Pozamykane niezależne media, drakońskie wyroki zapadające w procesach politycznych, rosyjscy wojskowi na ulicach niektórych miast – tak wygląda krajobraz Białorusi trzy lata po największych w historii tego kraju protestach. Kiedy przyjdą zmiany, o które walczyli Białorusini?
Do 2020 roku Łukaszenka fałszował wybory regularnie, poza pierwszymi w 1994 roku, które wygrał uczciwie. Niektórzy eksperci są przekonani, że nawet jeśli Alaksandr Łukaszenka by ich nie fałszował, i tak by je wygrywał. W 2020 roku sytuacja była jednak inna – społeczeństwo było zmęczone rządami wiecznego prezydenta, pojawiła się klasa średnia, która chciała nie tylko zarabiać, ale mieszkać w kraju, którego nie musi się wstydzić. W dodatku pandemia koronawirusa pokazała pogardę dyktatora dla Białorusinów, którym radził, aby leczyli się kieliszkiem wódki i jazdą na traktorze. W związku ze złą sytuacją w niektórych placówkach medycznych, społeczeństwo zaczęło się samoorganizować i pomagać, a czasem nawet zastępować państwo w walce z pandemią.
Co jednak najważniejsze, pojawiła się prawdziwa alternatywa polityczna. Wreszcie Białorusini mogli zobaczyć, że na scenie są nie tylko wieczni opozycjoniści żyjący w swoim świecie białoruskich idei narodowych, ale także nowe twarze, które są gotowe zmienić ich kraj na bardziej nowoczesny, bez sowieckiego sznytu i naprawdę troszczący się o swoich obywateli. Chodzi przede wszystkim o bankiera Wiktara Babrykę oraz blogera Serhija Cichanouskiego. Obydwaj zostali jednak zatrzymani przed wyborami, a już po nich skazani na kary więzienia w procesach politycznych (odpowiednio 14 i 18 lat kolonii karnej).
Zamiast tego ostatniego w wyborach wystartowała jego żona Swiatłana Cichanouskaja, z wykształcenia anglistka, która w ostatnich latach zajmowała się domem. Wraz z żoną kolejnego niedopuszczonego do wyborów polityka Walerego Capkały, Weraniką i współpracowniczką Wiktara Babaryki Maryją Kalesnikawą zaczęły objeżdżać Białoruś i występować na wiecach. Ich energia była wówczas ogromna, przychodziły tysiące ludzi, głównie przedstawiciele klasy średniej, ale też młodzież i starsze osoby.
Na wiecach i późniejszych protestach brzmiała piosenka Wiktora Coja i zespołu Kino „Zmian”, z refrenem „Zmiany, czekamy na zmiany”.
W tekście zmiany mają przyjść z zewnątrz, a na Białorusi ludzie wzięli sprawy w swoje ręce. Co gorsza, piosenka zawiera złowieszczą przepowiednię:
Papierosy w rękach, herbata na stole – tak zamyka się krąg.
I nagle boimy się zmieniać cokolwiek.
Łukaszenka na to właśnie liczył i ignorował Cichanouską. Poza tym, w jego postrzeganiu świata nie istnieje scenariusz, aby kobieta, gospodyni domowa, usunęła ze stanowiska tak wytrawnego gracza. Dla Łukaszenki miejsce kobiet jest w domu, mają „smażyć kotlety”, jak radził Cichanouskiej, a nie pchać się do polityki. Jeśli już mają odgrywać jakąś rolę, to raczej oddanych jemu urzędniczek państwowych, jak Natalla Kaczanawa, przewodnicząca Rady Republiki, wyższej izby parlamentu.
9 sierpnia Białorusini poszli tłumnie głosować w wyborach prezydenckich. Oficjalne dane mówiły o tym, że Alaksandr Łukaszenka zdobył 80 procent głosów. Na Białorusi nikt nie prowadził profesjonalnych sondaży przed lokalami wyborczymi (exit–polls), te, które organizowano w internecie czy przed lokalami wyborczymi, były ich namiastkami.
Wiarygodniej wyglądało porównanie protokołów z poszczególnych komisji wyborczych z ostatecznymi wynikami, które zostały otwarcie sfałszowane. Nic nie wskazywało na zwycięstwo Alaksandra Łukaszenki. Wręcz przeciwnie, urzędujący wówczas prezydent przegrał z kretesem.
Rozpoczęły się największe w historii Białorusi protesty, na które władze zareagowały w tradycyjny dla siebie sposób – brutalnością.
Do demonstrantów strzelano, pałowano leżących, dochodziło do masowych aresztowań połączonych z torturami. Kilka osób zginęło. Swiatłanę Cichanouską zmuszono do wyjazdu z kraju, Maryja Kalesnikawa została porwana przez KGB. Funkcjonariusze próbowali wywieźć ją na Ukrainę, ale porwała paszport, wobec czego trafiła do aresztu.
Kaciaryna Wadanosawa, prezenterka telewizyjna i wykładowczyni muzyki, która brała udział w protestach mówi OKO Press, że wówczas czuła, że to początek zmian w jej kraju.
– Wtedy bardzo wierzyłam, że zwyciężymy, ale nie myślałam, że nastąpi to od razu, a potrzeba na to z 10 lat. Przez ponad 20 lat hodowaliśmy potwora i obalić go bardzo szybko jest niemożliwe, tak mi się wydawało – zaznacza.
Sama w końcu musiała, jak wielu aktywistów, uciekać z kraju. Początkowo na Ukrainę, a potem do Polski.
– Oczywiście nikt nie myślał o wojnie, gdy 3 lata temu chodziliśmy na marsze, nie spaliśmy, nie jedliśmy, nie nadążaliśmy żyć. Nie myśleliśmy też, że będziemy musieli uciekać bez rzeczy, bez planów na przyszłość. Nie można sobie było tego wyobrazić. Ale myślę, że to co przeżyliśmy sprawiło, że jesteśmy mocniejsi – mówi.
Skala represji, do których na Białorusi dochodzi w ostatnich 3 latach jest bezprecedensowa. Obecnie w aresztach, koloniach karnych i więzieniach jest 1496 więźniów politycznych. Wśród nich są na przykład działacz Związku Polaków na Białorusi i dziennikarz Andrzej Poczobut, założyciel i szef Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna, laureat pokojowej nagrody Nobla Aleś Bialacki czy dziennikarka Biełsatu Kaciaryna Andrejewa.
Tylko w czerwcu przybyło 71 nowych więźniów politycznych. 858 osób jest już na wolności: odbyły wyroki, zmieniono im środek zapobiegawczy, bądź zostały ułaskawione.
Wiasna informuje, że ogółem ponad 3400 osób zostało skazanych w procesach politycznych od sierpnia 2020 roku. Oficjalne dane pośrednio to potwierdzają. Pod koniec lutego prokurator generalny Andrej Szwed mówił, że przed sądami stanęło 3645 osób, z tego 2/3 zostało skazanych na pobyt w koloniach karnych i więzieniach.
Represyjna machina wciąż działa. Do śledczych wzywane są osoby, które myślały, że im się upiekło i władze już zapomniały, że 3 lata temu protestowały przeciwko reżimowi Łukaszenki. Chodzi tutaj o zwykłych uczestników manifestacji, a nie aktywistów.
Wicedyrektor Biełsatu Aleksy Dzikawicki podkreśla, że władze są zainteresowane podtrzymywaniem atmosfery strachu z kilku powodów. Po pierwsze, służby mundurowe muszą uzasadnić swoje istnienie, zwiększoną liczebność, a co za tym idzie także finansowanie.
– Muszą pokazać, że są spiski, wrogowie, których trzeba zatrzymywać – dodaje.
Niewykluczone też, że służby mają „plany aresztowań”. To znana praktyka w państwach postsowieckich, która dotyczy nie tylko służb specjalnych, ale też policji czy milicji.
– To jest jak w czasach stalinowskich, mają jakiś plan, który zakłada, że w tym miesiącu trzeba aresztować tyle i tyle osób i osądzić z konkretnych paragrafów. W sytuacji, kiedy setki tysięcy ludzi wyjechało, zatrzymano wszystkie osoby związane z mediami czy polityką, zatrzymuje się po prostu ludzi z łapanki – tłumaczy.
Rozmówca OKO Press zwraca też uwagę, że śledczy mają bardzo dużo materiałów z protestów, które potrzebowały czasu na ich opracowanie. Stąd tak duże opóźnienie represji.
Oczywiście, represjami jest też zainteresowany sam Alaksandr Łukaszenka. Może nie jest to argument politologiczny, a bardziej psychologiczny, ale w 2020 roku przywódca Białorusi wydawał się być w szoku, że ktoś może nie chcieć jego rządów. Było to na przykład widać, gdy przyjechał do Mińskiej Fabryki Traktorów, gdzie robotnicy skandowali: „Odejdź!”.
Zdaniem Aleksego Dzikawickiego, Łukaszenka jest obrażony na społeczeństwo, mści się i je zastrasza, aby zapobiec możliwym ewentualnym protestom. Do nich jest obecnie daleko, ale może pojawić się czynnik, który sprawi, że ludzie wyjdą na ulicę – mówi wicedyrektor Biełsatu.
– Nie daj Boże jego wielki sojusznik Władimir Putin każe mu wysłać na wojnę białoruskie wojsko i Białorusini zaczną wracać z Ukrainy w trumnach. To może być zapalnik, który wywoła kolejne manifestacje – zaznacza.
Dlatego do więzienia trafiają obecnie nawet ci, którzy napisali nieprawomyślny komentarz pod postem na portalu społecznościowym. Tylko w czerwcu, jak raportuje Wiasna, doszło do 560 zatrzymań. Sędziowie wydali wyroki skazujące na areszt w 184 przypadkach.
Więźniowie regularnie są pozbawiani prawa do kontaktów z bliskimi, nie dostarcza im się listów, nie pozwala pisać do rodziny. Wysyłani są też do karcerów, gdzie są izolowani od reszty skazanych. Dochodzi do przypadków tortur, a nawet zgonów więźniów, między innymi z powodu niewystarczającej opieki medycznej. W 2021 roku za kratami zmarł aktywista z Lidy Witold Aszurak, oficjalnie z powodu „zatrzymania akcji serca”. W maju 2023 roku w kolonii karnej w Witebsku zmarł chory na serce bloger Mikałaj Klimowicz. Odsiadywał wyrok 2 lat za karykaturę Łukaszenki.
Najgłośniejszy był jednak inny przypadek. W lipcu w więzieniu w Grodnie zmarł Aleś Puszkin, malarz, który został skazany za swój cykl obrazów „Białoruski opór”, stworzony niemal 10 lat temu. Na jednym z nich znalazł się portret Jauhiena Żychara. Namalowanie białoruskiego partyzanta, który po wojnie, aż do śmierci w 1955 roku, walczył z władzą radziecką, a wcześniej współpracował z III Rzeszą, zostało uznane za „rehabilitację i usprawiedliwianie nazizmu”.
W 2021 roku Aleś Puszkin został zatrzymany, a rok później skazany na 5 lat pozbawienia wolności. 10 lipca trafił nieprzytomny do szpitala w Grodnie. Lekarze nie zdołali go uratować. Jako przyczynę zgonu wskazano zapalenie otrzewnej i sepsę wywołane wrzodami żołądka, które nie były leczone w więzieniu.
Aleś Puszkin był wyjątkową postacią dla Białorusi, można go było z czystym sumieniem nazwać białoruskim artystą. W swojej twórczości czerpał, między innymi, z kultury ludowej, podobnie, jak Kaciaryna Wadanosawa. Obecnie na Białorusi nie ma miejsca dla twórczości inspirowanej miejscową tradycją. Ludowość ogranicza się do tego, co w Polsce nazywamy „cepelią”, a na Białorusi może sprowadzić się do „czarki i szkwarki”, czyli w dosłownym tłumaczeniu „kieliszka i skwarka”.
– To ma swoje korzenie jeszcze w czasach ZSRR, gdy Białorusinom mówiono, że nie mamy kultury, historii, ludowej estetyki, a wszystko na co możemy pretendować to przysłowiowa „czarka i szkwarka”, samowar, łapcie i kokosznik – mówi Wadanosawa.
Doskonale wpisuje się to też w to, jak samych Białorusinów widzi Alaksandr Łukaszenka. Dla niego są oni młodszymi braćmi Rosjan.
Prawdziwa kultura jest właśnie tam, na wschód od Białorusi.
Stąd na oficjalnych uroczystościach państwowych czy na dożynkach na prowincji możemy zobaczyć artystów w strojach będących jeszcze radziecką interpretacją ludowych, a delegacje państwowe witane są tradycyjnym chlebem i solą. Nie ma za tym jednak żadnej głębszej treści poza fasadą.
– Żadna władza autorytarna czy totalitarna nie lubi ludzi, którzy umieją myśleć, odróżniają kulturę od braku kultury czy znają prawdziwą historię. To dla niej niebezpieczne. Dlatego osoby wykształcone, inteligentne są niepożądane – zaznacza Wadanosawa.
Jej zdaniem to jedna z przyczyn trwających na Białorusi represji, które dotykają nauczycieli, wykładowców, pisarzy czy artystów.
Ci, którzy mogą, wybierają emigrację. Białorusini mogą skorzystać na przykład z wiz humanitarnych, które są wydawane przez polskie placówki dyplomatyczne na całym świecie. Zdaniem szefa Białoruskiego Domu w Warszawie Alesia Zarembiuka, Warszawa tutaj pomaga, jak może.
– Wizy humanitarne dają prawo do pracy. Od lipca ubiegłego roku na podstawie wizy humanitarnej, nawet nie mając pracy czy nie studiując, można wystąpić o przedłużenie karty czasowego pobytu o 3 lata – zaznacza.
Nie ma dokładnych liczb mówiących o tym, ilu Białorusinów wyjechało z kraju po 2020 roku. Szacunki wahają się między 100 a 150 tysięcy, czasem nawet przewyższają tę ostatnią liczbę. Jak na ponad 9 milionowy kraj to dość dużo. Szczególnie, że wyjeżdżają najlepiej wykształceni i najbardziej przedsiębiorczy.
Do biznesmenów i sektora IT skierowany jest rządowy program Poland.Business Harbour. Dane Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu za pierwsze półrocze tego roku zaskakują, ponieważ białoruscy inwestorzy znaleźli się na pierwszym miejscu pod względem liczby zrealizowanych projektów inwestycyjnych. Niemcy znajdujący się na drugim miejscu zrealizowali 5, a Białorusini 12. Planują przy tym kolejne projekty o wartości niemal 50 mln euro. Więcej inwestycji w Polsce chcą zrealizować tylko Amerykanie – 35 o wartości sięgającej niemal 3,5 mld euro.
Emigracja znacznie osłabia przy tym samą Białoruś. Doskonale widać to na przykładzie mediów. Liczbę dziennikarzy, którzy wyjechali szacuje się na 400–500 osób. Nie mogli pracować we własnym kraju, ponieważ reżim nie toleruje niezależnych mediów. Na Białorusi obecnie ich po prostu nie ma. Wszystkie redakcje, które informują o tym kraju, mają swoje siedziby poza nim. Radio Swaboda, Biełsat, Zerkało korzystają z informacji przekazywanych nie przez profesjonalnych reporterów, a przez swoich odbiorców, którzy pozostali w kraju.
– Ludzie, którzy przekazują nam informacje, są w głębokim podziemiu – mówi Dzikawicki.
Informacje z Białorusi muszą być dokładnie sprawdzane, ponieważ zdarzają się prowokacje ze strony służb. Prawdziwi informatorzy wiele ryzykują.
Są przy tym takie grupy, jak monitoringowy Biełaruski Hajun, który publikuje wiadomości i zdjęcia dotyczące przemieszczania się wojsk białoruskich, rosyjskich czy ostatnio Grupy Wagnera. Ruchy żołnierzy często były paraliżowane przez „kolejowych partyzantów”, którzy uszkadzali tory bądź przekaźnikowe szafy sterownicze. Ci, których złapano, otrzymali wyroki sięgające 22 lat pozbawienia wolności.
Zarembiuk mówi OKO Press, że w żadnym wypadku nie można stwierdzić, że wszyscy Białorusini pogodzili się z własnym losem.
– Protestowała większość społeczeństwa, która nie była i nie jest za Łukaszenką. Społeczeństwo jest zastraszone, ale też niezadowolone – podkreśla.
Jego zdaniem, zwolennicy reżimu to 20-30 procent mieszkańców Białorusi. Większość nie może wyjechać z kraju. Dlatego też nawet pod represjami w Białorusi powstają sieci oponentów reżimu.
– My nadal pracujemy na Białorusi z ludźmi, którzy działają w podziemiu. Oni dzielą się na radykałów – tych, którzy mają wszystkiego dość i ostrzą noże, żeby w momencie X zadziałać i takich, którzy chcą przeżyć do lepszych czasów. Tworzą struktury poziome i mają polityczne ambicje, przygotowują się do ewentualnych wyborów. Przemiany zaczną się nie w Warszawie, nie w Wilnie, a w Mińsku, Grodnie i Homlu – podsumowuje.
Jego zdaniem, opozycyjne struktury poza granicami Białorusi mają ograniczony wpływ na sytuację w kraju. Obecnie są to przede wszystkim Swiatłana Cichanouskaja i jej biuro w Wilnie oraz Narodowy Zarząd Antykryzysowy, na czele którego stoi przebywający w Warszawie Paweł Łatuszka, były ambasador w Polsce, Francji i Hiszpanii, a także minister kultury.
Na Białorusi nie ma wiarygodnych badań socjologicznych, poparcie dla działaczy opozycji można mierzyć liczbą subskrybentów ich kanałów w Telegramie, najpopularniejszym komunikatorze w krajach byłego ZSRR. Swiatłana Cichanouskaja ma ich 33 tysiące, Paweł Łatuszka trzy razy mniej. Dla porównania, najpopularniejszy białoruski serwis informacyjny Zerkało, obserwuje niemal ćwierć miliona osób.
Paweł Łatuszka przyznaje w rozmowie z OKO Press, że przepaść między opozycją a Białorusinami w kraju istnieje. Nie jest ona jednak duża.
– Komunikujemy się przez portale społecznościowe, mamy odzew od Białorusinów, znamy ich opinie, próbujemy przekazywać informacje, co się dzieje na Białorusi na Zachód, informujemy jakie kroki podejmujemy – zapewnia.
Trzeba przyznać, że Narodowy Zarząd Antykryzysowy jest bardzo aktywny w swoich działaniach na arenie międzynarodowej. Przygotował na przykład raport dotyczący deportacji ponad 2 tysięcy ukraińskich dzieci na Białoruś. Został on przekazany Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu w Hadze oraz Prokuraturze Generalnej w Kijowie.
Ten ostatni krok jest o tyle istotny, że ukraińskie władze nie palą się do nawiązywania ścisłej współpracy z białoruską opozycją przekonując, że niewiele mogą na tym zyskać. Jedyną białoruską siłą, która cieszy się na Ukrainie poważaniem, jest Pułk Kalinowskiego, czyli licząca około 1,5 tysięcy białoruskich ochotników jednostka, walcząca w ramach Legionu Międzynarodowego Ministerstwa Obrony Ukrainy.
Wszyscy eksperci są zgodni co do jednego: jeśli Rosja przegra wojnę, ewentualna zmiana na Kremlu będzie też oznaczać zmiany w Mińsku. Od 24 lutego 2022 roku, kiedy rosyjskie jednostki weszły na Ukrainę także z Białorusi, los Łukaszenki jest nierozerwalnie związany z Putinem. Z Białorusi ostrzeliwano ukraińskie miasta, remontowany jest tam sprzęt wojskowy, produkowana amunicja zabijająca Ukraińców, szkoleni rosyjscy żołnierze. Rosjanie przewieźli do Białorusi broń jądrową, a ostatnio trafili tam najemnicy z Grupy Wagnera.
Aleksy Dzikawicki zaznacza, że reżim w Mińsku i osobiście Łukaszenka nigdy nie był tak bardzo zależny od Moskwy.
– On się nigdy od kremlowskiej smyczy nie uwolni i bardzo łatwo go wymienić na kogoś innego, jeśli choć raz podskoczy. Nikt się za nim nie ujmie, nikt go nie będzie chronił, ani na Białorusi, ani na świecie – dodaje.
Jak podkreśla Paweł Łatuszka,
Łukaszenka jest postrzegany przez większość krajów jako współodpowiedzialny za wojnę.
– Z jednej strony ciąży na nim odpowiedzialność za śmierć, tortury i deportacje protestujących Białorusinów, a z drugiej strony za ofiary wojny w Ukrainie – zaznacza były dyplomata.
Jego zdaniem Łukaszenka zamknął już wszystkie drzwi, poza tymi do Kremla i nie może wrócić do prowadzonej przez lata polityki lawirowania między Zachodem a Rosją.
– Nie ma powrotu do sytuacji sprzed wojny, gdy Łukaszenka wysyłał sygnały, że można siedzieć na dwóch krzesłach – patrzeć na Rosję, otrzymywać środki z tego kraju, a z drugiej wykorzystywać możliwości współpracy z Zachodem. Następuje śmierć polityczna Łukaszenki. Jako polityk na scenie międzynarodowej nie istnieje – dodaje.
Paweł Łatuszka zdaje sobie sprawę, że po lutym 2020 roku uwaga świata jest skupiona na Ukrainie, co jego zdaniem jest w pełni uzasadnione. Niemniej jednak cały czas należy podkreślać, że Białoruś po wygranej Kijowa także musi się zmienić.
– Zachód nie ma strategii, co robić z Białorusią. My walczymy o to, aby ta strategia była aktywna, wspierała podziemie, naszych ochotników w Ukrainie, tworzyła międzynarodową presję. Wszystkie instrumenty, jak sankcje, są w rękach świata zachodniego, nie w naszych – dodaje.
Pytanie tylko, ilu Białorusinów wróci do swojego kraju po ewentualnych zmianach.
Zarembiuk ocenia, że nie będzie to duża liczba.
– Wrócą tylko ci, którzy mają jakieś ambicje polityczne, dziennikarze, działacze z organizacji pozarządowych, ci, którym trzeba coś więcej niż przeciętnemu obywatelowi – zaznacza.
Jego zdaniem, większość tych, którzy wyjechali do Polski, już ułożyła sobie życie.
Nadziei na to, że prześladowani politycznie Białorusini wrócą, nie traci za to reżim w Mińsku. W lutym powołano specjalną „Komisję do spraw rozpatrywania podań obywateli Republiki Białoruś dotyczących dokonanych przez nich naruszeń prawa”. Uchodźcy polityczni mają przyznać się do popełnionego przestępstwa, publicznie przeprosić i wpłacić odszkodowanie. Później teoretycznie mogą wrócić do ojczyzny.
W skład komisji weszły takie postacie, jak prokurator generalny Andrej Szwed czy znany ze słownej agresji propagandysta Ryhor Azaronak. Według białoruskich Cyberpartyzantów, w ciągu 5 miesięcy działalności komisji zgłosiło się 16 osób, z tego 6 było skazanych z artykułów niezwiązanych z polityką.
Białorusini nie mają żadnych podstaw, żeby wierzyć reżimowi. Dopóki w Mińsku rządzi Łukaszenka, może być tylko gorzej.
Na zdjęciu: Białorusini mieszkający w Warszawie i wspierający ich Polacy biorą udział w demonstracji rok po sfałszowanych wyborach, 8 sierpnia 2021 roku. Wojtek RADWAŃSKI / AFP
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Komentarze