0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...
  • Jednym z fenomenów związanych z płcią męską, który rzutuje na długość życia, jest skłonność do podejmowania ryzyka. Nie chodzi tylko o zachowania seksualne, ale także o to, że mężczyźni mniej uważają na pewne rzeczy. Słabiej wyobrażają sobie zagrożenia i w związku z tym chętniej wchodzą w różnego rodzaju nałogi, różnego rodzaju sytuacje problematyczne. Chętniej też podejmują działania przemocowe. Po prostu mniej się boją.
  • Mężczyźni mniej czują swoje ciało. Bo kobieta jest uzależniona od regulacji hormonalnej. Odczuwa cykl miesięczny i lepiej odbiera swoimi zmysłami to, co się dzieje w jej organizmie. Jest też na to bardziej wyczulona z uwagi na rodzenie dzieci. A mężczyźnie zwykle wydaje się, że jego ciało jest „obok”.
  • Kobiety częściej rozmawiają o tym, że coś je boli, że mają zły dzień, a mężczyznom, nie dość, że nie wypada o tym mówić, to po prostu często tego nie czują. Nie odbierają negatywnych sygnałów wysyłanych przez organizm lub się ich wstydzą nawet przed samymi sobą.
  • Mężczyzna w Polsce z wykształceniem zasadniczym, zawodowym, podstawowym lub niższym liczący 30 lat może nie dożyć siedemdziesiątki. Tymczasem jego równolatek z wykształceniem wyższym ma bardzo dużą szansę, że przekroczy osiemdziesiątkę.

O tym, dlaczego mężczyźni żyją krócej i czy jest sposób, aby temu zaradzić, rozmawiamy z dr. Rafałem Halikiem*, epidemiologiem, specjalistą zdrowia publicznego.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Mam przed sobą wykres, który jest dobrym punktem wyjścia do naszej rozmowy. Widać na nim, jaki procent noworodków płci męskiej i żeńskiej ma szansę na dożycie 65 lat. Otóż w Polsce ma ją 75 proc. męskich i 87 proc. żeńskich noworodków. Średnie europejskie wynoszą odpowiednio 84 i 92 proc. Dlaczego mężczyźni w Polsce są w zdecydowanie gorszej sytuacji, jeśli chodzi o szanse osiągnięcia długiego wieku niż kobiety?

Dr Rafał Halik: To może zacznę od tego, co warunkuje stan zdrowia mężczyzn na świecie. A później przejdę do specyfiki naszego regionu, tj. Europy Środkowo-Wschodniej.

Ogólnie rzecz biorąc, oczekiwana długość życia mężczyzn jest krótsza niż oczekiwana długość życia kobiet. I to zjawisko obserwuje się na całym świecie. Skąd się ono bierze?

Otóż można to rozpatrywać w trzech różnych warstwach.

  • Pierwsza z nich to warstwa biologiczno-genetyczna.
  • Druga to warstwa społeczno-ekonomiczna.
  • A trzecia to kulturowa.

I teraz te warstwy na siebie, tak jak w geologii, nachodzą. Miksują, zderzają się ze sobą, co bardzo utrudnia wyciąganie wniosków i komplikuje życie epidemiologom.

Kultura dostosowana do genetyki

Wszystkie wspomniane czynniki działają w tym samym czasie. Bo mężczyzna rodzi się z pewnym wyposażeniem genetycznym, ale może być gorzej lub lepiej wykształcony. Może też pić i palić albo bardziej dbać o zdrowie.

Chciałem tylko zaznaczyć, że z wyposażenia genetycznego mężczyzny wynikają też pewne skutki kulturowe. Bo nasza kultura do tej genetyki mężczyzn w pewnym sensie się dostosowała.

Powiedzmy też, że dostosowanie mężczyzn jest mniej więcej na etapie naczelnych. Natomiast nasza cywilizacja mocno przyspieszyła i my żyjemy w zupełnie już innych warunkach niż naczelne.

Chcesz powiedzieć, że genetycznie zmieniliśmy się bardzo niewiele od tysięcy lat, natomiast żyjemy w kompletnie innym świecie?

To właśnie miałem na myśli. Ale pozwól, że wrócę do uwarunkowań biologicznych.

Otóż jednym z fenomenów związanych z płcią męską, który rzutuje na długość życia, jest skłonność do podejmowania ryzyka.

Neurofizjolodzy i neuropsycholodzy doskonale wiedzą, że mężczyźni na każdym etapie życiowym są bardziej skłonni od kobiet do podejmowania zachowań ryzykownych.

Z czego to wynika? Prawdopodobnie z naszego wyposażenia genetycznego i z uwarunkowanych genetycznie czynników hormonalnych, które wpływają już bezpośrednio na naszą neurofizjologię.

Mówiąc o ryzykownych zachowaniach mężczyzn, nie chodzi mi tylko o zachowania seksualne, ale także o to, że mężczyźni mniej uważają na pewne rzeczy. Słabiej wyobrażają sobie zagrożenia i w związku z tym chętniej wchodzą w różnego rodzaju nałogi, różnego rodzaju sytuacje problematyczne. Chętniej też podejmują działania przemocowe. Po prostu mniej się boją.

Przeczytaj także:

To wynika z naszej adaptacji ewolucyjnej, takich ról ewolucyjnych, które zostały nam przypisane. Samce naczelnych musiały się w stadzie bardziej agresywnie zachowywać, po to, by walczyć o samice.

W przypadku mężczyzn to się później skonfrontowało z kulturą. W tym sensie, że te zachowania kulturowo zostały przypisane męskości. W związku z tym mężczyznom podejmowanie ryzykownych zachowań tudzież nawet szkodliwych społecznie, łatwiej się wybacza.

W naszej kulturze mężczyzna, który pije dużo alkoholu, to swój chłop. Natomiast kobieta, która pije dużo alkoholu, to dno dna.

Mężczyzn nie chronią hormony

Gdy powiedziałeś o skłonności do ryzyka, pomyślałem o motocyklistach. Nie znam statystyk, ale z pewnością jest więcej mężczyzn motocyklistów niż kobiet motocyklistek. Kiedyś mówiło się o motocyklistach „narządy jadą”.

Tak. Z tym że to mit. Bo narządy po wypadku motocyklowym rzadko nadają się do przeszczepu.

Sądziłem też, że jak zaczniesz mówić o biologii, o genetyce, to powiesz, że mężczyźni już w punkcie startu są w gorszej sytuacji z powodu chromosomów płciowych. Kobiety mają 2 chromosomy X i jeśli nawet w jednym tkwi błąd, jest szansa, że w tym drugim mają zdrowy gen. Mężczyźni takiego zabezpieczenia nie mają. Stąd wiele chorób, które ujawniają się tylko u płci męskiej.

To prawda. Ostatnie badania wskazują, że w małym męskim chromosomie Y znajduje się ponadto sporo błędów.

Wracam jednak do męskiej fizjologii i hormonów, które niestety predestynują nas – mężczyzn – do chorób przewlekłych.

Co konkretnie masz na myśli?

To, że hormony żeńskie w młodszych grupach wiekowych chronią kobiety przed chorobami układu krążenia, przed miażdżycą. Natomiast u mężczyzn tego ochronnego wpływu nie ma. I dlatego u nich procesy niszczenia układu krążenia, powstawania blaszek miażdżycowych, zaczynają się już w młodym wieku.

Te choroby – jak wiadomo – postępują, ale ponieważ u mężczyzn zaczynają się wcześniej, stąd też oni odpowiednio wcześniej „dorabiają się” zawałów serca, udarów, chorób układu krwionośnego.

Dziś znacznie lepiej leczymy zawały „na ostro”, ale jak się przejdzie po cmentarzu i spojrzy na nagrobki z lat 70., 80. poprzedniego stulecia, widać, jak wiele jest grobów mężczyzn, którzy zmarli w wieku 45-50 lat. Najprawdopodobniej właśnie na zawał.

Mężczyźni produkują też więcej hormonów stresowych takich jak kortyzol czy adrenalina. A one wpływają niekorzystnie m.in. na gospodarkę lipidową, a poprzez to na stan naczyń krwionośnych.

Dodajmy, że choroby układu krążenia są nadal pierwszą przyczyną zgonów zarówno mężczyzn, jak i kobiet w krajach rozwiniętych.

Ewolucja szkodzi również kobietom

Ale wspomniane przez ciebie hormony stresu są nam też niezbędne do życia.

Oczywiście.

Ponieważ jednak mężczyźni wydzielają ich więcej, odbija się to na ich zdrowiu. Wydzielają ich więcej z powodów środowiskowych, ale także z racji innych, pełnionych przez siebie ról. Podejmują częściej zawody, które wiążą się ze stresem, bo tego się od nich oczekuje.

Powtórzmy, że ta regulacja hormonalna jest najprawdopodobniej adaptacją ewolucyjną z czasów małp naczelnych. Samce muszą być bardziej „nabuzowane” hormonami z kory nadnercza z uwagi na polowania i swoją dużą aktywność. To daje im taki plus, że mogą się zachowywać bardziej agresywnie. Mogą się lepiej bronić, bo stres działa również mobilizująco.

Natomiast w środowisku tak bardzo przekształconym przez człowieka i przy takiej długości życia ta spuścizna hormonalna działa na naszą niekorzyść. Adrenalina powoduje m.in. wyrzut glukozy do krwi. I w naszej cywilizacji, przy siedzącym trybie życia, to nie jest dla nas – mężczyzn – najlepsza okoliczność.

Natura wyposażyła nas w ciało przystosowane nie do siedzenia za biurkiem, tylko do odbywania kilometrowych biegów po sawannie.

No właśnie.

Ponadto nasza dieta była kiedyś bardzo różnorodna. W społecznościach łowieckich żywiliśmy się jagodami, trawami, od czasu do czasu jakimiś upolowanymi zwierzętami. Od wielkiego dzwonu może jakiegoś mamuta udało się upolować, ale z pewnością na co dzień jadaliśmy inaczej niż dziś.

Mówimy tu głównie o mężczyznach, ale chcę podkreślić, że nasza ewolucja szkodzi również kobietom. Mam na myśli coraz rzadsze lub późne macierzyństwo.

W badaniach epidemiologicznych wyraźnie widać, że długoterminowo nieposiadanie dzieci lub późne macierzyństwo, co wiąże się z gospodarką hormonalną, zwiększa ryzyko raka piersi.

Zaznaczę od razu, że nie zamierzam tu firmować żadnego stereotypu, że kobieta powinna rodzić dzieci.

Ale trzeba powiedzieć, że z punktu widzenia biologii, ewolucji, to nie jest korzystna sytuacja dla organizmu, że kobieta nie ma potomstwa.

Z tym że przy wyciąganiu wniosków na temat negatywnego wpływu braku potomstwa na zdrowie, trzeba też brać pod uwagę wiele zmiennych zakłócających. Na przykład, że te kobiety, które nie decydują się na dzieci, mogą być samotne.

Męskie zachowania ryzykowne

Pomyślałem o zakonnicach i o twierdzeniu, iż rak trzonu macicy to właśnie typowa choroba zakonnic.

W przypadku hormonów kobiecych jest jeszcze problem z ich stężeniem. Bo akurat te hormony, które działają ochronnie na kobiety w młodszych grupach wiekowych, po pięćdziesiątce stają się dla nich obciążeniem. Stymulują podziały komórkowe w narządach rodnych i w piersiach, co może prowadzić do nowotworzenia.

I dlatego hormonalna terapia zastępcza, która tak pomaga kobietom, zwiększa niestety ryzyko raka piersi i narządów rodnych. Z terapią zastępczą wiąże się nadal bardzo dużo kontrowersji. Nie pomaga też nadwaga i otyłość, bo w tkance tłuszczowej też są produkowane te hormony.

Biologicznie jesteśmy zaprogramowani, żeby wydać na świat potomstwo, odchować je, a potem zejść z tego świata. Ewolucja nie dba o starość.

Nie do końca. U zwierząt żyjących w stadzie starsze osobniki odgrywają jednak pewną rolę. Np. u wilków jest tak, że te starsze osobniki wręcz się broni.

Również u nas osoby w słusznym wieku mają wartość, chociażby babcie pomagające w wychowaniu wnuków.

Wracam do wzorców kulturowych, które wymagają od mężczyzn pewnych zachowań ryzykownych. Zwróć uwagę, że to też w pewien sposób imponuje i wiąże się ze strategię prokreacyjną.

Kobiety bowiem uważają, że mężczyzna, który ryzykuje, jest silny i w związku z tym potrafi coś w życiu zagwarantować.

Stąd wypadki, podejmowanie sportów ekstremalnych, wchodzenie w nałogi, ale też stosowanie niewłaściwej diety. Takie nonszalanckie podejście do wielu spraw.

Zawodowo zajmuję się epidemiologią wypadków. I jak się spojrzy na statystyki, to już od niemowlaków mężczyźni częściej ulegają wypadkom niż dziewczynki. My to po prostu mamy we krwi.

Mężczyźni mniej czują swoje ciało

Z punktu widzenia zdrowia są w ogóle takie zachowania ryzykowne, które mają na nas pozytywny wpływ?

Podejmowanie aktywności sportowej.

Ale już sport wyczynowy rujnuje zdrowie.

To zależy, na jaki okres patrzymy. Moja koleżanka dr Anna Poznańska śledziła losy olimpijczyków i okazało się, że oni dłużej żyją, przynajmniej ci, którzy uczestniczyli w dawnych olimpiadach.

Natomiast mniej więcej po roku 2000 ta zależność wydaje się znikać. Początkowo olimpijczycy są bardzo zdrowymi osobami. Niestety, po pewnym czasie rzeczywiście zamieniają się w zdrowotne ruiny. Normy są już tak wyśrubowane, że trudno bić nowe rekordy bez niezdrowego wspomagania się, bez eksperymentowania na własnym ciele. Dorabiają się też olbrzymich problemów zdrowia psychicznego z uwagi na presję, jakiej są poddani.

Przechodzę do sprawy, która związana jest również z naszą fizjologią i ewolucją i która rzutuje na nasze zdrowie. A mianowicie do tego, że mężczyźni mniej czują swoje ciało. Bo kobieta jest uzależniona od regulacji hormonalnej. Odczuwa cykl miesięczny i lepiej odbiera swoimi zmysłami to, co się dzieje w jej organizmie. Jest też na to bardziej wyczulona z uwagi na rodzenie dzieci. Jest jakby bliżej swojej fizjologii niż mężczyzna.

A mężczyźnie zwykle wydaje się, że jego ciało jest „obok”. Zwróć uwagę, że kobiety częściej rozmawiają o tym, że coś je boli, że mają zły dzień, a mężczyznom, nie dość, że nie wypada o tym mówić, to po prostu często tego nie czują. Nie odbierają negatywnych sygnałów wysyłanych przez organizm lub się ich wstydzą nawet przed samymi sobą.

I tu dochodzi kolejna kwestia kulturowa, że kobiety z racji tego, że rodzą dzieci, są również tak wychowywane, że mają pilnować swojego ciała i swojej fizjologii, żeby później temu dziecku nie zaszkodzić. Bo wiadomo, że jeżeli kobieta choruje, nie odchowa dobrze dziecka.

Mówiłem już o alkoholu. Kiedy kobieta ma małe dziecko i pije, nie akceptujemy tego. A jak mężczyzna w tej samej sytuacji wychodzi na kielicha z kumplami, to ma prawo. Przecież matka zajmuje się dzieckiem.

Chodzi raczej o wygląd

Jeśli chodzi o nasze męskie ciała, myślimy głównie o sprawności jednego organu.

To prawda.

Mężczyźni zaczęli – teoretycznie – bardziej o siebie dbać. Ale moim zdaniem to dbanie głównie o swój wizerunek, nie o zdrowie. Chcą wyglądać na umięśnionych, dobrze zbudowanych. Natomiast wciąż niewiele wiedzą, jak działa ludzki organizm, co mu szkodzi.

Naturalnie wygląda to różnie w różnych grupach społecznych, ale ogólnie rzecz biorąc, obecny szał na zdrowie u mężczyzn związany jest głównie z kwestią wyglądu i robienia wrażenia, niż z wiedzą medyczną.

Stąd popularność sektora wellness, kąpieli błotnych dla mężczyzn, kosmetyków. Ale kąpiel błotna nie zastąpi wiedzy, że każda dawka alkoholu może być szkodliwa, że trzeba dużo pić wody, bo to dobre dla nerek, że trzeba chodzić na spacery, dbać o harmonię wokół siebie. Albo, że trzeba się szczepić. To wszystko, o czym teraz mówię, określa się mianem „kompetencje zdrowotne”.

Niedawno w „Polityce” czytałem duży tekst o modzie na botoks. Mężczyźni stanowią już ponoć kilkanaście procent klienteli. Dowiedziałem się, że coraz bardziej popularnym zabiegiem staje się wygładzanie za pomocą botoksu moszny, żeby lepiej wyglądała.

Pozwól, że nie będę komentował.

Ale gdy mówię o sprawach hormonalno-kulturowych i o ryzyku, a także o tym, że mężczyzna musi też mieć bogate życie seksualne, to wspomnijmy, że, niestety, drogą seksualną przenosi się bardzo dużo chorób w tym choroby, które mogą powodować nowotwory – wirusy HPV, zapalenia wątroby.

Mężczyźni samobójcy

To bogate życie seksualne imponuje chyba bardziej naszej płci, bo kobietom mniej się podoba?

Zależy od etapu. Na etapie flirtowania, Casanova raczej budzi szacunek, Natomiast w małżeństwie to się zmienia. Tylko że mężczyznom czasem trudno się przestawić i stąd konflikty.

Przechodzę do spraw społeczno-ekonomicznych i do gorszego – zazwyczaj – wykształcenia mężczyzn, co ma wyraźny wpływ na zdrowie i długość życia.

Mniej więcej w całej Europie jest też tak, że mężczyźni nie dość, że są słabiej wykształceni, to podejmują wcześniej aktywność zawodową, by utrzymać rodzinę.

W rozmowie tej padł już termin „kompetencje zdrowotne”. Jest taka teoria – salutogenezy – autorstwa amerykańskiego socjologa Aarona Antonovsky’ego, która mówi, że nasze zdrowie budujemy w procesie. Posiadając kompetencje zdrowotne, potrafimy zarządzać naszym zdrowiem na wszystkich etapach życiowych i wiemy, jak to zdrowie wzmacniać.

Promocja zdrowia polega więc nie na tym, że reklamujemy zdrowie jako zdrowie, tylko nauczamy ludzi wiedzy medycznej, odczuwania i rozumienia swojego organizmu i kształtujemy różnymi działaniami i bodźcami te kompetencje zdrowotne – przez politykę zdrowotną, socjalną, edukację, ochronę środowiska i niemal każdą działalność publiczną.

Mówisz o podejmowaniu aktywności zawodowej i gorszym wykształceniu mężczyzn. Czy wyniki badań wskazują, że ciężka praca fizyczna, którą wykonują częściej niewykształceni mężczyźni, skraca im życie?

Owszem. Taka praca to jest w pewnym sensie sprzedawanie swojego zdrowia.

Ale z drugiej strony mamy też tzw. efekt zdrowego robotnika. To znaczy, do tych zawodów przyjmuje się osoby, które mają naprawdę końskie zdrowie. W związku z tym ten wynik jest często zakłócony.

Efekt ciężkiej pracy fizycznej widać, gdy spojrzymy na kraje, gdzie wciąż powszechnie podejmuje się takie prace. W Polsce ten efekt był jeszcze widoczny w latach 80., w początkach lat 90. ubiegłego stulecia. Dziś praca częściej opiera się na usługach. Co nie premiuje też za bardzo mężczyzn, bo w usługach trzeba mieć kompetencje społeczne, a kobiety są w tym lepsze.

Tu nie chodzi o empatię, tylko o umiejętność rozluźniania emocji. Kobiety się tego częściej uczy. A mężczyźni przez sposób wychowania, przez większe narażenie na stres, są także bardziej wrażliwi na problemy zdrowia psychicznego niż kobiety. Mają też zazwyczaj bardziej konfrontacyjne podejście w życiu zawodowym.

To było widać w trakcie transformacji lat 90., kiedy to właśnie głównie kobiety ciągnęły gospodarstwa domowe, a mężczyźni często się zupełnie łamali. Po prostu przegrywali w tej transformacji. Efekt? Przetłaczającą większość samobójców stanowią mężczyźni.

Osób odbierających sobie życie jest więcej niż ofiar wypadków drogowych.

A to jest tylko czubek góry lodowej, bo przed tymi rzeczywistymi samobójstwami jest kilka razy więcej prób samobójczych, a jeszcze wcześniej są różnego rodzaju problemy zdrowia psychicznego.

Sieci wsparcia społecznego

Czytam właśnie rozmowę rzekę Artura Andrusa z Marią Czubaszek. Andrus pyta: „Co jest najważniejsze w życiu?”. „Najważniejsze jest zdrowie, zaraz po pieniądzach” – pada odpowiedź. „Im dłużej żyję, tym bardziej uważam, że pieniądze są potrzebne do wszystkiego i do tego, żeby być zdrowym. Odpowiednio się odżywiać, wypoczywać i kiedy zajdzie potrzeba, leczyć. Zapewnić dobry start swoim dzieciom, godną starość swoim rodzicom, żeby być naprawdę niezależnym”. Co ty na to?

Że najlepiej być zdrowym, młodym i bogatym.

Ale poważnie mówiąc, to kobiety mają jeszcze taki problem, że bardzo często w polskich realiach zostają same przez przedwczesne zgony ich mężów, partnerów. Prowadzą od pewnego momentu gospodarstwa samodzielnie. Stąd też myślenie o pieniądzach jako gwarancji bezpieczeństwa.

Uważam jednak, że kobiety mają bardziej ewolucyjnie, ale też kulturowo, wyostrzone kwestie bezpieczeństwa. Kobietom cały czas pali się kontrolka. I one wiedzą, że jeżeli stan zdrowia się zapada, to koniec z bezpieczeństwem w życiu. Zarówno dla nich, jak i ich bliskich. To m.in. dlatego kobiety chodzą do lekarzy, a mężczyźni tego unikają.

Trzeba też zaznaczyć, że pod pewnymi względami mężczyźni górują zdrowotnie nad kobietami.

Kobiety na przykład częściej ulegają upadkom na starość, chorują na osteoporozę. Często widzimy drobniutkie staruszki, których masa mięśniowa jest bardzo malutka, a kościec mizerny. Takie kobiety na skutek upadku bardzo łatwo doznają złamań. A życie po czymś takim czasami jest gorsze niż w przypadku nowotworu. Przy osteoporozie kości nie chcą się zrastać i taka osoba ląduje w łóżku. I to jest po prostu umieranie na raty, w męczarni.

Cytując panią Czubaszek poruszyłeś bardzo ważną sprawę wsparcia społecznego i w ogóle kontekstu społecznego. To nowy trend badań epidemiologicznych na temat wsparcia społecznego i sieci społecznych, z których wynika, jak bardzo fundamentalną rolę odgrywają one w kształtowaniu naszego zdrowia.

W budowaniu sieci wsparcia społecznego szczególnie istotną rolę odgrywają kobiety. Są bardziej nastawione na harmonię życia społecznego, bardziej zaangażowane w różnego rodzaju inicjatywy społeczne i obywatelskie. A to służy niezwykle pozytywnie naszemu zdrowiu.

Był taki socjolog Emile Durkheim, który przedstawił społeczne procesy doprowadzające do samobójstwa, akcentując w nich rolę kontroli społecznej. Mówił o niej pozytywnie i negatywnie. Pozytywnie w tym sensie, że dobrze zbudowana tkanka społeczna powoduje, że jest większe wsparcie, że ludzie poniekąd „boją się” popełniać samobójstwo w takich okolicznościach

Ale z drugiej strony wskazywał, że kontrola społeczna powoduje też negatywne efekty. Że się pewnych rzeczy wstydzimy. Że musimy się zuniformizować, dostosować do naszego otoczenia, a nie zawsze tego chcemy. Czasami chcemy być sobą.

Kobiety do zadań długoterminowych

Czy to tylko wiedza potoczna, czy są badania na temat tego, że mężczyźni źle znoszą moment przejścia na emeryturę? I jeżeli nie mają jakiejś pasji, to więdną, co przyczynia się do tego, że szybciej odchodzą.

Znam te badania, ale moim zdaniem obie płcie w pewien sposób więdną. Natomiast kobiety bardzo często mają wyższy kapitał społeczny i lepiej się odnajdują w różnych sytuacjach niż mężczyźni.

Mężczyźni lepiej znoszą krótkoterminowe wyzwania. Natomiast kobiety są bardziej systematyczne, mają bardziej planowe wyzwania.

Takim wyzwaniem jest na przykład dziecko. I one bardzo daleko w przód myślą, co robić.

Natomiast mężczyzna reaguje na nagłe zagrożenie, jest wyrzut adrenaliny i sprawa załatwiona. A jeżeli tych bodźców nie ma, to dla mężczyzny jest to problem. To wynika też z neuropsychologicznej formacji mężczyzn, a także oczekiwań kulturowych, że my jesteśmy od szybkiego załatwiania spraw, natomiast kobietom daje się zadania długoterminowe.

Kraje pasu wódczanego

Obiecałeś, że opowiesz o uwarunkowaniach zdrowotnych w naszym regionie – Europie Środkowo-Wschodniej. Różnice w oczekiwanej długości życia między mężczyznami i kobietami są szczególnie mocno zaznaczone w Bułgarii, Rumunii, Polsce, na Węgrzech. To wynika z biedy?

Tu jest bardzo dużo spraw historycznych, społeczno-kulturowych. Zacznę od dziedzictwa komunizmu w tych krajach.

W jakim sensie?

Był to inny model kształtowania się społeczeństw, co odcisnęło swoje piętno. Pomimo haseł równości i emancypacji, nadal utrzymywano i premiowano bardzo tradycjonalistyczne wzorce w rodzinach i model mężczyzny jako głównego „dźwigara” życia społeczno-ekonomicznego.

Przede wszystkim były to kraje, które po wojnie musiały się bardzo szybko odbudowywać i które jeszcze przed wojną miały spore zaległości cywilizacyjne wobec innych krajów Europy, jak zacofane obszary rolnicze, ubóstwo, fatalne warunki sanitarne, epidemia gruźlicy, wysoka umieralność noworodków. Rozbudowa przemysłu (szczególnie ciężkiego) i odbudowa spowodowały, że bardzo wielu mężczyzn ciężko pracowało fizycznie, o czym już mówiliśmy, i było poddanych olbrzymiej presji społeczno-ekonomicznej.

I oni „ścierali się” w tej pracy.

Druga sprawa, to że te wszystkie kraje są w tzw. pasie wódczanym. Czyli tym, gdzie obowiązuje ryzykowny model picia alkoholu, pijaństwa, które było w tych krajach „od zawsze”, i które szczególnie dotykało mężczyzn.

Kolejna sprawa – rola mężczyzn w krajach Europy Środkowo-Wschodniej była oparta bardziej na schemacie kultury macho niż w krajach zachodnich, gdzie gospodarki były już oparte na usługach i na wysokim rozwoju.

Dalej – gorsza jakość wykształcenia.

Mężczyźni w krajach zachodnich „od zawsze” byli lepiej wykształceni w porównaniu do krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

I jeszcze jedno. W krajach naszego regionu nie podejmowano żadnych działań profilaktycznych skierowanych do mężczyzn. Bo na Zachodzie już w latach 70. zaczęto zwracać uwagę na gorszą sytuację zdrowotną mężczyzn i realizowano pierwsze programy profilaktyczne, badania przesiewowe dla mężczyzn w kierunku chorób układu krążenia. W Finlandii w roku 1972 zrobiono taki program – Północna Karelia.

A myśmy w latach 70. to wszystko zaniedbali. Zresztą te nożyce między mężczyznami a kobietami w oczekiwanej długości życia zaczęły się rozwierać właśnie w latach 70.

Widzisz jakieś symptomy, że to zaczyna się schodzić?

Te nożyce zaczęły się schodzić już w latach 90., w późnej transformacji. I tutaj wspaniałą robotę wykonał prof. Witold Zatoński, który namówił wielu Polaków do rzucenia palenia. Co ciekawe, na jego apel zareagowali głównie mężczyźni. Zatoński wytworzył modę na niepalenie. To było jeszcze o tyle mądre, że skierowane do wszystkich, a nie elitarne. Bo problemem w Polsce są właśnie głównie palacze z gorzej wykształconych grup społecznych.

Trzeba jednak przyznać, że na fali „pędu do modernizacji” zaczęła też wzrastać świadomość zdrowotna całego naszego społeczeństwa. Więc te nożyce się schodziły w latach 90., ale znowu się rozwarły. Zgadnij w którym momencie.

Nie potrafię odpowiedzieć.

W czasie COVID-u. Mężczyźni jako bardziej schorowani zapłacili tu wyższą cenę. Wirus traktował ich bezwzględnie.

A w naszym regionie była szczególnie wysoka liczba zgonów nadmiarowych, ponieważ większy odsetek populacji był obciążony czynnikami ryzyka ciężkiego przebiegu COVID, takimi jak cukrzyca czy nadciśnienie tętnicze.

Raport schowany do szuflady

Sądzisz, że za 20-30 lat w Polsce te nożyce będą tak samo rozwarte jak we Francji, w Niemczech?

Mamy na to duże szanse.

Ale chciałem do tej beczki miodu dodać nieco dziegciu.

Bo jeśli chodzi o wzrost oczekiwanej długości życia, to w Stanach dziś obserwujemy wręcz jego ubytek, a w Europie to bardzo hamuje.

My mamy jeszcze o co walczyć, bo mamy spore zaległości wobec Europy Zachodniej. Tutaj chodzi przede wszystkim o dietę mężczyzn, aktywność fizyczną, o picie alkoholu. Alkohol staje się teraz naprawdę poważnym problemem w naszym kraju, a brak aktywności fizycznej i niezdrowa dieta zbierają fatalne żniwo u dzieci. I na to ostatnie zjawisko, jak do tej pory, nie mamy odpowiednich pomysłów.

Niestety, nie sprzyja nam też system ochrony zdrowia, który nie dociera z działaniami profilaktycznymi do ludzi, nie mówiąc o jego pogarszającej się dostępności. Ludzie się bardziej boją polskiej ochrony zdrowia niż z niej korzystają, a jednymi z potencjalnych korzyści są właśnie zorganizowane działania profilaktyczne.

Najnowsze badania dowodzą, że w zasadzie każda dawka alkoholu jest szkodliwa i tak naprawdę najlepiej zejść do poziomu zero.

W Polsce mniej jest dziś takiego picia na umór. Jest picie bardziej eleganckie, ale dalej w szkodliwych ilościach.

Ludzie piją powszechnie, na całym świecie. Często zapijają w ten sposób problemy zdrowia psychicznego. Alkohol jest takim szybkim antydepresantem. Tylko że to niebezpieczna iluzja. Bo gdyby tak było, psychiatrzy zalecaliby pić po kieliszku wina dziennie przy depresji. Pijemy też często alkohol w postaci piwa, które ma bardzo wysoki indeks glikemiczny.

Niepokojące rzeczy dzieją się też z dietą Polaków. Myśmy w latach 90. bardzo zredukowali poziom spożycia tłuszczów nasyconych, ale dziś problemem są wysoko przetworzone produkty, które zawierają często bardzo dużo cukru i mają wysoki indeks glikemiczny. Plus to piwo.

Muszę jeszcze na koniec powiedzieć o nierównościach w zdrowiu. Otóż mimo tego dziedzictwa komunistyczno-socjalistycznego w Europie Środkowo-Wschodniej od lat rejestruje się bardzo wysokie nierówności społeczne na tle innych krajów Europy, jeżeli chodzi o zdrowie. Są najbardziej różnicowane nie dochodem, tylko właśnie wykształceniem, statusem, prestiżem społecznym.

Dlatego oczekiwana długość życia wysoko wykształconych mężczyzn w Polsce jest zbliżona do oczekiwanej długości życia kobiet. Jesteśmy tu na poziomie Europy Zachodniej.

Natomiast u najgorzej wykształconych mężczyzn sytuacja jest dość tragiczna.

Mężczyzna w Polsce z wykształceniem zasadniczym, zawodowym, podstawowym lub niższym liczący 30 lat może nie dożyć siedemdziesiątki.

Tymczasem jego równolatek z wykształceniem wyższym ma bardzo dużą szansę, że przekroczy osiemdziesiątkę.

Te różnice były również monitorowane za czasów socjalizmu. W Państwowym Zakładzie Higieny w latach 80. ubiegłego wieku napisano – jeszcze na maszynie do pisania – raport dotyczący sytuacji zdrowotnej ludności Polski. W raporcie tym była mowa o olbrzymich różnicach społecznych w sytuacji zdrowotnej.

Dokumentu ostatecznie nie wydano, tak bardzo decydenci się wstydzili jego zawartości. Wizerunek kraju, gdzie teoretycznie jest socjalizm i w którym są tak duże różnice społeczno-ekonomiczne w zdrowiu, to naprawdę był wstyd i hańba.

Niezdrowy marketing

Mówiłeś, że tak naprawdę źle zaczęło się u nas dziać w latach 70. XX wieku. I to wtedy te nożyce między płciami zaczęły się otwierać.

To prawda. Wcześniej robiliśmy naprawdę dobrą politykę zdrowotną, ukierunkowaną na zasypywanie nierówności. To były np. interwencje sanitarne, szczepienie dzieci, walka z chorobą Heinego-Medina, rozwój opieki nad matką i dzieckiem. Mieliśmy olbrzymie tradycje w tym zakresie i byliśmy wzorem dla świata.

Ale później, od lat 70., zaczęła się zaraza chorób przewlekłych i myśmy przegapili ten moment. Nie tylko my. Inne kraje naszego regionu i Związek Radziecki też zupełnie pokpiły sprawę psującego się zdrowia mężczyzn.

Są nawet takie koncepcje, że przez to upadł Związek Radziecki. Doszło tam do tak dramatycznej sytuacji zdrowotnej, że to najbardziej zniszczyło cywilizacyjnie całą machinę ZSRR.

Czy oprócz działań prof. Zatońskiego widzisz jeszcze jakieś jasne punkty po transformacji w Polsce, jeśli chodzi o zdrowie?

Zmienił się jadłospis Polaków. Aczkolwiek – jak mówiłem – jeszcze dużo trzeba pod tym względem zmienić. Pozytywnym zjawiskiem jest też wzrost mody na aktywność fizyczną, ale to też głównie dotyczy mieszkańców miast i osób z klasy średniej.

Na wsi niewiele się nie zmieniło. À propos alkoholu to na polskiej wsi teraz pije się whisky.

Bo to bardziej eleganckie. A oprócz whisky tanie piwo.

Alkohol w Polsce jest niezwykle tani. To piwo za promocyjne 2 złote… I do tego ten fatalny z punktu widzenia zdrowia publicznego obyczaj grillowania.

Plus energetyki. To też wpływa na zdrowie mężczyzn.

No i sprawa, której się nie zauważa – reklama. Chodzi mi o to, że bardzo często marketing nacelowany jest na promowanie naprawdę ryzykownych i złych zachowań. Promowanie konsumpcyjnych wzorców, które są po prostu tragiczne z punktu widzenia zdrowia, na przykład przetworzonego jedzenia, promowanie energetyków wśród młodych, alkoholu.

Państwo powinno w to ingerować?

Wiadomo, że państwo za wiele tu nie zdziała. Ale można stosować różnego rodzaju metody, które idą w kontrze do takiego marketingu. Można przekonywać ludzi do innych elementów stylu życia i państwo potrafi to robić.

*Rafał Halik, dr. nauk medycznych i nauk o zdrowiu, epidemiolog, specjalista zdrowia publicznego. Jest konsultantem w Światowej Organizacji Zdrowia.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze