Prowadzący zażarte kłótnie w internecie na temat tego, czy zakazać alkoholu na stacjach benzynowych zapewne nie wiedzą, że powtarzają sędziwy już spór filozoficzno-etyczny. A ty, jesteś paternalistką czy wolnościowcem?
Zapowiedzi wprowadzenia zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach od 22. do 6. wzbudziły ogromne kontrowersje i debatę. Jedni uważają takie zakazy za oczywistość, a inni traktują je jako zamach na wolność. Polskie społeczeństwo jest podzielona w tej sprawie: 52% jest za zakazem, 42% przeciw, a tylko 6% nie ma opinii.
Ta dyskusja nie dotyczy tylko stacji benzynowych. W ostatnich latach wiele miast ograniczyło sprzedaż alkoholu w godzinach nocnych (m.in. Wrocław, Poznań, Kraków), a inne się do tego przymierzają. Za każdym razem wywołuje to zażarte dyskusje, w których uczestniczą zwolennicy i przeciwnicy zakazów.
To kolejna odsłona niekończącej się debaty pomiędzy zwolennikami ograniczeń (paternalistami), a przeciwnikami mieszania się państwa w decyzje jednostek (wolnościowcami).
Osoby, które są za ograniczeniem sprzedaży alkoholu, są zwolennikami paternalizmu, nawet jeżeli nie znają tego terminu. Sam termin paternalizm pochodzi od łacińskiego słowa pater, czyli ojciec. W tej perspektywie państwo jest jak rodzic, a obywatele są jak dzieci. Państwo-rodzic dla naszego dobra pewne rzeczy nakazuje, a innych zakazuje. Ogranicza sprzedaż alkoholu, papierosów, czy zakazuje narkotyków. Nakazuje jeżdżenie w pasach bezpieczeństwa, czy wykupywanie OC.
W teorii paternalistycznej państwo nakazuje/zakazuje nam tych rzeczy, ponieważ chce dla nas jak najlepiej.
Nakazy i zakazy mogą mieć różny stopień inwazyjności. Czasem państwo korzysta z mocnego paternalizmu i np. zakazuje sprzedaży heroiny, a czasem działa poprzez słaby paternalizm, np. ograniczając miejsca, gdzie można spożywać alkohol.
Obecnie sprzedaż, jak i spożywanie alkoholu są ograniczone w różny sposób, od słabszych po mocniejsze formy paternalizmu. Ograniczenia dotyczą np. wieku kupujących, sklepów, które mogą sprzedawać alkohol, czy kar za jazdę pod jego wpływem. W tej perspektywie wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych (22-6) jest którymś z kolei ograniczeniem. Państwo-rodzic stosuje różne paternalistyczne metody, ale celem jest zmniejszenie konsumpcji alkoholu.
Pierwszym argumentem na rzecz paternalizmu jest to, że pewne rzeczy czy działania szkodzą jednostkom. Dlatego w większości krajów mamy ograniczenia dotyczące np. sprzedaży papierosów, podatki na produkty z cukrem, czy zakaz obrotu heroiną. Ponieważ szkodzą one zdrowiu – powinny zostać ograniczone. Z tej perspektywy wprowadzane są też ograniczenia dotyczące sprzedaży alkoholu. Najbardziej aktualne dane pokazują, że każda ilość alkoholu szkodzi zdrowiu, a ryzyko rośnie wraz z konsumpcją. Alkohol przyczynia się m.in. do chorób serca, trzustki i powstawania nowotworów. Negatywne skutki picia alkoholu dotyczą szczególnie osób uzależnionych i nadużywających.
Drugi argument dotyczy racjonalności. Zwolennicy paternalizmu argumentują, że osoby palące papierosy, jeżdżące bez pasów, czy biorące heroinę są nieracjonalne. Nikt przecież nie chce umrzeć na nowotwór, w wypadku czy w wyniku przedawkowania. To, że ludzie sobie szkodzą, w opinii zwolenników paternalizmu wynika z braku wiedzy i nieracjonalności. Gdyby te osoby miały wiedzę i były w pełni racjonalne, to by nie paliły, jeździły bez pasów, czy brały heroinę.
Dokładnie ten sam argument jest wykorzystywany przez zwolenników ograniczania sprzedaży alkoholu. Ludzie, którzy piją, nie są racjonalni, bo alkohol szkodzi zdrowiu, a jednostka racjonalna chce mieć jak najlepsze zdrowie. Najsilniejszym argumentem przedstawianym przez zwolenników paternalizmu jest tu kwestia uzależnień. Osoby uzależnione wybierają alkohol pod wypływem choroby, a więc zdecydowanie nie są racjonalni.
Trzecim i ostatnim argumentem paternalistów są społeczne koszty związane z alkoholem. Chodzi tutaj o to, że pewne indywidualne działania wpływają nie tylko na nas samych, ale generują koszty dla innych. Na przykład palenie papierosów nie wpływa tylko na osobę palącą, ale również na inne osoby poprzez bierne palenie i dodatkowe koszty dla opieki zdrowotnej. Z tej perspektywy paternaliści będą zwracać uwagę na koszty społeczne wynikające z alkoholu: osoby pod wpływem doprowadzające do wypadków, naruszanie porządku publicznego przez osoby pijane (hałas, bójki, śmieci), koszty psychiczne i przemoc w rodzinach osób uzależnionych. Jako społeczeństwo wszyscy ponosimy koszty leczenia osób pijących, a gospodarka traci na przedwczesnych zgonach z powodu picia.
Po drugiej stronie osi sporu mamy przeciwników ingerowania państwa w sprawy jednostki. Wolnościowcy sprzeciwiają się zakazom ograniczających konsumpcję alkoholu. Niezwykle ważna jest dla nich wolność jednostki do podejmowania samodzielnych decyzji dotyczących własnego życia. Nawet jeżeli państwo chce dobrze dla obywateli i obywatelek, nie powinno się mieszać w indywidualne decyzje. Wolnościowy traktują paternalizm państwa jako naruszenie ich indywidualnej wolności, która jest świętością.
Poglądy wolnościowców w sprawie paternalizmu można przestawić, odwołując się do jednego z najważniejszych orędowników wolności, J.S Milla [1806-1873]: „ani jedna osoba, ani pewna liczba osób nie ma prawa powiedzieć innej dojrzałej ludzkiej istocie, że nie wolno jej robić ze sobą dla swego własnego dobra, co się jej żywnie podoba”.
Wyjątkiem, który uprawnia do naruszenia wolności jednostki, jest sytuacja, w której narusza ona wolność innych.
Skąd bierze się ta ogromna niechęć wolnościowców do ingerencji państwa w ich decyzje? Aby lepiej to zrozumieć, popatrzmy na poglądy wolnościowców w reakcji na wcześniejsze argumenty paternalistów.
Pierwszy argument na rzecz paternalizmu dotyczył negatywnych konsekwencji picia alkoholu. Dla wolnościowców nie jest on wystarczający, ponieważ negatywne skutki zdrowotne ponoszę ja sam jako jednostka. A w perspektywie wolnościowców prawo do swojego ciała jest święte. Państwo dla mojego dobra nie może ingerować w moje prawo do decydowania o sobie.
Wolnościowcy będą podkreślać, że osoby pijące same ponoszą konsekwencje swojego picia, od kaca poprzez choroby, aż po przedwczesną śmierć. Dlatego, jeżeli piję i nie naruszam wolności innych, to państwo nie powinno ograniczać mojej wolności dla mojego dobra. Z perspektywy wolnościowców rządzący, ograniczając sprzedaż alkoholu, traktują nas jak dzieci. Narusza to naszą autonomię do decydowania o sobie i swoim ciele. Jeżeli chcę kupić alkohol na stacji o 23.30, to mam prawo to zrobić i nikt nie powinien mnie przed tym powstrzymywać.
Drugi argument na rzecz paternalizmu dotyczył braku racjonalności osób pijących alkohol. Wolnościowcy uważają tymczasem, że jesteśmy racjonalni i sami decydujemy o tym, czy pijemy, czy nie. Nawet jeżeli na naszą skłonność do picia ma wpływ genetyka, reklamy, czy normy społeczne, w ostateczności to my jako jednostki podejmujemy decyzję o napiciu bądź nienapiciu się. Ta decyzja jest poprzedzona analizą kosztów i korzyści. Jeżeli piję pomimo tego, że ma to negatywny wpływ na moje zdrowie, to nie oznacza, że jestem nieracjonalny. Najwidoczniej korzyści z picia (zrelaksowanie, spotkania towarzyskie itp.) są dla mnie wyższe niż koszty zdrowotne. Według wolnościowców zdrowie nie jest jedynym celem w życiu i jako racjonalna jednostka mogę wybrać inne cele niż zdrowie.
Trzeci argument na rzecz paternalizmu dotyczył wpływu alkoholu na osoby trzecie. Wolnościowcy zdają sobie sprawę, że są ludzie, którzy pod wpływem alkoholu doprowadzają do śmierci innych w wypadkach samochodowych, czy stosują przemoc. Ale samo picie nie może być utożsamiane z naruszeniem wolności. Według wolnościowców można pić, nie naruszając wolności innych. Jeżeli naruszymy wolność innych, to wtedy powinniśmy być ukarani i dopiero wtedy państwo może interweniować. Według wolnościowców jednostki nie ponoszą odpowiedzialności zbiorowej za ludzi, którzy naruszyli wolność innych pod wpływem alkoholu.
Do tego momentu wszystko wydaje się logiczne, ale – zapytają paternaliści – co z kosztami dla społeczeństwa, z wydatkami na opiekę zdrowotną czy przedwczesnymi śmierciami wynikającymi ze spożywania alkoholu? W tej sytuacji jako społeczeństwo ponosimy koszty działań jednostek, za które nie są one pociągnięte do odpowiedzialności. Wielu wolnościowców odpowie na to, że ochrona zdrowia powinna być prywatna i wtedy osoby pijące zapłacą więcej za ubezpieczenie, żeby te potencjalne koszty pokryć. Wszystko pięknie – odparuje paternalista – ale żyjemy w kraju, gdzie ochrona zdrowia jest powszechna i tych kosztów nie da się uniknąć. Odpowiedź na to pytanie ze strony wolnościowców nie jest jednoznaczna. Wrócę do tego na sam koniec.
Takie są główne argumenty wolnościowców. Pojawiają się i inne. Na przykład, że zakaz sprzedaży na stacji benzynowej będzie nieskuteczny (ludzie zrobią zapasy, powstaną meliny). Skuteczność ograniczania dostępności alkoholu to skomplikowana kwestia, która wymaga osobnego tekstu. Zresztą to, czy polityki paternalistyczne są skuteczne, dla wolnościowców jest sprawą drugorzędną. Najważniejszym argumentem jest to, że jednostka powinna sama podejmować za siebie decyzje, a państwo nie powinno się mieszać w nasze życie. Jeżeli chcemy pić alkohol, mamy prawo pić alkohol. Z tej perspektywy ograniczenie jego sprzedaży na stacjach benzynowych to ograniczenie indywidualnej wolności.
Reakcja wolnościowców może wydawać się przesadzona. Przecież nadal można kupować alkohol w innych miejscach i nikt nie proponuje prohibicji. Żeby ją zrozumieć, należy odwołać się do argumentu równi pochyłej (slippery slope). Strach wolnościowców wynika z tego, że według nich proces ograniczania sprzedaży alkoholu zacznie się od zakazu na stacjach benzynowych, a skończy na prohibicji. Według nich taka jest logika myślenia paternalistycznego. Jeżeli raz pozwolimy państwu za nas decydować dla naszego dobra, to ostatecznie może nawet zakazać alkoholu.
Idźmy dalej: dlaczego nie zakazać słodyczy, fast foodów i innych rzeczy, które nam szkodzą?
Albo nakazać, by wszyscy ćwiczyli fizycznie trzy razy w tygodniu, oczywiście dla naszego zdrowia.
Wolnościowcy obawiają się nie tylko państwa, ale społeczeństwa. Boją się tyranii większości, która ogranicza prawa jednostki. Łatwo przykleić im łatkę histeryków, bo każde ograniczenie traktują tak, jakby urzeczywistniło się Orwellowskie państwo totalitarne z „1984”. Jednak do pewnego stopnia ten strach jest zasadny, jeżeli weźmiemy pod uwagę kontekst historyczny. Dopiero po II wojnie światowej na Zachodzie zaczął dominować indywidualizm. Wcześniej to społeczeństwo lub grupa była ważniejsza od jednostki. Dla wolnościowców dyskusja o dostępności alkoholu jest więc czymś więcej – dyskusją o prawie do decydowania o sobie.
Tak wygląda debata pomiędzy wolnościowcami a paternalistami z perspektywy filozoficzno-etycznej. A co mówią twarde dane? Paternaliści wykorzystują je, aby pokazać negatywne skutki picia alkoholu. Zobaczmy, czy przekonują wolnościowców do zmiany stanowiska.
Pierwszym argumentem na rzecz paternalizmu był negatywny wpływ alkoholu na zdrowie. Według najnowszych ustaleń każda dawka alkoholu jest niekorzystna. Nie tylko powoduje on choroby trzustki czy wątroby, ale jest również rakotwórczy. Na świecie z powodu picia alkoholu umiera 2,6 mln ludzi rocznie. W Polsce dane na temat śmierci z powodu alkoholu w 2019 różniły się w zależności od przyjętej metodologii i wynosiły pomiędzy 22 a 35 tysięcy osób.
Część wolnościowców kwestionuje jednak tezę, że każda ilość alkoholu jest szkodliwa. Wiele osób uważa, że umiarkowane picie nie tylko nie wpływa negatywnie na zdrowie, ale może mieć pozytywne skutki – redukuje stres, zapobiega chorobom serca, nowotworom itp.
Jednak nigdy tak naprawdę nie udowodniono pozytywnego wpływu alkoholu, a badania na to wskazujące są problematyczne.
W nauce jest konsensus, że nawet niewielkie ilości alkoholu mają negatywny wpływ na zdrowie.
Im więcej go spożywamy, tym bardziej ten wpływ jest negatywny.
Ale załóżmy, że mamy do czynienia z wolnościowcami, którzy nie negują obecnego konsensusu naukowego. Czy dane o szkodliwości alkoholu przekonają ich do paternalizmu i ograniczeń? Niekoniecznie. Wynika to z argumentów, które analizowałem wcześniej. Dla wolnościowców jedynym celem w życiu nie jest zdrowie. Jako jednostka mam prawo wybrać rzeczy, które są dla mnie szkodliwe. Co więcej, mogę podjąć te decyzje jako racjonalna jednostka. Mogę nadal pić alkohol, akceptując zagrożenia wynikające z jego spożywania. Według wolnościowców każdy z nas kalkuluje korzyści i koszty. Dla niektórych korzyści z alkoholu mogą być wyższe niż potencjalne niebezpieczeństwa. W ostateczności to jednostka dokonuje tej kalkulacji, a nie ktoś robi to za nią.
Paternaliści mogą odpowiedzieć – no dobrze, ale co z uzależnionymi od alkoholu? Te jednostki wcale racjonalnie nie kalkulują, co im się opłaca, a piją z powodu choroby. Według Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Polsce jest około 800 tysięcy osób uzależnionych, to 2,4% populacji 15+. Czy to przekona wolnościowców? Znów niekoniecznie. Najbardziej zagorzali wolnościowcy argumentują, że nawet uzależnienie jest wyborem, ale ze względu rosnącą wiedzę na temat uzależnień ten argument jest coraz rzadziej wykorzystywany.
Wolnościowcy mogą jednak odpowiedzieć w inny sposób. Będą argumentować, że zdecydowana większość z nas potrafi pić alkohol w sposób umiarkowany. 80% Polaków i Polek spożywa alkohol. Uzależnionych jest 2,4%, a 11,6% osób nadużywa alkoholu (powyżej 12 litrów czystego etanolu rocznie). Większość Polaków i Polek pije raz w miesiącu lub rzadziej. Z perspektywy wolnościowców dane o uzależnionych i nadużywających nie przekonują do tego, by ograniczać wolność do picia zdecydowanej większości, która nie ma problemu z alkoholem.
Trzeci argument zwolenników paternalizmu dotyczył kosztów społecznych i gospodarczych nadużywania alkoholu. Według raportu PARPA (obecnie włączona do Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom) wyliczono je na 93 mld zł w 2020. Oprócz kosztów przedwczesnej śmierci wliczono tutaj niższe wpływy podatkowe z ich powodu, koszty działalności policji, prokuratury, leczenia alkoholizmu i wiele innych. Wpływy do budżetu z akcyzy to tylko 13,4 mld.
Oznacza to, że jako społeczeństwo tracimy na piciu alkoholu 80 mld.
Takie analizy są oczywiście obarczone dużą subiektywnością, ponieważ wyliczamy w pieniądzach wartość życia ludzkiego. Dodatkowo można przyczepić się do uwzględniania w zyskach tylko akcyzy, a nie miejsc pracy i innych korzyści gospodarczych związanych z branżą alkoholową. Pomimo tych niedoskonałości ciężko zakwestionować fakt, że jako społeczeństwo tracimy na tym, że ludzie piją. PARPA w 2021 informowała o tym, że 1,5 mln dzieci wychowuje się w Polsce w rodzinach osób uzależnionych od alkoholu. Dodatkowo 2 mln osób (dzieci i dorośli) to ofiary przemocy domowej w rodzinach alkoholowych. Kolejnym kosztem są wypadki samochodowe spowodowane przez osoby pod wpływem alkoholu. W 2023 tacy kierowcy uczestniczyli w 1 465 (6,9% całości) wypadków skutkujących 226 (11,9%) ofiarami śmiertelnymi i 581 (7,7%) ciężko rannymi.
Może te dane przekonają wolnościowców?
Niekoniecznie. Będą odnosić się ponownie do podziału na tych, którzy potrafią pić i tych, którzy pić nie potrafią. Zdecydowana większość osób pijących nie wsiada za kółko i nie stosuje przemocy w stosunku do członków rodziny. Wolnościowcy podkreślą, że jednostka nie powinna ponosić odpowiedzialności zbiorowej za pijących zachowujących się źle. Dla nich większym problemem będą koszty społeczne związane z piciem (np. koszty leczenia chorób). Większość zakończy dyskusję argumentem, że ochrona zdrowia powinna być prywatna. Natomiast część może zgodzić się na wyrównanie kosztów społecznych – ale nie poprzez ograniczenia dotyczące sprzedaży alkoholu, lecz podwyższenie akcyzy.
Do tej pory mowa była to tym, gdzie wolnościowcy i zwolennicy paternalizmu się nie zgadzają, ale być może są między nimi punkty wspólne? Mogliby się zgodzić, że potrzeba więcej informacji na temat szkodliwości alkoholu, bo informacje zwiększają autonomię jednostki. Oczywiście powstaje pytanie, gdzie kończy się informowanie, a zaczyna bezpośredni wpływ na jednostkę. Czy zdjęcie zniszczonej wątroby na butelce wina to informowanie, czy już straszenie, które nadmiernie ingeruje w nasze decyzje? Co do zasady wolnościowcy nie mają jednak nic przeciwko edukowaniu na temat skutków picia. Nie narusza to naszej wolności wyboru i respektuje nas jako racjonalną jednostkę.
Kolejnym punktem wspólnym może być zakaz reklam alkoholu. Co prawda wolnościowcy nie mają problemu z reklamami, ponieważ są one informacją, a racjonalna jednostka sama decyduje, czy chce coś kupić, czy nie. Jednak dla reklam alkoholu robią wyjątek, ponieważ nie da się sprawić, żeby nie były widziane przez dzieci. Jest to istotne, bo dla wolnościowców tylko osoby dorosłe są racjonalne i tylko one mogą podejmować decyzje w sprawie alkoholu.
Mamy więc trzy główne linie podziału pomiędzy wolnościowcami a paternalistami.
Pierwsza dotyczy pytania o to, czy dla dobra jednostki można ograniczać jej wolność. Paternaliści mówią, że można, ponieważ dobro jednostki jest ważniejsze od jej wolności od decydowania o sobie. Dlatego powinniśmy ograniczyć konsumpcję alkoholu. Wolnościowcy powiedzą, że nie można ograniczać wolności wyboru. Nawet jeżeli jednostka sobie szkodzi (np. poprzez picie) to jej wybór i sama ponosi konsekwencje swoich akcji.
Drugą linią podziału było pytanie o to, czy ludzie są racjonalni. Paternaliści uważają, że ludzie pijący alkohol nie zachowują się racjonalnie, jeżeli popatrzymy na negatywne skutki picia alkoholu. Według wolnościowców ludzie są racjonalni. Jeżeli piją, to najwidoczniej tego chcą i jest to wynikiem kalkulacji, w której racjonalna jednostka może wyżej cenić inne wartości niż zdrowie.
Trzecią linią podziału było pytanie o koszty społeczne działania jednostek. Paternaliści uważają, że społeczne koszty picia alkoholu uzasadniają ograniczenie wolności jednostki. Wolnościowcy natomiast są zdania, że koszty społeczne picia alkoholu nie uzasadniają ograniczenia wolności jednostki. Według wolnościowców jednostki powinny indywidualnie ponosić koszty swoich akcji, a nie ponosić odpowiedzialność zbiorową.
To nie jest jednak tak, że mamy dwa zupełnie różne obozy. Takie wrażenie może być potęgowane, kiedy słucha się debat, w których wybijają się skrajne opinie. Większość osób nie ma tak skrajnych poglądów. Mało który wolnościowiec mówi o całkowitej wolności dotyczącej alkoholu (np. braku ograniczeń dotyczących wieku). Z drugiej strony mało który paternalista mówi o prohibicji. Jednak dyskusja na temat ograniczeń alkoholu z nami zostanie, bo z przekonań światopoglądowych wynikają pewne nierozwiązywalne różnice.
Nie ważne, po której stronie barykady stoicie – mam nadzieję, że lepiej zrozumiecie pozycję drugiej strony. To niezbędne – po pierwsze dlatego, że obecna dyskusja jest zażarta i mało konstruktywna. Po drugie dlatego, że dyskusja na temat ograniczenia alkoholu nie zniknie. Minister Leszczyna mówiła o tym, że nocny zakaz sprzedaż alkoholu na stacjach benzynowych to początek ograniczeń. Jedno jest pewne – będą wybuchać kolejne dyskusje, w których usłyszycie te same argumenty. Możecie wrócić do tego artykułu za kilka miesięcy.
Filozof ekonomii. Zatrudniony na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor książki "The Eclipse of Value-Free Economics. The concept of multiple self versus homo economicus”.
Filozof ekonomii. Zatrudniony na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor książki "The Eclipse of Value-Free Economics. The concept of multiple self versus homo economicus”.
Komentarze