Eurowizja wymaga naprawy – powtarzają od roku artyści, dziennikarze i fani konkursu. Tegoroczna edycja w szwajcarskiej Bazylei jest okazją, by pokazać pozytywne zmiany. Czy udaje się uciec od polityki? I jakie szanse ma nasza reprezentantka Justyna Steczkowska?
Trauma po Malmö. O tym zjawisku mówi w tym roku wielu fanów Eurowizji, słyszymy o nim od osób obecnych w Bazylei. To właśnie tam odbywa się 69. Konkurs Piosenki Eurowizji.
Tegoroczna edycja jest okazją do odzyskania zaufania uczestników, widzów i mediów po zeszłorocznej katastrofie w Szwecji. Organizowany tam finał upłynął pod znakiem skandali. Wiele z uczestniczących w konkursie krajów nawoływało do wykluczenia z rywalizacji Izraela.
Przez goszczące wydarzenie Malmö przetaczały się wielotysięczne propalestyńskie protesty, miasto poza tym przypominało opustoszałą twierdzę strzeżoną przez policyjne patrole. Delegacja Izraela spotykała się też z krytyką ze strony uczestniczących artystów. Głos w dyskusji zabrało kilku wykonawców, w tym Holender Joost Klein, jeden z wyraźnych faworytów, później wykluczony z konkursu. Powodem miał być atak na fotografkę pracującą dla organizatora wydarzenia. Szwedzka prokuratura nie dopatrzyła się jednak powodów, by wystąpić przeciwko piosenkarzowi, dla którego udział w Eurowizji był dziecięcym marzeniem.
Jak podnieść się po takiej klapie? Odpowiedź na to pytanie w tym roku próbują znaleźć Szwajcarzy, którzy prawo do organizacji konkursu dostali po wygranej Nemo – pierwszej niebinarnej osoby, która sięgnęła po statuetkę kryształowego mikrofonu. „Eurowizja potrzebuje naprawy" – dawało do zrozumienia Nemo po swoim zwycięstwie.
Był to drugi triumf Szwajcarii w konkursie. Po raz pierwszy w tych barwach zwyciężyła Celine Dion, w tym roku wyczekiwana w Bazylei – choć nie ma potwierdzenia, czy wystąpi w sobotę.
W mieście przez cały eurowizyjny tydzień czuć atmosferę święta, jednak i w tym roku finał konkursu wywołuje napięcia.
Najwięcej politycznych kontrowersji – podobnie jak rok temu – wzbudza udział Izraela w konkursie. Od razu wyjaśnijmy wątpliwość: mimo że Izrael nie leży w Europie, jego publiczny nadawca, KAN, należy do Europejskiej Unii Nadawców (EBU). EBU nie ogranicza się wyłącznie do europejskiego rynku, do grupy należy również m.in. Algieria, Egipt, Maroko czy Azerbejdżan.
Te kraje, które są aktywnymi członkami EBU, mogą brać udział w Eurowizji. Dodatkowo bierze w niej udział jeden kraj spoza EBU – Australia – na mocy specjalnej umowy z Unią Nadawców.
Izrael wystąpił w konkursie po raz pierwszy w 1973 roku i wygrał go czterokrotnie. Pisał eurowizyjną historię i wpisał się do kanonu eurowizyjnych klasyków. Na przykład w 1998 roku, kiedy statuetkę odebrała występująca w barwach Izraela Dana International, pierwsza transpłciowa zwyciężczyni konkursu.
Dla Izraela udział w Eurowizji jest ważny – to przede wszystkim demonstracja siły po tym, jak od miesięcy artyści z całego świata apelują o wyrzucenie kraju z konkursu. To również próba wpisania się w europejską kulturę, dostania się do europejskiego mainstreamu, być może nawet wprowadzenie muzyki z Izraela na radiowe playlisty na Starym Kontynencie. Udział w Eurowizji to narzędzie soft power – między wierszami można przecież przemycić aktualną narrację izraelskich władz.
W ubiegłym roku EBU – deklarujące, że Eurowizja powinna być apolityczna – odrzuciła dwie piosenki zaproponowane przez Izrael, które zbyt dosłownie nawiązywały do ataku Hamasu z października 2023. Dopiero trzecia propozycja dostała zielone światło.
Tym razem takich kontrowersji uniknięto. Tekst piosenki „New day will rise”, wykonywanej przez 24-letnią Juwal Rafael, jest bardzo ogólnikowy – choć oczywiście można zgadywać, że artystka nawiązuje do wojny między Izraelem a Hamasem. „Ale nie płacz sam, ciemność zniknie, ból minie, my zostaniemy, nawet jeśli powiesz »żegnaj«" – śpiewa po angielsku, francusku i hebrajsku.
Juwal Rafael była jedną z uczestniczek festiwalu muzycznego w Re’im, który 7 października 2023 roku był celem ataku Hamasu. Uciekła ze swoimi znajomymi do schronu, który chwilę później został ostrzelany przez napastników. Hamas wrzucił do środka również granaty. Przeżyło jedynie 11 osób ukrywających się w schronie. Rafael leżała pod ciałami, udając martwą – tak poradził jej ojciec, do którego zdążyła zadzwonić, myśląc, że musi się pożegnać.
Izraelska delegacja przygotowuje się na powtórkę z Malmö, antyizraelskie protesty i groźby wobec wokalistki. Rafael udzielała wywiadów jedynie w poniedziałek i wtorek przed Eurowizją – a nie, jak pozostali artyści, przez cały eurowizyjny tydzień. Telewizji BBC powiedziała, że ćwiczyła, jak śpiewać, nie rozpraszając się buczeniem. Media z Izraela informują, że w Bazylei przebywa „znaczna liczba” tajnych funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa Shin Bet.
Izraelski rząd wydał instrukcję dla osób, które wybierają się na Eurowizję – radzi, by nie nosić flag Izraela i nie prezentować żadnych żydowskich symboli. Rafael, pytana o nastroje przed Eurowizją, odpowiada: „Naprawdę odkładam wszystko na bok i skupiam się na tym, co najważniejsze. Hasło Eurowizji brzmi »zjednoczeni przez muzykę« i właśnie po to tu jesteśmy".
Trudno jednak o „zjednoczenie„, którym EBU co roku promuje konkurs, kiedy część uczestniczących krajów otwarcie sprzeciwia się udziałowi Izraela w Eurowizji. Irlandzki nadawca RTÉ zaapelował do EBU o debatę nad dalszym akceptowaniem kraju w konkursie. Dyrektor generalny RTÉ, Kevin Bakhurst, powiedział, że jest „wstrząśnięty trwającymi wydarzeniami na Bliskim Wschodzie i ich przerażającym wpływem na ludność cywilną w Strefie Gazy, a także losem izraelskich zakładników”. Dodał, że RTÉ chce dyskusji „pomimo faktu, że kryterium uczestnictwa" jest członkostwo w EBU, a nie polityka poszczególnych rządów.
„Jesteśmy również bardzo świadomi silnej presji politycznej, jaką rząd Izraela wywiera na izraelskiego nadawcę publicznego KAN" – powiedział.
Wcześniej swoje uwagi dotyczące utrzymywania Izraela w konkursie, w obecnej sytuacji politycznej wyrazili nadawcy z Islandii, Słowenii i Hiszpanii.
Ponad 70 byłych uczestników Eurowizji – w tym zwycięzca konkursu z 2017 roku, Portugalczyk Salvador Sobral – podpisało list, w którym apeluje o wykreślenie Izraela z konkursu.
„KAN jest współwinny ludobójstwa Izraela na Palestyńczykach w Strefie Gazy i trwającego od dziesięcioleci reżimu apartheidu i okupacji wojskowej całego narodu palestyńskiego" – czytamy w liście.
Podkreślają również, że w 2022 roku EBU wykluczyła z konkursu Rosję po ataku na Ukrainę. „Nie akceptujemy tych podwójnych standardów„ – piszą. „Milczenie nie jest opcją. Kiedy ruchy autorytarne i skrajna prawica rosną w siłę na całym świecie, nasz obowiązek zabrania głosu stał się jeszcze bardziej pilny. Dlatego łączymy się, aby stwierdzić, że współudział EBU w ludobójstwie Izraela musi się skończyć”.
Po doświadczeniach z Malmö można się spodziewać, że również tegoroczni uczestnicy nie będą wyrażać wsparcia dla Izraela i Juwal Rafael. Piosenkarki nie widać w nagraniach w mediach społecznościowych, które artyści produkują masowo, ucząc się nawzajem swoich układów tanecznych czy próbując śpiewać piosenki w językach, których nie znają.
Jedynym uczestnikiem, który zadeklarował poparcie dla Rafael, jest reprezentant Azerbejdżanu, Assaf Miszajew. Udział Miszajewa i jego zespołu Mamagama wywołał entuzjastyczne reakcje Izraela. „Muzułmański kraj wysyła żydowskiego reprezentanta„ – rozpisywały się media. „Jeśli ktokolwiek może przynieść odrobinę pokoju i harmonii na Eurowizję, to jest to Mamagama” – pisał The Times od Israel, podkreślając, że Miszajew, wokalista, jest z pochodzenia Żydem, gitarzysta ma korzenie libańsko-rosyjskie, a perkusista jest Azerem. „Jesteśmy pewni, że Juwal będzie lśnić" – mówił Miszajew przed konkursem. Finał obejrzy jednak z miejsc dla publiczności – Mamagama odpadła we wtorkowym (13 maja) półfinale.
Na sobotę 17 maja – czyli dzień finału Eurowizji – zaplanowano główną manifestację przeciwko udziałowi Izraela w konkursie. Już tydzień wcześniej, w niedzielę 11 maja, podczas ceremonii rozpoczęcia Eurowizji, aktywiści propalestyńscy wyszli na ulice Bazylei. Jeden z nich usiadł na torach, żeby zatrzymać tramwaj, w którym jechała Rafael.
Władze Bazylei podkreślają, że aktywiści mają prawo do manifestacji – jednak protesty muszą być pokojowe. Ulice miasta ochraniają patrole policji z długą bronią, obowiązuje również zakaz używania dronów. Do miasteczka eurowizyjnego – strefy, gdzie organizowane są dodatkowe koncerty – nie można wnosić toreb. Każda osoba wchodząca do St. Jakobshalle, areny, w której odbywa się Eurowizja, jest sprawdzana i skanowana.
To – jak słyszymy od osób, które pojechały do Szwajcarii na Eurowizję – nie psuje w Bazylei atmosfery muzycznego święta. Psuje jednak otoczkę wokół samej Eurowizji.
Przykład? W jednym z klubów LGBT+ w Krakowie zaplanowano eurowizyjną imprezę na dzień przed finałem. Organizatorzy dostali obraźliwe wiadomości, sugerujące, że oglądanie i świętowanie Eurowizji oznacza popieranie ludobójstwa w Gazie. „To wydarzenie to nie polityka. To bezpieczna przestrzeń, radość i queerowa wolność" – odpowiedział na Instagramie jeden z DJ’ów.
Nerwowo zrobiło się też w samej Bazylei, co relacjonują polskie media eurowizyjne. W centrum prasowym podczas występu Izraela część polskich dziennikarzy zakryła głowy flagami – tak, jak w geście protestu w czasie wspólnej konferencji uczestników zrobił to w zeszłym roku Joost Klein.
Zareagował na to jeden z izraelskich dziennikarzy, między innymi robiąc „polskiemu" stolikowi zdjęcia bez zezwolenia – co w tym roku jest zabronione eurowizyjnym regulaminem. Zareagowali organizatorzy, którzy ostrzegli Izraelczyka przed utratą wstępu do centrum i nakazali usunięcie fotografii. Sytuację szczegółowo opisuje Maciej Mazański z kanału Dobry Wieczór Europo.
W centrum prasowym znalazło się miejsce dla izraelskich mediów, ale nie dla niektórych dziennikarzy krytykujących organizatorów za zeszłoroczny chaos. Jest wśród nich Szymon Stellmaszyk z bloga „Let's talk about ESC”, który rok temu zapytał reprezentantkę Izraela o to, czy czuje się odpowiedzialna za narażanie bezpieczeństwa uczestników konkursu. Nie dostał pełnej akredytacji pierwszy raz od 21 lat, ma wstęp jedynie na próby.
Akredytacji nie uzyskał również Gabe Milne, znany na YouTubie jako ESC Gabe, autor krytycznego wobec EBU wideoeseju. Powodem wykluczenia obu dziennikarzy miały być zbyt niskie zasięgi. Materiał, w którym Gabe opisywał katastrofę z Malmo, obejrzało jednak ponad 350 tys. widzów.
Apolityczny w teorii konkurs co roku bywa więc areną propagandowej walki, co przejawia się nie tylko poprzez udział Izraela i autorytarnego Azerbejdżanu (co zresztą wywołuje napięcia z pozostającą w konflikcie z nim Armenią).
W tegorocznej stawce mamy też Marian Szengelię z Gruzji, śpiewającą o ogólnej, niedookreślonej idei wolności w piosence „Freedom”. Wykonawczyni została wybrana bez udziału widzów przez telewizję kontrolowaną przez antydemokratyczny, prorosyjski reżim.
Ciekawy jest też przypadek Princa z Serbii. Znaczący artyści zbojkotowali tam finał krajowych eliminacji organizowany przez państwową telewizję. Nie było też chętnych do występów w przerwie na głosowanie, po prezentacji rywalizujących piosenek. Serbski nadawca sięgnął więc po nagrania uczestników z poprzednich lat bez ich wiedzy i aprobaty.
Preselekcje odbywały się w środku politycznego kryzysu po tragicznym w skutkach zawaleniu dachu dworca kolejowego w Nowym Sadzie. Wydarzenie to wywołało trwające do dziś protesty przeciwko idącemu w autokratyczną stronę premierowi Aleksandrowi Vučiciowi. Być może w związku z tym Serbowie uznali, że muzyka ma łagodzić obyczaje, i na konkurs wysłali rzewną, bałkańską balladę miłosną. Obie propozycje nie uzyskały sympatii widzów, odpadły w czwartkowym półfinale.
Eurowizyjne piosenki mogą wywoływać też tarcia pomiędzy krajami. W tym roku najwięcej mówi się o niezadowoleniu nieuczestniczącej w konkursie od 2013 roku Turcji, które wywołała grecka propozycja. Klavdia w utworze „Asteromata” ma nawiązywać do ludobójstwa Greków Pontyjskich dokonanego przez Imperium Osmańskie w latach 1914-1923. Według szacunków miało w nim zginąć około 353 tys. Greków zamieszkujących tereny opanowane przez Turków Osmańskich. 1,5 mln ludzi zostało wypędzonych.
Turcy sprzeciwiają się nazywaniu tych wydarzeń ludobójstwem, a Klavdii wytykają opisywanie sytuacji ludzi wypędzonych z Pontu w tekście piosenki. Do dziedzictwa zamieszkujących tereny obecnej Turcji Greków piosenkarka nawiązuje już w tytule, w wolnym tłumaczeniu oznaczającym „oczy piękne, jak gwiazdy”. To pojęcie wywodzące się z narzecza Greków niegdyś zamieszkujących turecki Izmir, w Grecji nazywanego Smyrną. Sama Klavdia twierdzi, że tekst jej piosenki nie nawiązuje do żadnego wydarzenia historycznego, jest jedynie hołdem wobec wszystkich, którzy musieli opuścić swoje domy przez sytuację polityczną.
Co poza polityką?
Artyści w wywiadach często puszczają oko do widzów, podkreślając, że w końcu to 69. edycja Eurowizji. EBU tego nawiązania nie rozumie albo zrozumieć nie chce i staje na straży „przyzwoitości” finału. Reprezentantce Malty, Mirianie Conte, nakazano zmianę tytułu piosenki, uznając, że zaproponowany jest zbyt obsceniczny. Fince, Erice Vikman, EBU poleciła „zakrycie pośladków” i zmianę zaplanowanego stroju.
Co ciekawe, żadnych zmian nie wymuszono na Australijczyku, Go-Jo, którego utwór „Milkshake man” ma bardzo jasne podteksty seksualne, a sam wokalista wystąpił na scenie w kamizelce odrywającej nagi tors, po czym odpadł z konkursu.
Miriana i Erika przez tygodnie negocjowały, co będą mogły, a na co EBU im nie pozwoli. Obie jednak podkreślają, że żadne naciski nie zmienią najważniejszego – ich utwory są o wolności, seksualności i o tym, że nie można żyć pod czyjś dyktat.
Oryginalnym tytułem utworu Miriany było „kant”. W języku maltańskim to czasownik „śpiewać”. Fonetycznie słowo to jest bliskie angielskiemu wulgaryzmowi „cunt”, oznaczającego cipę. Po negocjacjach tytuł zmieniono na „Serving”.
Miriana miała powtarzać w refrenie słowa „serving kant„. W dosłownym tłumaczeniu z maltańskiego: „serwuję śpiew”.
W założeniu jest to jednak odniesienie do queerowego slangu, w którym „serving cunt” oznacza zachowywanie się w kobiecy sposób. Słowo „kant" na eurowizyjnej scenie jednak nie padnie, Miriana po upomnieniu EBU zdecydowała, że przemilczy ten fragment refrenu, a wyśpiewa go za nią publika.
Reprezentantka Malty podkreśla, że chce śpiewać o wolności. „Ludzie mogą serwować to, co chcą serwować„ – mówi. W piosence śpiewa: „Ludzie mówią: Nie bądź taka głośna/ uważaj na słowa, które wypowiadasz/ ręce skrzyżowane, nie wyróżniaj się/ podążaj za tłumem, podążaj za tłumem”.
Miriana chce wykorzystać udział w Eurowizji jako platformę do mówienia o tym, co dla niej ważne – widać to było już podczas ceremonii otwarcia, na którą przyszła w sukni zrobionej z papieru gazetowego. Na fragmentach stroju było widać nagłówki: „Gender Under Fire„ i „Stonewall Rebellion”. Miriana wyjaśniała, że chce pokazać wsparcie dla „sióstr i braci trans+".
Drugą ikoną wolności i seksualności 69. Eurowizji jest wspomniana już Erika Vikman z Finlandii. EBU dopuściło tytuł jej piosenki – „Ich komme„. Po niemiecku, w tym kontekście znaczy to „dochodzę”. Być może Unia Nadawców odpuściła, bo Erika nie nazwała swojego utworu po angielsku. W podobny sposób udało się Hiszpanom w ubiegłym roku obronić tytuł piosenki „Zorra", co oznacza dziwkę. Angielskie tytuły i teksty utworów są pod znacznie większą kontrolą.
Erika zaśpiewa więc o orgazmie, po fińsku, z niemieckim refrenem. EBU poinformowała jednak artystkę, że jej występ na fińskich preselekcjach był zbyt odważny. Vikman wystąpiła w obcisłym, skórzanym body, odsłaniającym pośladki. Po wiadomości od EBU nagrała prześmiewczy filmik, gdzie śpiewa swój utwór w zakonnym habicie. „Zakryję tyłek, ale nie jestem z tego zadowolona„ – mówiła w rozmowie z kanałem „Overthinking Eurovision”. Erika podkreśla, że ta decyzja zabolała ją najmocniej, bo cała piosenka „Ich komme" jest o tym, żeby nie bać się być sobą. Jest sprzeciwem wobec shamingu.
Czy siła kobiecości zapewni Erice zwycięstwo? Reprezentantka Finlandii jest wymieniana jako jedna z faworytek.
Jak co roku nadawcy z poszczególnych krajów zastanawiają się, jak w trzy minuty (to eurowizyjny limit) zaangażować słuchacza, stworzyć spójną oprawę sceniczną, opowiedzieć widzowi historię i zapaść w pamięć.
Nie ma to jednej recepty, a wybory publiczności potrafią zaskakiwać. W tym roku w półfinałach przepadł choćby reprezentant Belgii, Red Sebastian. Nie pomogła mu dobra passa u bukmacherów, którzy wieścili mu miejsce w czołówce finałowej stawki. Ten przypadek pokazuje, że dobry wokal, bezbłędne wykonanie i dopięty na ostatni guzik występ sceniczny nie dają gwarancji sukcesu.
Wiadomo jedynie, że „trzeba się spodobać" – w półfinale jedynie publiczności, a w sobotnim finale 17 maja również jurorom ze wszystkich konkurujących krajów. Trudno dogodzić jednocześnie jednym i drugim. Oczekiwania jury i widzów często się rozjeżdżają. Bywa, że ci pierwsi doceniają wirtuozerię wokalną czy dopracowanie prezentacji scenicznej (nazywanej stagingiem), drudzy wspierają głosami artystów oferujących najwięcej rozrywki.
Być może dlatego niektóre utwory wydają się precyzyjnie skrojone pod dotychczasowe gusta jurorów. Wśród nich jest JJ z Austrii, zachwycający umiejętnościami klasycznie wykształcony śpiewak operowy.
Wokalnie nienaganni są również reprezentujący Holandię, a urodzony w Kongu Claude, który w tekście opowiada o historii swojego uchodźstwa, występująca w barwach Luksemburga Laura Thorn (z feministycznym przekazem piosenki, w której śpiewa „ta lalka podnosi głos"), Francuzka Louane i Justyna Steczkowska, do której jeszcze wrócimy.
Na drugim biegunie znajdują się artyści stawiający na wizualną stronę występu i własną wyrazistość. Tu można wskazać choćby na Tommiego Casha, Estończyka z rosyjskojęzycznej części ludności nadbałtyckiego kraju, który zdobył już międzynarodową sławę między innymi dzięki występom z Charli XCX. Artysta łamanym włosko-hiszpańskim oznajmia nam, że nie potrafi poradzić sobie w życiu bez espresso macchiato. To występ parodystyczny i komediowy, jednak w warstwie wizualnej inspirowany między innymi Andym Warholem, dobrze dopracowany produkcyjnie i z wbijającą się w pamięć sekwencją taneczną (z udziałem polskiego tancerza, Kajtka Januszkiewicza).
Przewagę mogą zdobyć ci, którzy pogodzą oba żywioły. Możliwe, że udało się to reprezentującym Szwecję Finom z zespołu Kaj. Na co dzień zajmują się komedią, w swoim utworze zachwycają się urokami korzystania z sauny, której atrapę ustawiają na scenie (zaraz po upieczeniu kiełbasek nad ogniskiem).
Trudno się nie uśmiechnąć, szczególnie że współautorem kompozycji jest Polak, Robert Skowroński. Panowie z Kaj poza tym czyściutko trafiają we wszystkie nuty i świetnie tańczą. Dopracowanie ich występu może zaskarbić przychylność jury, walory komediowe – przekonać widzów do głosowania. Być może odpowiedzią na niepokoje polityczne współczesności i problemy samej Eurowizji jest po prostu wycieczka do sauny.
Blisko rozgryzienia przepisu na eurowizyjny sukces jest w tym roku też Polska. Występem Justyny Steczkowskiej odhaczamy kilka z punktów, które mogą być kluczem do wysokiego miejsca.
Podczas jej półfinałowego występu było i spektakularnie, i wirtuozersko. Nasza reprezentantka gra na skrzypcach, nie łapie zadyszki nawet zwisając z sufitu, a w dopełnieniu wrażenia pomaga przemykający przez ekrany smok (nazywany przez producentów występu Żmijem) i tancerze w kilkunastocentymetrowych szpilkach.
Steczkowska może więc zaskoczyć, choć nie jest wymieniana wśród faworytów. Na pewno jednak Polsce udało się wreszcie wysłać wyrazistą propozycję, wybraną przez widzów w przejrzysty sposób podczas otwartych kwalifikacji. To drugie nie było oczywistością w czasach upolitycznienia TVP przez nominatów Prawa i Sprawiedliwości.
Wokół występu Justyny Steczkowskiej panuje dobra atmosfera. W sieci przebijają się wyrazy podziwu dla formy 52-letniej artystki, która chętnie udziela się w mediach, filmuje z innymi uczestnikami Eurowizji i fanami konkursu.
Europejska Unia Nadawców mogłaby nauczyć się czegoś od TVP. Telewizji udało się naprawić polskie preselekcje, zapraszając do udziału w ich organizacji między innymi miłośników konkursu. W delegacji polskiej reprezentantki znalazł się Konrad Szczęsny, prezes polskiego oddziału fanowskiego stowarzyszenia OGAE. Być może i EBU powinna pójść tą ścieżką.
W końcu Eurowizja istnieje dzięki widzom i dla widzów.
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl. Jeden ze współautorów podcastu "Drugi Rzut Oka". Interesuje się tematyką transformacji energetycznej, transportu publicznego, elektromobilności, w razie potrzeby również na posterunku przy tematach popkulturalnych. Mieszkaniec krakowskiej Mogiły, fan Eurowizji, miłośnik zespołów Scooter i Nine Inch Nails, najlepiej czujący się w Beskidach i przy bałtyckich wydmach.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl. Jeden ze współautorów podcastu "Drugi Rzut Oka". Interesuje się tematyką transformacji energetycznej, transportu publicznego, elektromobilności, w razie potrzeby również na posterunku przy tematach popkulturalnych. Mieszkaniec krakowskiej Mogiły, fan Eurowizji, miłośnik zespołów Scooter i Nine Inch Nails, najlepiej czujący się w Beskidach i przy bałtyckich wydmach.
Komentarze