Marcin Anaszewicz z „Wiosny Biedronia” stwierdził 27 stycznia w TVP, że „nie było drugiej takiej partii, która by tak bardzo ingerowała w prawa kobiet”. Miał na myśli... PO. Mówił to w telewizji kontrolowanej przez PiS, w gronie samych konserwatystów. Pod nieobecność PO, działacz partii Biedronia wziął udział w grze TVP. I poszedł o krok za daleko
W związku z bojkotem telewizji publicznej, Platforma nie ma możliwości bronienia swojego zdania w programach TVP. Swoich przedstawicieli do programów publicystycznych telewizji publicznej wciąż wysyłają inne partie opozycyjne – jeśli akurat są do niej zapraszane, bo TVP części opozycji nie zaprasza prawie nigdy.
To ich prawo – nie mają żadnego obowiązku przyłączenia się do bojkotu. Mniejszym partiom trudniej zresztą podjąć taką decyzję, bo liczy się dla nich każda sekunda ekspozycji w mediach – Platforma ma pod tym względem większy komfort.
Pracownicy TVP wykorzystują jednak tę sytuację do tego, co wychodzi im najlepiej: atakowania PO i obrony PiS. 27 stycznia podczas programu „Minęła 20” zaskakującym sojusznikiem okazał się członek nienazwanej jeszcze wówczas partii Roberta Biedronia.
Gośćmi Adriana Klarenbacha byli Karol Karski (PiS), Zbigniew Gryglas (kiedyś Nowoczesna, dziś w Porozumieniu Gowina), Miłosz Motyka (PSL), Elżbieta Zielińska (Kukiz’15) i Marcin Anaszewicz (Wiosna Roberta Biedronia).
Polska scena polityczna i skład obecnego Sejmu są nieproporcjonalnie przechylone w prawo, ale duża popularność Roberta Biedronia, coraz silniejsze nastroje antyklerykalne oraz sukces „Czarnego Protestu” i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet pokazują, że polskie społeczeństwo nie składa się tylko z konserwatystów.
Tymczasem program Klarenbacha to cztery osoby z konserwatywnych partii, konserwatywny prowadzący i jeden przedstawiciel ruchu jednoznacznie liberalnego – Anaszewicz. Ten jednak zaskoczył swoim zdaniem na temat osiągnięć ostatnich lat w sprawie praw kobiet.
Po rozmowie na temat Międzynarodowego Dnia Pamięci Holocaustu, który przypadał tego dnia, goście przeszli do recenzowania odbywającej się wówczas konwencji PO na temat praw kobiet. Prowadzący powiedział, że konwencja PO była zrobiona przeciwko Biedroniowi.
Poproszony o głos Anaszewicz wyraził nadzieję, że konwencja nie była zorganizowana przeciwko nikomu, ale stwierdził też, że trudno mu uwierzyć, że Grzegorz Schetyna chce szczerze prowadzić prokobiecą politykę. Następnie zaskoczył oryginalną myślą na temat Platformy Obywatelskiej:
Ja obserwuję to, jak realizowane są polityki społeczne od wielu lat i myślę, że nie było drugiej takiej partii [PO], która by tak bardzo ingerowała w prawa kobiet.
Przedstawiciela PO nie było wśród gości, więc nie mógł zaprotestować. Według Anaszewicza PO:
Zakończył słowami:
„To są rzeczy, które, myślę, że gdyby znaleźć dobry język w debacie publicznej, to są rzeczy, do których można przekonać pewnie posłów Prawa i Sprawiedliwości. Ale mimo to, dziesiątki spraw, które są ważne dla polskich kobiet, nie zostały załatwione przez 8 lat”.
Później w rozmowie pochwalił też program rządu PiS mama 4+ czyli specjalnych emerytur dla kobiet, które urodziły więcej niż czwórkę dzieci.
Szczególnie zaskakujące jest krytykowanie PO za program in vitro przy jednoczesnym twierdzeniu, że Platforma była dla praw kobiet gorsza od PiS. Program in vitro jest częściej łączony z polityką demograficzną niż prawami kobiet – być może niesłusznie. Skoro jednak Anaszewicz przywołał go w tym kontekście, to warto przeanalizować jego słowa.
Z trzyletniego programu „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego” uruchomionego przez rząd PO-PSL w lipcu 2013 roku urodziło się w sumie 21 666 dzieci.
Ze strony PiS metoda in vitro spotyka się z ostrą krytyką, motywowaną konserwatywną ideologią. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosław Gowin mówił o krzyku „mrożonych zarodków”, a poseł PiS Jan Klawiter metodę nazywa eugeniką.
Lukę po in vitro miał wypełnić „Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego” zaplanowany przez rząd PiS na lata 2016-2020. Ale dokonania finansowanej w tym programie tzw. naprotechnologii trudno nazwać inaczej niż porażką. W 2017, według założeń, w programie miało wziąć udział 987 par, zgłosiło się 107.
Odpowiedzialność za finansowanie in vitro została zrzucona na samorządy, które tworzą własne programy. Anaszewicz zarzuca PO, że „nie zagwarantowała stabilnego finansowania in vitro”. To właściwie prawda – program nie był przez PiS kontynuowany i stracił finansowanie. PiS pokazał jednak podczas swoich rządów, że jeżeli jakiś element prawa mu się nie podoba, jest w stanie rozmontować go z pominięciem przyjętych wcześniej zasad legislacyjnych. Trudno więc sobie wyobrazić, jak w tych warunkach miałoby wyglądać zabezpieczenie finansowania programu na kolejne lata.
Mamy więc wprowadzony przez PO program in vitro, który okazał się dużym sukcesem. Z drugiej strony jest PiS, który program wstrzymał i zastąpił go nieskuteczną naprotechnologią.
Pozostałe dwa argumenty – brak gwarancji nowoczesnych standardów opieki okołoporodowej i brak naprawy ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie – również brzmią dziwnie.
To Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia w rządzi Beaty Szydło, chciał wycofać wprowadzone w 2012 roku (za rządów PO-PSL) standardy opieki okołoporodowej i zastąpić je zbiorem rekomendacji medycznych. Ostatecznie ustąpił w obliczu protestów – fundacja „Rodzić po ludzku” zebrała ponad 70 tys. podpisów w ich obronie. W 2018 rząd uchwalił nowe standardy (nazwywając je "organizacyjnymi"), które gwarantują rodzącym w zasadzie podobne prawa jak poprzednio. Brakiem jest brak sankcji za ich nieprzestrzeganie (a z realizacją jest źle) oraz brak gwarancji znieczulenia zewnątrzoponowego.
Nie wiemy, co konkretnie Anaszewicz miał na myśli, mówiąc o „naprawieniu ustawy” o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Za ośmioletniej kadencji PO-PSL ustawa była nowelizowana raz, w 2010 roku – nowelizacja zakazywała stosowania kar cielesnych w rodzinie.
PiS podjął jedną próbę nowelizacji tej ustawy – zgodnie z nią, o przemocy mówiłoby się dopiero w przypadku powtarzających się aktów agresji. Projekt nowelizacji wzbudził ostry sprzeciw środowisk kobiecych, a premier Morawiecki zdecydował, że projekt wróci do wnioskodawców w celu „wyeliminowania wszystkich wątpliwych zapisów”.
PiS notorycznie nie przestrzega też Konwencji Antyprzemocowej, którą Polska ratyfikowała w 2015 roku (Po 4 latach od podpisania — tak późna ratyfikacja to wątpliwa zasługa Kościoła, Prawa i Sprawiedliwości oraz Jarosława Gowina; PO przez lata wykazywała się dziwnym kunktatorstwem, ale ostatecznie ratyfikowała Konwencję).
PiS rozważał zresztą wypowiedzenie Konwencji. W grudniu 2016 roku OKO.press jako pierwsze informowało o trwających w Ministerstwie Sprawiedliwości pracach nad wypowiedzeniem Konwencji. PiS co prawda z pomysłu się wycofał, ale prezydent Andrzej Duda w marcu 2017 roku publicznie zachęcał do „jej niestosowania”, de facto mobilizując państwo i instytucje do łamania prawa, w tym Konstytucji.
W jaki sposób PiS nie przestrzega Konwencji?
Inne osiągnięcia PiS w kwestii praw kobiet to sprowokowanie masowych protestów przeciwko zmianie prawa antyaborcyjnego. W Sejmie dwukrotnie dyskutowano nad projektami drastycznie ograniczającymi aborcję.
Projekt całkowicie zakazujący aborcji wprowadziło do Sejmu stowarzyszenie Ordo Iuris i komitet Stop Aborcji. Projekt zabraniał przerywania ciąży nawet w tych przypadkach, które dopuszcza obecne prawo (m.in. gwałt, zagrożenie życia kobiety). Za przerwanie ciąży groziłaby kara do pięciu lat więzienia. Posłowie skierowali projekt do dalszych prac.
Po „Czarnym Proteście” (ogromnej akcji w mediach społecznościowych, zainicjowanej przez partię Razem oraz serii demonstracji w całym kraju) i Strajku Kobiet (3 października 2016 tysiące na ulice polskich miast – dużych i mniejszych – wyszło ok. 100 tys. osób., inicjatorkami i organizatorkami były aktywistki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet) projekt trafił do kosza – na nocnym posiedzeniu odrzuciła go komisja sprawiedliwości i praw człowieka (5/6 października 2016).
Platformie można zarzucić, że od lat broni obecnego „kompromisu aborcyjnego” – choć słowo „kompromis” już dawno straciło tutaj na aktualności, jeśli kiedykolwiek w ogóle było aktualne. To jednak nie ten sam ciężar, co straszenie milionów kobiet w Polsce zmianą ustawy w otwarcie barbarzyńskim kierunku.
Porównując kobiecy dorobek PO i PiS warto wspomnieć, że pełnomocnikami rządu do spraw Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn było dwóch mężczyzn: Wojciech Kaczmarczyk i Adam Lipiński. Ten drugi to jeden z najwierniejszych ludzi Jarosława Kaczyńskiego, nigdy nie miał nic wspólnego ze sprawami kobiet. W rządzie PO-PSL przez 8 lat stanowisko to pełniły trzy kobiety (Elżbieta Radziszewska, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, Małgorzata Fuszara).
Z programu „Minęła 20” nie dowiedzieliśmy się nic na temat pomysłów PO na prawa kobiet, przedstawionych na konwencji „Kobieta, Polska, Europa” 27 stycznia. Goście Adriana Klarenbacha rozmawiając o konwencji, mówili właściwie wyłącznie o niewiarygodności PO w tej kwestii. Tymczasem Platforma przygotowała dla kobiet propozycje, które składają się na „Deklarację Styczniową”. Są w niej m.in. propozycje:
Zabrakło praw reprodukcyjnych, choćby w wersji projektu Nowoczesnej, który dopuszcza aborcję na wzór niemiecki (wymóg konsultacji), mimo deklaracji, że "równość ma być jednym z priorytetów zabrakło choćby wzmianki o związkach partnerskich, o małżeństwach nie wspominając.
Oczywiście pytanie o wiarygodność PO w tej kwestii jest zasadne. Za rządów PO-PSL nie realizowano wielu z tych postulatów, choć była taka możliwość. Inne jednak – jak ratyfikacja Konwencji antyprzemocowej – mimo całego kunktatorstwa Platformy, są jednak zasługą tej partii. Daleko do europejskich standardów, ale na tle zabytkowej narracji patriarchalnej....
Program prowadzony przez Adriana Klarenbacha nie miał jednak na celu zastanowienia się nad propozycjami PO, a jedynie skrajnie jednostronne skrytykowanie Platformy.
Marcin Anaszewicz dał się wciągnąć w tę grę telewizji publicznej. Na koniec programu na słowa Anaszewicza powoływał się Adrian Klarenbach – w rozmowie z dwoma prawicowymi publicystami wykorzystał jego wypowiedź o tym, że przed każdymi wyborami Platforma staje się bardziej lewicowa, a po wyborach o tym zapomina.
Niewłączenie się do bojkotu TVP przez partię Biedronia jest zrozumiałe – nowy ruch potrzebuje jak najszerszych możliwości dojścia do ewentualnych wyborców. Uciekanie się do tak daleko idącej manipulacji i włączanie się do medialnej rozgrywki, w której władza uderza w jedną z partii opozycyjnych, jest jednak krokiem za daleko.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze