Księgowi i urzędnicy skarbowi nie umieją połapać się w przepisach, a te już są zmieniane. Ministerstwo Finansów z dnia na dzień zmienia prawo w trybie rozporządzenia. Na pełną ocenę efektów reformy jeszcze za wcześnie, ale w PiS panikują już teraz
Przez cały okres rządów PiS nie było chyba jeszcze tak spektakularnej porażki wizerunkowej jak Polski Ład. I to niezależnie od ostatecznego efektu i tego kto zyska, a kto straci.
W tym momencie to trudne do oceny, bo czynników jest wiele, a jednym z istotniejszych jest inflacja. Reforma zaprojektowana jest w ten sposób, że zyskują osoby o niższych dochodach, a akurat dla tej grupy rosnące ceny żywności, benzyny oraz koszty ogrzewania będą najbardziej dotkliwe. Może to wpłynąć na społeczne postrzeganie tych zysków (choć, zauważmy, mniejsze obciążenia podatkowe pozostaną w systemie podatkowym na kolejne lata). Natomiast rzeczywiście w portfelach najmniej zarabiających powinno na koniec stycznia pojawić się więcej gotówki niż rok wcześniej — np. przy pensji minimalnej (3010 zł brutto) to ok. 150 zł netto więcej, co przy takich dochodach nie jest bagatelną kwotą.
Tymczasem PiS przygotował reformę w ten sposób, że wytworzyło się wrażenie odwrotne – że większość na zmianach podatkowych traci. Po części jest to odbicie dominującego nurtu w debacie ekonomicznej. Jej ton narzucają bogatsi, którzy rzeczywiście tracą. Mówił o tym w październiku 2021 roku w wywiadzie z OKO.press dr hab. Michał Myck:
„To może być problem struktury całej reformy. Gdyby zaprojektować ją tak, że większe korzyści miałaby większa rzesza pracujących, to może łatwiej byłoby do niej przekonać szerszą grupę społeczeństwa? Prawdą jest, że wśród pracujących spora grupa zyska, ale te zyski będą stosunkowo niewielkie. A ci, którzy tracą, często stracą stosunkowo dużo. Głos przedsiębiorców wybrzmiał bardzo wyraźnie, na to nałożyła się krytyka ze strony samorządów i ogólnie dyskusja przybrała negatywny charakter”.
Dziś widzimy, że miał rację.
PiS nie przygotował odpowiednio obywateli do reformy, nie wytłumaczył jej tak, by wszyscy ją rozumieli.
Politykom wydawało się, że slajdy, na których napisane jest, że zyskuje 17 milionów Polaków, wystarczą. Nic z tych rzeczy. Reforma podatkowa jest skomplikowana, PiS szykowało ją na szybko, zmieniano ją wielokrotnie i łatano, więc ostatecznie nie wszystkie konsekwencje udało się przewidzieć – jak zamieszanie z formularzem PIT-2.
To dokument, który zwykle składa się w momencie, gdy podejmuje się zatrudnienie w nowym miejscu. Składający potwierdza, że chce, aby przy wyliczaniu jego wynagrodzenia uwzględnić kwotę wolną od podatku. W ten sposób miesięczna pensja jest wyższa. Jeśli PIT-2 nie złożymy, pieniądze te wrócą do nas w rozliczeniu rocznym. Dotychczas nie był to duży problem, bo kwota zmniejszająca podatek wynosiła 525 złotych, czyli 44 złote miesięcznie. Po tak dużej podwyżce kwoty wolnej, kwota zmniejszająca podatek (17 proc. z kwoty wolnej, czyli 30 tys. zł) wynosi 5100 zł. A to już 425 złotych miesięcznie.
W efekcie ci, którzy zaniedbali wcześniej złożenie PIT-2, otrzymują w styczniu znacząco niższą pensję. Słyszeliśmy dużo o nauczycielach czy policjantach, bo te zawody otrzymują pensję z góry, czyli na początku miesiąca.
Wszystkiego tego można było uniknąć, gdyby był czas na przystosowanie się do zmian, a ktoś w administracji zdążył przygotować kompleksową akcję informacyjną. Nie zrobiono tego. Gdy dodamy niskie zaufanie do tego rządu, szczególnie ze strony zwolenników opozycji, łatwo wytworzyć wrażenie, że Polski Ład to tak naprawdę Polski Wał (to określenie robi karierę w mediach społecznościowych), sposób PiS na oskubanie ciężko pracujących obywateli.
A przecież ze spokojną, fachową oceną faktycznego wpływu Polskiego Ładu na portfele Polaków należałoby poczekać przynajmniej do lutego, gdy wszyscy zobaczą swoje wypłaty. A jeszcze lepiej byłoby poczekać rok i spojrzeć w dane. W obecnym klimacie politycznym nie ma takiej możliwości.
W przypadku recepcji Polskiego Ładu mamy jednak jedną zasadniczą różnicę w porównaniu do podobnych reform z ostatnich lat. Zwykle PiS reagowało spójnie i twardo broniło swoich pomysłów.
Dziś w szeregach partii rządzącej widać panikę.
Cała reforma opiera się na łatach i poprawkach. Było tak od samego początku – łataniem była już ulga dla klasy średniej, która powstała tuż po prezentacji, gdy zorientowano się, że osoby zarabiające niewiele powyżej średniego wynagrodzenia w wyniku zmian w systemie podatkowym otrzymają niższe wynagrodzenia netto.
W tym samym trybie naprawia się teraz kolejne problemy, ale teraz wszystko dzieje się pod presją czasu.
„Niestety w sposób nieprawidłowy wypłacono niższe wynagrodzenia, niż wynika to z obniżonych podatków. Minister Finansów podpisał rozporządzenie, które obliguje, aby w przyszłym tygodniu wypłacono różnice, które wynikają z tego błędu” – mówił na konferencji prasowej 8 stycznia, w środku długiego weekendu rzecznik rządu Piotr Müller.
Dlatego Ministerstwo Finansów wieczorem 7 stycznia poinformowało o rozporządzeniu, do którego należy się stosować od 8 stycznia. Istotą rozporządzenia jest umożliwienie wypłacenia korekty, tam, gdzie pensję wypłacono błędnie.
Zero czasu na adaptację, zrozumienie nowych przepisów.
Do żadnego błędu nie powinno jednak dojść. I nie doszłoby, gdyby przepisy były napisane klarownie i byłby czas na spokojne ich wdrożenie. Kto wie, jakie jeszcze błędy znajdą urzędnicy i księgowi? Czy praca ministra finansów będzie teraz polegała na wydawaniu rozporządzeń porządkujących swoją własną reformę?
Szczególnie, że eksperci są zgodni – nie powinno się tego załatwiać za pomocą rozporządzenia.
„Nie można w drodze rozporządzenia zmienić zasad poboru zaliczki i obowiązku jej wpłaty. Można było zmienić, co najwyżej termin, czyli np. zamiast 20. następnego miesiąca na inny miesiąc.
Nie można jednak nakazać płatnikowi, aby nie wykonał obowiązku ustawowego.
To jest zwykłe podżeganie do popełnienia przestępstwa” – tłumaczy na łamach prawo.pl profesor Adam Mariański, przewodniczący Krajowej Rady Doradców Podatkowych.
PiS testował ten tryb ustanawiania prawa choćby w przypadku rozporządzeń covidowych. Teraz korzysta z podobnego trybu w panicznym poprawianiu swojej flagowej reformy. Wybór jest oczywisty – poprawianie tego w trybie ustawy trwa, nie można tego zrobić z dnia na dzień. Czyli prawny bałagan naprawia się tak, że się do tego bałaganu dokłada.
Kolejną styczniowa łatkę przygotowano dla emerytów.
Około 400 tys. emerytów w związku z nowymi przepisami otrzymało niższe świadczenia. Dla emerytów nie stosuje się ulgi dla klasy średniej, więc emeryci ze świadczeniem większym niż 5,7 tys. zł brutto, według ustawy, powinni otrzymywać niższe wypłaty netto.
Dlaczego pracowników i emerytów o tych samych dochodach traktuje się inaczej? Nikt nad tym pytaniem w rządzie nie pochylił się aż do momentu, gdy emeryci z wyższymi świadczeniami dostali niższe przelewy.
„Wdrożymy rozwiązanie, dzięki któremu reforma Polskiego Ładu będzie neutralna dla osób z emeryturą do 12 800 zł brutto” – mówił w piątek 7 stycznia minister finansów Tadeusz Kościński.
Dlaczego nie zajęto się tym wcześniej, skoro natychmiast po wejściu w życie okazuje się, że to jednak nie jest dobre rozwiązanie? Nie wiadomo.
Było to dużo łatwiejsze do przewidzenia niż bałagan z formularzami PIT-2. Nasz dziennikarz Sławomir Zagórski pisał dokładnie o tym w swoim felietonie z maja 2021 pod tytułem „Nie godzę się na obcięcie emerytury, pracowałem na nią całe życie. Taki to Polski Ład?”. Czyli było ponad pół roku, aby skorygować najpierw projekt a potem same przepisy. Nikt tego nie zrobił, a teraz będziemy mieli kolejną łatkę na szybko.
Urzędy skarbowe i księgowi mają problemy z interpretacją nowych przepisów. To zupełnie oczywiste, że w poważnym państwie ze sprawną administracją taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Należało zastosować odpowiednio długie vacatio legis. W tym czasie organizować szkolenia dla tych, którzy te przepisy będą wdrażać, i sprawdzić, czy dla wszystkich są one jasne. Zamiast tego mieliśmy ekspresowy tryb prac i wejście w życie jak najszybciej.
Efektem jest na przykład list Międzyzakładowego Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa w Krajowej Administracji Skarbowej.
"Jako wysoko wykwalifikowani pracownicy urzędów skarbowych z całej Polski jesteśmy oburzeni i głęboko zaniepokojeni tym, co się dzieje wokół reformy podatkowej zwanej Polskim Ładem.
Reforma została przygotowana pośpiesznie, z bardzo krótkim vacatio legis i bez odpowiedniego przygotowania państwa do jej wdrożenia. Również pracownicy Krajowej Administracji Skarbowej nie byli z wyprzedzeniem informowani o obowiązującej wykładni nowych rozwiązań podatkowych” – pisze przewodnicząca Związkowej Alternatywy w KAS Agata Jagodzińska w liście do premiera Morawieckiego i ministra finansów Tadeusza Kościńskiego.
Dodaje: „Jako profesjonalni pracownicy Urzędów Skarbowych nie jesteśmy w stanie z pełnym przekonaniem informować obywateli o nowych rozwiązaniach Polskiego Ładu, skoro najwyżsi przedstawiciele rządu nie są przekonani jak je interpretować i jaki będzie ich ostateczny kształt".
I podkreśla – pracownicy Urzędów Skarbowych w żadnym stopniu nie są odpowiedzialni za problemy z reformą, a to oni ponoszą teraz konsekwencje legislacyjnego bałaganu.
W czwartek 6 stycznia pisaliśmy, że rządową infolinię dla obywateli w sprawie Polskiego Ładu obsługiwało kilkanaście osób i blokowała się ona przy stu połączeniach. Po raz kolejny nikt nie przewidział, że potrzeba znacznie więcej.
Ministerstwo Finansów wpadło więc na kolejny pomysł, który niestety znów wygląda na paniczny i desperacki. W sobotę 8 stycznia MF zorganizowało livechat dla księgowych, na którym eksperci ministerstwa i Krajowej Administracji Skarbowej odpowiadali na pytania związane z Polskim Ładem. Eksperci na pytania odpowiadali… od 18:00 do 23:00. Czas trwania akcji wydłużono potem do północy. A w niedzielę 9 stycznia od 10:00 do 18:00. Skoro długość trwania czatu wydłużono, to chętnych było dużo.
A skoro tak, to łatwo wyobrazić sobie frustrację księgowych, którzy chcą uzyskać odpowiedzi na podstawowe pytania, ale muszą na nie czekać w sobotę późnym wieczorem.
Dlaczego nie można było tego zorganizować wcześniej? Poza tym: kto z zainteresowanych wiedział o tej możliwości, skoro wymyślono ją w ostatniej chwili? Nie każdy księgowy korzysta z Twittera.
Cały ten bałagan prowadzi do niespodziewanych skutków politycznych: politycy PiS zaczynają przepraszać.
„Za to wszystko przepraszam, to nie powinno mieć miejsca” – mówił w opublikowanym 7 stycznia podcaście premier Mateusz Morawiecki o problemach z niższymi wypłatami za styczeń.
Od słowa „przepraszam” zaczęła swój udział w programie „Kawa na Ławę” w TVN24 europosłanka PiS Anna Zalewska.
Tłumaczenie ze strony PiS jest proste – „przy tak dużych zmianach zawsze zdarzają się kłopoty” – to Anna Zalewska.
"My błędy popełniamy, jak każdy człowiek, ale umiemy je skorygować, wycofać się z błędnych poczynań, przeprosić" – mówi z kolei Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”, który ukarze się w poniedziałek 10 stycznia.
To zaskakujące, bo politycy PiS zwykle za problemy i afery nie przepraszają.
Słyszymy wówczas raczej zrzucanie winy na opozycję, Donalda Tuska lub Unię Europejską lub odwracanie kota ogonem i tłumaczenie, że żadnych afer i problemów nie ma. To element strategii, który zasadza się na założeniu, że przeprosiny to okazywanie słabości. W przypadku Polskiego Ładu w PiS ewidentnie jednak uznano, że bez przeprosin się nie obędzie.
Zamieszanie to też pretekst do politycznych przepychanek wewnątrz rządu.
"Nowy Ład to sztandarowy projekt Premiera Mateusza Morawieckiego. Zapewniał nas, że program został pieczołowicie przygotowany przez jego najlepszych ekspertów. Dlatego jesteśmy obecną sytuacją zaskoczeni i liczymy, że sprawa szybko się wyjaśni" – powiedział minister sprawiedliwości i lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro w wywiadzie dla poniedziałkowej "Rzeczpospolitej".
To z pewnością element gry, która toczy się między PiS a SP, o której pisał w OKO.press Witold Głowacki. Zbigniew Ziobro zyskał mocny argument – za Polski Ład odpowiedzialne jest PiS, Mateusz Morawiecki i Ministerstwo Finansów. I kłopoty z wdrożeniem programu idą na ich konto.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze