0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Andrew Harnik / Getty Images via AFP)Fot. Andrew Harnik /...

„Putin na pewno naruszy każde porozumienie, do którego dojdą Stany Zjednoczone i Rosja. Ambicja i naiwność Trumpa w końcu zderzą się z pragnieniem dominacji Putina. Trump prędzej czy później zrozumie, że został oszukany” – uważa dr Joy Neumeyer, amerykańska historyczka Rosji.

W pierwszych latach rządów Putina, do 2014 roku, była dziennikarką w Moskwie, pisała korespondencje do głównych gazet amerykańskich. Dziś analizuje politykę oraz społeczeństwo Stanów Zjednoczonych i Rosji. Mieszka w Warszawie.

Tekst został opracowany na podstawie rozmowy w podcaście Drugi rzut OKA z 10 marca 2025 roku i później zaktualizowany.

Przeczytaj także:

Anna Wójcik: Jakie podobieństwa dostrzegasz między Rosją, w której mieszkałaś, a dzisiejszymi Stanami Zjednoczonymi?

Joy Neumeyer: Po raz pierwszy przyjechałam do Rosji w 2009 roku, w stosunkowo wczesnym etapie autorytarnej transformacji tego kraju. Jednak w niektórych obszarach ten proces był już zaawansowany i tylko się pogłębiał. Putin podporządkował Kremlowi głównie stacje telewizyjne. Zlikwidował wybory gubernatorskie i zastąpił je systemem nominacji. Najechał Czeczenię i Gruzję.

Nadal jednak można było wierzyć – i większość ludzi wciąż ufała – że wszystko będzie dobrze. Istniały niezależne media, które krytykowały władzę, wolność słowa, odbywały się protesty uliczne, a w wyborach startowali kandydaci opozycji. W Moskwie organizowano awangardowe spektakle i festiwale kina queerowego.

Sytuacja zaczęła się zmieniać bardziej radykalnie zimą 2011 roku, po wielkim proteście na Placu Bołotnym przeciwko oszustwom wyborczym i korupcji. Protesty w całej Rosji zostały stłumione, a Kreml zaczął zaostrzać kontrolę.

Od jesieni 2011 roku pracowałam dla anglojęzycznej gazety wydawanej w Moskwie przez RIA Nowosti, czyli Państwową Agencję Informacyjną. W tamtym czasie agencja cieszyła się dużym szacunkiem i była porównywana do BBC w Wielkiej Brytanii. Kiedy zaczęłam tam pracować, mój szef powiedział, że możemy pisać o wszystkim, ale nie powinniśmy jako pierwsi prowadzić śledztw w sprawie korupcji politycznej. Chociaż mogliśmy o niej informować, jeśli ktoś inny zacząłby pisać na ten temat.

Po wydarzeniach na Placu Bołotnym pojawiły się dodatkowe zasady. Na przykład nie mogliśmy umieszczać Aleksieja Nawalnego na pierwszej stronie gazety, tylko na dalszych stronach.

W 2013 roku nakazano, aby materiały o homoseksualizmie oznaczać ostrzeżeniem, że są przeznaczone dla osób powyżej 16. roku życia. Zaczęliśmy więc tak oznaczać nasze artykuły. W końcu, mniej więcej w czasie, gdy Rosja nielegalnie zaanektowała Krym, ta anglojęzyczna gazeta została zamknięta, a agencja RIA Nowosti stała się narzędziem propagandy.

Przyszedł Dmitrij Kisielow, propagandzista z państwowej telewizji. Powiedział pracownikom, że zadaniem dziennikarzy jest nauczanie ludzi miłości do ojczyzny.

To, co teraz dzieje się w Stanach Zjednoczonych, w pewnym stopniu przypomina mi lata, w których w Rosji narastały represje, ale nie było jeszcze jasne, jak daleko zajdą. Czyli okolice 2011 roku.

Co najbardziej Cię niepokoi?

Po pierwsze, amerykańskie media znajdują się pod coraz większą presją. Miliarder Jeff Bezos, właściciel Washington Post, jest zwolennikiem Trumpa. Zabronił redakcji wyrażania poparcia dla Joe Bidena. Bezos zdecydował też, że sekcja opinii zostanie przekształcona w „Forum Wolności Osobistej i Wolnego Rynku”. Washington Post odmówił publikacji karykatury Elona Muska. Putina na początku prezydentury wyśmiewano w satyrycznym programie Kukły. To się skończyło, gdy przejął kontrolę nad mediami.

Innym aspektem ograniczania wolności mediów jest narzucenie przez władzę kłamliwych pojęć do opisywania rzeczywistości.

Putin nakazał rosyjskim mediom określanie aneksji Krymu „zjednoczeniem”. Trump domaga się, by media nazywały Zatokę Meksykańską Zatoką Amerykańską. Gdy Associated Press odmówiła, odebrano jej dostęp do Białego Domu. Choć niektóre gazety dalej piszą „Zatoka Meksykańska”, nie wiadomo, co stałoby się, gdyby wprost zagroziła im administracja Trumpa.

Kolejny aspekt dzisiejszych Stanów Zjednoczonych budzący skojrzanie z Rosją, to opowiedzenie się przez oligarchów po stronie autokraty.

W Rosji jeden oligarcha, Michał Chodorkowski, próbował stawić Putinowi prawdziwy opór. Reszta albo wycofała się, albo zjednoczyła się wokół Putina.

W przypadku Trumpa nie ma żadnego oporu ze strony wielkiego kapitału.

Wręcz przeciwnie, miliarderzy entuzjastycznie z nim współpracują. Byli obecni na inauguracji Trumpa i zajmują ważne stanowiska w jego administracji.

Autokraci często chcą ograniczenia praw kobiet i mniejszości seksualnych. Widzisz podobieństwa między Rosją sprzed ponad dekady a dzisiejszymi Stanami Zjednoczonymi?

W obu przypadkach mamy do czynienia z agresywnym konserwatyzmem w podejściu do płci kulturowej. Z polityką dyskryminującą osoby trans i queer oraz starająca się zakazać przejawów feminizmu.

W Stanach Zjednoczonych zakazano zabiegów korekty płci u nieletnich oraz uczenia o „ideologii gender”, co jest przedstawiane jako ochrona kobiet i rodzin. Przypomina to retorykę Kremla o ochronie wartości rodzinnych. W praktyce w Rosji zdekryminalizowano przemoc domową.

Międzynarodowy ruch LGBT jest dziś w Rosji zakazany jako organizacja terrorystyczna.

Nie można publicznie przejawiać tożsamości queer czy „ideologii gender”, cokolwiek by to miało znaczyć. Zabiegi korekty płci są zakazane.

Rosyjska polityka wobec gender pokazuje, że gdy skrajna prawica dochodzi do władzy, nie zadowala się półśrodkami.

Oczywiście Stany Zjednoczone są nadal krajem demokratycznym. Choć demokracja jest atakowana, wciąż istnieją duże różnice między trumpizmem a putinizmem.

Jaką mniej oczywistą różnicę dostrzegasz?

Autorytarny reżim, który obecnie panuje w Rosji, w Stanach Zjednoczonych nadal wydaje się odległy. Nadal jest wolność słowa, można się gromadzić i protestować. Ale tak samo było w Rosji w 2010 roku.

Ważną różnicą jest proces kooptacji, który miał miejsce w Rosji przed pełnoskalową inwazją na Ukrainę w 2022 roku. Rosjanie byli gotowi nie angażować się w politykę i ignorować to, co się działo, w zamian za małą stabilizację.

W Stanach Zjednoczonych jest inaczej. Trump i jego administracja chcą wywołać szok i przerażenie. Przejmują pomysły i plany działania opracowane przez konserwatywne think tanki, takie jak Heritage Foundation. Starają się je realizować natychmiast. Ich celem jest jak najszybsze i jak najbardziej chaotyczne zdemontowanie państwa. Działają szybko, co mobilizuje obywateli. Z drugiej strony, może to prowadzić do sytuacji, w której ludzie nie wiedzą, na czym się skupić, bo dzieje się po prostu za dużo.

Putin i Trump prezentują wizerunek strongmanów. Co ich wizerunkowo łączy, a co odróżnia?

Putin jest wyrachowany i powściągliwy, a Trump – szczery do granic naiwności w bardzo amerykański sposób. Trump uważa, że jeśli Putin ma inne plany wobec Ukrainy, niż te, o których rozmawiali ich przedstawiciele, to mu o tym powie.

Trump ciągle powtarza, że ufa Putinowi, choć trudno powiedzieć, na jakiej podstawie.

Kolejną różnicą w wizerunku obu przywódców jest stosunek do pokazywania bogactwa. Trump uwielbia chwalić się swoją zamożnością, a Putin ukrywa majątek i kreuje się na bezinteresownego patriotę. Dzięki pracy Fundacji Antykorupcyjnej Aleksieja Nawalnego oraz innych organizacji społecznych i dziennikarzy mamy dziś o wiele jaśniejszy obraz zamożności prezydenta Rosji.

Między Putinem i Trumpem są też kluczowe podobieństwa. Najważniejszym jest kult męskości. Kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badania, które pokazały, że kluczowym czynnikiem determinującym poparcie dla Trumpa w wyborach w 2016 i 2020 roku – bardziej niż rasa, płeć, poziom dochodów czy przynależność partyjna – była wiara w hegemoniczną męskość, czyli przekonanie o naturalnym prawie mężczyzny do dominacji.

Kulturowe sposoby wyrażania poparcia dla hegemonicznej męskości są różne u Putina i Trumpa. Ale chodzi o coś podobnego. Obaj chcą dominować. W ich rządach kobiety rzadko sprawują wysokie stanowiska. Rządzą z innymi mężczyznami-oligarchami. Mówią prostym, czasem brutalnym, wulgarnym językiem.

Między Stanami Zjednoczonymi a Rosją jest wiele różnic instytucjonalnych. Na przykład sądownictwo w Stanach Zjednoczonych, jest, mimo wszystko, niezależne, a w Rosji – nie.

Przynajmniej na razie w Ameryce są jeszcze niezależne sądy. Niektórzy sędziowie próbują blokować dekrety Trumpa. Na razie są najsilniejszą opozycją wobec działań prezydenta. Kongres jest kontrolowany przez Republikanów i nie wyraża znaczącego sprzeciwu. Trump stara się podważyć władzę sądów. Nie ma takiej kontroli nad sądownictwem, jak Putin, co daje nadzieję.

Co Amerykanie uważają o podziwie Trumpa dla Putina i jego zbliżeniu z Rosją?

Wiele osób to szokuje. Zwłaszcza, że społeczne poparcie dla Ukrainy po pełnoskalowej inwazji Rosji było wysokie. W całych Stanach Zjednoczonych ludzie wywieszają na domach i sklepach ukraińskie flagi. To coś naprawdę niezwykłego. Niektórzy wywieszali flagi palestyńskie podczas bombardowania Gazy, ale na znacznie mniejszą skalę.

Wsparcie Trumpa dla Putina wydaje się destabilizować Partię Republikańską, która historycznie popierała ostrą politykę wobec Rosji. Niektórzy kongresmeni, którzy nie sprzeciwiali się żadnej innej polityce Trumpa, skrytykowali prezydenta za chęć zawarcia sojuszu z Putinem. Konserwatywny tabloid New York Post, który zazwyczaj wspiera Trumpa, otwarcie nie zgadza się z nim w tej kwestii, wyraża poparcie dla Ukrainy i potępia Putina jako dyktatora.

Sondaże pokazują, że Amerykanie są podzieleni w kwestii dalszej pomocy Ukrainie, ale nie lubią Putina – zdecydowana większość ma o nim negatywne zdanie. Nie widzą w Rosji Putina sojusznika, kraju o zbieżnych z amerykańskimi interesach.

Czy Stany Zjednoczone doprowadzą do pokoju na Ukrainie?

Amerykańscy prezydenci myślą, że mogą poprawić stosunki z Rosją i kontrolować Putina. George W. Bush wyznał, że spojrzał Putinowi w oczy i zobaczył jego duszę. Hillary Clinton, sekretarz stanu w administracji Baracka Obamy, wręczyła ministrowi spraw zagranicznych Rosji Siergiejowi Ławrowowi guzik z napisem „reset” – tylko że słowo napisano po rosyjsku z błędem. Zamiast „resetu” było „przeciążenie”, co dało dość komiczny efekt.

Amerykańscy prezydenci zawsze są zaskoczeni, gdy Putin zachowuje się inaczej, niż się spodziewali – jak wtedy, gdy najechał Gruzję za rządów Busha, czy gdy po raz pierwszy zaatakował Ukrainę podczas kadencji Obamy.

Dziś Trump mówi, że szanuje i ufa Putinowi. Bez wzajemności. Putin obiecuje Trumpowi minerały z Ukrainy, żeby ten poczuł, że zawiera korzystny deal. Prezydent Rosji ma jednak o wiele większe ambicje niż tylko utrzymanie Ukrainy poza NATO czy kontrolowanie jej wschodniego terytorium. Celem Putina niezmiennie pozostaje wyeliminowanie Ukrainy jako suwerennego państwa. Putin na pewno naruszy każde porozumienie, do którego dojdą Stany Zjednoczone i Rosja.

Amerykańska ambicja i naiwność w końcu zderzą się z rzeczywistością pragnienia dominacji Putina. Trump prędzej czy później zrozumie, że został oszukany.

Obroniłaś doktorat z historii na postępowym Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkley. Jaki jest dzisiaj nastrój wśród osób, które studiują i pracują na amerykańskich uczelniach?

Trump i jego zwolennicy traktują uniwersytety jak wrogów szerzących lewicową ideologię. Grożą cofnięciem federalnego finansowania uczelniom, które nie usuną wszystkich programów i polityk opartych na różnorodności, równości i integracji, czyli tzw. DEI (Diversity, Equity, Inclusion). Chodzi o odniesienia do dyskryminacji rasowej, równości płci, a nawet zmian klimatycznych.

W Stanach Zjednoczonych nawet prywatne, zamożne uczelnie dostają duże środki rządowe na pomoc finansową dla studentów. Dlatego tak się boją obcięcia finansowania. Sytuacja jest chaotyczna. Nie jest jasne, w jaki sposób dokładnie Trump zamierza wdrożyć swoje groźby. Jego administracja zachęcała studentów do zgłaszania wszelkich przejawów DEI na uczelniach przez nowy portal na stronie Departamentu Edukacji. Znam wykładowców, którzy boją się, że studenci będą na nich donosić za wspomnienia o rasie lub płci kulturowej. Pod koniec marca Trump zapowiedział likwidację Departamentu Edukacji.

Wiele uczelni stara się dostosować do wymagań Trumpa. Pod koniec stycznia Harvard ogłosił, że zrezygnuje z programu badania spuścizny niewolnictwa w historii uniwersytetu. Przeznaczono na to 100 milionów dolarów. Uczelnia zdecydowała się na ten krok dobrowolnie.

Mówimy o najbogatszej uczelni na świecie. Harvard mógłby spróbować sprzeciwić się administracji Trumpa. Ale postanowił się dostosować, zanim jeszcze w ogóle został zagrożony.

Administracja Trumpa działa coraz bardziej agresywnie. Chce karać uczelnie za tzw. nielegalne protesty studentów przeciwko wojnie w Gazie i za nieskuteczne zwalczanie antysemityzmu. Nowojorski Uniwersytet Columbia przystał na warunki rządu federalnego, żeby nie stracić 400 milionów dolarów finansowania. 31 marca Trump zagroził Harvardowi, który może teoretycznie stracić 9 miliardów dolarów ze środków federalnych. W rzeczywistości jednak, w mojej ocenie, uczelnie skutecznie tłumiły wyrazy poparcia dla Palestyny wśród studentów i wykładowców.

Co jest celem takiej polityki?

Ludzie Trumpa przeprowadzają eksperyment. Testują, co mogą zrobić z uczelniami i jak silny będzie ich opór. Jeśli okaże się słaby, obawiam się, że możemy się spodziewać nacisków za wypowiedzi dotyczące równości płci czy feminizmu.

Coraz mniej dotuje się badania naukowe, zwłaszcza w naukach humanistycznych. Priorytetem jest matematyka, inżynieria, tak zwany STEM. Likwidowane są całe kursy i wydziały języków obcych, literaturoznawstwa i kulturoznawstwa. Zamknięto niektóre programy doktoranckie, zwłaszcza w humanistyce.

Na kampusach nie ma jednak wielkich protestów. Jest to częściowo pokłosiem stłumienia protestów propalestyńskich. Studenci i wykładowcy boją się wyrzucenia lub zwolnienia z pracy, a nawet aresztowania. To niepokojące, ponieważ kampusy zawsze były jednym z głównych miejsc aktywizmu w Stanach Zjednoczonych.

Problemy na amerykańskich uczelniach zaczęły się jednak jeszcze przed drugą prezydenturą Trumpa.

Amerykańskie uniwersytety już wcześniej znajdowały się w kryzysie. W ostatnich latach stały się korporacjami myślącymi przede wszystkim o zarabianiu pieniędzy, a nie o służeniu społeczeństwu. Uczelnie są zarządzane przez biurokratów, którzy zarabiają znacznie więcej niż profesorowie.

Dziś szybko eskaluje kryzys amerykańskich uczelni, który zaczął się wcześniej. Trump przeprowadza wielofrontowy atak na system, który już wcześniej był słaby i chory. Nie wiadomo, co zostanie z amerykańskich uczelni za kilka lat.

Dobrze znasz Polskę, nauczyłaś się polskiego, Twój mąż jest Polakiem. Czy coś zmieniło się w spojrzeniu Amerykanów na Polskę w ostatnich latach?

Niestety nie mogę powiedzieć, że większość Amerykanów ma dużą wiedzę o Polsce. Niektórzy zaczynają widzieć w Polsce promyk nadziei – dowód na to, że można zejść z autorytarnej ścieżki i przywrócić praworządność. Nie wiadomo, czy będzie to możliwe w Ameryce. Zwłaszcza że Trump otwarcie grozi, że nie ustąpi po zakończeniu drugiej, czyli ostatniej kadencji.

Polska pokazuje, że sytuacja może się odwrócić – daje nadzieję, której wielu zrozpaczonych Amerykanów i Amerykanek bardzo potrzebuje.

W zeszłym roku Sąd Najwyższy orzekł, że prezydent nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej za nadużycie władzy popełnione w czasie urzędowania. Członkowie administracji Trumpa uważają, że prezydent w ogóle nie musi respektować orzeczeń sądów. Próbują uczynić z Trumpa króla. A ten zachowuje się, jakby miał wolną rękę.

Opowiadam rodzinie i znajomym ze Stanów o postępowaniach karnych toczących się w Polsce wobec polityków PiS i ich współpracowników. Wielu Amerykanów chciałoby kiedyś zobaczyć takie postępowania wobec administracji Trumpa. Ale coraz więcej osób wątpi, czy to będzie możliwe.

Czy mimo wszystko masz nadzieję, że sytuacja w Stanach Zjednoczonych się poprawi?

Tak, mam taką nadzieję. Zwolennicy Trumpa są teraz podekscytowani. Mam jednak wrażenie, że wielu Amerykanów jest po prostu przerażonych. Poparcie dla Trumpa spada – ostatnio wynosiło około 44%. Elon Musk jest niepopularny niemal w każdej grupie społecznej, nawet wśród Republikanów.

Kiedy ostatnio byłam w Stanach, rozmawiałam ze znajomą, która głosuje na Trumpa. Spanikowała, gdy okazało się, że również jej organizacja straciła federalne finansowanie. Coraz więcej ludzi w Stanach Zjednoczonych rozumie, że za rządów Trumpa nikt nie jest tak naprawdę bezpieczny. Jeśli ta świadomość będzie rosła, być może uda się nam uniknąć rosyjskiego schematu bierności wobec władzy.

;
Na zdjęciu Anna Wójcik
Anna Wójcik

Pisze o praworządności, demokracji, prawie praw człowieka. Prowadzi podcast OKO.press "Drugi rzut OKA na prawo". Współzałożycielka Archiwum Osiatyńskiego i Rule of Law in Poland. Doktor nauk prawnych.

Komentarze