0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Stańczak...

Pytania referendalne Prawo i Sprawiedliwość ogłaszało w formie serialu politycznych klipów, które były publikowane codziennie od piątku 11 sierpnia. Każdy odcinek miał swojego narratora, w kolejności: prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, europosłankę Beatę Szydło, premiera Mateusza Morawieckiego i ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka. A propozycje pytań – bo oficjalnie musi je dopiero przegłosować Sejm, ma to zrobić na posiedzeniu zaczynającym się w środę 16 sierpnia – brzmią następująco:

  • Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?
  • Czy jesteś za podwyższeniem wieku emerytalnego wynoszącego dziś 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?
  • Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?
  • Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?

Każde z pytań analizowaliśmy w OKO.press, wskazując na niejasny charakter pierwszego, przemilczane założenia drugiego, fałszywe przesłanki trzeciego oraz całkowity brak sensu czwartego. Większość pytań łączy też język zupełnie nieprzystający do powagi instytucji referendum – nacechowany emocjonalnie, pełen propagandowych klisz, sugerujący „jedynie słuszną” odpowiedź.

Należy przy tym jednak pamiętać, że referendum jest dla obozu władzy jedynie środkiem, nie celem – ani frekwencja, ani odpowiedzi, których mieliby udzielić Polacy, PiS-u tak naprawdę nie obchodzą. Liczy się tylko efekt mobilizacyjny, czyli przekonanie do głosowania w wyborach jak największej liczby osób, które mają historię głosowania na Prawo i Sprawiedliwość, ale obecnie są rozczarowani rządzącymi.

No dobrze, ale czy ta operacja się uda?

Przeczytaj także:

Referendum PiS pod kryptonimem „4xNIE”

Charakter referendum, w którym obóz władzy namawia Polaków wyłącznie do głosowania na „nie”, wskazuje, że PiS podczas kampanii główny nacisk położy na obronę osiągnięć 8 lat swoich rządów – nie należy się wobec tego raczej spodziewać propozycji dotyczących przyszłości. W tym ujęciu Polska w latach 2015-23 zmieniła się bowiem pod wpływem działań Prawa i Sprawiedliwości w rajską, bezpieczną wyspę, docelowy produkt polityczno-gospodarczej ewolucji, Eden, którego należy bronić przed opozycyjną barbarią, pragnącą wszystko zniszczyć.

Ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że PiS prowadzi kampanię (i referendalną, i wyborczą) pod hasłem, które jeszcze kilka lat temu wyśmiewał jako główny postulat opozycji:

żeby było tak, jak było przez osiem ostatnich lat.

O ile jeszcze w 2019 roku przekaz skupiony na kontynuacji był rozsądną strategią obozu władzy, rymował się doskonale z nastrojami społecznymi i sam w sobie był obietnicą, która pozwoliła PiS-owi po raz drugi uzyskać samodzielną większość w Sejmie, tak cztery lata później wydaje się wyrazem desperacji i w tym sensie przypomina schyłek rządów koalicji PO-PSL w 2015 roku.

Przyjrzyjmy się liczbom.

CBOS rok w rok zadaje ankietowanym to samo pytanie: „Czy, ogólnie rzecz biorąc, sytuacja w naszym kraju zmierza w dobrym czy też złym kierunku?” Sprawdźmy jak w kolejnych latach wyborczych przedstawiały się proporcji odpowiedzi w czerwcu, czyli tuż przed wakacjami i kilka miesięcy przed głosowaniem.

  • Obecnie, w czerwcu 2023 roku, tylko 27 proc. Polaków uważa, że sytuacja zmierza w dobrym kierunku, a 57 proc. – że w złym.
  • W czerwcu 2019 roku nastroje jak na Polskę były entuzjastyczne: 52 proc. Polaków uważało, że sytuacja zmierza w dobrym kierunku, a tylko 33 proc. – że w złym.
  • W czerwcu 2015, gdy władzę oddawała Platforma Obywatelska, nastroje były niemal bliźniacze do obecnych: 27 proc. Polaków twierdziło, że sytuacja zmierza w dobrym kierunku, a 51 proc. – że w złym.
  • Pocieszeniem dla PiS może być czerwiec 2011 roku, kiedy po 4 latach rządów PO-PSL i wielkim kryzysie finansowym nastroje były jeszcze gorsze niż dziś (dobry kierunek wskazywało tylko 23 proc. badanych, aż 58 proc. – zły), a mimo to rządzący odnowili swój mandat. Przypomnijmy jednak, że był to rok ogromnej słabości PiS jako opozycji (duży rozłam i powstanie PJN), a frekwencja wyborcza była bardzo niska – niespełna 49 proc.
Wykres pokazujący nastroje Polaków na przestrzeni lat
Źródło: CBOS

Wniosek? Opowieść PiS zmierzająca do mobilizacji obrońców Polski jako krainy mlekiem i miodem płynącej przed wrażą, zdradziecką i obcą destrukcją ma jeden podstawowy feler: tych obrońców nie ma obecnie zbyt wielu, a nastroje społeczne są bliższe pragnieniu zmiany, a nie kontynuacji.

Obóz władzy zdaje się zresztą zdawać sobie z tego sprawę, stąd drugi filar operacji „referendum”: sprzeciw wobec Donalda Tuska.

Wiara w zły wizerunek Tuska

Najdobitniej intencje referendalne PiS wyłożył 14 sierpnia na antenie Polsat News europoseł Patryk Jaki: „Tusk chciał mieć referendum na temat PiS-u, bo on chciał to wszystko sprowadzić do PiS-u, do ośmiu gwiazdek itd., to będzie miał teraz referendum na temat siebie samego”.

W OKO.press analizowaliśmy fiksację na punkcie Donalda Tuska propagandy władzy i samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. W tej opowieści szef Platformy Obywatelskiej nie jest po prostu złym politykiem, ale postacią wręcz demoniczną, zdradziecką, marionetką Berlina i Brukseli, wysłannikiem wrogich Polsce sił, przed którym postawiono jedno zadanie: zniszczyć nasz kraj.

14 sierpnia na wiecu w Uniejowie Kaczyński o Tusku mówił tak: „Tusk to jest, można powiedzieć, personifikacja zła w Polsce, to jest czyste zło”.

Poza szczerą jak się wydaję obsesją i nienawiścią wobec szefa PO, za tym przekazem kryje się również rachuba polityczna, którą można zrekonstruować następująco: Donald Tusk ma tak duży elektorat negatywny, że utożsamienie z nim całej opozycji i ustawienie kampanii wyborczej na osi Tusk-antyTusk przyniesie profity Prawu i Sprawiedliwości.

I tę polaryzację ma pogłębiać właśnie referendum, bo w przekazie władzy to Tusk podwyższał i nadal chce podwyższać wiek emerytalny, to Tusk chce sprowadzać migrantów na życzenie UE, to Tusk wyprzedawał i chce dalej wyprzedawać majątek narodowy, to ludzie Tuska chcą burzyć mur na granicy z Białorusią.

Wszystkie pytania referendalne dałoby się sprowadzić do jednego:

Czy wyrzekasz się Tuska, który jest głównym sprawcą grzechu i zła?

Powtórzmy więc pytanie z poprzedniego rozdziału: czy ta operacja się uda? Znów – niekoniecznie.

Owszem, popularność lidera PO ma swoje ograniczenia, poziom nieufności wobec Tuska jest duży, perspektywa objęcia stanowiska szefa rządu przez przewodniczącego Platformy nie budzi wielkiego entuzjazmu Polaków, o czym pisaliśmy w OKO.press. Szkopuł w tym, że to mogłyby być bardzo istotne przeszkody, gdyby Tusk kandydował na prezydenta, wtedy rzeczywiści sufit jego poparcia znajdowałby się zapewne dużo poniżej wymaganych 50,1 proc. głosów w wyborach. To ograniczenie miałoby również swoją wagę, gdyby Tusk był liderem Jednej Listy Opozycji.

Jednak w obecnej konfiguracji partyjnej po stronie opozycyjnej elektorat negatywny Tuska raczej nie będzie grał dużej roli.

Co więcej, mimo coraz większego natężenia nagonki na szefa PO jego notowania... idą w górę. W styczniowym rankingu zaufania według IBRiS jego wynik netto (bilans zaufania i nieufności) wynosił minus 26 pkt proc., a wg CBOS – minus 24 pkt proc. W lipcu w stosunku do stycznia Tusk poprawił wynik w IBRiS aż o 11 pkt proc., a w CBOS o 6 pkt proc.

Jeśli więc możemy mówić o jakiejś zależności, wygląda ona następująco: im bardziej PiS koncentruje się na Tusku, tym bardziej lider Platformy zyskuje w oczach opinii publicznej.

I żeby nie było niczego złego

Referendum proponowane przez PiS ma jeszcze dwie pomniejsze cechy: jedną specyficzną, drugą – znaną już z historii.

Po pierwsze, nie było jeszcze tak w historii Polski, żeby strona inicjująca mechanizm referendalny chciała się dowiedzieć od głosujących, czego w przyszłości ma nie być, a nie tego, co w przyszłości ma być. Czy było to referendum organizowane przez rodzącą się stalinowską dyktaturę, czy przez upadającą autokrację Jaruzelskiego, czy były to referenda organizowane już w demokratycznej Polsce, obywatele byli wzywani do urn, by wypowiedzieć się, jak Polska ma w przyszłości wyglądać, a nie – jak wyglądać nie ma. W tym sensie pomysł PiS jest głęboko defensywny – tak jakby obóz władzy przyznawał się przed wyborcami, że wkrótce władzę może stracić.

Po drugie, w sensie mechanizmu politycznego referendum Kaczyńskiego przypomina najbardziej referendum Jaruzelskiego z 1987 roku, kiedy władza poprzez plebiscyt chciała odrestaurować sypiącą się gwałtownie społeczną legitymizację do sprawowania rządów. Pytania w referendum schyłku PRL były podobnie niewiele znaczące i zawikłane jak dziś („Czy jesteś za pełną realizacją przedstawionego Sejmowi programu radykalnego uzdrowienia gospodarki, zmierzającego do wyraźnego poprawienia warunków życia, wiedząc, że wymaga to przejścia przez trudny dwu-trzyletni okres szybkich zmian?”) i podobnie były objawem desperacji i strachu przed nadchodzącą utratą władzy.

Jak na standardy autokratycznej Polski Ludowej referendum 1987 roku zakończyło się porażką rządzących, notując najgorszą w historii PRL frekwencję (67,3 proc.) i zamiast władzę wzmocnić, jeszcze bardziej podkopało jej wiarygodność. Dziś niewiele wskazuje na to, by referendum PiS czekał znacząco inny los.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze