Zadaniem MEN powinna być chyba obrona stanowiska ekspertów IBE, zgodnego z przyjętym kierunkiem reformy edukacji, a nie wcielanie się w rolę obrońców „narodowego kanonu” przed własnym zespołem roboczym. Duch prof. Pimko wciąż wisi nad szkołą
Awantura, że „Nowacka chce zlikwidować szkolne lektury” nie ma więc rzeczowych podstaw. Faktem jest natomiast, że większa swoboda wyboru lektur ma stanowić element tworzenia „praktyk lekturowych”, czyli zachęcania dzieci do czytania.
W ten sposób wprowadzam państwa w sam środek sporu wokół projektu zmiany podstawy do języka polskiego, w tym nowego podejścia do lektur, jaki we wtorek 29 lipca przedstawił zespół ekspertek i ekspertów IBE.
Prawica oskarża ministerstwo edukacji o „wykorzenienie dzieci z polskości” i „systemowe odmóżdżanie”. Fala absurdalnych opinii rozlewa się po internecie. Ministry edukacji i rzecznik rządu próbują zażegnać kryzys, ale sięgają po argumenty, które podważają sens pracy ekspertek i ekspertów nad reformą edukacji.
O co w tym wszystkim chodzi? Opowiemy, objaśnimy, ocenimy skutki.
Ministerstwo Edukacji powierzyło Instytutowi Badań Edukacyjnych przygotowanie podstaw programowych, a także systemu oceniania, egzaminów i innych elementów reformy, która ma wchodzić do szkół od września 2026 w klasach I i IV szkoły podstawowej, a potem w kolejnych klasach. Według przedwyborczych obietnic partii koalicyjnych miała to robić niezależna od MEN instytucja społeczna (Komisja Edukacji Narodowej), ale pomysł okazał się zbyt odważny dla rządzących.
W IBE pracują 22 zespoły, w każdym po 9-11 osób (plus troje-, czworo recenzentów), razem ok. 250 specjalistów, w tym – jak mówi OKO.press Tomasz Gajderowicz, wiceszef IBE – dobra połowa to nauczycielki i nauczyciele. I to jest ważne novum, że nie akademicy, ale praktycy mają decydujący głos.
W zespole dr Kingi Białek tworzącym podstawę do języka polskiego znalazły się nagradzane za sukcesy dydaktyczne nauczycielki i dyrektorki szkół, znane z niezależności polonistki, prezeska prężnej fundacji edukacyjnej, dwaj akademicy, a także – jak pluralizm, to pluralizm – wicekurator oświaty w czasach PiS i publicysta prawicowych mediów, który namawia nauczycieli do stosowania klauzuli (chrześcijańskiego) sumienia, gdyby kazano im uczyć zbyt lewackich rzeczy.
We wtorek 29 lipca zespół Białek przedstawił propozycję nowej podstawy do polskiego, która określa, czego się mają uczyć dzieci w szkole podstawowej. Dokładniej, poznaliśmy założenia, filozofię nowej podstawy, a nie konkretne zapisy. Z jednym wyjątkiem – listy lektur.
Tego samego dnia ukazała się na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” rozmową z Kingą Białek „Pożegnanie z listą lektur” (tytuł został poprawiony w wydaniach internetowych na „Rewolucja w szkołach. Żegnaj długa listo lektur obowiązkowych! Nadciąga edukacja czytelnicza”).
Na prezentację założeń przygotowanych w IBE, nikt poza gronem nauczycielskim (ciekawa dyskusja!) nie zwrócił uwagi, za to wywiad w „Wyborczej” wywołał tzw. burzę (o czym za chwilę).
Ekspertki i eksperci IBE proponują, by nauka na polskim nie była jedynie zapoznaniem dziecka z literaturą czy gramatyką, ale kształtowała wzór osobowy, jaki został wcześniej opisany w tzw. profilu absolwenta/absolwentki: „Edukacja polonistyczna ma stać się przestrzenią budowania sprawczości, podmiotowości, zdolności do autorefleksji i odpowiedzialności za własne wybory. Lekcje polskiego w szkole podstawowej służą przede wszystkim przygotowaniu do aktywnego i świadomego uczestnictwa w życiu społecznym i kulturalnym”.
Na lekcjach polskiego ma być:
Dr Kinga Białek, polonistka, a obecnie dydaktyczka języka polskiego, już wiosną 2024 pracowała jako ekspertka MEN nad „uszczupleniem” podstawy. Uszczuplić udało się tylko trochę, choć np. „Nieboska komedia” zniknęła z podstawy, a „Odprawa posłów greckich” stała się lekturą uzupełniającą (w liceum).
„Chciałabym, żeby czytanie stało się elementem życia dzieci. Książka nie może być takim potworkiem, którego się boimy i który kojarzy się z porażką, nudą i trudnością nie do pokonania” – mówiła wtedy OKO.press.
Chcemy, żeby książki były elementem codziennego życia. Kryzysu czytelnictwa nie rozwiąże nabita po brzegi lista lektur obowiązkowych. To, że ktoś je zadekretował, wcale nie znaczy, że są czytane" – mówi dziś Białek w wywiadzie dla sieci organizacji edukacyjnych SOS dla Edukacji.
„Marzy mi się podstawa, która koncentruje się na kompetencjach, a nie konkretach do omówienia. Jeszcze ze sobą walczę, czy to oznacza całkowitą rezygnację z listy lektur obowiązkowych, czy znaczne jej ograniczenie” – mówiła rok temu OKO.press.
Zespół wybrał ograniczenie.
Według propozycji zespołu dr Białek w klasach IV-VI uczniowie mają czytać „w każdym roku szkolnym nie mniej niż 4 dłuższe teksty literackie dla dzieci i młodzieży”, wybrane przez nauczyciela, najlepiej z udziałem uczniów. Mają poruszać zagadnienia bliskie doświadczeniu młodych, takie jak: dom, rodzina, relacje rówieśnicze, przyjaźń, emocje, relacje człowieka i natury, różnorodność.
Oznacza to 12 książek do przeczytania.
„Jeżeli będą rozmawiać o tekście, który jest im bliski, który naprawdę przeczytali, bo mieli na to chęć i czas, i mogli uczestniczyć w jego wyborze, to rozmowy o literaturze będą prawdziwe. Staną się przyczółkiem obecności dzieci we wspólnocie czytelników – tłumaczy Białek. – Bo na lekcjach polskiego jest często tak, że nauczyciel udaje, że uczy, a uczniowie udają, że się uczą. Teksty, o których rozmawiają, są tak dalekie od ich doświadczenia, że nawet po nie nie sięgają. To czysta strata czasu”.
Dzieci z klas IV-VI mają też zapoznać się też z „wybranymi fragmentami Biblii, w tym opisem stworzenia świata oraz przypowieściami o miłosiernym Samarytaninie i o synu marnotrawnym; wybranymi mitami greckimi, w tym: o stworzeniu świata, o Syzyfie, o Dedalu i Ikarze, o Demeter i Korze; a także z baśniami i legendami ważnymi dla kultury światowej, europejskiej, narodowej i regionalnej”.
W klasach VII–VIII uczennica ma obowiązkowo przeczytać w każdym roku nie mniej niż 4 dłuższe utwory literackie,
co oznacza osiem książek do przeczytania.
Zespół ekspertów IBE podał też listę tekstów z klasyki literatury polskiej, które nauczyciele będą musieli „przerobić”:
Jak tłumaczy OKO.press Białek, z powyższej listy za dłuższe teksty literackie (takie, które trzeba przeczytać w domu, a nie da się ich omówić na lekcji) uznać należy trzy: „Dziady”, „Balladynę” i „Kamienie na szaniec”. Wszystkie trzy są zresztą na dzisiejszej liście lektur obowiązkowych (patrz dalej).
Dojdzie do nich zatem minimum pięć książek wybranych przez nauczyciela i uczniów: „teksty epickie reprezentujące różne sposoby prowadzenia narracji, teksty dramatów, pozycje z kanonu literatury światowej, a także przykłady literatury gatunkowej, np. fantasy, science fiction, kryminały, przygodowe”.
Reasumując, w klasach IV-VIII do przeczytania ma być 20 książek, w tym 17 do wyboru przez nauczycieli i uczniów.
W takich krajach jak Wielka Brytania czy Francja nie ma w ogóle listy lektur obowiązkowych, a np. w Finlandii jest jedna pozycja (narodowy epos „Kalevala”). Są tylko ogólne sugestie, jakiego typu utwory i z jakich epok nauczyciele powinni wybierać oraz rozbudowane poradniki, jak rozbudzić chęć czytania.
