0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tiziana FABI / AFPFot. Tiziana FABI / ...

Śmierć czy abdykacja? Zagadnienia śmierci, zarówno w oczach duchownego, jak i watykańskiej centrali Kościoła, sytuują się znacznie bliżej, niż jawią się one w oczach zwykłych śmiertelników. Franciszek umarł 21 kwietnia 2025 – abdykacja ciężko chorego papieża była za watykańskimi murami zjawiskiem większej nierealności. Precedens, na jaki odważył się poprzednik Franciszka Benedykt XVI (2005-2013), mentalnie nie upowszechnił się w umysłach decydentów Kościoła. A dla kościelnych konserwatystów jest rysą na silnie hieratycznym obliczu tego chrystusowego namiestnika na ziemi. Ściąga z niego polor niezwykłości.

Przeczytaj także:

Odchodzenie Franciszka

Owszem, papież Franciszek całkowicie odszedł od tego wizerunku. Ale to, że w watykańskim sejfie spoczywała od 2013 roku jego rezygnacja na wypadek całkowitego uwiądu sił umysłowych lub fizycznych, nie było niczym nadzwyczajnym. Od Piusa XII (1939-58) taką decyzję wydał każdy kolejny papież. Przy czym Pius XII liczył się bardziej z porwaniem przez nazistów i wymuszeniem na nim sprzecznych z interesem Kościoła decyzji niż z nieoczekiwaną utratą zdrowia. Istotnie, plany jego uprowadzenia do jednego z klasztorów w niemieckiej Badenii, a potem do Lichtensteinu, krążyły w głowach nazistowskich bossów w czasie II wojny światowej.

Ani Pius XII, ani żaden z jego następców, z wyjątkiem Benedykta XVI (2013), nie zdecydowali się jednak na wyciągniecie z szuflady decyzji o abdykacji.

Być może Franciszka powstrzymywał od tego hardy charakter, odmienny od wrażliwej, trochę nawet eterycznej osobowości Benedykta XVI. Papież z Niemiec nie miał w sobie ani heroicznej cnoty na pozostanie na tronie, ani też najmniejszej ochoty na powtórkę z ostatnich lat pontyfikatu Jana Pawła II. Wtedy mocno schorowany Polak de facto oddał władzę w ręce, pociągającego za sznurki władzy zza kulis triumwiratu: kardynałów, Angelo Sodano i Giovanniego Battisty Re, oraz abp. Stanisława Dziwisza. Skutkowało to erupcją skandali seksualnych, którą rzeczona trójka zgodnie zamiatała pod dywan.

Argentyński papież zdawał sobie sprawę z bliskiej lub nawet bardzo bliskiej perspektywy śmierci. Opinię publiczną przekonywały do tego hospitalizacja na oddziale intensywnej terapii w rzymskiej poliklinice oraz biuletyny lekarskie. Ostrożnie sformułowane unikały stawiania prognoz, zwłaszcza w kontekście poprawy stanu zdrowia. Z kolei oficjalne komunikaty Watykanu informowały, że „siada do pracy”, „uczestniczył we mszy”, „przyjął włoską premier Meloni”, wykazywał się więc jakąś aktywnością. Unikały jednak typowego dla kościelnej centrali w takich przypadkach zaklinania rzeczywistości o spodziewanym powrocie Głowy Kościoła do Watykanu.

Ponadto papież wydał wtedy szczegółowe dyspozycje odnośnie pochowania go w bazylice Santa Maria Maggiore. To tam wisi wizerunek Madonny „Salus Populi Romani” z VI wieku. Ikona, którą Franciszek obdarzał szczególną czcią. Prace przy grobowcu Franciszka trwały pełną parą. Ostatnią przesłankę do bliskiego odejścia papieża zakreślali swoją obecnością zwołani na konsystorz w Rzymie kardynałowie.

Zmiana na tronie

W monarchii absolutnej, jaką jest Watykan, wymiana na tronie, w tym przypadku niedziedzicznym, przebiega zakulisowo. I toczy się w ogniu walki konkurujących ze sobą frakcji i koterii.

Wprawdzie nie dosłownie, ale szerokie ramy i klimat właściwy dla rywalizacji o papieską sukcesję odsłonił nominowany do Oscara obraz filmowy „Konklawe” Bergera.

Personalne podchody pretendentów pokrywają się z odmiennymi perspektywami, które bardziej niż samo nazwisko nadadzą kierunek, w jakim kolejny papież miałby poprowadzić Kościół. A ten po pontyfikacie Franciszka znajduje się w kryzysie, i co niemniej istotne, jest silnie spolaryzowany.

Po konserwatywnych poprzednikach Franciszek obrał kurs na otwarcie Kościoła na wykluczonych i marginalizowanych: migrantów, osoby żyjące w niesakramentalnych związkach, czy homoseksualistów.

Im wszystkim do tej pory Kościół groził uniesionym do góry palcem moralności. Inkluzyjna jednak wizja papieża Franciszka na równe nogi postawiła konserwatywny, bo odziedziczony po dwóch konserwatystach, Janie Pawle II i Benedykcie XVI, światowy episkopat. Tej grupy, ok. 3500 rozproszonych po świecie biskupów, nie udało się Franciszkowi ani spacyfikować, ani tak sprawnie wymienić jak szczuplejszego, gdyż ok. 200-osobowego grona kardynałów.

Opór biskupów i ich zwolenników w diecezjach okazał się skuteczny i blokował proponowane przez Franciszka „rewolucyjne” rozwiązania jak komunię dla katolików w drugich związkach, poluzowanie reguł celibatu z dopuszczeniem żonatych mężczyzn (viri probati) do kapłaństwa czy błogosławieństwo dla par homoseksualnych. Dla konserwatystów wszystkie te propozycje równały się szatańskiej racicy, próbującej się wcisnąć do kościelnej kruchty. Tym bardziej że liberalny kurs Franciszka nie zapobiegł dalszej sekularyzacji w Europie, w tym także w Polsce, czy we Włoszech. Powód dla oponentów, by kontestować argentyńskiego papieża.

Wojny kościelne

Koncepcję synodalnego Kościoła, ulubiony swój projekt, Franciszek również pozostawia w powijakach. Synodalny oznacza w tym momencie, po pierwsze, zdecentralizowany.

Już nie Rzym decyduje o wszystkim, ale lokalne kościoły dysponują większą swobodą decyzji.

Po drugie, władza w Kościele rozkłada się na większą liczbę osób. Już nie papież (w Rzymie), czy biskup ordynariusz (w diecezji) jednostkowo podejmują wszystkie rozstrzygnięcia. Do nich dopuszczani są szeregowi duchowni i ludzie świeccy. Jak podczas ostatniego synodu w Rzymie. Oprócz biskupów uczestniczyli w nim zwykli księża, zakonnicy, zakonnice i świeccy.

Ale nowa regulacja wyboru papieża na drodze wprowadzenia podobnych proporcji na konklawe, o czym szeptano po korytarzach watykańskich – w gronie elektorów oprócz kardynałów znalazłaby się 25-procentowa grupa świeckich i szeregowego duchowieństwa – nie ujrzała światła dziennego.

Wreszcie, wywindowanie na wysokie pozycje w watykańskiej administracji dwóch kobiet na stanowiska prefektów (ministrów, do tej pory zarezerwowane dla kurialnych kardynałów) – traktować trzeba jako zastępczy krok po odmowie kapłaństwa dla kobiet.

Najistotniejsze, po pontyfikacie Franciszka świat katolicki jest silnie podzielony. Wiele poglądów konkuruje ze sobą, a nawet zwalcza się. W rzymskiej centrali i kościołach lokalnych staczane są wojny domowe.

W USA polaryzacja w Kościele przewyższa nawet tę w Polsce, gdzie pojęcia „kościół toruński i łagiewnicki” wprawdzie wyszły z obiegu, zachowując jednak linię podziału.

Tymczasem w Niemczech i Austrii liberalne postulaty swoją radykalnością wykraczają poza liberalne stanowisko Franciszka, podczas gdy w Afryce konserwatywny episkopat nie chce słyszeć o jakimkolwiek poluzowaniu doktryny. Przykładowo tylko, ostatnie rozwiązanie o mikro-błogosławieństwie dla par homoseksualnych jest konsekwentnie bojkotowane i kontestowane przez afrykańskich biskupów.

Wielu konserwatywnych katolików przeszło do tradycjonalistycznego Bractwa Piusa X, które w latach 1960. oderwało się od Kościoła katolickiego, a które Benedykt XVI próbował z nim pogodzić. Ta ostatnia schizma niczym kwas solny wżarła się w umysły hierarchów i powstrzymuje ich przed kolejnym rozłamem. Nie stanowi jednak gwarancji przed powtórką schizmy.

Czy to kardynał Parolin?

Najistotniejsze więc wyzwanie stojące przed następcą Franciszka polega na uśmierzeniu silnych obecnie napięć. By za wszelką cenę uniknąć rozłamu w Kościele.

W takiej sytuacji największe szanse na sukcesję miałby kardynał Pietro Parolin. Przewodzi on szerokiej grupie centrystów, wciśniętej pomiędzy obóz Franciszkowych reformatorów a konserwatystów.

Na zdjęciu u góry – kard. Parolin przewodniczy w Watykanie w mszy w 20. rocznicę śmierci Jana Pawła II. Fot. AFP

Centryści, wprawdzie w lwiej części kardynalski kapelusz otrzymali od Franciszka i sympatyzują z jego wizją ubogiego Kościoła ubogich ludzi, uwzględniają jednak racje konserwatystów.

Parolin, wychowany w watykańskiej szkole dyplomacji jako jej giętki absolwent i długoletni szef, mógłby zręczniej niż Franciszek lawirować pomiędzy obydwoma skrzydłami. Dodatkowy atut Parolina to włoskie pochodzenie. Następne rozdanie należy do Włochów – zdanie, które wyjątkowo często słyszy się teraz w Rzymie.

Po 45 latach rządów papieży spoza Włoch wyczuwa się oczekiwanie na kardynała rodem z włoskiego buta, który nie będzie rządził tak chaotycznie i nie będzie podejmował tak spontanicznych decyzji jak latynoski Franciszek. Parolin nie jest także tak młody jak 58-letni Karol Wojtyła w momencie elekcji, co pozwoliło mu rządzić 27 lat. Pontyfikat Parolina nie gwarantowałby zbyt długiego pontyfikatu, spełniając oczekiwania kolegium kardynalskiego.

Niewybieralni

W jego gronie, owszem, dominują ulepieni z Franciszkowej gliny i silnie z nim spokrewnieni ideowo reformatorzy. Ale właśnie dlatego najbardziej flagowe postacie tego obozu, kardynał Jean Cloude Hollerich z Luksemburga i prefekt Kongregacji Nauki Wiary Victor Manuel Fernandez są bez szans.

Kardynał Hollerich jako jezuita jawi się jako niewybieralny także dlatego, iż za bardzo mało prawdopodobne uchodziłoby, by dwa razy z rzędu kardynałowie zdecydowali się na jezuitę.

Hollerich i Fernandez nie tylko nie mogą na konklawe liczyć na głosy konserwatywnego obozu, ale i centrowego. Inni, znacznie mniej radykalni ideologicznie kardynałowie Franciszka mają swoją piętę achillesową, która przekreśla ich elekcję. We Franciszkowego ulubieńca, azjatyckiego kardynała Manuela Tagle, rykoszetem uderza wcześniejsza afera finansowa, w jaką się uwikłał. W forowanego z kolei w ostatnim czasie kardynała Matteo Zuppiego oskarżenia o sekciarstwo wspólnoty Sant Egidio, której przewodzi.

Biały Dom sprzyja konserwatystom

Jeszcze mniejsze szanse na wybór swojego reprezentanta ma obóz konserwatystów. Zgoda, mógłby on liczyć na jakieś zakulisowe wsparcie z Białego Domu.

Przynajmniej próby wpłynięcia przez administrację Donalda Trumpa na wotum pewnej grupy kardynałów można sobie wyobrazić.

Ale grupa konserwatystów w kolegium kardynalskim po Franciszkowych nominacjach skurczyła się zbyt bardzo.

Przewodzi jej Amerykanin Leo Raymond Burke. Dwukrotnie próbował on obalić papieża Franciszka na drodze odwołania mieszczącego się w ramach prawa kanonicznego. Sam Burke nie ma co liczyć na wybór, na konklawe może mu przypaść jednak rola kingmakera lub, co jeszcze bardziej realne, lidera organizującego skuteczną blokadę przeciwko liberalnemu kandydatowi. Na tym samym wózku jak Burke jadą inni konserwatyści: afrykański kardynał Peter Turkson, czy węgierski prymas Peter Erdo.

W podobnej sytuacji jak teraz znalazło się kolegium kardynalskie po śmierci papieża Jana XXIII (1963), który postanowił przewietrzyć stęchłe powietrze w Kościele. Zwołany przez niego II Sobór Watykański (1962-65) przestawił Kościół na nową oś, godząc go z rzeczywistością społeczną w drugiej połowie XX wieku. Wybrany po Janie XXIII papież Paweł VI (1963-1978) nie zaprzepaścił przynajmniej części postępowych rozwiązań poprzednika, wyciągając zarazem rękę do konserwatystów.

Wyzwanie aktualne i dziś, któremu najlepiej sprostałby Parolin. Możliwe jednak, że dynamika konklawe, gdzie odpadają kolejni faworyci, wyniesie na tron Piotrowy jednego z mało znanych medialnie centrystów, których Franciszek mianował w liczbie pół setki.

Ich handicap polega na tym, że grono 138 kardynalskich elektorów widziało się razem tylko jeden, jedyny raz – na ubiegłorocznym synodzie w Rzymie. Kardynałowie między sobą znają się słabo, czynią wynik głosowania lekko nieprzewidywalnym. Co także pozostaje dziedzictwem papieża latynoskiego papieża.

;
Na zdjęciu Arkadiusz Andrzej Stempin
Arkadiusz Andrzej Stempin

Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.

Komentarze