0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFP PHOTO / FRENCH ARMY (ETAT MAJOR DES ARMEES)AFP PHOTO / FRENCH A...

Na zdjęciu u góry: Francuski myśliwiec Dassault Rafale B uzbrojony do walki powietrznej startuje 13 września 2025 r. z jednego z lotnisk w Polsce w ramach natowskiej akcji Wschodnia Warta (Eastern Sentry). Zdjęcie udostępnione agencji AFP 14 września przez armię francuską.

Mimo że od nocy dronów (9/10 września) minęły już dwa tygodnie, przestrzeń powietrzna nad wschodnią flanką NATO wciąż jest niespokojna. Szczególny skok napięcia nastąpił zarówno po wlocie myśliwców rosyjskich w przestrzeń powietrzną Estonii jak i po niskim przelocie samolotów rosyjskich nad polską platformą wiertniczą na Bałtyku 19 września.

Przez media społecznościowe przetoczyła się fala wezwań, by zareagować jak Turcja w roku 2015 i rosyjskie samoloty zestrzelić. Aby ocenić, czy faktycznie taki scenariusz jest możliwy, należy najpierw poddać analizie fakty.

Przeczytaj także:

Jak piszą analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich, 19 września trzy myśliwce przechwytujące MiG-31, lecące z Rosji do obwodu królewieckiego, wleciały w estońską przestrzeń powietrzną nad Bałtykiem i pozostawały w niej przez dwanaście minut, cały czas nad morzem, lecąc ze wschodu na zachód, nie wchodząc głębiej niż dziesięć kilometrów nad estońskie wody terytorialne.

W powietrzu znajdowały się także samoloty NATO, najpierw fińskie, później włoskie (bazujące w Estonii), a później szwedzkie. Zadziałały wiec sojusznicze procedury ochrony przestrzeni powietrznej i bezpieczeństwa w lotnictwie.

Przechwyceń rosyjskich maszyn nad Bałtykiem jest wiele, zwłaszcza że rosyjskie samoloty wykonują loty nie składając planu lotu, nie włączając transponderów – a więc stwarzając podwyższone ryzyko kolizji z samolotami cywilnymi.

Zdarzało się wcześniej, że dochodziło do incydentów. W tym roku przestrzeń powietrzna Estonii była naruszana już trzy razy. Tym razem ewidentnie była to celowa prowokacja i demonstracja zarazem. Nie był to wlot trwający kilkadziesiąt sekund czy kilka minut – trzy samoloty celowo naruszyły strefę, w której prawa przebywać nie miały i zapewne ich załogi miały tego pełną świadomość.

Ciężkie maszyny MiG-31

Charakterystyczne jest też, że do tej prowokacji wykorzystano samoloty MiG-31. Są to ciężkie maszyny skonstruowane do przenoszenia rakiet o dużym zasięgu – pierwotnie były to pociski R-33 o zasięgu 120 kilometrów, przeznaczone do zwalczania zachodnich bombowców strategicznych, zwłaszcza nad rozległymi terenami Syberii i Arktyki.

Później przystosowano je do przenoszenia nowych typów uzbrojenia, w tym nowych wersji pocisków powietrze-powietrze R-33, pocisków R-37 – o zasięgu ponad 300 kilometrów, jak również rakiet balistycznych Kindżał. Te ostatnie używane są regularnie przeciwko celom w Ukrainie.

MiG-31 rosyjskich sił zbrojnych, 2011 r. Foto Dmitrij Pichugin, na wolnej licencji GNU Free Documentation

Tym razem naruszyciele nie przenosiły tak potężnego uzbrojenia, jedynie pociski R-73 do walki na mniejszej odległości. To jednak nie oznacza, że nie był to sygnał – w razie incydentu zbrojnego taka broń była by bardziej użyteczna do ostrzelania myśliwców NATO niż pocisk o zasięgu 300 kilometrów.

Z kolei o incydencie z polską platformą wiadomo tyle, ze dwa samoloty określane jako „rosyjskie myśliwce” wykonały niski przelot – znany jako nękanie. Takie zdarzenia miały miejsce wcześniej na Bałtyku, także wobec okrętów państw NATO.

Co ważne, w tym przypadku nie doszło do naruszenia przestrzeni powietrznej Polski – platformy wiertnicze znajdują się bowiem już poza granicą wód terytorialnych. Otacza je jedynie szeroka na pięćset metrów strefa ochronna – na tyle pozwala prawo międzynarodowe. Takie niskie przeloty są również działaniem prowokacyjnym i nieprofesjonalnym – oznaczają bowiem ryzyko kolizji, ale same w sobie nie są aktem agresji.

To była demonstracja siły

W obu incydentach cele działań rosyjskich były tożsame i nie należy uważać za przypadek, że miały miejsce jednego dnia. Wyraźnie ich celem było wywarcie presji politycznej, militarnej i informacyjnej poprzez demonstrację siły, jak również sprawdzenie po raz kolejny reakcji państw poddanych tej presji – oraz całego NATO. Oczywistą korzyścią dla Rosji jest także zebranie informacji rozpoznawczych na temat sił obrony powietrznej Sojuszu.

Dodatkowo w nocy z 22 na 23 września ponownie doszło także do zdarzeń z użyciem dronów, w tym wstrzymania lotów na lotniskach w Kopenhadze i Oslo. Nie jest jednak pewne, czy za tymi działaniami także stoi Rosja – choć jest to prawdopodobne. Zwłaszcza że nad kopenhaskim lotniskiem widziano „dwa lub trzy” duże bezzałogowce, co pasuje do wcześniejszych sygnałów o przelotach takich obiektów nad niemieckimi obiektami infrastruktury krytycznej.

Pojawiły się podejrzenia, że tamte bezzałogowce startowały z pokładów statków handlowych. Niedawno niemieckie władze dokonały przeszukania na jednej z takich jednostek. Możliwe, że tym razem scenariusz był podobny.

Sikorski: Jesteście ostrzeżeni

Wracając do incydentów z udziałem załogowych samolotów, warto odnotować konsekwencje międzynarodowe. Estonia, podobnie jak wcześniej Polska, wystąpiła o konsultacje z artykułu czwartego Traktatu NATO. Zostało także zwołana na wniosek Estonii nadzwyczajna sesja Rady Bezpieczeństwa ONZ, podczas której polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski jednoznacznie stwierdził, że „jeżeli jeszcze jedna rakieta lub jeszcze jeden samolot wleci w naszą przestrzeń powietrzną bez zezwolenia – celowo lub przypadkowo, i zostanie zestrzelona lub zestrzelony, a szczątki spadną na terytorium NATO, nie przychodźcie tu na skargę”.

Co jest wyraźnym ostrzeżeniem że w razie następnych incydentów może dojść do użycia broni. Zarazem, premier Tusk był nieco bardziej zn zniuansowany w wypowiedzi z 22 września, mówiąc że „Muszę mieć też stuprocentową pewność, że wszyscy sojusznicy będą traktowali to dokładnie w taki sam sposób jak my. Ja muszę mieć stuprocentową pewność że w sytuacji kiedy konflikt wejdzie w fazę bardzo ostrą, to nie będziemy sami w tym”.

Te słowa dobrze oddają problem jaki wiąże się z reagowaniem na tego typu zdarzenia. Kuszące jest bowiem sięgnięcie po siłę – bazujące na założeniu że Rosja zrozumie taki siłowy sygnał i zdarzenia tego rodzaju nie będą się powtarzać. Jest to założenie optymistyczne i często pojawiają się nawiązania do względnie niedawnego, bo sprzed dekady incydentu, w którym tureckie lotnictwo – po wielu ostrzeżeniach związanych z wcześniejszymi naruszeniami – strąciło rosyjski samolot Su-24.

Jak to było dawniej

Właściwsze jednak jest sięgnięcie głębiej w przeszłość. Napięta sytuacja w przestrzeni powietrznej – w tym loty mające na celu zarówno demonstrację siły jak również gromadzenie informacji rozpoznawczych – miała już w przeszłości miejsce.

Jeszcze w roku 1936 polski pilot Witold Urbanowicz zestrzelił sowiecki samolot rozpoznawczy.

Europa, w tym Morze Bałtyckie, obszary arktyczne, Daleki Wschód oraz inne miejsca, gdzie przebiegała „Żelazna Kurtyna”, były miejscem gdzie dochodziło do incydentów w powietrzu – w tym użycia broni.

8 kwietnia 1950 r. samolot patrolowy US Navy PB4Y-2 został strącony przez radzieckie myśliwce nad Bałtykiem. W czerwcu roku 1952 z kolei doszło do strącenia szwedzkiego DC-3, wykonującego misję rozpoznania radioelektronicznego, a później wysłanego na poszukiwanie rozbitków samolotu ratowniczego.

1 lipca 1960 roku nad Morzem Barentsa myśliwce radzieckie zestrzeliły amerykański samolot rozpoznania elektronicznego RB-47H, a 15 kwietnia 1969 r. północnokoreańskie myśliwce strąciły amerykański samolot EC-121 nad Morzem Japońskim.

Miały też miejsce intencjonalne naruszenia przestrzeni powietrznej, zarówno w celach rozpoznawczych jak i zrzutu agentów – i także wówczas dochodziło do udanych lub nie prób zestrzelenia.

Przykładowo, w roku 1958 nad Armenią zestrzelono wykonującego misję rozpoznania radioelektronicznego C-130, a w roku 1960 miało miejsce najbardziej znane zdarzenie – czyli strącenie U-2 w głębi ZSRR (pod Swierdłowskiem, obecnie Jekaterynburgiem).

Co jest charakterystyczne, jedynym widocznym skutkiem tych incydentów była rezygnacja przez Amerykanów z przelotów samolotów rozpoznawczych w radzieckiej przestrzeni powietrznej, która nastąpiła po roku 1960.

Od tego czasu nie przeprowadzano takich przelotów nad ZSRR, nawet mimo opracowania utajnionego samolotu rozpoznawczego, który był ówcześnie skrajnie trudny do strącenia, czyli Lockheed A-12, którego pochodną – już jawną – był samolot SR-71 Blackbird.

Te maszyny nie wykonywały jednak przelotów nad ZSRR, tylko w jego pobliżu. Częściowo zadania samolotów przejęły bowiem satelity szpiegowskie.

Natomiast przez pierwsze lata zimnej wojny, takie incydenty były traktowane jako zdarzenia poniżej progu wojny. Późniejsze zdarzenia, jak wspomniane właśnie strącenie samolotu EC-121 przez KRL-D w 1969, zestrzelenie cywilnych samolotów kubańskiej organizacji opozycyjnej w 1996 r., czy zdarzenia w innych „gorących punktach” (choćby pomiędzy Grecją a Turcją, czy Pakistanem i Indiami) także nie kończyły się eskalacja, pozostając jedynie incydentami.

Nawet tak zbrodnicze przypadki jak strącenie południowo koreańskiego samolotu pasażerskiego (lot KAL 007 ) w roku 1983 przez radzieckie myśliwce. W bliższych nam czasach do tej listy dołączyło nieskuteczne ostrzelanie brytyjskiego samolotu rozpoznawczego nad Morzem Czarnym w roku 2022 roku, czy strącenie chińskiego balonu rozpoznawczego nad USA w roku 2023.

Jest więc możliwe że obserwujemy nową falę tego typu incydentów i jest możliwe że będą miały miejsce kolejne zdarzenia i zestrzelenia.

Kiedy mamy prawo zestrzelić samolot

Zasadniczym celem działań państw wschodniej flanki NATO powinno w takiej sytuacji być dążenie do ochrony i utrzymania swojej suwerenności – w tym przypadku w przestrzeni powietrznej – oraz odstraszenie Rosji od podejmowania działań wrogich. Zarówno poprzez uniemożliwienie takich działań, jak i podniesienie ich kosztów do poziomu nieakceptowalnego dla Rosji.

Gdy mowa o strąceniu samolotu czy śmigłowca (czy jakiegokolwiek innego statku powietrznego), załogowego lub nie, sprawa jest od strony prawnej jasna, gdy dany obiekt znajduje się w przestrzeni powietrznej danego państwa. Jest to bowiem część terytorium i państwo ma prawo egzekwować swoje suwerenne prawa.

Najmniejszy problem formalny związany jest z przechwytywaniem dronów. Na ich pokładzie nie ma ludzi, ryzyko występuje dla osób na ziemii i jeśli tylko istnieje efektywny system pozwalający na ich przechwycenie – można go użyć.

Jak pokazała „noc dronów” jest to wykonalne. W przypadku dronów wyzwań technicznych i organizacyjnych jest więcej niż prawnych. Ponadto, w przypadku bezzałogowców możliwą narracją Rosji jest nie przyznanie się do winy, ale próba zrzucenia jej na kogoś innego (np. Ukrainę) – ewentualnie tworzenie narracji o „awarii”. Jest także możliwe, że w przyszłości kreowane będą inne wersje, nie wskazujące na Rosję.

Sytuacja komplikuje się gdy mowa o załogowych samolotach czy śmigłowcach. Tutaj, po pierwsze, wskazane jest aby doszło do przechwycenia i w razie potrzeby zmuszenia do lądowania. Użycie uzbrojenia w czasie pokoju – najpierw w formie strzałów ostrzegawczych, a później zestrzelenia intruza – jest ostatecznością, ale jest dozwolone.

Jeśli przeciwnik strzeli pierwszy ...

Ideałem byłoby jednak – z prawnego punktu widzenia, aby to przeciwnik strzelił pierwszy. Jest to sytuacja skrajnie niekomfortowa, bo powiększająca ryzyko dla życia i zdrowia naszych obywateli, ale najbardziej czysta prawnie.

Zgodnie z polskim prawem można także zestrzelić obcy wojskowy statek powietrzny, gdy manewruje na pozycję dogodną do przeprowadzenia zbrojnego ataku na terytorium Polski lub wykonuje lot rozpoznawczy mający na celu umożliwienie podjęcia takiego ataku.

Są to określenia bardzo szerokie. Ponieważ obecnie każdy samolot czy śmigłowiec wojskowy może prowadzić jakieś działania rozpoznawcze – czy to poprzez obserwację wzrokową, czy użycie kamer, radarów i innego wyposażenia – można przyjąć nawet rozszerzającą interpretację i uznać że każdy rosyjski czy białoruski wojskowy statek powietrzny, wlatujący w polską przestrzeń powietrzną, taki lot wykonuje i grozi mu zestrzelenie.

To znów prowadzi do kolejnych konsekwencji.

Strącenie samolotu, który wleciałby w głąb Polski i kierowałby się na duże miasto, obiekt infrastruktury krytycznej czy instalację wojskową, byłoby niewątpliwie uzasadnione. Ale gdyby powtórzył się incydent z Estonii, a więc względnie płytki wlot nad nasze terytorium, Rosjanie mogliby twierdzić, że doszło do „pomyłki nawigacyjnej” (na przykład twierdząc że to środki walki radioelektronicznej NATO do niej doprowadziły), lub wymyślić inną bajkę: na przykład, że załoga samolotu na skutek awarii uległa hipoksji (niedotlenieniu), straciła przytomność i nie kontrolowała lotu maszyny.

Co więcej, gdyby na skutek zestrzelenia osoby będące na pokładzie zginęłyby, lub zostały przez nas zatrzymane (i zapewne osadzone w areszcie) – ten fakt dałby Rosji amunicję propagandową, choć przede wszystkim na użytek wewnętrzny.

Na użytek opinii publicznej państw zachodnich kreowana byłaby narracja, mówiąca o wzroście zagrożenia wojną i obwiniająca agresywne działania Polski i innych państw NATO.

Trzeba być gotowym na eskalację

Ma to szczególne znaczenie, gdy istnieje jeszcze jeden scenariusz rozwoju sytuacji. Może być nim uznanie strącenia samolotu czy śmigłowca za akt uzasadniający eskalację i kolejne wrogie działania.

Może to być intensyfikacja działań hybrydowych – na przykład przeciwko infrastrukturze krytycznej państw NATO, w postaci działań bardziej zaawansowanych niż podpalenia czy wandalizm. A więc choćby dywersja na dużą skalę wymierzona w system energetyczny czy paliwowy.

Może to być jawne działanie. Można wyobrazić sobie sytuację, w której po strąceniu przez polskie F-16 rosyjskich MiG-31 na północ od Słupska Rosja odpowie wystrzeleniem pocisków manewrujących na jedną z polskich baz lotniczych. I będzie czekać, czy NATO uzna, że to jest zdarzenie uruchamiające artykuł piąty, a jeśli tak – jaka będzie reakcja.

Skrajnie pesymistycznym scenariuszem jest bowiem rozpoczęcie konfliktu zbrojnego. Nie musi być to wojna na pełną skalę, ale właśnie wymiana uderzeń lotniczych i rakietowych, wspieranych przez działania innego rodzaju (w tym służb wywiadowczych i wojsk specjalnych) – podobnie jak miało to miejsce podczas wymiany uderzeń pomiędzy Iranem a Izraelem.

W obszarze Bałtyku może to oznaczać, że w odpowiedzi na rosyjski ostrzał polskiej bazy lotniczej, ostrzelane zostaną na przykład bazy lotnicze i morskie w obwodzie królewieckim, lub inne ważne rosyjskie instalacje wojskowe. Państwa NATO posiadają do tego środki, co udowodniły działania sił ukraińskich, które ten sprzęt (np. pociski manewrujące Storm Shadow ) otrzymały.

Ponadto możliwe jest zadanie strat, które dla Rosji będą bolesne – zwłaszcza utrata samolotów czy okrętów może być szczególnie bolesna z racji kosztów ich produkcji, zwłaszcza w warunkach sankcji. To są argumenty stricte militarne. Pytaniem otwartym jest wola użycia tych środków w razie potrzeby.

Wsparcie sojusznicze niezbędne

Ponieważ Polska nie jest samotną wyspą, ale państwem zależnym od sieci powiązań w sferze bezpieczeństwa, fundamentem jest dostęp do tych środków. Obecnie zasoby państw wschodniej flanki NATO są ograniczone, więc wsparcie sojusznicze jest niezbędne.

Dlatego nawet gdy mowa o zestrzeleniu naruszyciela przestrzeni powietrznej – czy to Polski czy innego państwa NATO, wyznaczenie takiej czerwonej linii musi być jednoznaczne i poparte przez wszystkie zainteresowane państwa (w tym zwłaszcza delegujące siły do operacji „Eastern Sentry”).

Należy bowiem uznać za pewnik, że gdy ta linia zostanie wyznaczona – będzie testowana.

Drugą rzeczą jest wzmocnienie ochrony przestrzeni powietrznej, co w sposób krótkotrwały jest możliwe tylko poprzez wykorzystanie istniejących zasobów. Należy mieć przy tym na uwadze, że obecny model ochrony przestrzeni powietrznej wciąż jest bliższy czasom pokoju.

Pierwotnie bowiem ochronę Litwy, Łotwy i Estonii – których nie stać na własne lotnictwo myśliwskie, zapewniały zaledwie cztery samoloty myśliwskie delegowane w kolejnych rotacjach przez państwa NATO (misja Baltic Air Policing) a po 2014 roku zwiększono ich liczbę, ale wciąż są to rotacyjnie obecne siły.

Można rozważyć, aby ta obecność miała charakter stały i liczniejszy – na przykład bazujące na Litwie, Łotwie i Estonii trzy sojusznicze eskadry lotnicze, np. polska, szwedzka czy niemiecka. Analogicznie, można wyobrazić sobie stała bazę brytyjskich sił powietrznych w Polsce – tak, jak w czasie zimnej wojny istniały stałe bazy sił sojuszniczych w Niemczech Zachodnich.

Zwiększenie liczby środków obrony powietrznej – czy to samolotów myśliwskich, środków naziemnych czy innych – jest kosztowne i czasochłonne ale może okazać się w dłuższej perspektywie czasowej niezbędne.

Zwłaszcza że wysoka gotowość obrony powietrznej, z dyżurowaniem samolotów w powietrzu włącznie – jest poważnym wyzwaniem, jeśli ma być utrzymywane przez dłuższy czas. A ten czas może iść w miesiące, jeśli nie lata, gdyż widoków na spadek napięcia na razie nie widać.

Wariant ograniczonej wojny

Niezbędny konsensus musi być także wypracowany na wypadek dalszej eskalacji, zwłaszcza ofensywnych działań Rosji. Wyzwaniem nie jest bowiem hipotetyczna wojna pełnoskalowa, która może mieć miejsce dopiero kilka lat po zamrożeniu lub zakończeniu wojny w Ukrainie, ale właśnie działania poniżej tego progu.

Nawet w takim wariancie, ograniczonej wojny, Rosja może stanowić poważne zagrożenie, poprzez agresywne działania wymierzone w infrastrukturę krytyczną, dążąc do destabilizacji i pozbawienia społeczeństw państw NATO woli walki. Oznacza to także, że państwa NATO, nawet przy założeniu stopniowego zmniejszenia zaangażowania USA, mogą jednak dążyć do wzmocnienia swojej obrony i przygotowania reakcji, która odstraszy Rosję od eskalacji.

Wymogiem podstawowym jest jednak solidarność, zarówno ta na forum sojuszniczym, jak i solidarność społeczeństw, gotowych na konieczność, nawet ograniczonego użycia siły w obronie swojej suwerenności i na konsekwencje tego wyboru.

;
Na zdjęciu Michał Piekarski
Michał Piekarski

Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego

Komentarze