Wschodem, jest też de iure specjalnym wysłannikiem USA na ten region świata. Na początku 2025 roku znalazł się on w centrum jednego z najdelikatniejszych procesów politycznych na świecie: rozmów o zawieszeniu broni między Izraelem a Hamasem. W styczniu wspólnie z Brettem McGurkiem – głównym negocjatorem administracji Bidena – oraz premierem Kataru szejkiem Mohammedem bin Abdulrahmanem Al Thanim, odegrał kluczową rolę w osiągnięciu sześciotygodniowego rozejmu, obejmującego wymianę 33 izraelskich zakładników na około tysiąc palestyńskich więźniów.
Choć dla części izraelskiej opinii publicznej była to cena trudna do zaakceptowania, porozumienie przerwało ponad rok intensywnych walk i umożliwiło powrót części porwanych osób.
Styl działania Witkoffa znacząco odbiegał od tradycyjnych praktyk dyplomatycznych. Według relacji „New York Timesa” to on – przy wsparciu McGurka, łączącego się z Dohy – wywierał bezpośrednią presję na premiera Benjamina Netanjahu, podkreślając, że Donald Trump „chce dopięcia umowy”.
Dziennik opisywał tę sytuację jako „bezprecedensową współpracę” przedstawicieli dwóch prezydentów reprezentujących skrajnie odmienne obozy polityczne. W amerykańskiej polityce zagranicznej praktycznie się to nie zdarza. Kilka dni później Witkoff pojawił się w Izraelu, a następnie – co jest wyjątkowo rzadkie w przypadku amerykańskich urzędników – wjechał do Strefy Gazy, by nadzorować wdrażanie rozejmu.
W marcu sytuacja znacząco się skomplikowała. Izrael przedstawił nowe warunki, określane przez tamtejsze media jako „plan Witkoffa”: 50-dniowe przedłużenie rozejmu w zamian za uwolnienie pozostałych zakładników, przy jednoczesnym zachowaniu prawa do wznowienia operacji wojskowych.
Hamas odrzucił tę propozycję, argumentując, że odbiega ona od styczniowych ustaleń. Jednocześnie izraelski rząd ograniczył dostawy pomocy do Gazy, powołując się – według biura Netanjahu – na propozycję przedstawioną pierwotnie przez Witkoffa, choć Waszyngton nie potwierdził jej autorstwa.
W kolejnych tygodniach Witkoff publicznie obwiniał Hamas za wznowienie walk, twierdząc, że organizacja „miała pełną możliwość demilitaryzacji” i przyjęcia propozycji trwałego rozejmu.
Równolegle prowadził rozmowy dotyczące irańskiego programu nuklearnego – w kwietniu spotkał się w Paryżu z izraelskimi przedstawicielami przed pierwszą rundą negocjacji USA–Iran w Omanie. Rozmowy te zostały jednak zawieszone po izraelskich nalotach na Iran w czerwcu.
Największe oburzenie wywołały wydarzenia z 1 czerwca 2025 roku, kiedy w izraelskim ataku na punkt dystrybucji pomocy w Rafah zginęły co najmniej 32 osoby cywilne. Palestyńskie media i aktywiści określili tę tragedię mianem „masakry Witkoffa”. Wskazywały, że wspierał on przekazanie kontroli nad pomocą humanitarną w ręce izraelskich władz. Choć określenie to miało przede wszystkim charakter polityczny, utrwaliło obraz wysłannika Trumpa jako negocjatora, który w najbardziej zapalnym punkcie świata łączy swoją misję z jednoznacznym opowiadaniem się po stronie Izraela – w sposób budzący sprzeciw zarówno w regionie, jak i w części amerykańskich środowisk bezpieczeństwa.
Wróćmy do Rosji i Putina. Amerykańscy analitycy ustalili, że w momencie, gdy Steve Witkoff został dodany do tajnego czatu na komunikatorze Signal – tego samego, na którym omyłkowo udostępniono dziennikarzowi Jeffreyowi Goldbergowi plany amerykańskich uderzeń na Jemen – przebywał w Moskwie.
Rosyjskie media potwierdzały, że opuścił stolicę 14 marca rano, gdy grupa wymieniała informacje o celach, ładunkach i terminach nalotów. Następnie poleciał do Baku, gdzie wciąż aktywnie krążyły poufne dane. Sprawa wywołała poruszenie w Senacie. Podczas wysłuchania dotyczącego globalnych zagrożeń demokratyczny senator Michael Bennet pytał bezpośrednio dyrektora CIA, czy wiedział, że „prezydencki doradca ds. Bliskiego Wschodu siedział w Moskwie na wątku z tajnymi planami wojskowymi”. Ratcliffe przyznał, że nie był tego świadomy.
Dla krytyków to nie tylko dowód na chaos i brak procedur bezpieczeństwa w otoczeniu Trumpa, ale także kolejny sygnał, że Witkoff – zamiast pełnić rolę negocjatora – funkcjonuje w przestrzeni wyjątkowo bliskiej interesom Kremla
Także wtedy, gdy w grę wchodzą amerykańskie operacje militarne.
Rola Steve’a Witkoffa nie ogranicza się dziś do dyplomacji – równolegle funkcjonuje on jako kluczowy architekt jednego z najbardziej kontrowersyjnych przedsięwzięć biznesowych związanych z Donaldem Trumpem. Jak ustalił „New York Times” w artykule z 16 września 2024 roku, to właśnie Witkoff już około dziewięciu miesięcy wcześniej – czyli pod koniec 2023 roku – zaczął przygotowywać grunt pod projekt World Liberty Financial, nową inicjatywę kryptowalutową firmowaną przez Trumpa i jego rodzinę.
Platforma, promowana intensywnie latem 2024 roku, ma emitować własny token $WLFI i oferować usługi pośrednictwa finansowego, choć jej cel wciąż pozostaje niejasny.
Na livestreamie, który odbył się dzień po nieudanym zamachu na Trumpa, Witkoff publicznie przyznał, że to on połączył synów byłego prezydenta z dwoma głównymi twórcami projektu: Chase’em Herro i Zacharym Folkmanem.
Obaj są postaciami spoza głównego nurtu branży technologicznej. Herro określa się jako „dirtbag internetu”, a Folkman prowadził wcześniej kursy pod nazwą „Date Hotter Girls”. Mimo to to właśnie oni mają zarządzać przedsięwzięciem wartym potencjalnie setki milionów dolarów.
Eksperci cytowani przez NYT podkreślają, że World Liberty Financial może prowadzić do bezprecedensowego konfliktu interesów, jeśli Trump ponownie obejmie władzę. Jako prezydent mógłby wpływać na działania regulatorów, zwłaszcza Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, która od miesięcy ściga podobne projekty jako nielegalne emisje niezarejestrowanych aktywów. Sam Trump w transmisji zapowiadał, że jego „podejście do SEC będzie inne”, co dodatkowo wzmogło obawy.
Za kulisami, jak wynika z relacji rozmówców NYT, to Witkoff pełni rolę organizatora i stratega projektu. Przedstawia go jako sposób na „biznesowe doświadczenie” dla Barrona Trumpa, a jednocześnie współtworzy strukturę biznesową opartą na podmiotach zarejestrowanych w Puerto Rico, korzystających z lokalnych ulg podatkowych. Tym samym jego zaangażowanie tylko utrwala obraz człowieka działającego na styku polityki, kapitału i prywatnych interesów –
w sposób coraz trudniej odróżnialny od modelu oligarchicznego.
W biografii Steve’a Witkoffa – pełnej biznesowych kontrowersji, agresywnych przejęć i politycznych dwuznaczności – istnieje jednak wątek, który trudno zbyć cynicznym gestem.
W 2011 roku jego 22-letni syn Andrew zmarł z powodu przedawkowania po samowolnym opuszczeniu ośrodka leczenia uzależnień. Tragedia ta na długo złamała rodzinę. U samego Witkoffa stała się impulsem do czegoś, co można nazwać autentycznym zaangażowaniem: bez fundacji sygnowanej jego nazwiskiem, bez konferencji i kamer.
Po śmierci syna deweloper zaczął pomagać rodzinom dotkniętym uzależnieniami – często po cichu, poza zasięgiem mediów. Odwiedzał rodziców, którzy stracili dzieci, wspierał osoby w leczeniu. Jedną z osób, którym towarzyszył, była bezdomna kobieta mieszkająca nieopodal jego biura; gdy zachorowała na nowotwór, pomagał jej przejść przez leczenie. Dla niego – jak mówią bliscy – nie była to filantropia rozumiana jako przelewy, lecz próba nadania sensu własnej żałobie.
To oczywiście nie unieważnia jego politycznych wyborów ani ciemniejszych rozdziałów kariery. Jednak w tej biografii, pełnej cieni i podejrzeń, istnieje też ślad czegoś prawdziwie ludzkiego. To jeden z nielicznych fragmentów jego historii, w którym gesty i motywacje wydają się wolne od kalkulacji.
Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.
Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.
Komentarze