A jak jest obecnie? Zgodnie z rozporządzeniem z czerwca 2024 Barbary Nowackiej, „lektury dla uczniów klas IV-VIII szkoły podstawowej obejmują pozycje obowiązkowe, a jego trzon stanowią wybrane dzieła klasyki polskiej i światowej oraz literatura dla dzieci i młodzieży”.
W klasach IV-VI lektur do przeczytania jest 11, w tym:
W klasach VI-VIII jest dziś sześć lektur obowiązkowych plus dwie pozycje (po jednej rocznie) z 56 propozycji, czyli razem 8 książek.
Projekt zespołu eksperckiego jest próbą rozbudzania czytelnictwa i wykorzystania literatury do kształtowania tożsamości i systemu wartości młodych ludzi. Opiera się na zaufaniu do nauczycielskich i uczniowskich wyborów.
Awanatura, jaka wybuchła w sieci w środę 30 lipca nie ma z tym wiele wspólnego. Stanowi raczej reakcję na hasło „Pożegnanie z listą lektur”, jakie znalazło się w tytule „Wyborczej”.
Autorka materiału wp.pl z 30 lipca rano „Niewiarygodne”. Gromy na Nowacką po zmianie w liście lektur, pieczołowicie cytuje pozbierane z sieci „gromy”. Tylko trzy przykłady z kilkunastu.
Paweł Rutkiewicz z „Forbesa”, dziennikarz gospodarczy: „Szkoła nie uczy dzieciaków odporności na dezinformację. A ministra Nowacka postanowiła odebrać im również te kompetencje kulturowe, które miały. Pani minister po informatyce najwyraźniej nie dostrzega wartości w tekstach pisanych. Najgorsza osoba na tym stanowisku, jaką pamiętam”.
Wojciech Kozioł, dziennikarz Defence24, po wojskowemu: „Zarżnięcie edukacji. Zamożni wyślą dzieci do prywatnych szkół, a uboższym zostaną placówki publiczne. A w nich poziom edukacji adekwatny do wymagań przy zbieraniu szparagów”.
Adwokat Bartosz Lewandowski, w 2024 roku laureat „Nagrody Społecznej im. bł. ks. Jerzego Popiełuszki Tygodnika Solidarność”; „Zbrodnia na młodzieży. Kompletne wynarodowienie i ogłupienie dzieci, które i tak nie mają łatwo w dobie cyfryzacji i mediów społecznościowych”.
Żaden z tych dżentelmenów, o ile tak ich nazwać, nie ma zielonego pojęcia, o czym pisze. To w ogóle polska przypadłość: każda i każdy czuje się specjalistą od edukacji, bo przecież chodziliśmy kiedyś do szkoły. W efekcie
edukacja jest pod presją pochopnych uogólnień, sentymentalnych wspomnień i stereotypowych głupot, jak z lekcji prof. Pimko z „Ferdydurke”**
Likwidacja gimnazjów np. była wynikiem nostalgii (m.in. Jarosława Kaczyńskiego) za „prawdziwym liceum”, którym rzekomo była szkoła średnia w PRL.
Po co największy polski portal informacyjny wylewa ściek „opinii” na swoje łamy? I promuje kołtuństwo, jeśli wolno użyć starego terminu na określenie ludzi o poglądach zacofanych, nietolerancyjnych, wyznających przesądy i zabobony (pisał o „strasznych mieszczanach” Tuwim: „Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą, / Że deszcz, że drogo, że to, że tamto./ Trochę pochodzą, trochę posiedzą,/ I wszystko widmo. I wszystko fantom”).
A może to głupie pytanie? Przecież taki materiał będzie się lepiej klikał, a obelgi go wypozycjonują.
Dla PiS i Konfederacji nowe podejście do nauki polskiego i do lektur to podwójna okazja do ataku: za zdradę narodu i za poluzowanie wymogów.
Mateusz Morawiecki, w środę na X: „Wiele można wybaczyć lekkomyślnym politykom, ale systemowego odmóżdżania, które chce zafundować młodym Polakom Barbara Nowacka, wybaczyć nie można”.
Dominik Mazur z Konfederacji, lider narodowców w Gdańsku, menedżer i harcmistrz: „Nowacka właśnie odcina młode pokolenie od polskiej literatury, od fundamentów naszej kultury. To nie reforma, to planowe ogłupianie i wykorzenianie dzieci z polskości”.
Marek Surmacz, b. doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wiceminister w rządzie PiS-LPR-Samoobrony: „Matołectwo w powszechnym nauczaniu postępuje”.
Daruję wam więcej cytatów, ale nie sposób pominąć wpisu b. ambasadora w Izraelu i USA Marka Magierowskiego („Trzeba zatrzymać to szaleństwo”) z ekscentrycznym dopiskiem: „Spośród kilkudziesięciu lektur, które musiałem przeczytać za młodu, utkwiła mi w pamięci jedna. Ta, której jako jedynej NIE PRZECZYTAŁEM (nie zdradzę tytułu, bo spaliłbym się ze wstydu)”.
Nasuwa się pytanie, czemu Magierowski po prostu nie przeczyta sobie dziś tamtej lektury i zajmie się innymi tematami.
W rządzie się zakotłowało, najwyraźniej ogłoszono alert. Można być pewnym, że premier Tusk miał w tym swój udział.
W środę o 14:12 głos zabiera rzecznik rządu.
O 15:01 ministra Nowacka: „Co się zmienia w kanonie lektur? Nic. Propozycje ekspertów, nawet te najbardziej emocjonujące, pozostają propozycjami ekspertów, a nie działaniem MEN”.
Na stronach MEN ukazuje się plakat:
MEN wyjaśnia PAP, że IBE nie przekazał jeszcze swojej propozycji. I dalej przynajmniej merytorycznie, choć koślawym urzędniczym językiem: „Nie jest prawdą, że eksperci wśród swoich recenzowanych propozycji postulują likwidację obowiązkowości lektur lub całych list lektur, włącznie z kanonem polskiej literatury w klasach IV-VI oraz VII-VIII”.
„Propozycje podstaw programowych zostaną najpierw poddane recenzjom naukowców i praktyków, potem przesłane do MEN w celu dalszej pracy nad nimi oraz poddane przez MEN konsultacjom publicznym, które planowane są na przełom września i października”.
Katarzyna Lubnauer w wp.pl 31 lipca podaje, że eksperci IBE w ramach prac nad nową podstawą programową
„przygotowali jedną z wersji propozycji podstawy programowej z języka polskiego. To nie jest dokument MEN”.
Ministra sugeruje, że są inne wersje (nie ma) i sięga po prawicową narrację: „Już teraz jest dla nas oczywiste, że w szkole musi pozostać kanon polskiej literatury, uwzględniający polski kod kulturowy (...) wszystko to, co buduje tożsamość narodową, jest ważne w dzisiejszych trudnych czasach i co do tego nie mamy żadnych wątpliwości”.
Na koniec Lubnauer nieśmiało wyjaśnia, o co w tym chodzi: „Ważne jest również to – i taka idea przyświeca ekspertom – że młodzi muszą się nauczyć czerpać przyjemność z czytania, a zatem – być może – część wartościowych lektur powinna być wybrana także przez nich”.
Liberalny rząd cierpi na przewlekłą prawicową nerwicę lękową, która utrudnia mu funkcjonowanie. Kiedy prawica „zawyła” na pomysł edukacji zdrowotnej, w tym seksualnej, ministerstwo zgodziło się, że będzie to przedmiot do wyboru (od września 2025).
Rząd Tuska zachowuje się często tak, jakby groziła mu prawicowa „Zemsta” (jako ramota ma zniknąć z podstawy programowej). W odpowiedzi na „patrole obywatelskie” na granicy z Niemcami, rząd wzmocnił wymyśloną przez prawicę bajkę o fali uchodźców odsyłanych do Polski i wprowadził graniczną kontrolę. Kiedy prawica zaniosła się oburzeniem na tytuł gdańskiej wystawy „Nasi chłopcy”, która pokazuje smutną prawdę o młodych Polakach wcielanych do Wehrmachtu (wśród nich był dziadek Donalda Tuska), rzecznik rządu, jak grzeczny chłopiec, który boi się łobuzów z klasy, tłumaczył, że „tytuł tej wystawy jest oczywiście nieakceptowalny i trudno jest mi się zgodzić na tak niefortunne nazwanie ważnego tematu".
Trochę tak, jakby liberałowie uznawali, że dzisiejsza Polska została opanowana bez reszty przez prawicowe stereotypy, więc trzeba działać i komunikować się w ramach takich narracji. Andrzej Leder nazywał to w OKO.press „endeckim ukąszeniem”.
Ministerstwo podjęło się ambitnego zadania przygotowania w ekspresowym tempie nowej podstawy programowej (takie prace zwykle trwają kilka lat). Powierzyło to zadanie Instytutowi Badań Edukacyjnych. Prace toczą się w ramach paradygmatu edukacyjnego, który stawia na autonomię nauczycielską, uczenie umiejętności przydatnych w XXI wieku i kształtowanie świadomych i sprawczych obywateli. Porcja śmiertelnie nudnych i/lub niezrozumiałych dla młodych ludzi lektur to nie jest żaden przekaz „polskiego kodu”, to raczej kontrlekcja patriotyzmu.
Nie mamy niestety poważniejszej wiedzy o czytaniu lektur. W badaniu 315 szóstoklasistów z 10 będzińskich szkół podstawowych, 77 proc. odpowiedziało, że lektury czyta (w tym 82 proc. dziewczynek i 71 proc. chłopców), ale tylko 32 proc., że je lubi (w tym 35 proc. dziewczynek i 30 proc. chłopców).
Stanowisko ekspertów jest przemyślaną propozycją i zadaniem MEN powinna być chyba obrona przekazu, który mieści się w ramach uzgodnionego kierunku reformy, a nie wcielanie się w rolę obrońców polskiego kodu kulturowego przed własnym zespołem roboczym.
Tracimy kolejną okazję, by prawicowej, nacjonalistycznej bzdurze przeciwstawić opowieść o innej edukacji, innym patriotyzmie, innym rozumieniu, czym ma być obcowanie z kulturą. A przede wszystkim o tym, czym może być czytanie książek przez młodych ludzi, o ile w ogóle będą jeszcze czytać.
Jak dowiadujemy się nieoficjalnie, ministerstwo szukając „politycznego” wyjścia z sytuacji, sugeruje, by do podstawy programowej z polskiego dołączyć (choćby dla klas VII-VIII) listę lektur uzupełniających z odpowiednim udziałem „narodowego kanonu”. Podważa to logikę propozycji ekspertek IBE, ale wielkiej krzywdy nie czyni...
W gorzkie tony uderza Dariusz Chętkowski w „Polityce”: „Kinga Białek za wcześnie pochwaliła się wynikami pracy swojego zespołu. Widocznie była dumna z pomysłu luźnego kanonu, czemu się wcale nie dziwię. Nie zdawała sobie sprawy, dla kogo jest ta reforma, więc się pospieszyła. Teraz już wie, że reforma jest dla polityków, a nie dla dzieci. Dlatego politycy nie dopuszczą, aby do szkół weszły zmiany, które nie spodobają się wyborcom”.
Pytamy Kingę Białek o nastroje. „Nasz zespół poczuł się nieco zdezorientowany tym wszystkim – mówi OKO.press. – My przecież ani nie zmniejszamy liczby lektur, ani nie eliminujemy kanonu, zostawiamy tylko szkole więcej wolnej przestrzeni. Ale nikt z ministerstwa się ze mną nie kontaktował, więc zakładam, że nic się nie zmieniło. Do 10 sierpnia mamy oddać naszą propozycję podstawy programowej i zrobimy to. Pracujemy ciężko i wierzymy, że robimy to dla dobra dzieci (żeby chciało im się czytać) i w interesie nauczycieli i nauczycielek (żeby chciało im się pracować)”.
Na zdjęciu głównym ministry edukacji Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka w Sejmie, 10 lipca 2025. Fot. Sławomir Kamiński, Agencja Wyborcza.pl
*Pełna nazwa brzmi Instytut Badań Edukacyjnych – Państwowy Instytut Badawczy
**Lektura obowiązkowa dla klasy III liceum, ale we fragmentach
Edukacja
Katarzyna Lubnauer
Barbara Nowacka
Donald Tusk
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Rząd Donalda Tuska (drugi)
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze