0:000:00

0:00

Fundacja Oxfam opublikowała dane na temat rozwarstwienia ekonomicznego na świecie. Wynika z nich, że 82 proc. wygenerowanego w zeszłym roku bogactwa trafiło do najbogatszego 1 proc. osób. Jednocześnie połowa ludzkości, czyli ponad 3,7 miliarda ludzi nie wzbogaciła się w ogóle. A przecież duża część spośród biedniejszej połowy partycypowała w tworzeniu tego bogactwa.

Inne szokujące dane:

  • w ciągu roku dochody przeciętnego pracownika rosły o 2 proc., „przeciętnego” miliardera o 13 proc.
  • Średnio kobiety zarabiały o 23 proc. mniej niż mężczyźni.
  • Każdy z pięciu szefów największych marek odzieżowych na świecie w 4 dni zarabiał tyle, ile szyjąca dla jego firmy ubrania szwaczka z Bangladeszu przez całe życie.
  • Ponad połowa ludzkości w 2017 roku żyła za nie więcej niż 10 dolarów dziennie.
  • Jednocześnie majątek miliarderów w tym samym czasie wzrósł o ponad 762 miliardy dolarów. Według Oxfam taka suma wystarczyłaby aby znieść ekstremalne ubóstwo… siedmiokrotnie.

Przeczytaj także:

Według raportu, suma majątków 1 proc. najbogatszych jest większa niż suma majątków pozostałej części ludzkości. W Stanach Zjednoczonych trzech najbogatszych mężczyzn (światowa tendencja jest taka, że na 10 miliarderów dziewięciu to mężczyźni) dysponuje majątkiem większym niż biedniejsza połowa (160 mln osób) mieszkańców kraju.

Prawdą jest natomiast, że między 1990 a 2010 rokiem liczba osób żyjących w skrajnej biedzie (wydając poniżej 1,90 dolara dziennie) spadła o połowę. Jednocześnie jakby nierówności w tym samym czasie nie wzrosły dodatkowe 200 mln osób uniknęłoby ubóstwa.

Organizacja Oxfam, tworząc raport, przebadała 70 tys. osób w 10 krajach.

Dlaczego nierówności są złe

Wiele osób zadaje pytanie dlaczego w zasadzie nierówności są złe? Zazwyczaj w tym przypadku pojawia się analogia z rosnącym tortem – jeżeli tort rośnie to znaczy, że wszyscy na tym korzystają, nawet jeżeli część korzysta bardziej niż inni. Jednak z raportu Oxfam wynika, że przy dużych nierównościach tort rośnie tylko dla niektórych – dla połowy ludzkości nic nie wynika z tego, że światowe PKB rośnie.

Wysokie nierówności oznaczają po prostu, że nawet w zamożnych społecznościach istnieje bardzo duża liczba osób biednych. Przykładem USA. W liczącym 9 mln mieszkańców Nowym Jorku żyje ponad 63 tys. bezdomnych. W całej Polsce takich osób jest około 33 tys. Problem wydaje się jeszcze bardziej skandaliczny, jeżeli porównamy PKB per capita polskie (15 tys. dolarów) i amerykańskie (52 tys. dolarów).

Nierówności same z siebie są przeszkodą w redukowaniu ubóstwa.

Nierówności ekonomiczne same z siebie rodzą wiele problemów. Część wymienia Kate Pickett i Robert Wilkinson w książce „Duch równości”. Według autorów wysokie nierówności w społeczeństwie skutkują między innymi:

  • większym odsetkiem schorzeń psychicznych,
  • mniejszym zaufaniem społecznym,
  • niższą pozycją społeczną kobiet.

Autorzy twierdzą również, że w społecznościach, gdzie nierówności są wysokie, na znaczeniu zyskuje brawura. W społecznościach zmarginalizowanych agresywne zachowania stanowią częstą strategię konkurowania o ograniczone zasoby. To z kolei przyczynia się do większej liczby przedwczesnych zgonów (w bójkach, napadach, czy porachunkach mafijnych) oraz do fali przestępstw, a co za tym idzie, większej liczby więźniów na 100 tys. mieszkańców.

Wyższe nierówności to również gorszy stan zdrowia. Z jednej strony mamy szerokie grupy osób o niskim statusie społecznym, które mimo prób i starań nie mogą zapewnić sobie nie tylko materialnej, ale również psychologicznej stabilności, z drugiej strony osoby, które awansowały - obawiają się o utratę pozycji społecznej.

Pickett i Wilkinson mówią o jeszcze jednym nieprzyjemnym zjawisku.

Społeczeństwa rozwarstwione są bardziej… otyłe.

Zapewne wynika to z tego, że osoby biedniejsze stać głównie na gorsze pożywienie, od którego łatwiej jest utyć. Druga kwestia to stres, o którym była mowa powyżej: osoby zestresowane z jednej strony zajadają stres, z drugiej, zwłaszcza u mężczyzn, w wyniku stresu tkanka tłuszczowa odkłada się w okolicy brzucha.

Do tego z danych OECD wynika, że wysokie nierówności hamują wzrost gospodarczy. Kluczem są tutaj między innymi niskie nakłady na edukację. Osoby niezamożne nie mogą sobie pozwolić na dobre wykształcenie dzieci. To z kolei „wycina” ich potencjał z rynku, co skutkuje niższym wzrostem gospodarczym z jednej strony, a z drugiej niewykorzystaniem części potencjałów młodych osób.

Podobne wnioski wynikają z badań Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Badacze wskazują na jeszcze jedną kwestię: wysokie nierówności blokujące kanały awansu stanowią również paliwo do kryzysów politycznych i stanowią pożywkę dla populistów.

Z innego raportu tej samej instytucji wynika, że kraje bardziej nierówne to również kraje, gdzie występuje niższa mobilność społeczna; jeżeli rodzisz się w biednej rodzinie, to zapewne sam będziesz biedny.

Kiepsko, a może fatalnie

Jak wyglądają nierówności w Polsce? Od dłuższego czasu, zwłaszcza przez liberalnych komentatorów byliśmy przyzwyczajani, że w tej kwestii jesteśmy europejskimi średniakami. Trudno jednak im zarzucić złą wolę. Wiele dostępnych danych świadczyło o tym, że jesteśmy raczej egalitarnym społeczeństwem. Według danych Eurostatu współczynnik Giniego dla Polski w 2016 roku wynosił 29.8, przy średniej europejskiej 30.8. Według badania Diagnoza Społeczna Gini dla Polski w 2015 roku wynosił jedynie 28,5. Czy więc mamy się czym przejmować?

Współczynnik Giniego to miara nierówności ekonomicznych (dochodowych, majątkowych czy płacowych). Skala współczynnika wyrażana jest w procentach, w skali 0-100 lub 0-1. W przypadku gdy wartość wskaźnika wynosi 0 oznacza, że wszyscy ludzie są równi pod względem dochodów (majątku lub płac). Gdy wynosi 100 oznacza to, że jedna osoba dysponuje wszystkimi zasobami, a inni nie mają zupełnie nic. Jeżeli bierzemy pod uwagę państwa to nigdy nie mamy do czynienia z tak skrajnymi przypadkami. Współczynnik Giniego kształtuje się od nieco ponad 20 do ponad 60. Najmniej rozwarstwione są tradycyjnie państwa skandynawskie, najbardziej państwa afrykańskie. W tych drugich często mamy do czynienia ze zjawiskiem, które obrazowo można opisać jako wyspy absurdalnego bogactwa na oceanie skrajnej biedy.

Problemem w Polsce jest sposób mierzenia nierówności. GUS bada rozwarstwienie w oparciu o ankiety. Największą wadą takiego podejścia jest to, że osoby najzamożniejsze albo nie podają prawdziwych wartości swoich dochodów, albo po prostu umykają przed ankieterami. Część ekspertów twierdzi, że również najbiedniejsi „znikają” z pola widzenia. To oznacza, że dwie skrajności są niedoszacowane, a Gini jest bardzo „wrażliwy” właśnie na najbogatszych i najbiedniejszych. Jeżeli więc będziemy ciąć po skrzydłach rozkładu statystycznego, to współczynnik pokaże nam niewielki poziom rozwarstwienia.

Współczynnik Giniego można badać dla płac, dochodów i majątków. Według Instytutu Badań Strukturalnych ten pierwszy sposób dotyczy zróżnicowania rozkładu wynagrodzenia za pracę najemną i może być mierzony jako nierówności płac miesięcznych czy też godzinowych. Dochody są szerszą kategorią i obejmują pieniądze z pracy najemnej, na własny rachunek, oszczędności, inwestycji i transferów społecznych takich jak emerytury i renty. Majątek z kolei obejmuje sumę posiadanych aktywów: nieruchomości, samochodów, aktywów finansowych, czy akcji, od których odejmowane są kredyty i pożyczki.

W Polsce bardzo trudno jest badać rozwarstwienie za pomocą zeznań podatkowych (w przeciwieństwie do państw skandynawskich). Udało się to jednak prof. Markowi Kośnemu, który badając w ten sposób mieszkańców województwa dolnośląskiego stwierdził, że Gini dla dochodów w tamtym regionie wynosi aż 44. Mało tego,

Oxfam powołując się na badania doszacowujące najbogatszych i najbiedniejszych stwierdza, że Gini dla dochodów gospodarstw domowych w Polsce wynosi ponad 50. To naprawdę bardzo dużo.

Jednocześnie ten sposób doszacowywania osób zamożnych nie przyniósł większych zmian danych dla państw skandynawskich. Pomimo dodania do obrazka osób najzamożniejszych Gini w Szwecji, Norwegii, Finlandii, Danii czy Holandii plasował się nieco poniżej lub nieco powyżej „trzydziestki”.

Według IBS na tle Unii Europejskiej mamy w Polsce również najwyższe nierówności płacowe. Za nami znalazła się Rumunia, Cypr i Portugalia. Po drugiej stronie skali, klasycznie – państwa skandynawskie (Szwecja, Finlandia, Dania) i Belgia.

Autorzy raportu twierdzą, że tak duże rozwarstwienie wynika z faktu, że po 89 roku część społeczeństwa zyskała „premię edukacyjną”. Osoby lepiej wykształcone zarabiają o wiele więcej. Równolegle do tego procesu traciły osoby mniej wykwalifikowane i mniej wykształcone. Mało tego, zdaniem autorów - nierówności nie koryguje polski system podatkowy, który de facto jest liniowy. Oznacza to, że osoby mało zarabiające płacą takie same podatki jak osoby zarabiające dużo.

Odwołując się do badań Międzynarodowego Funduszu Walutowego możemy stawiać tezę, że taki stan rzeczy może tłumaczyć poparcie dla partii populistycznych i ruchów prawicowo-nacjonalistycznych.

Dodatkowo program 500 plus, którego beneficjentami na szerszą skalę są mniej zamożne rodziny (tradycyjnie posiadające więcej dzieci niż te zamożniejsze) spłaszcza nierówności, co może być jednym z powodów utrzymującego się wysokiego poparcia dla PiS.

;

Udostępnij:

Kamil Fejfer

Analityk nierówności społecznych i rynku pracy związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, prekariusz, autor poczytnego magazynu na portalu Facebook, który jest adresowany do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich. W OKO.press pisze o polityce społecznej i pracy.

Komentarze