Donald Trump stał się postacią poważaną i bliską propagandzie Kremla. I to nie z powodu tego, co mógłby zrobić, ale dlatego, że sporo już dla Putina zrobił. Choć, jak się właśnie okazało, wszystkiego, co obiecał i w co Putin uwierzył, Trump zrobić nie dał rady. Tyle że umożliwił Putinowi prowadzenie wojny w Ukrainie.
Opowieść propagandy o Donaldzie Trumpie zmieniła się. Nie wiąże już z nim nie wiadomo jakich nadziei – jak było jeszcze kilka miesięcy temu. Trump nie sprawdził się jako władca Zachodu. Ale okazał się użytecznym partnerem i narzędziem. Wszystko to stało się w ostatnim miesiącu.
„Putin ceni konstruktywną relację, jaką nawiązał z prezydentem Trumpem. Putin ceni sobie możliwość otwartej dyskusji o najpilniejszych i najbardziej palących kwestiach” (Pieskow, rzecznik Putina, 21 września).
Przy tym Moskwa przestała się przejmować pojawiającym się co jakiś czas groźbami Trumpa pod jej adresem. Bo jest „emocjonalny”.
„Zakładamy, że Stany Zjednoczone i prezydent Trump osobiście podtrzymują swoją wolę polityczną i zamiar kontynuowania wysiłków na rzecz ułatwienia rozwiązania konfliktu na Ukrainie. Dlatego prezydent Trump jest, że tak powiem, dość emocjonalny w tej sprawie. To całkowicie zrozumiałe” (Pieskow, 19 września).
Dlatego też i groźbami wobec Rosji przemówieniem Trumpa z 23 września w ONZ i po spotkaniu z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim Moskwa ostentacyjnie się nie przejęła. Propaganda (wieczorne „Wiesti” 23 września) zinterpretowała bowiem mowę Trumpa jako wyraz „dobrych stosunków z Putinem”, gdyż „Trump słowem nie wspomniał o Zełenskim”.
Wywód Trumpa po spotkaniu z Zełenskim w ONZ o konieczności zawarcia pokoju i o tym, że Rosja jest papierowym tygrysem Kreml skwitował 24 września tym, co zwykle: że Rosja gotowa jest do rozmów pokojowych, a spotkanie Putina z prezydentem Zełenskim jest możliwe, ale po „wcześniejszym przygotowaniu”. Czyli kiedy Ukraina skapituluje. Do tego czasu „operacja specjalna” w Ukrainie będzie kontynuowana.
Putin liczył jednak – i publicznie to opowiadał od lutego tego roku – na siłę Trumpa. Że na gwizdnięcie lokatora Białego Domu europejscy przywódcy zbiegną się, wypełnią „wolę pana” i zaczną „merdać ogonkami” (takich właśnie słów używał Putin). Najwyraźniej Kreml uwierzył we własną propagandę, że Zachodem rządzi Waszyngton w charakterze jedynowładcy.
Od spotkania Trumpa z Putinem na czerwonym dywanie na Alasce 15 sierpnia Kreml coraz częściej powtarza więc ze zdumieniem, że jednak
Europa nie słucha się Trumpa. I dlatego wojny w Ukrainie nie udało się jeszcze zakończyć zwycięstwem Putina.
Na Alasce „wszystko” już miało być uzgodnione. Niestety, „wbrew zasadniczym poglądom Donalda Trumpa” Europa „próbuje podważyć te podejścia, sformułowane na Alasce”. Nie zgodziła się na ustalenia, które zostały jej przedstawione” (szef MSZ Rosji Ławrow, 18 września).
Sytuacja jest więc wedle Kremla taka: po jednej stronie Putin z Trumpem. A „po drugiej stronie, niestety, jest reżim w Kijowie i państwa europejskie, które robią wszystko, co możliwe, aby jeszcze bardziej eskalować napięcia. Robią wszystko, co możliwe, aby kontynuować wojnę i wszelkimi sposobami zachęcają Zełenskiego do tego” (Pieskow, 21 września).
„Partii wojny” działa nie tylko w Europie, ale także w USA.
„Są niektórzy politycy, zwłaszcza w Kongresie, którzy należą do tej partii” (Ławrow, 17 września).
Przy czym liderem sprzeciwu wobec Putina i Trumpa jest Wielka Brytania. Dlatego, mimo całego szacunku dla Trumpa, Moskwę zaniepokoiła ostatnia wizyta prezydenta USA w Londynie („Prezydent Trump prawdopodobnie wiele słyszał w Wielkiej Brytanii o planach dalszego wywierania presji na Rosję , dalszego zaostrzania sankcji, sankcji nielegalnych, dalszego tłumienia Rosji na wszelkie możliwe sposoby. To nie przyczyni się do rozwiązania konfliktu” – Pieskow, 21 września).
Przy okazji – nie udała się też Kremlowi operacja z przeciągnięciem na stronę Putina i Trumpa polskiego prezydenta Karola Nawrockiego.
Po tym, jak przyjął wersję polskiego rządu o nalotach rosyjskich dronów 10 września i nie skorzystał z oferty „konsultacji” z Moskwą (jak Orbán i Fico, którzy swoje interesy z Rosja załatwiają na boku). Przychylne materiały na temat Nawrockiego w rosyjskiej telewizji skończyły się jak nożem uciął. Za to propaganda Kremla cieszy się doniesieniami, że Nawrocki w ONZ publicznie raczył się snusem.
Moskwa ma ciągle nadzieję, że Trump jakoś wywiąże się z obietnic, które miał dać Putinowi. Ale nie jest tego już pewna: „Oczekujemy, że Stany Zjednoczone i prezydent Donald Trump osobiście podejmą wysiłki, aby pomóc w tej sprawie.
Cóż, zobaczymy, co z tego wyniknie”
(Pieskow, 21 września).
Propaganda Kremla zachowuje się też tak, jakby do Alaski naprawdę wierzyła, że wystarczy przeciągnąć Trumpa na swoją stronę, a „ostateczne zwycięstwo” Putin będzie miał w garści.
Tymczasem na Alasce udało się tylko Rosji załatwić zgodę Trumpa na dalsze prowadzenie wojny w Ukrainie (Trump przestał domagać się rozejmu i zgodził się na rokowania pokojowe. A te są obecnie na etapie ustalania, czy w ogóle da się je zorganizować). To ważne osiągnięcie Putina, tyle że gospodarka Rosji ma już bardzo ograniczone zasoby do prowadzenia wojny. A uderzenia ukraińskie są coraz bardziej dotkliwe.
Tymczasem jedynym planem B, jaki ma propaganda do dyspozycji, jest straszenie świata zagładą nuklearną.
Po Alasce zaczęły się poszukiwania sensownego planu C. Czegoś, czym dałoby się wytłumaczyć brak „ostatecznego zwycięstwa Putina” w Kijowie à la Berlin 1945. Propaganda właśnie w takie zwycięstwo kazała wierzyć poddanym. I sam Putin twierdzi, że w to wierzy (ale wbrew temu, co podają zachodnim dziennikarzom „źródła na Kremlu”, sądzimy, że Putin w to wierzy nie na podstawie danych, ale dlatego że musi. Taka wiara w zwycięstwo jest atrybutem cara; bez niej carem się być przestaje).
Propaganda Kremla doprowadziła też do sytuacji, w której wszystko, co nie będzie kapitulacją Ukrainy, będzie można uznać za jej sukces – i klęskę Rosji. Dlatego kremlowscy oficjele z Ławrowem na czele pewni są wręcz dziś, że Ukraina powie, że wygrała, bo się nie dała jak Finlandia w latach 40. XX wieku. Jeśli zostanie jej choćby skrawek niepodległego terytorium – a to jest dla Moskwy nie do przyjęcia.
Poszukiwanie planu C wygląda jednak rozpaczliwie: weźmy przykład Finlandii. Kreml bardzo zirytowała opowieść fińskiego prezydenta Stubba (z sierpnia 2025 r.), że jego kraj, najechany przez ZSRR w 1939 r. bronił się tak długo i skutecznie – dzięki armii i dyplomacji – że ostatecznie nie stracił niepodległości, choć musiał oddać Stalinowi dużą część terytorium. Dla propagandy Kremla przypomnienie tego epizodu z czasów szczytowej potęgi ZSRR jest bardzo irytujące. Nazywa to w furii „głupotą, kłamstwem i niewdzięcznością”. Ale Staubb zmusił propagandę Kremla do myślenia. I wymyśliła:
Finlandia zachowała niepodległość „dzięki życzliwości Stalina”.
Czy „życzliwość Putina” mogłaby wyjaśnić to, że Ukraina przetrwa jako suwerenne państwo? A może sprawę załatwiłoby „globalne porozumienie”. Takie, po którym Ukraina pozostaje jednak troszkę niezależna od Rosji, ale sama nie weźmie udziału w rozmowach? Coś jak Polska w Jałcie? Taki pomysł snuł zaś ostatnio Ławrow. Wszystko to jednak było mgliste i nieprecyzyjne. Zwłaszcza że Kreml powtarza, że „zamiana terytoriów lub próby »uwiedzenia« prezydenta Rosji Władimira Putina poprzez przywrócenie handlu ze Stanami Zjednoczonymi w kwestii Ukrainy nie przyniosą rezultatu”.
Tu z pomocą nadciąga jednak Trump.
Skoro głównym wrogiem Putina jest teraz Europa, trzeba osłabiać jej wiarę w to, że sama, bez Trumpa, zdoła się obronić.
Teraz właśnie, miesiąc po spotkaniu na Alasce Kreml zaczął opowiadać, że Trump tam nie tylko na wszystko, co chciał Putin, się zgodził.
Trump miał też wedle Moskwy uwierzyć w wyjaśnienia Putina, że mieszkańcy wschodniej Ukrainy byli tak prześladowani przez władze w Kijowie, że zrównanie tych terenów z ziemią przez armię Putina jest całkowicie uzasadnione i zrozumiałe.
Ławrow opowiedział o tym dwukrotnie, więc o pomyłce nie ma mowy: najpierw na spotkaniu z „ambasadorami ponad 100 państw”, a potem w wywiadzie dla Kanału Pierwszego rosyjskiej telewizji.
Nie warto się zastanawiać, czy Ławrow mówi prawdę. I – gdyby to była prawda – jakie znaczenie miałoby przekonanie do bajek Putina współpracowników Trumpa, który myli Albanię z Armenią a Azerbejdżan z Kambodżą (za każdym razem, gdy próbuje sobie przypisać złagodzenie konfliktu między Armenią a Azerbejdżanem).
Ruch propagandowy Kremla jest jasny: wschodnia i centralna Europa, która rosyjskie bajki o „obronie uciskanych mniejszości” przerabia od XVIII wieku, musi się zacząć bać. Bo bajki te zawsze kończą się najazdem.
Parę dni po rewelacjach Ławrowa Moskwa wykorzystała niespójne komunikaty Trumpa, że pomoże, ale „po wojnie”, że rosyjskie drony nad Polską mu się nie podobają, ale może to była pomyłka, a o naruszeniu przestrzeni powietrznej Estonii jeszcze nie słyszał.
W sobotę w mediach na Zachodzie pojawiła się wiadomość, że USA wycofują się z części wsparcia dla krajów nadbałtyckich.
Wiadomość była stara, z sierpnia. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Poza tym, że Moskwa zrozumiała, że jedność sojuszników w NATO musi rozwalić sama, bo Trump nie pomoże. Nie zdziwi nas więc, że wiadomość o „wycofaniu się USA” była drugą (!) wiadomością sobotnich „Wiestii" (20 września).
Po prostu Kreml robi teraz wszystko, by NATO uwierzyło, że już go nie ma. I że Europa, która – ku zdumieniu Moskwy – dała radę Trumpowi, też nie istnieje.
Do rozwalania jedności NATO przydają się konserwatywne wartości w rozumieniu Kremla. Śmierć Charlie’go Kirka jest więc celebrowana w propagandzie Kremla tak jak na amerykańskiej prawicy. Moskwa utkała sobie już całą opowieść: Kirk był nie tylko konserwatywny i pobożny, był też prorosyjski i „i sprzeciwiał się dostawom amerykańskiej broni na Ukrainę”. A jego zabójca, poza tym, że miał związki z LGBT, Antifą i Sorosem, to był proukraiński (jego wuj miał wedle propagandy Kremla wspierać Ukrainę – o konserwatywnych rodzicach propaganda nie mówi).
Emocje w USA są najwyraźniej tak rozchwiane, że propaganda Kremla może nadawać dowolne, byle prorosyjskie bzdury – a sieć to przyjmie.
„Dzisiaj nastąpił punkt zwrotny. Coraz więcej ludzi pragnie prawdy, pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu, a nie globalistycznych kłamstw” – ogłosił w dniu pogrzebu Kirka wysłannik Putina do negocjacji z Trumpem Dmitriew. „Nienawiść” Trumpa do przeciwników (jak powiedział on na pogrzebie Kirka) bardzo dobrze pasuje do Rosji, w której „wizja opozycji nie istnieje” (słowa ideologa Kremla Dugina).
„Stany Zjednoczone powinny pójść za przykładem Rosji w kwestii ustawodawstwa dotyczącego agentów zagranicznych” – oświadczył Dugin. I wyraził nadzieję, że „po wprowadzeniu zakazu dla prezentera telewizyjnego Jimmy'ego Kimmela, prezydent USA Donald Trump będzie nadal »miażdżył« liberalne skrzydło amerykańskich mediów”.
Bo jeśli chodzi o prawdziwy konserwatyzm, to Trump ma jeszcze sporo do nadrobienia: „Obecnie prowadzimy [w Rosji] naprawdę konsekwentną politykę patriotyczną, która w pełni satysfakcjonuje zdecydowaną większość naszego społeczeństwa… Rosjanie są zjednoczeni i popierają rząd i prezydenta. W rzeczywistości uważam, że to nie są wybory [chodzi o lokalne wybory uzupełniające, które 10 dni temu wygrali kandydaci Putina – red] , a jedynie epizod z ciągłego referendum zaufania do rządu ze strony naszego społeczeństwa, rząd otrzymał to zaufanie” – doprecyzował Dugin.
Jak to osiągnąć w USA? Dugin radzi: „amerykańscy liberałowie, [którzy] byli zadowoleni z ograniczeń nałożonych na konserwatywnych mówców i dziennikarzy, popierali »niszczenie« swoich konkurentów, a teraz »podnoszą krzyk« z powodu ich zwolnień. »Uważam, że powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności za to, co zrobili, za swoją całkowicie antyludzką, nieludzką politykę, i to znacznie surowiej, zgodnie z prawem. Myślę, że Ameryka powinna teraz pójść za przykładem Rosji . Mieliśmy już do czynienia z takimi osobami. Są klasyfikowani jako agenci zagraniczni lub uciekli z kraju, a nasze organy ścigania po prostu ich szukają«”.
Moskwa nie kryje się więc z tym, że konserwatyzm Trumpa i jego autorytarne ciągoty są wehikułem rosyjskiej narracji. A to być może lepsze od „obietnic” Trumpa.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN. Blokuje je Rosja.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze