0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Jesienią 2020 roku wielu komentator(k)om – w tym autorkom tego szkicu – wydawało się oczywiste, że mamy do czynienia z wielkim politycznym i kulturowym przełomem, z przebudzeniem młodego pokolenia Polek i Polaków, którego skutki są nieuchronne: gwałtowny spadek poparcia społecznego dla Prawa i Sprawiedliwości i Kościoła, a w perspektywie klęska wyborcza prawicy.

Przełom miał też dotyczyć ruchu kobiecego w Polsce: umasowiony w latach 2016–2018, zdolny do wyprowadzenia na ulice już nie dziesiątek, ale setek tysięcy ludzi, polski feminizm stał się teraz prawdziwie radykalny i ewidentnie miał ambicje rewolucyjne. Dla wielu osób było oczywiste, że liderki protestów wejdą do polityki i zmienią Polskę.

Rzeczywistość okazała się dużo bardziej złożona i w znacznym stopniu rozczarowująca.

Młode kobiety, które po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie prawa aborcyjnego jesienią 2020 roku masowo wyszły na ulice, miały zmieść PiS i zmienić politykę. Dziś prawie połowa z nich deklaruje, że nie pójdzie do wyborów w październiku 2023 roku, a jako główną przyczynę podaje fakt, że nie ma na kogo głosować.

Młodzież wypięła się na demokrację – ta teza wisi w powietrzu.

Co prawda nikt jej otwarcie nie wypowiada, ale w liberalnym mainstreamie czuje się ton pretensji wobec młodych osób, szczególnie kobiet. Ten ton można łatwo wychwycić w niektórych kampaniach profrekwencyjnych skierowanych do tej grupy. To ton moralizmu i pouczeń o tym, jak ważna jest demokracja i dlaczego głosowanie to nasz wspólny obowiązek. Odmowa uczestnictwa w wyborach budzi rozczarowanie i irytację zarówno polityków, jak komentatorów życia publicznego. Przecież to „wybory ostatniej szansy”, gra o przyszłość naszej demokracji i miejsca w Europie.

Skoro młodzieży to nie obchodzi, to – wniosek sam się nasuwa – bezprecedensowy zryw z października 2020 roku był tylko masową imprezą uliczną, okazją do wykrzyczenia brzydkich słów i wyjścia z domu podczas pandemii. Młodzi zawiedli Polskę, brakuje im zaangażowania, zamiast walczyć z autorytarną władzą, siedzą na TikTok-u. Albo jeszcze gorzej: głosują na Konfederację.

Naszym zdaniem jest dokładnie odwrotnie: nie tyle młodzi zawiedli Polskę, co raczej Polska zawiodła młodych.

I to nie tylko ta PiSowska, autorytarna, ale też ta liberalna, rzekomo otwarta, oczekująca na zaangażowanie młodego pokolenia. Pokolenie protestów'2020 zostało spacyfikowane przez polskie państwo, które użyło wobec nich przemocy, i to na bezprecedensową skalę, nie realizując żadnych ich postulatów. Jednocześnie młodzież ta jest przez środowiska opozycyjne traktowana raczej instrumentalnie, a czasem wręcz paternalistycznie niż podmiotowo i partnersko. W tej sytuacji niechęć wobec wyborów można interpretować jako deklarację stricte polityczną, która ma racjonalne podłoże.

Efektem tych dwóch zjawisk – przemocy ze strony autorytarnego państwa i paternalizmu, jaki młodym ludziom nazbyt często okazuje opozycja – jest zerwanie z państwem, pogłębienie nieufności wobec instytucji politycznych, wycofanie na pozycje indywidualistyczne.

Nieufność wobec państwa, w tym instytucji politycznych takich jak partie polityczne i wybory, nie jest rzecz jasna problemem wyłącznie tego pokolenia. Znaleźliśmy się w momencie, kiedy w całym społeczeństwie, nawet wśród zwolenników PiS-u, dramatycznie spada zaufanie do państwa, które i tak było zawsze w Polsce słabe.

Liczne badania, m.in. raport Społeczeństwo populistów” Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego, pokazują, że państwo jest w Polsce często postrzegane jako byt albo nieistniejący, albo kompletnie niepotrzebny. W przypadku młodego pokolenia relacja z państwem została jednak dodatkowo mocno naznaczona przemocą, której doświadczyły osoby protestujące, oraz dojmującym poczuciem braku wpływu na kształt i polityki i debaty publicznej.

Przeczytaj także:

Protesty i przemoc

Podczas gdy fala mobilizacji z lat 2016–2018 doczekała się licznych opracowań socjologicznych i kulturoznawczych, o protestach 2020 roku napisano stosunkowo niewiele. Istnieją jednak raporty, opracowania i świadectwa, które pokazują z jednej strony niezwykle silny afektywny wymiar zrywu: jego niesłychaną kreatywność, ogromny poziom emocji – tak negatywnych, jak i pozytywnych, a z drugiej strony – skalę opresji, jakiej doświadczyła protestująca młodzież.

Państwowa przemoc narastała stopniowo na przestrzeni ośmiu lat rządów PiS.

W stosunku do opozycji władza przeszła w tym czasie od działań o charakterze instytucjonalnym do środków bezpośredniego przymusu, fizycznej przemocy, która dotąd zarezerwowana była dla grup protestu, takich jak górnicy, rolnicy czy protesty lokatorskie.

Na początku rządów Prawa i Sprawiedliwości odbyła się systematyczna destrukcja instytucji odpowiedzialnych za relacje między państwem a społeczeństwem obywatelskim. Zerwano współpracę z organizacjami o liberalnym lub lewicowym profilu, wycofano finansowanie dla organizacji zajmujących się prawami kobiet i mniejszości, rozpętano kampanie medialne, szkalujące konkretne osoby i NGO-sy.

Dyskurs nienawiści i pogardy, szczególnie wobec migrantów i osób LGBT+, ocierał się o dehumanizację i nawoływanie do przemocy. Efekty widać było podczas napaści prawicowych bojówek na Marsz Równości w Białymstoku latem 2019 roku. To był przełom, moment, kiedy język przemocy przeszedł w przemoc fizyczną.

Na falę protestów, które przetoczyła się przez Polskę jesienią 2020 roku – inaczej niż w przypadku wcześniejszych demonstracji, w tym Strajków Kobiet z lat 2016–2018 – państwo zareagowało represjami. W Białymstoku policja jeszcze broniła protestujących, choć zdaniem niektórych robiła to niechętnie i nieporadnie. Jednak jesienią 2020 roku policja stała się sojusznikiem prawicowych bojówek, zachęcanych do przemocy przez rządzącą koalicję, np. w ramach akcji obrony kościołów przed protestującymi.

Relacje aktywistek i aktywistów, jak również raporty organizacji i instytucji pokazują skalę fizycznej agresji wobec protestujących podczas wieców i demonstracji: brutalność funkcjonariuszy, w tym użycie pałek teleskopowych czy wykręcanie rąk, nieuzasadnione zatrzymania, często kwestionowane później przez sądy czy nękanie aktywistek w ich domach i miejscach pracy.

Dla protestującej młodzieży policyjna przemoc była wstrząsem, źródłem radykalizacji postaw i podstawą do szczególnego rodzaju zbiorowej identyfikacji, poczucia ekstatycznej communitas. W relacjach uczestników wybrzmiewa zdumienie, że „to” – bezpośrednia przemoc policji wobec protestujących w demokratycznym państwie w środku Europy – dzieje się naprawdę.

Naszym zdaniem było to doświadczenie graniczne, a zarazem formacyjne. Oto przykładowe relacje rozmówców Marceliny Dworakowskiej, autorki pracy licencjackiej pod znamiennym tytułem „Kiedy państwo mnie nie chroni”:

„Zostałem odepchnięty przez policjanta i w ciągu paru sekund złapany przez drugiego za szyję i wyciągnięty spomiędzy samochodów i zakuty w kajdanki. [...] Rzucili mnie na glebę, zakuli mnie w kajdanki, podnieśli, ja nic nie widziałem bo spadły mi gogle na oczy [...] Dałem radę krzyknąć [swoje imię]. [...] Potem jak byliśmy na schodach, to jeszcze w tylnej kieszeni miałem telefon. Mimo że policjanci stali nad nami [...] Udało mi się wyciągnąć telefon i napisać, że zostaliśmy zatrzymani”. [Krzysztof] (s. 47)

„Niby widzisz ten gaz u policji, ale myślisz nieee no [...] A jak już dostajesz tym gazem, to nie spodziewasz się, jak to po prostu napierdala. I pamiętam, że też byłam w takim złym stanie, że ktoś mnie musiał odprowadzać do domu. W ogóle nic nie widziałam. Ta karetka … wolontariusze z karetki też nie mieli nawet tych kropli do oczu, więc w ogóle przygotowanie … wszyscy byli w szoku. Nikt nie był gotowy” [...]. [Bożena] (s. 49)

„Uciekaliśmy przed policją, skakaliśmy przez bramy, ludzie schodzili z klatek, otwierali nam jakieś tajne przejścia między swoimi blokami [...] miałam takie ,,co my robimy?”, gdzie w ogóle jesteśmy, o co chodzi … wydawało mi się to absurdalne, że dosłownie chowamy się po jakichś klatkach schodowych” [...]. [Dzidka] (s. 32)

„Jest mimo wszystko jakaś panika, że wiesz, ktoś cię atakuje. [...] zaczęli nas tak jakby odciągać od siebie i pamiętam, że ja zostałam przyduszona z tyłu, miałam taką chustę na twarzy, zostałam przyduszona z tyłu za tę chustę. Więc, byłam już taka okej, poddaję się. Zostałam złapana przez dwóch policjantów. I tak jakby no został zastosowany na mnie chwyt transportowy [...] Tylko po lewej mojej stronie był bardzo doświadczony policjant, który zastosował ten chwyt poprawnie [...] on polega na tym, że trzymasz rękę pod łopatkami i tak jakby dociskasz rękę w nadgarstku i osoba automatycznie się zgina. Jak będzie się wyrywać, to nie da rady [...] A z drugiej strony z kolei trzymał mnie policjant, który … już teraz to wiem, pracował pół roku w tej policji [...]. On mnie trzymał za łokieć jedną ręką, natomiast drugą ręką chciał bardzo pomóc chyba swojemu koledze po lewej stronie i on docisnął tak jakby tę moją lewą rękę jeszcze swoją ręką, czyli ten chwyt transportowy został poprawnie zastosowany, natomiast została użyta jeszcze jedna siła, która sprawiła, że no złamała mi się ręka w trzech miejscach, spiralnie” [...]. [Bożena] (s.50)

Przemoc policji, jak pokazuje Dworakowska, była z jednej strony źródłem traumy, ale z drugiej – przyczyniła się do powstawania silnych grupowych więzi.

„Wiedzieliśmy, że już jesteśmy otoczeni rzeczywiście z każdej strony, siedzieliśmy tam i było strasznie zimno... intensywna zima... ludzie się zamieniali skarpetkami, żeby sobie pożyczać i w ogóle mega abstrakcja. Też nie było dostępu do toalety, więc ludzie sikali pomiędzy radiowozami i wszyscy siedzieli pod kocami termicznymi. No i policja powiedziała, że nie wypuści nikogo, w sensie, że na początku trzeba było dać się wylegitymować. No ale była z nami oczywiście Marta Lempart, która krzyczała, żeby tego nie robić [śmiech] [...] Więc z jednej strony leciała muzyka i wszyscy się wspierali na duchu, a z drugiej strony co jakieś 10 minut wbiegała grupka policjantów do tej zamkniętej przestrzeni i wydzierała jedną osobę, tak wyszarpywała agresywnie i ta osoba znikała i jakby nikt nie wiedział, co się z nią zadziało. [...] w pewnym momencie, jak siedzieliśmy te 8 godzin, to wszyscy ci policjanci zaczęli wbiegać do środka i wydzierać ludzi siłą, mimo że tam wszyscy się trzymali jakoś za ręce” [...]. [Rybka] (s. 33)

W starszych pokoleniach Prawo i Sprawiedliwość próbowało, po części skutecznie, wzmocnić więź między państwem a obywatel(k)ami, np. poprzez bezpośrednie transfery pieniężne skierowane do rodziców i emerytów. Podobną funkcję budowania politycznej wspólnoty pełnią narodowo-katolickie rytuały i mitologia promowana w kościołach i za pośrednictwem mediów czy przejętych przez rządzącą koalicję instytucji kultury.

Młodzi dostali od prawicy głęboki kryzys w systemie edukacji skutecznie demontowanej przez ministra Czarnka oraz represje, które uświadomiły im, że państwo ma monopol na przemoc i może jej w dowolnym momencie użyć. W obliczu instytucjonalnej opresji młodzież tworzyła alternatywne struktury społeczne, gdzie kluczową rolę odegrały sieci kontaktów z prawnikami i Kolektyw Szpila z jednej strony, a sieci aborcyjnej samopomocy takie jak Aborcyjny Dream Team – z drugiej.

Pandemia, globalny gniew i państwowa przemoc

Polskie protesty z jesieni 2020 roku warto też osadzić w szerszym kontekście, a raczej w dwóch kontekstach. Pierwszy to oczywiście pandemia COVID-19 i związane z nią doświadczenie izolacji społecznej, w przypadku młodszych szczególnie dotkliwe. Ciężar społecznej izolacji spadł w dużej mierze właśnie na młodzież, którą zamknięto w domach, oferując namiastkę edukacji online. Drugi to inne masowe mobilizacje, które w tym samym, pandemicznym roku miały miejsce na świecie, przede wszystkim ruch Black Lives Matter.

Wpływ pandemii na przebieg protestów nie jest jednoznaczny. Z jednej strony jest oczywiste, że władza pandemię świadomie wykorzystała. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego ogłoszono w (mylnym, jak się okazało) poczuciu, iż lęk przed COVID-19 spowoduje, że ludzie zostaną w domach. Gdy jednak wyszli masowo na ulice, wykorzystano przepisy pandemiczne jako pretekst do represji, traktując demonstrantów jako zagrożenie dla zdrowia publicznego. Pandemia mogła też mieć efekt odstraszający dla części potencjalnych demonstrantów, zwłaszcza tych starszych, z racji większego zagrożenia.

Można jednak zaryzykować tezę, że pandemii zawdzięczamy masowość demonstracji, ich gwałtowny, barwny, wręcz karnawałowy przebieg, a także ich pokoleniowy charakter.

Maseczki, dystans społeczny, lęk przed zakażeniem, dnie spędzane przed ekranem komputera bez kontaktu z rówieśnikami – frustracja związana z pandemią wylała się na ulice. Towarzyszył temu z jednej strony lęk przed zakażeniem, z drugiej – euforia. Jak pisze Dworakowska:

„Protesty kontrastowały z czasem zamknięcia i izolacji społecznej (...), mogło się to wiązać z pewnego rodzaju niepokojem, ale często wiązało się to z radością z powodu ponownej bliskości. Nagle znaleźliśmy się na ulicy z tysiącami ludzi. Te demonstracje były inne niż do tej pory – nie było ustalonego przebiegu trasy marszu, nie było organizatorek, służby porządkowej, oficjalnego otwarcia i zamknięcia” (s. 32).

„Moi rozmówcy_czynie przyznawali, że po wyroku TK pandemia zeszła na dalszy plan. Ważniejsza była potrzeba protestu i pokazania sprzeciwu. I ta wspólna walka zacieśniła więzi między uczestnikami i uczestniczkami protestów. Przyjaźnie, które się zawiązały, w moim przypadku trwają po dzisiejszy dzień” (s. 54).

Drugi kluczowy kontekst to ruch Black Lives Matter. Jego początki sięgają 2014 roku, ale umiędzynarodowienie rozpoczęło się po 25 maja 2020 roku, kiedy to w Minneapolis zginął z rąk policjantów Afroamerykanin George Floyd. To, jak zginął – przyciśnięty kolanem, de facto uduszony – uruchomiło jedną z największych w historii ludzkości falę protestów, wielki – i w znacznym stopniu pokoleniowy – ruch przeciw nie tylko rasizmowi, ale na rzecz równości i sprawiedliwości.

Black Lives Matter to także, co wydaje nam się niezwykle istotne, ruch przeciw opresji państwa, postrzeganego jako agresor. „Nie mogę oddychać” – słowa Floyda stały się latem 2020 roku okrzykiem powtarzanym przez demonstrantów na całym świecie. Można je odczytać jako symbol momentu historycznego, w jakim się wtedy znalazło wiele społeczeństw – wyraz rozpaczy i wściekłości, niezgody na niesprawiedliwość, ale też radykalnej odmowy zaufania do państwa.

Gniew to emocja, która rozlała się globalną falą. Również w sierpniu 2020 roku na ulice wyszły dziesiątki tysięcy obywateli Białorusi, protestując przeciwko sfałszowanym wyborom. W Polsce odbywały się demonstracje solidarnościowe, przede wszystkim jednak docierało do nas poczucie wielkiej zmiany i związanej z nią nadziei, a także podziwu dla Białorusinów, ich determinacji i odwagi.

Wreszcie, nie da się zrozumieć mobilizacji po wyroku Trybunału Konstytucyjnego bez wspomnienia o tzw. „tęczowej nocy”.

W nocy z 7 na 8 sierpnia 2020 roku w Warszawie doszło do zamieszek w związku z zatrzymaniem Margot, działaczki z kolektywu Stop Bzdurom. Były one efektem trwającej od wielu miesięcy – a nawet lat – kampanii wymierzonej w osoby LGBTQ+, w tym agresywnych wypowiedzi polityków i hierarchów kościelnych.

Aby przypomnieć same zdarzenia i temperaturę towarzyszących im emocji, przywołajmy oświadczenie w tej sprawie podpisane przez szereg organizacji pozarządowych, m.in przez Amnesty International czy Fundację Batorego:

Manifestacja, podczas której próbowano przeszkodzić w wywiezieniu Margot do aresztu, spotkała się z wyjątkową brutalnością funkcjonariuszy policji. Użyto nieproporcjonalnej i nieuzasadnionej sytuacją przemocy wobec zgromadzonych, w tym wobec dziennikarzy, posłów i polityków. Zatrzymywano również osoby postronne, nieuczestniczące w zgromadzeniu. Naruszone zostało także prawo do obrony. Obrońcom odmawiano informacji o miejscu, do którego przewieziono zatrzymanych, zatrzymanym utrudniano skontaktowanie się z obrońcami i nakłaniano ich do złożenia oświadczenia, że nie wnoszą skarg na zatrzymanie”.

Cytat ten wskazuje na kluczowy w naszym mniemaniu wymiar zdarzeń tego roku – przemoc policji, związany z tym szok uczestników protestów i w efekcie wzmocnienie antypaństwowego charakteru buntu. Nie chodziło już tylko o sprzeciw wobec wyroku TK, lecz o autorytarny charakter władzy, zarówno świeckiej, jak i religijnej.

Opozycyjny paternalizm

Podczas protestów doszło do aktywizacji i radykalizacji członkiń i członków pokolenia Z, które ma opinię biernego i apolitycznego. Jak pisze Dworakowska:

„Czuliśmy, że jest różnica między ,,zwykłą” osobą uczestniczącą w demonstracji a osobą członkowską, która jest częścią organizacji, angażującą się aktywnie w ruch, uczęszczającą na spotkania organizacyjne. Trudno jest postawić tu granicę. Wydaje mi się, że ta różnica zaczęła się zacierać szczególnie w przypadku masowych i regularnych protestów po wyroku TK, które były serią zgromadzeń spontanicznych. Praktycznie każda osoba angażująca się włączyła się w rozpowszechnianie się informacji i wspólnie tworzyła ruch. Być może jest to początek jakichś zmian w rozumieniu aktywizmu na gruncie polskim, czy chociażby warszawskim”.

Pojawia się jednak pytanie, czy po protestach przeciw wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego ta nowa świadomość i aktywistyczna autoindentyfikacja miały szansę przełożyć się na zaangażowanie w politykę instytucjonalną: aktywność w partiach politycznych bądź w organizacjach pozarządowych. Naszym zdaniem – nie, i nie jest to wina TikToka. Zabrakło otwartości ze strony istniejących struktur, woli, by potraktować młode osoby podmiotowo, a ich postulaty jako centralną część opozycyjnej agendy politycznej. Nieprzypadkowo refrenem roku protestów stało się słowo „dziaders”.

Poza Lewicą, która zawsze opowiadała się za legalną i dostępną aborcją, reszta obozu opozycji do tej kwestii podchodzi z zastanawiającą ostrożnością.

Podczas gdy większość społeczeństwa i niemal 90 proc. młodych kobiet chce prawa do decydowania o swoim ciele, Trzecia Droga snuje wizje narodowej debaty i referendum, a Koalicja Obywatelska co prawda poparła postulat prawa do aborcji, ale chętnie obwarowałaby go warunkami, np. konsultacją z psychologiem. Dopiero w połowie 2022 roku Donald Tusk zadeklarował, że prawo do aborcji do 12 tygodnia znajdzie się w programie partii, choć obecność polityków takich jak Roman Giertych na listach wyborczych w 2023 roku podważa wiarygodność tych deklaracji.

Podobnie jest z kwestią klimatu, która dla wielu młodych osób jest jednym z głównych źródeł niepokoju.

Zmiana klimatyczna interesuje partie polityczne w stopniu (oględnie mówiąc) śladowym. Znów wyjątkiem Lewica, która jednak nie jest w stanie skutecznie włączyć tego tematu do głównego nurtu debaty. To samo dotyczy postulatu świeckiego państwa i równości małżeńskiej. Nie widać też przestrzeni dla młodych osób w strukturach opozycyjnych partii, które chętnie widzą je na wiecach, ale raczej w roli tła. Innymi słowy, gdy młodzi ludzie mówią, że nie mają na kogo głosować, to dają wyraz frustracji opartej na realnych przesłankach.

Problem z upodmiotowieniem młodych aktywistów widać też w społecznych działaniach organizacji, które identyfikują się jako pro-demokratyczne i liberalne. Anegdotą, która obrazuje problem, niech będzie fakt, że jedna z nas (EK) została zaproszona do Rady Konsultacyjnej Komitetu Obrony Demokracji (KOD) i ku swojemu zdumieniu odkryła, że ma tam reprezentować młodych ludzi, mimo że jest już po czterdziestce. Po 2020 roku część organizacji zauważyła ten problem i zaczęła zapraszać młodych aktywistów i aktywistki, np. w charakterze prelegentów do rozmaitych paneli i seminariów.

Konsekwentnie ignoruje się jednak roszczenie młodych ludzi do decydowania o kształcie tych wydarzeń i szerzej o tym, jakie są właściwe metody walki o demokrację.

Przykładem mogą być wydarzenia podczas Igrzysk Wolności w Łodzi w 2023 roku. Młode aktywistki z inicjatywy Wschód, m.in. Dominikę Lasotę i Wiktorię Jędroszkowiak, zaproszono do dwóch paneli: o zmianach klimatycznych i o zaangażowaniu młodych ludzi. Jednocześnie jednak zapowiedziano wykład Leszka Balcerowicza, człowieka, który nie tylko odpowiada za kształt transformacji w Polsce, ale dziś publicznie neguje fakt, że to człowiek jest źródłem zmiany klimatycznej, a jego fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju sprzeciwia się redukcji emisji CO2.

Po tym jak grupa aktywistek i aktywistów klimatycznych – Dominika Lasota, Marcin Dziubak, Wiktoria Jędroszkowiak, Adam Nowak – ośmieliła się przerwać jego wystąpienie, by zaprotestować, wchodząc na scenę z transparentem: „I PiS, i Balcerowicz muszą odejść”, porównano ich do Grzegorza Brauna, sugerując, że ich postulaty i sposoby działania nie mieszczą się w standardach debaty publicznej.

To zresztą często powtarzany zarzut: młodzi są zbyt radykalni, używają wulgarnego języka, nie potrafią dostosować się do naszych reguł, więc nie dorośli do tego, by współdecydować o polityce. Zapomina się o historii ruchów społecznych, które rzadko osiągały swoje cele, grzecznie debatując.

Trudno też za otwarte na młode osoby uznać istniejące organizacje kobiece i feministyczne.

Ogólnopolski Strajk Kobiet co prawda deklaruje, że jest „oddolnym, niezależnym ruchem społecznym, [który] narodził się w 2016 roku na fali ostrego sprzeciwu wobec barbarzyńskiego projektu antyaborcyjnego”, ale w międzyczasie ruch się zinstytucjonalizował i scentralizował. Dziś w jego imieniu mówi charyzmatyczna liderka Marta Lempart, która stoi na czele fundacji skupiającej głównie kobiety po czterdziestce.

Kongres Kobiet chętnie gości młode osoby na publicznych wydarzeniach, a niektóre z nich są także zaangażowane w organizację kongresów. Jednak średnia wieku w zarządzie i radzie przewyższa 50 i choć ubolewają nad tym same liderki, na razie nie widać perspektyw na zmianę pokoleniową.

Nie lepiej jest z grupami nieformalnymi, na przykład grupa od ponad dwóch dekad organizująca tzw. Manify (Porozumienie Kobiet, a po zmianie nazwy: Porozumienie Feministyczne), która była znana z tego, że przyciąga kolejne grupy młodych osób, wydaje się być w głębokim kryzysie. Manifa w marcu 2023 roku się nie odbyła w ogóle, a demonstracja 30 września 2023 roku nie była dużym wydarzeniem.

Piszemy o tym z przykrością i poczuciem osobistej porażki, jako członkinie – byłe lub obecne – niektórych z tych kolektywów. Nie chodzi o to, by nie zauważać problemów w młodym pokoleniu. Dominują w nim postawy indywidualistyczne, wyraźna jest skłonność do postrzegania zjawisk społecznych w kategoriach psychologicznych i zanurzenie w mediach społecznościowych, które mają zastąpić instytucje polityczne.

Nie da się jednak walczyć o lepszą politykę bez krytycznego spojrzenia na strukturalne warunki, w jakich funkcjonują dziś młode aktywistki i aktywiści.

Przywrócić zaufanie do państwa

Cała nadzieja w grupach i organizacjach tworzonych przez młodych dla młodych, jak Strajk Klimatyczny, Grupa Wschód czy sieci aborcyjnej samopomocy. Nie mamy jednak wątpliwości, że dziś potrzebne są szerokie koalicje, a przede wszystkim prawdziwe otwarcie struktur ruchów społecznych i partii politycznych na zmianę pokoleniową.

Największym wyzwaniem jest przywrócenie zaufania do państwa i jego instytucji. Konfederacja zyskuje dziś nie tyle na swoim obyczajowym konserwatyzmie, ile na tym, że jest orędowniczką wolności od państwa. Na tym też polega problem lewicy, która co prawda reprezentuje wiele postulatów młodego pokolenia, ale jest propaństwowa, przez co zyskuje gębę partii, która chce wpychać ludzi pod opiekę państwa. Tym istotniejsze wydaje się włączanie młodych ludzi, na zasadach prawdziwie partnerskich, do instytucji, które dają i głos i realną szansę wpływu.

Tekst ukazał się pierwotnie w publikacji Fundacji Batorego „22 października 2020: pamięć protestu". Śródtytuły od redakcji.

Na zdjęciu: Protest Młodzieżowego Strajku Klimatycznego „Wasza Bierność Nas Zabija”, Warszawa, 23.09.2022 r.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Agnieszka Graff
Agnieszka Graff

Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).

Na zdjęciu Elżbieta Korolczuk
Elżbieta Korolczuk

Socjolożka, kulturoznawczyni, działaczka na rzecz praw kobiet. Pracuje na Uniwersytecie w Göteborgu oraz Uniwersytecie Södertörn w Szwecji, a także wykłada na Gender Studies na Uniwersytecie Warszawskim. W swoich badaniach analizuje, min. ruchy społeczne, nowe formy obywatelstwa oraz debaty dotyczące nowych technologii reprodukcyjnych (in vitro). Razem z Renatą E. Hryciuk zredagowała książki „Pożegnanie z Matką Polką? Dyskursy, praktyki i reprezentacje macierzyństwa we współczesnej Polsce” (2012) oraz „Niebezpieczne związki. Macierzyństwo, ojcostwo polityka” (2015). Jej najnowsze publikacje to książki „Rebellious Parents. Parental Movements in Central-Eastern Europe and Russia” przygotowana we współpracy z Katalin Fábián (Indiana University Press, 2017) i „Civil Society revisited: Lesssons from Poland” wydana z Kerstin Jacobsson (Berghahn Books, 2017).

Komentarze