0:00
0:00

0:00

"SLAPP-y? Sprawa sądowa to tylko taka wisienka na torcie, utrwalacz hejtu. I w sumie to przeżyć najłatwiej. Bycia w sądzie człowiek się uczy" - mówi Bart Staszewski, współorganizator Marszu Równości w Lublinie, autor projektu “Strefy” piętnującego samorządy, które przyjęły homofobiczne uchwały anty-LGBT.

Dostałem szybką lekcję dorastania. Żyłem wcześniej w swojej bańce, w miarę komfortowo – teraz nauczyłem się pokory, zaznałem strachu, nauczyłem się nieufności do ludzi. Myślę o podsłuchach, rozumiem, że służby mogą to zrobić. Wiem, że policjanci mogą przyjść o 06:00 rano.

Druga rozmowa w serii "Na celowniku" o "SLAPPach po polsku" - czyli systematycznych prześladowaniach aktywistów, nie tylko przy pomocy działań policyjnych i prokuratorskich. Wcześniej publikowaliśmy tekst o Elżbiecie Podleśnej.

Mały człowiek i wielki prokurator (nawiązanie do postaci z Władcy Pieścienia, Froda i Szeloby)
Mały człowiek i wielki prokurator (nawiązanie do postaci z Władcy Pieścienia, Froda i Szeloby)

„Na celowniku" to pilotażowy projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji RAFTO, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, Rzecznikiem Praw Obywatelskich w latach 2015-2021. Ma na celu naświetlenie i zdiagnozowanie zjawiska nękania osób zabierających głos w interesie publicznym w Polsce. Rozmawiamy z osobami, które znalazły się "na celowniku" władz, a także z prawniczkami, badaczami, specjalistkami do spraw komunikacji. Materiały będziemy publikować od sierpnia do grudnia 2021 roku. Przeczytajcie więcej:

Przeczytaj także:

Bart Staszewski przejechał w tym roku na sprawy sądowe po Polsce 3 212 km, 50 godzin spędził w samochodzie. Zrzucił 10 kilo. "Nie, ja się nie poddam" - mówi.

Sprawy o wykroczenia są już zakończone uniewinnieniem albo umorzeniem. Sprawy o naruszenie dóbr osobistych, wytaczane przez gminy wspierane przez prawicowe organizacje, dopiero się rozkręcają.

Urodzony w 1990 roku Bart Staszewski jest współzałożycielem stowarzyszenia Marsz Równości w Lublinie oraz Miłość Nie Wyklucza, a także twórcą filmu dokumentalnego Artykuł osiemnasty (2017; chodzi o art. 18 Konstytucji RP o ochronie małżeństwa, interpretowany przez prawicę jako wyłączność dla związków hetero — red.). Konsekwentnie walczy z wykluczaniem społeczności LGBT. To jego po Marszu Równości 2018 w Częstochowie ówczesny minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński chciał ścigać za Orła na tęczowej fladze. Jest jednak przede wszystkim znany jako autor projektu „Strefy”, czyli „znaku drogowego” - „Strefa wolna od LGBT", który w ramach akcji artystyczno-społecznej stawiał i fotografował w miejscowościach, gdzie samorządy przyjęły uchwały dyskryminacyjne wobec współobywateli LGBT.

We wrześniu 2020 został wybrany przez Obama Foundation do udziału w Programie Liderzy: Europa 2020 jako jeden z 35 wschodzących liderów działających w sektorze publicznym, pozarządowym lub prywatnym na rzecz dobra wspólnego.

W lutym 2021 jego nazwisko znalazło się na liście Time 100 Next 2021 – stu najbardziej wpływowych ludzi kształtujących przyszłość, publikowanej przez amerykański magazyn "Time".

Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Ma pan sprawy w sądzie, jest pan ofiarą hejtu i zorganizowanej kampanii nienawiści. Czy brał pan to pod uwagę, kiedy ruszał pan z akcją „stref wolnych od…”

Bart Staszewski: Nie, oczywiście, że nie. Zdawałem sobie sprawę, że taka akcja będzie wymagała zaangażowania, że będą wrogie komentarze, że trzeba będzie to czytać, odpowiadać. Miałem przedsmak, kiedy za Orła na tęczowej fladze pogroził mi w mediach ówczesny szef MSWiA Joachim Brudziński. Przez chwilę nie czułem się z tym dobrze. Ale sprawa się rozeszła.

Społeczność LGBT od lat przyzwyczajona jest do hejtu, ale od kilku lat w ten hejt włączyli się najważniejsi politycy.

To, że zaczęliśmy się bronić, mogło budzić u nich zdziwienie. Taki szok poznawczy, że ofiara przestaje znosić obelgi w milczeniu – przecież lżyli nas tyle razy.

Reakcja na moje tablice ze „Strefami wolnymi od” (opublikowane w styczniu 2020) przeszła jakiekolwiek wyobrażenie. Bo te samorządowe uchwały o strefach „wolnych od” miały polaryzować społeczeństwo w korzystny dla polityków prawicowych sposób, wskazując wroga. Moje tablice pokazały dosadnie prawdziwe znaczenie tych uchwał.

Oczywiście dziś ci samorządowcy bronią, że się oni nikogo nie dyskryminują. Ale te uchwały mówią niemal wprost: „Nie chcemy u siebie osób LGBT”, „nie chcemy was widzieć, możecie nawet tu mieszkać, ale nie pokazujcie, że tu jesteście, nie pokazujcie, że jesteście LGBT”. To nie walka z wydumaną ideologią, ale z prawdziwymi ludźmi, którzy tam mieszkają. Stąd mój znak. Zresztą na początku oni sami nie mieli problemu z określeniem „strefa wolna od LGBT”. Tak o tych samorządach mówiły media, w tym media prawicowe. Dopiero jak opinia publiczna, zwłaszcza zagraniczna, zaczęła krytykować te uchwały, zaczęli odwracać kota ogonem i mówić, że żadnych stref nie ma. Że to tylko aktywiści sobie wymyślili problem. Jak pojawiły się prawdziwe, realne koszty ogłaszania się „strefami wolnymi od” - niepochlebne artykuły, zablokowanie Funduszy Norweskich, zrywanie umów przez miasta partnerskie na Zachodzie, to wtedy zaczęło ich to uwierać…

I wtedy zaczął się kontratak.

Czyli?

Przede wszystkim hejterski. Wykorzystanie trolli, mediów prawicowych i telewizji, a nawet agencji PAP. Wykorzystanie braku mechanizmów chroniących aktywistów przed atakami w mediach społecznościowych. Wykorzystanie słabości tradycyjnych mediów, które publikują dostarczone materiały bez komentarza drugiej strony. Same procesy sądowe typu SLAPP tylko te zjawiska utrwalają i nie pozwalają im zgasnąć.

Wszystko miało swoje etapy.

Pierwszy polegał na odwróceniu kota ogonem i zrobieniu ze mnie – w sensie dosłownym – kłamcy. Ja, który pokazałem, jak się rzeczy mają, miałem się stać oszustem.

To się działo gdzieś tak od połowy 2020 roku. Na początku nie zwracałem na to większej uwagi. Ale po jakimś czasie okazało się, jak jest skuteczne: te setki ohydnych grafik z napisem „kłamca”, „oszust”. Łapanie za słowa… Jestem aktywistą, komentuję rzeczywistość w mediach społecznościowych, ale nie byłem osobą publiczną, nie jestem politykiem. A tu każdy mój komentarz spotykał się z odpowiedzią prawicowych mediów i publicystów, wyciągano mi każdą nieścisłość, niedopowiedzenie (kiedy np. skomentowałem na gorąco zatrzymywanie Margot w sierpniu 2020, nie wiedząc jeszcze, za co jest zatrzymywana). Nic mi nie było wolno, bo trwało polowanie. Za każdy ostrzejszy wpis grożono mi pozwami. Każdy błąd i nieścisłość była dowodem, że „kłamię”.

To się musiało zacząć po mojej wizycie u prezydenta Dudy w czerwcu 2020, któremu - po jego komentarzu, że „LGBT to nie są ludzie” - zaniosłem fotografie ofiar nienawiści wobec osób LGBT+.

Potem ruszyła lawina.

We wrześniu 2020 działał już pełen cykl: komentarz polityka Zjednoczonej Prawicy lub prawnika Ordo Iuris pod moim wpisem był powielany przez prawicowe media i TVP, które czyniły mnie rozpoznawalnym, a potem do akcji wchodziły trolle. Proszę zwrócić uwagę: przed taką kampanią nie można się bronić. Zgłaszanie takich postów to jak walka z wiatrakami.

W międzyczasie stałem się też „facetem z balkonu”. W czasie marszu ONR z okazji Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 2020 roku na balkonie jednej z kamienic siedział na tle flagi tęczowej mężczyzna w slipkach. W internecie pojawiło się mnóstwo fejków, że to ja. Pojawiły się komentarze w tylu „Staszewski to facet z balkonu, trzeba go namierzyć”. A to przecież realne groźby.

We wrześniu 2020 konto twitterowe Supermeming publikuje ohydny mem: moje zdjęcie wklejone jest w znak zakazu z podpisem „pedofil”. To było tak straszne, że nawet szef Reduty Dobrego Imienia Maciej Świrski zaprotestował. Grafikę usunięto. Ale nie zniknęła. Może być kolportowana na wewnętrznych forach, gdzie trolle uzyskują kontent. Bo co chwilę pojawia się to znowu.

Niedawno podaje ten obrazek @KastaWatch, konto łączone z Ministerstwem Sprawiedliwości.

Pojawiają się kolejne obrzydliwe memy – np. moje zdjęcia wklejane do obrazków z parad w Niemczech. Na to nie reaguje ani Facebook ani Twitter. Ich zdaniem to nie narusza reguł tych mediów. Piszę skargę do Twittera, co chwilę muszę skanować im dowód osobisty, by potwierdzać, że ja to ja. A na koniec i tak stwierdzają, że treści na mój temat „nie naruszają reguł”. To jak mam się bronić?

Pozostają żmudne narzędzia prawne. Ale w stosunku do anonimowych trolli właściwie nieskuteczne. Ustalenie, kto faktycznie za tym stoi, jest niemal niemożliwe, a na pewno wymagałoby mnóstwo czasu – a ja już tego czasu nie mam. I trzeba by reagować natychmiast, cały czas śledzić sieć.

Jak wygląda proces nękania sprawami w sądach? Ile ich jest?

Przede wszystkim mam dwa rodzaje spraw. Jedno to są wykroczenia. Byłem wielokrotnie przesłuchiwany na policji w sprawie mojego znaku pod zarzutem naruszenia różnych przepisów o ruchu drogowym czy kodeksu wykroczeń. Z tego kilka spraw trafiło do sądu i jak na razie wszystkie wygrałem. Problem polega na tym, że choć moja obecność w sądzie nie jest obowiązkowa, to jednak wolę jechać na miejsce. Bo każda nieobecność zmniejsza szanse na dobre rozstrzygnięcie. Sąd przecież może chcieć zadać pytanie, poznać moją wersję wydarzeń, poznać kontekst mojego działania. Inaczej będzie orzekał tylko na tym, co dostał z policji.

Tak więc przejechałem - jak policzyłem - 3 212 km. Raz się sądowi zdarzyło, że zapomniał powiadomić o odłożeniu rozprawy. To się przejechaliśmy na darmo. 6 godzin w jedną stronę.

Ale sprawy sądowe nie są takie straszne. Tego się można nauczyć. Pierwszy raz byłem w sądzie w związku z zakazem dla Marszu Równości w Lublinie w 2018 roku. To, owszem, było przeżycie. Ale przyjechał tam RPO Adam Bodnar. Stanął za nami – i od tej pory wiem, że to da się przeżyć.

Mężczyzna stoi otoczony przez dziennikarzy, za nim drugi mężczyzna
Gorsze jest co innego. To wysłuchiwanie godzinami w sądzie wywodów drugiej strony, że się jest dewiantem. I konieczność dowodzenia, że homoseksualizm nie jest tożsamy z pedofilią.

Jeszcze w 2018 roku pozwałem lubelskiego radnego Tomasza Pituchę za to, co powiedział o naszym marszu: że promuje homoseksualizm i pedofilię. Ostatecznie przegrał, ma wpłacić 5 tys. zł na Stowarzyszenie Marsz Równości w Lublinie (nie wpłacił, musimy pójść z tym do komornika). Ale w czasie procesu musiałem dowodzić, że nie popieram pedofilii. To, że coś takiego trzeba udowadniać w polskim sądzie… To tak jakby Żyd miał się przed sądem tłumaczyć, że nie zabija dzieci na macę i nie jest pełen nienawiści do Polski…

A jednak coś takiego jest w Polsce możliwe. To obciąża psychicznie.

Oprócz spraw o wykroczenia mam też trzy sprawy o naruszenie dóbr osobistych, wytoczone przez gminy, które przyjęły uchwały o „strefach wolnych”, ale poczuły się zniesławione moimi zdjęciami. Zresztą pytanie, na ile się poczuły, a na ile zostały do tego namówione przez Redutę Dobrego Imienia, która wspiera gminy w tych sprawach, a przy okazji robi zbiórki na te pozwy…

Zakrzówek, Niebylec, Tuszów.

Oczywiście o tych pozwach szeroko rozpisywały się prawicowe media, z TVP Info na czele. Ba, materiały na ten temat pojawiły się nawet w głównym wydaniu „Wiadomości” i „Panoramy”. Oczywiście stawiając mnie w bardzo niekorzystnym świetle. Bo o to w tym chodzi. Nie wierzę, że oni wierzą w zwycięstwo. Te pozwy to kpina. Jestem przekonany, że ci, którzy namówili gminy do pozwania mnie, zrobili to ze świadomością, że w końcu przegrają. Ale im nie chodzi o to, żeby wygrać. Chodzi o to, żeby mnie przemęczyć, zabrać czas, pokazać innym, że walka z homofobią kosztuje. A przecież nie każdy ma możliwość obrony, więc istotny jest też ten efekt mrożący: „nie podskakuj, bo będziesz miał kłopoty”.

Jak się Pan czuł w tych procesach? Jakie koszty Pan poniósł?

Po fali hejtu proces sądowy nie jest już wielkim problemem emocjonalnym. Ale wciąż obciąża. Zabiera czas. Po rozprawie jestem zmęczony, nie pracuję wydajnie. Trudno też zaplanować swoje działania, jeśli czekają cię rozprawy w kilku sądach. A przecież żaden z tych procesów na jednej rozprawie się nie skończy.

Jak nie pojawiłem się na pierwszej, technicznej rozprawie w jednej ze spraw, to od razu prawicowe media mnie zaatakowały, że nie stawiłem się w sądzie. Nie miało dla nich znaczenia, że nie miałem obowiązku, że byli moi pełnomocnicy i wszystko poszło sprawnie. Chodziło tylko o wywołanie wrażenia, że robię coś złego, utrudniam działanie sądu...

To są też realne koszty finansowe. Jak na razie za obronę w tych sprawach z gminami wydałem ponad 20 tysięcy. A to dopiero początek, bo przecież te sprawy jeszcze się realnie nie zaczęły.

A jak wygram w pierwszej instancji, to podejrzewam, że oni apelować będą aż do skutku. Ich stać. Ja muszę sam znaleźć środki na swoją obronę. Na szczęście mam wsparcie społeczności - na razie udaje mi się pozyskiwać środki na obronę dzięki zbiórkom. W sprawach wykroczeniowych pomaga mi z kolei Kampania Przeciw Homofobii, która zapewniła mi pomoc prawną.

Jak SLAPP wpłynął na Pana życie? Jak reaguje otoczenie?

Od bliskich mam wsparcie, ale trochę się wyizolowałem. Ludzie mają wakacje, psy, życie towarzyskie – ja na wakacje nie mogę za bardzo wyjechać, bo może przyjść zawiadomienie z sądu. A terminów trzeba pilnować.

I powoli sprawa, w którą się zaangażowałem, staje się istotą mojego życia. Ale wiem jedno: kiedy zaczyna się hejt, trzeba umieć o tym opowiedzieć głośno. Ludzie wtedy wspierają.

Bo wspierają mnie ludzie, których nawet nie znam, albo znam słabo. Prawda jest też taka, że ci, z którymi nie łączy mnie aktywizm, odpadają. Nie mamy wspólnych tematów.

Co się zmieniło? Nie jestem już spontanicznym użytkownikiem internetu – nie mogę komentować wszystkiego, muszę uważać, by nie dać się wciągnąć. A i tak większość pułapek jest nie do uniknięcia: jeśli skomentuję jakiś niesprawiedliwy zarzut, to źle, jeśli pominę milczeniem, to się przyznaję do winy. Błędne koło… A przecież nie mam biura prasowego.

Były czasy, kiedy prawicowe media poświęcały mi po kilka artykułów tygodniowo. Samo TVP Info potrafiło zrobić trzy jednego dnia. Tego samego dnia pojawiał się np. obrzydliwe zmanipulowany materiał o mnie w „Panoramie” na TVP 2, a godzinę później w „Wiadomościach” na TVP 1. Liberalne media milczały.

We wrześniu 2020 roku bałem się wychodzić z domu z powodu „Wiadomości” TVP i okładek prawicowych gazet. Ale rosłem w siłę, bo rozumiałem, że TAK mnie się boją. Z drugiej strony nie mam immunitetu, nie mam prawa do policyjnej ochrony.

Teraz, kiedy można było zdjąć maseczkę, to nie przywitałem tego z taką ulgą, jak inni. Bo ludzie mnie rozpoznają. Jak na razie głównie ci dla mnie życzliwi.

Nie ma Pan dość?

Jestem, albo lepiej, zostałem buntownikiem.

Dostałem szybką lekcję dorastania. Żyłem wcześniej w swojej bańce, w miarę komfortowo – teraz nauczyłem się pokory, zaznałem strachu, nauczyłem się nieufności do ludzi. Myślę o podsłuchach, rozumiem, że służby mogą to zrobić. Wiem, że policjanci mogą przyjść o 06:00 rano.

Na część komentarzy się uodporniłem. Hejterzy mają potrzebę wyrzygania się – a normalni ludzie, jeśli zostawią znak życia, to nie w formie komentarza, ale najwyżej lajka. Reaguję wtedy, kiedy widać, że komentarz napisał prawdziwy człowiek. Bo wtedy wiem, że żyję. Że nie straciłem czucia.

Gdyby chciał Pan pomóc osobie w podobnej sytuacji, co by Pan zrobił?

Po pierwsze - działaj świadomie. Sprawdź konsekwencje prawne swoich działań, wiedz, na co możesz sobie pozwolić i co ryzykujesz.

Po drugie - trzeba się bronić przed wypaleniem. Czasem trzeba odpuścić. Odpocząć.

I po trzecie, powiedziałbym: nie jesteś sam/a. Mnóstwo ludzi i organizacji może pomóc i nie bój się tej pomocy i wsparcia szukać.

W cyklu "Na celowniku" publikujemy serię rozmów z aktywistami, prawnikami i naukowcami zajmującymi się zjawiskiem SLAPP. Zbieramy też informacje o SLAPPach. Możesz do nas dołączyć.

  • Jeśli grożą Ci konsekwencje prawne z powodu Twojej aktywności publicznej, daj nam znać.
  • Jeśli jesteś pełnomocnikiem prawnym osoby szykanowanej z powodu aktywności publicznej, skontaktuj się z nami.
  • Jeśli jesteś członkiem rodziny, przyjacielem, znajomym osoby nękanej przez władze i widzisz rzeczy, które Cię niepokoją – odezwij się.

Razem możemy nie tylko opisać to, co się dzieje, ale znaleźć sposoby niesienia pomocy.

* Projekt 'Eye on SLAPPs in Poland' / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.

Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 roku w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.

Nad projektem "Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.

Projekt koordynują Anna Wójcik i Agnieszka Jędrzejczyk.

Projekt prowadzimy w interesie publicznym, dlatego ze zgromadzonych w jego ramach materiałów można swobodnie korzystać pod warunkiem wskazania źródła.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze