Ginekolog-położnik Maciej Socha tłumaczy, dlaczego co druga Polka decyduje się na poród cesarskim cięciem. Położniczo jest źle, konserwatywni lekarze „wolą ciąć niż rozmawiać”. Opowiada też o niedzielnej pikiecie Kai Godek pod jego szpitalem. On sam był wtedy w kościele jako ojciec chrzestny dziecka swoich pacjentów
Z ginekologiem i położnikiem Maciejem Sochą umawiałem się na wywiad o stanie położnictwa i ogromnej w Polsce liczbie cesarek (wg danych NFZ – 48,4 proc. w I połowie 2025 roku), a także o dającej do myślenia korelacji poparcia Karola Nawrockiego w II turze wyborów 2025 roku z odsetkiem cesarskich cięć.
Rozmowa o cesarkach jako odpowiedzi na deficyty „rodzenia po ludzku” zyskała jednak nieoczekiwany kontekst.
Piotr Pacewicz, OKO.press: Zanim porozmawiamy o położnictwie, muszę zapytać o odwiedziny liderki ruchu antyaborcyjnego Kai Godek pod Pana oddziałem 21 grudnia 2025.
Dr hab. Maciej W. Socha, profesor UMK, Kierownik Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala św. Wojciecha w Gdańsku, konsultant wojewódzki w dziedzinie położnictwa i ginekologii oraz w dziedzinie perinatologii dla woj. kujawsko-pomorskiego¹: Nie chciałbym, żeby ten przykry temat zdominował naszą rozmowę, ale faktycznie pani Kaja Godek stawiła się pod naszym szpitalem. Myśleliśmy, że będzie to wyglądało jak ich inne pikiety, odmówią różaniec, puszczą te ich straszne rzeczy z głośników i sobie pójdą. Ale zrobiło się zamieszanie, bo to była chyba pierwsza pikieta antyaborcjonistów z kontrą. W naszej obronie wystąpiły dwie kontrmanifestacje, jedna zwołana przez Młodą Lewicę, druga przez obywatelskie aktywistki i aktywistów.
Miał też być Grzegorz Braun, ale zrezygnował, jak się domyślam, kiedy się dowiedział, że będą
protesty przeciwko ich brunatnej, antykobiecej, antyludzkiej ideologii.
To znamienne dla całego Pomorza, że nie życzymy sobie promocji takich poglądów. Gdańsk to nie jest miejsce dla Kai Godek, która postanowiła tę niedzielę, dzień święty, święcić przy pomocy nienawiści. Na wysokości zadania stanęła trójmiejska policja, chroniła szpital i oddzielała manifestacje podwójnym kordonem, nie dopuściła do żadnych zamieszek.
Miał pan do czynienia z Godek? Spojrzeliście na siebie?
Nie, nie było mnie w szpitalu, bo tej niedzieli miałem szczególny obowiązek i zaszczyt do spełnienia. Rodzice dziecka, które się u nas urodziło, para moich pacjentów od 10 lat, poprosiła, żebym został ojcem chrzestnym ich dziecka. To było symboliczne domknięcie naszej wspólnej drogi medycznej i spełnienia ich marzeń o rodzicielstwie. Nie mogłem i nie chciałem odmówić. Zawsze z dumą przyznaję i chwalę się, że mam możliwość
towarzyszyć ludziom w ich życiowych cudach.
Był pan akurat w kościele! Jaki ten świat bywa dziwny.
Tak, w bydgoskiej bazylice pod wezwaniem św. Wincentego a Paolo, którą przy okazji polecam uwadze osób, którzy wierzą w Boga, ale mają wątpliwości co do kościoła jako instytucji. Proboszcz Sławomir Bar robi tam niesamowite rzeczy, m.in. dla osób w kryzysie bezdomności i ubogich.
W kościele miała miejsce radosna uroczystość, święto życia,
uderzający kontrast z tym sabatem czarownic pod naszym szpitalem.
Wiadomość o moim udziale w chrzcie świętym dodatkowo rozjuszyła antyaborcjonistów. W mediach społecznościowych podniosły się krzyki, co robi w kościele ekskomunikowany aborter i zadeklarowany gej. Gówno wiedzą o mnie, ale chętnie demonizują moją walkę o prawa kobiet, o ratowanie ich zdrowia i życia.
Pana ślub z dr. Mateuszem Wartęgą w 2021 roku był głośnym wydarzeniem. Ale ekskomunika?
Nie, nie było żadnej ekskomuniki! Nie ma. Jestem raczej oswojony z hejtem, homofobią, seksizmem i ocenami, ale akcja pani Godek uderza w Bogu ducha winne pacjentki i dezorganizuje pracę szpitala.
Wiem, co czuły pacjentki i to mnie boli najbardziej. Abstrahując od bliskiej mi idei wolności i prawa do legalnej aborcji na życzenie, akurat wszystkie zabiegi terminacji ciąży w naszym szpitalu to przypadki kobiet, które dowiedziały się, że płód ma ciężkie, nieodwracalne i nieuleczalne wady. Do wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej [z października 2020] przerwanie ciąży mogłoby się odbyć się na podstawie tzw. przesłanki embriopatologicznej. Nie powoływano się wówczas na narażone na szwank zdrowie psychiczne kobiety, ponieważ nie było to konieczne.
Dzisiaj lekarz psychiatra stwierdza, że kontynuacja ciąży stanowi zagrożenie dla zdrowia lub życia kobiety, i wtedy naszym obowiązkiem jest walczyć o tę kobietę. Walczyć także o jej godność i prawo do zdecydowania jak ma się zakończyć ciąża. Niezgoda na sprowadzenie na świat umierającego dziecka i chęć skrócenia cierpień płodu to ratowanie zdrowia i życia kobiet, na co polskie prawo dalej zezwala. Pani Godek i jej brunatni przyjaciele chcieliby, aby kobiety rodziły chore i skazane na śmierć dzieci, wbrew swojej woli. Trudno mi to zrozumieć. Nie zgadzam się też, by kobiety spotykał los Izabeli z Pszczyny.
Decyzja kobiety, by przerwać często długo wyczekiwaną ciążę z wadą letalną, płynie z miłości i bólu, a także z poczucia odpowiedzialności za nieszczęśliwe życie i cierpienie, jakie powstałoby, gdyby tego nie zrobiły.
I teraz te kobiety, które straciły dziecko, słyszą z głośników modulowany, przerażający płacz dziecka i dowiadują się, że
oddały się w ręce morderców dokonujących Holocaustu.
Kontrast między prawdziwym życiem a płodocentrycznym podejściem tzw. obrońców życia jest bolesny. Brałem udział w pracach nad filmem „O tym się nie mówi”, który pokazuje, czym są wady letalne. Kaja Godek powinna sobie obejrzeć ten film.
W Pana oddziale przerywają ciążę kobiety, którym lekarze odmówili zabiegu ze względu na tzw. klauzulę sumienia, należałoby dodać – sumienia ultrakatolickiego.
Nie robimy nic innego, jak tylko działamy na podstawie i w granicach prawa, a także zgodnie z naszym lekarskim i ludzkim sumieniem i z naszymi obowiązkami. Ratujemy zdrowie i życie kobiet. A jeśli pani Godek i pan Braun z ich organizacjami uważają, że należy tego zakazać, to zamiast straszyć pacjentki i ich rodziny pod szpitalem powinni pikietować pod Sejmem RP, bo to Sejm uchwala ustawy.
Ktoś się chce za mnie pomodlić? To dla mnie coś wspaniałego, dziękuję, ale jak słyszę te krzyki nienawiści i czytam komentarze, że należałoby się mnie pozbyć z tego świata, to zastanawiam się, czy ci ludzie mają Boga na ustach, czy też kogoś zupełnie innego.
To pożegnajmy się z Kają Godek i postawmy główne pytanie. Dlaczego Polki chcą rodzić przy pomocy cesarskiego cięcia? Na całym świecie jest to coraz częściej wybierane, ale my jesteśmy w samej czołówce w Europie, blisko takich krajów jak Brazylia, Egipt czy Turcja.
Polki wcale tego nie chcą.
Jak to?
Mam taką przewrotną odpowiedź. Kobiety w Polsce decydują się na cięcie cesarskie nie na życzenie, ale ze strachu. Gdyby miały wybór i na szalach byłby dobry poród pochwowy i cięcie cesarskie to wybór byłby łatwy. Niestety realia w wielu szpitalach są takie, że kobiety boją się porodu pochwowego. Cięcie jest tym, co system im w tej sytuacji „oferuje” jako lepsze rozwiązanie. Ogólnie rzecz biorąc,
położniczo jest tak źle, że kobiety nie chcą rodzić drogami natury.
Lęk przed porodem pochwowym rodzi się także z niewiedzy. Nikt im nie udzielił odpowiednich informacji, nie wsparł psychologicznie w tym, co się będzie działo. Dlatego tak to strasznie wygląda.
Cięcia cesarskie z wyboru powinny u nas nosić nazwę „z braku wyboru".
W krajach, gdzie jest dobre położnictwo, cięcia z wyboru kobiety stanowią tylko kilka procent porodów.
Przecież nawet w krajach skandynawskich czy Holandii to kilkanaście procent, we Francji 20-21 proc.
Pan mówi o wszystkich cesarskich cięciach, w tym tych nagłych w trakcie porodu, ratujących zdrowie albo życie matki lub dziecka oraz ze wskazań zgodnych z medycyną oparta na dowodach. Czasem nie ma innego wyjścia. W krajach, które pan wymienił, cięcia z wyboru zdarzają się rzadko, bo kobiety mają – właśnie! – do wyboru inną opcję, czyli profesjonalne, nieprzemocowe położnictwo, w którym poród pochwowy ma szansę dobrze przebiec.
A jednocześnie kobieta dostaje komplet informacji o wszystkich plusach i minusach porodu operacyjnego i naturalnego. Lekarze i położne omawiają z nią jej konkretną sytuację, np. gdy ma jakieś dolegliwości czy choroby, w jakim jest wieku itd. Kobieta wychodzi z takiej konsultacji uspokojona. I oczywiście zdarza się, że wybiera cięcie cesarskie, ale wtedy jest to już decyzja świadoma, przemyślana, a nie wymuszona przez brak wyboru.
Gdyby Polkom zapewnić takie położnictwo, to cięcie cesarskie wybierałoby może 5 proc.
W Polsce cesarek jest 10 razy więcej.
Takie są statystyki, przy czym na Podkarpaciu, Podlasiu czy Lubelszczyźnie jest grubo ponad 50 proc. Jak rozmawiam z lekarzami, nie tylko zresztą z tamtych stron, to zawsze mówią, że to są operacje ze wskazań medycznych. Ale tak naprawdę każdy wie, że wskazania są zwykle fikcyjne, to nawet nie jest tajemnicą poliszynela, bo żaden Poliszynel niczego nie musi publiczności zdradzać... Wiadomo, że gros tych cięć to cięcia cesarskie na życzenie, bo pacjentka boi się porodu pochwowego i załatwia sobie wskazania. Cesarskie cięcie to jest operacja i nadal trzeba ją uzasadnić wskazaniami medycznymi.
Więc kobieta idzie do ortopedy czy neurologa, który nie widział porodu nigdy, albo może 30 lat temu na studiach i zaczyna mu płakać, że bardzo proszę pana doktora, i on wypisuje, że pacjentka ma silne bóle w okolicy lędźwiowo-krzyżowej. Albo alergolog wypisze, że jest zagrożenie atakiem astmy. Albo kardiolog, że pacjentka nie może podjąć, takiego wysiłku. Zdobycie zaświadczenia jest komicznie łatwe, wizyta prywatna kosztuje 250 czy 300 zł, i papierek jest.
Przez całą ciążę pacjentka chodzi z takimi wskazaniami w kieszeni, ale i w sercu, i nagle zjawia się w szpitalu. Położnik powinien to jakoś weryfikować, ale nie ma czasu ani siły walczyć, zresztą
stałby się potworem,
który kobiecie przygotowywanej przez dziewięć miesięcy na cesarskie cięcie chce to odebrać, strasząc negatywnymi następstwami operacji. Na to zwykle jest już za późno.
Na naszym oddziale [Położniczo-Ginekologicznym w Szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku – red.] mamy w uzasadnionych medycznie przypadkach odwagę odmówić cesarskiego cięcia i przekonać kobietę do porodu drogami natury, ze znieczuleniem, gdyby chciała tylko nam zaufać. Wiem jednak, że mało kto może sobie na to pozwolić, trzeba mieć naprawdę dobrą kontrpropozycję.
Ale jak się już zapewni lepsze położnictwo, to cięć jest mniej. Różnica między Pomorzem a Podkarpaciem w odsetkach cięć cesarskich w 2023 roku wynosiła aż 23 punkty procentowe!
W I półroczu 2025 roku na Pomorzu było 36 proc. cesarek, a na Podkarpaciu 56,9 proc. Drugi od końca odsetek ma Kujawsko-Pomorskie 41,7 proc.
Czyli można. W Kujawsko-Pomorskim jestem konsultantem wojewódzkim ds. położnictwa i ginekologii oraz perinatologii [zaawansowana opieka matczyno-płodowa – red.]. W obu województwach pracujemy nad tym, żeby kobieta miała rzeczywisty wybór. Nasz gdański oddział ma trzeci, czyli najwyższy stopień referencyjności [w tej trójstopniowej klasyfikacji ocenia się wyposażenie i kadrę – red.], powinny trafiać do nas najtrudniejsze przypadki i tak się dzieje, a mamy cięć między 23 a 26 proc.
Ta cesarska piramida stoi w Polsce na głowie,
bo okazuje się, że odsetek cięć jest najwyższy w oddziałach z pierwszym stopniem referencyjności, czyli tam, gdzie powinny się rodzić tylko zdrowe dzieciaczki z ciąż fizjologicznych.
Dodatkowo wobec spadku liczby urodzeń wiele tych oddziałów ma zaledwie 200 czy 300 porodów rocznie, z tego 60 czy 70 proc. to są umówione cięcia. Nie ma sensu utrzymywać z naszych pieniędzy takich jednostek, co mówię z całą stanowczością, jako konsultant wojewódzki. Powinniśmy mieć jakąś spójną politykę, tymczasem to idzie na żywioł i nikt nie ma kontroli nad tym, jak funkcjonuje położnictwo. Najsmutniejsze, że jak się zamyka jakiś oddział, to ja dostaję ex post informację od wojewody, że on dostał informację, że się zamyka oddział. Bo organy założycielskie są przeróżne, jak ktoś stwierdza, że się to nie opłaca, to zamyka.
Pan powiedział, że w krajach z dobrym położnictwem tylko parę procent kobiet wybiera cesarkę na życzenie.
Cięcia cesarskie na życzenie (po angielsku Caesarean Delivery on Maternal Request – CDMR²), to maksymalnie 7-10 proc. porodów, w zależności od kraju. Na niedawnej konferencji o Wyzwaniach w Medycynie Perinatalnej w Kołobrzegu wytknąłem kolegom położnikom, że nie ma się czym chwalić, że tną 60 czy 70 proc. kobiet.
Mówiłem, że to są fatalne wyniki, przyznanie się do porażki, aż widziałem zaciskające się szczęki.
Zaprosiliśmy tam Joannę Pietrusiewicz, szefową Fundacji Rodzić po ludzku i razem z Aśką w konsultacji z prawnikami zaproponowaliśmy, żeby zmienić polskie prawo i dozwolić na cięcia cesarskie z wyboru pacjentki. Ktoś powiedział, że to brzmi jak kontra do tego, co robię, ale jest odwrotnie. Może na początku byłoby więcej cięć, ale jesteśmy przekonani, że skoro cięcie cesarskie dostępne byłoby na życzenie...
Joanna Pietrusiewicz użyła zwrotu, że cesarskie cięcie to prawo kobiety.
...właśnie. Bo jeśli byłaby jedna opcja do wyboru, to musiałaby być też druga. Czyli kiedy kobieta w ciąży zgłasza z wyprzedzeniem, że wybiera cięcie, to lekarz czy położna mogą z nią porozmawiać, zapewnić edukację i dać wsparcie psychologiczne, a jednocześnie przedstawić jako alternatywę dobry poród pochwowy.
Musimy walczyć o dobre porody pochwowe i o nich opowiadać ludziom.
To jest potrzebne, bo przecież w mediach słyszymy tylko o złych porodach, albo tragicznych przypadkach lekarskich błędów, bo kto będzie mówił o pięknym porodzie pochwowym, poza szalonym mną, czasem. Na Instagramie te wszystkie instadoktórki, jak pokazują coś z położnictwa, to filmiki z cięć cesarskich. I utrwala się pogląd, że poza taką super operacją, poród drogami natury jest czymś strasznym i niebezpiecznym.
W poprzednim tekście o cesarkach zwróciliśmy uwagę na wysoką korelację między odsetkiem cięć a poparciem Karola Nawrockiego w wyborach 2025. W sześciu województwach, gdzie Nawrocki wygrał, średni odsetek wyniósł w I półroczu 2025 roku 56 proc. W 10 województwach, gdzie wygrywał Rafał Trzaskowski – 46 proc.
Duża różnica.
Skąd się to bierze? Dlaczego cesarskich cięć jest mniej na północy i zachodzie kraju? Poniżej 50 proc. jest, jak już wiemy w woj. pomorskim, kujawsko-pomorskim, a także wielkopolskim, mazowieckim (głównie dzięki Warszawie), dolnośląskim, warmińsko-mazurskim i opolskim. Co mają wspólnego poza tym, że wybierały innego prezydenta niż obecny?
Te wyniki z lepszych województw, dalej są dla mnie niepokojące i powinny ulec poprawie. Ale generalizując, myślę, że w województwach z niższymi odsetkami cięć pacjentki mają lepszą ofertę położniczą. To się też czuje w mentalności i podejściu do wolności i roli kobiet w społeczeństwie. Tymczasem w Polsce wschodniej położnictwo jest bardziej zmedykalizowane, konserwatywne i patriarchalne. Jak mnie zapraszają np. z jakąś prelekcją, to im bardziej na południe i im bardziej na wschód,
tym bardziej rośnie ryzyko, że będę uznany za freaka,
który opowiada o empatii, komunikacji z pacjentką, edukacji, o pozytywnym doświadczeniu naturalnego porodu pary itp. Nie takiej medycyny się panowie uczyli i nie taką uprawiają.
W tych bardziej konserwatywnych szpitalach najczęściej nie jest dostępne znieczulenie zewnątrzoponowe, bo jak wiemy z Biblii, losem kobiet jest, że „w bólu rodzić będziesz”. To jest takie myślenie o roli kobiety, na co nakłada się przekaz kościelny, tradycyjny, mniej jest pochylenia w stronę kobiet i ich wolności.
My, starając się o dobre położnictwo, walczymy właśnie o wolność kobiet do decyzji i godny poród, ale też o męsko-damską równość. Bo jak faceta zaszczypie cewka moczowa to dostanie leki przeciwbólowe, a jak będzie miał raka stercza, to mu urolog robotem usunie prostatę i nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, żeby to robić na żywca.
A rodząca? Trudno, niech trochę pocierpi. Od wieków tak przecież było.
Nie ma anestezjologów i koniec, znieczulenia nie będzie. To jeden z powodów, dla których kobiety wybierają cięcia cesarskie, a lekarze w jakiś taki sposób im to podsuwają, a w każdym razie się zgadzają. Nie mają innej dobrej propozycji.
W grę wchodzi też niskie zaufanie do świata, do szpitala, do lekarza, ale ja bym tego nie wiązał z polityką, tylko z podejściem do ochrony zdrowia. Ludzie o poglądach bardziej konserwatywnych, czyli bliżej PiS, a szczególnie Konfederacji, nie ufają nowoczesnej medycynie i nauce, częściej poszliby do szeptuchy, niż do lekarza, częściej bywają antyszczepionkowi.
A jednak sięgają po poród metodą operacyjną? Nie powinno być odwrotnie?
Operacja jest z tego punktu widzenia rozwiązaniem bezpieczniejszym dla kobiety, a z drugiej strony wpisuje się w rolę lekarza jako tego
tradycyjnego medyka, który woli ciąć niż rozmawiać.
Zresztą nawet ci skrajni antyszczepionkowcy w dobie covidu nie rezygnowali z przyjęcia na oddziały intensywnej terapii, gdzie ratowano im życie. Nie zmieniali przy tym poglądów i wygadywali, że wirusa nie ma, a szczepionka to wymysł firm, żeby zarobić kasę. Ale podkreślam, że nie należy obwiniać kobiet, które wybierają cięcia zamiast porodu pochwowego, winny jest raczej taki konserwatywny klimat w tamtych regionach, przez co nie mają lepszej opcji.
Stosunek do kobiet widać wyraźnie na przykładzie przerywania ciąży ze wskazań medycznych. Podkreślam, że chodzi o przypadki zgodne z obecną restrykcyjną ustawą z 1993 roku. W szpitalach, gdzie rządzi prawicowa opcja ideowo-polityczna, wszyscy podpisują klauzulę sumienia i aborcji po prostu nie ma. Dla zdesperowanej pacjentki, której ucieka czas, lekarze nie mają żadnej propozycji, co najwyżej mogą szepnąć, żeby spróbowała w Oleśnicy albo w Gdańsku. Po prostu mają pacjentkę w... wiadomo czym. A jak pacjentka przyjedzie do naszego oddziału, to prześladuje ją Kaja Godek.
Jeżeli się nie inwestuje w dobre położnictwo, w prowolnościowe podejście do kobiet, w edukowanie, że dobry poród pochwowy to piękne i naturalne zdarzenie, to nic dobrego się nie zadzieje. Oczywiście jest taka narracja, że Rzeszów to polska Bawaria, ale jednak ten mental jest ciutkę inny niż w Niemczech i to się czuje nawet na konferencjach, jak ze sobą rozmawiamy.
Jest też taka ciekawostka. Ja mam 47 lat i jestem drugą pod względem wieku osobą na oddziale, a cała reszta lekarzy, łącznie z moimi zastępcami, jest poniżej czterdziestki. Większość to wegetarianie, nie znam nikogo, kto by miał poglądy konserwatywne, do kościoła mało kto chodzi.
A jak spotykam się z młodymi lekarzami z Podkarpacia, Lublina czy Białegostoku i pytam, dlaczego czegoś nie zmienicie na oddziale, i czy to, co jest, się wam podoba, to mówią, że im się nie podoba,
ale u nas się nie da, bo wiesz, jaki jest szef.
No dobrze, ale on czy ona jest jeden. A oni na to, że nie jeden, jest cała rzesza takich starszych, konserwatywnych lekarzy. To wszystko się składa w całość, że łatwiej się oddycha na Pomorzu niż na Podkarpaciu.
Czyli cesarka jest wyjściem z pułapki źle funkcjonującego systemu?
I z tego całego zła, które tam się dzieje. I to też im mówię, bo oni sobie często tego nie uświadamiają. Rozmawiałem z lekarzami z kliniki, w której trzy czwarte porodów to cięcia. Mówię im, że moi lekarze się śmieją, że nawet jakbym zarządził, że robimy tyle cięć cesarskich, to by nie dali rady...
Jak wam się udaje taka sztuka?!
Patrzą na mnie, jakbym przybył z kosmosu, przecież inaczej się nie da, szefowa też mówi, że się nie da, bo to bezpieczniejsze. I robi się błędne koło, bo jak mają mało porodów pochwowych, to się nie uczą i jak coś się powikła, to nie potrafią zareagować jak w starym, dobrym położnictwie, żeby pacjentce pomóc.
W takim ośrodku w Bergen, gdzie niedawno byłem, mają 13-14 procent cięć, bo tam kobiety wszystko wiedzą o porodzie naturalnym, akceptują postępowanie, mają zaufanie do położnych i lekarzy.
Nie zrozumiałem. Lekarze mówią, że się nie da bez cesarek?
Tak. Inaczej się nie da i musi być aż tyle cięć. No bo faktycznie
nie mogą zapewnić dobrego porodu pochwowego, skoro nie mają znieczuleń.
A poza tym, skoro pacjentki same chcą operacji, to co, mamy je zmuszać do naturalnego porodu? Brak znieczuleń to jest jeden z głównych dziś problemów. Innym jest brak zaufania do wiedzy lekarzy. Najgorsze, że po pewnym czasie nawet ci młodsi lekarze już nie myślą, żeby postawić na porody drogami natury i wspierać w tym położne. Żyjąc w takim systemie, trochę nim przesiąkają.
Jest też aspekt finansowy. NFZ płaci tyle samo za cesarkę co poród pochwowy, kiedyś płacił więcej, na szczęście to zostało zmienione. Ale koszty operacji dla oddziału są przecież większe.
Gdyby cięć było 20-30 proc., to taki oddział by się bilansował,
ale jak ma 60 czy 70 proc., to nie przynosi dochodu, lecz straty. I nie ma na zatrudnienie dobrych lekarzy, inwestowania w położne, na remonty, zaczyna się problem.
Kto w pana oddziale robi te cięcia? Czy może to być lekarz z zewnątrz?
Nie, nie, wyłącznie lekarze zatrudnieni w naszym oddziale. U mnie prawie wszyscy specjaliści są na kontraktach, a rezydenci, czyli osoby jeszcze kształcące się, mają umowy o pracę.
Mamy transparentny system, bez specjalnych „przydziałów”.
Jeśli trafia na poród pacjentka lekarza, który ją prowadził ambulatoryjnie, czy to prywatnie, czy to na NFZ, to nikt go nie wzywa, a poród nadzoruje lub pacjentkę operuje, ktoś, kto ma akurat dyżur.
W małych szpitalach, np. powiatowych, kobieta idzie do jednego z trzech lekarzy oddziału, bo zwykle nie ma ich więcej, dogaduje się na cięcie cesarskie, przynosi fikcyjne wskazanie medyczne i wie, że to ten lekarz jej to zrobi, nie weryfikując wskazań.
Pewnie często wyraża potem tzw. wdzięczność za umówioną procedurę.
Albo idzie do placówki prywatnej, gdzie tną na potęgę.
Od dawna lansuję pogląd, że dobry poród pochwowy jest zawsze lepszy niż nawet najlepiej wykonane cięcie cesarskie. Matka natura to tak wymyśliła, że kobieta rodzi pochwowo. I trzeba się skupić na tym, żeby taki poród był jak najlepszy dla kobiety i tym samym jej dziecka.
¹Maciej W. Socha. dr hab. n. med. i n. o zdr., prof. Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Kierownik Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala św. Wojciecha w Gdańsku. Kierownik Katedry Perinatologii, Ginekologii i Ginekologii Onkologicznej UMK w Toruniu oraz Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera w Bydgoszczy. Lekarz specjalista położnictwa i ginekologii, ginekologii onkologicznej, perinatologii, seksuologii & MBA in Healthcare Management. Konsultant wojewódzki w dziedzinie położnictwa i ginekologii oraz w dziedzinie perinatologii dla woj. kujawsko-pomorskiego.
² Lub Caesarean Section of Maternal Request (CSMR) albo elective C-section
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze