Na obecną chwilę jakiekolwiek poluzowanie doktryny Kościoła katolickiego w zakresie małżeństwa dla osób homoseksualnych czy bardziej liberalne podejście do małżeństwa sakramentalnego musi się jawić jak fantasmagoria. Nie zawsze tak było .
Małżeństwo kościelne w formie, którą znamy, jak na historię Kościoła katolickiego, jest instytucją całkiem świeżej daty.
Po upadku matecznika judeo-chrześcijańskiego w Jerozolimie, co przyniosło kres istnienia szczątkowego państwa Izraela (70 r.n.e.), chrześcijaństwo przeniosło się w obręb imperium rzymskiego, w którym ton nadawała kultura helleńska.
Obowiązywało małżeńskie prawo rzymskie, do którego helleńscy chrześcijanie się dostosowali. Jedyny wyjątek, który czynił wyłom, dotyczył możliwości zawierania małżeństw między ludźmi wolnymi a niewolnikami. Obchodzenie ceremonii błogosławieństwem duchownego zdarzało się natomiast bardzo sporadycznie i nie posiadało sankcji prawnej.
Z tradycji żydowskiej chrześcijaństwo przejęto regułę „rozdziału od stołu i łoża“, o ile doszło do małżeńskiej zdrady. Co w społeczeństwie patriarchalnym zrozumiałe, wyłącznie w przypadku kobiety. Taki "rozwodnik“ mógł małżeństwo zawrzeć ponownie.
Św. Augustyn, biskup z tytułem Ojca Kościoła (354-430), który wobec swojej trzody występował jak uzbrojony w przemoc generał („sam jestem przejęty strachem i nim was napełnię”), jako pierwszy określił formułę małżeństwa jako związku nierozwiązywanego, gdyż opartego na relacji między Chrystusem a jego Kościołem (sacramentum signum).
Jakkolwiek małżeństwo nie uzyskało jeszcze statusu sakramentu.
We wczesnym średniowieczu nie wymagano zawarcia małżeństwa przed ołtarzem. Praktykowane w rodzinnym gronie zaręczyny lub tzw. matrimonia clandestina (małżeństwo niejawne) Kościół traktował za pełnoprawną formułę. Dotyczyło to zwłaszcza kontraktu ślubnego w połączeniu z dopełnieniem małżeństwa (consumatio).
By go prawnie dowieść, świadkowie pożycia seksualnego musieli przedłożyć wiarygodne dowody. W powszechnej praktyce zadowalano się jednak dopełnieniem aktu małżeńskiego w sypialni, kiedy narzeczony swoją wybrankę zabrał do siebie do domu.
Od początku Kościół traktował małżeństwo za mniej godną od celibatu ścieżkę życia. Prawne wprowadzenie celibatu w XII wieku usankcjonowało ponad tysiącletnią tradycję postrzegania seksu za nieczystą, animalistyczną i obrażającą Boga aktywność.
Dlatego tolerowano małżeństwo wyłącznie ze względu na cel prokreacyjny. Ustanowienie celibatu, zawieszanego jednak lokalnie pod wpływem sprzeciwu duchownych, wzmogło chęć kościelnych instytucji, by jako jedyne legitymizowały zawarcie małżeństwa.
Aspiracje te przejawiały się na kilku płaszczyznach. Jeśli do tej pory ceremonii dopełniano w czterech ścianach domu, to coraz częściej pojawiało się żądanie duchownych, by cały akt przenieść przed wejście do kościoła (in facie ecclesiae), a potem przed sam ołtarz.
Zarazem Kościół coraz wyraźniej sprzeciwiał się lokalnym tradycjom, by małżonkami zostawali połączeni węzłem małżeńskim bliscy krewni. Klasyfikował to za grzech kazirodztwa.
Finalnie, przepisy Soboru Laterańskiego (1215 rok) zabroniły zawierania małżeństw do czwartego stopni pokrewieństwa, czyli wśród osób posiadających wspólnego pra-pra-pradziadka.
Coraz większą przeszkodą stawała się ciąża wybranki, świadcząca o niedozwolonym pożyciu przedmałżeńskim. Z chwilą uznania małżeństwa za sakrament w XII wieku, Kościół całkowicie przejął kontrolę nad instytucją małżeńską.
Urodzenie dziedzica rodzinnej fortuny w związku usankcjonowanym przez Kościół stało się istotne jak nigdy wcześniej. Mężczyzna mógł mieć dzieci z nieprawego łoża, ale były one pozbawione dziedziczenia. Przyczyniło się to do utrwalenia małżeństwa monogamicznego i eliminowania konkubin.
Przez cały okres średniowiecza, a właściwie do XIX wieku, trwałość małżeństwa „do grobowej deski”, którą dzisiaj zawieszają rozwody, regulowało w większości samo życie.
Jego średnia długość w średniowieczu nie przekraczała 30. roku życia, później wynosiła ona niewiele więcej. Wpływ na to miała wysoka śmiertelność kobiet przy porodach, w przypadku mężczyzn równie częsta śmierć na wojnie i ciężka praca.
Obydwie płcie ulegały śmiertelnemu żniwu pandemii, która kosiła znaczne połacie ludności. Największa z pandemii średniowiecza, tzw. „czarna śmierć”, zmiotła w Europie jedną trzecią populacji.
Dla kobiet ponowne wyjście za mąż jawiło się jak wybawienie, skoro dla większości z nich małżeństwo stanowiło jedyną formę zabezpieczenia. Dlatego średniowieczne cechy rzemieślnicze od XIII wieku zapewniały wdowom majstrów cechowych możliwość ponownego zamążpójścia w obrębie cechu – z niego musiał pochodzić nowy mąż. Stwarzało to przy okazji szansę dla czeladników, by uzyskać prawa mistrzowskie.
W średniowieczu teologowie nie mogli uzgodnić, jaki moment uznać za początek małżeństwa. Jedni utrzymywali, że określa go obopólne oświadczenie o chęci jego zawarcia (matrimonium initiatum). Pogląd odpowiadający praktyce prawa rzymskiego.
Przy tej wykładni za jednym zamachem usuwano wątpliwości trapiące wierzących odnośnie nieprecyzyjnych okoliczności małżeństwa rodziców Chrystusa, Józefa i Maryi.
Inni teolodzy natomiast byli zafiksowani na seksualnym dopełnieniu małżeństwa jako warunku jego ważności. W XIII wieku papieże spór zakończyli pewnym rodzajem kompromisu. Skłonili się jednak bardziej do pierwszego wariantu, choć zarezerwowali sobie prawo do unieważnienia małżeństwa, jeśli nie zostało skonsumowane (matrimonium consumatum).
Utorowało to drogę przekonaniu, że małżeństwo formalnie zawarte, może zostać anulowane, jeśli nie zostały dopełnione wszystkie jego prawne warunki, przede wszystkim jego seksualne dopełnienie. Papież Leon I zezwolił jednej kobiecie na ponowne zawarcie związku, „by uniknąć jej rozwiązłości“.
Ale w przypadku odnalezienia się pierwszego męża, drugi zawiązek ulegał rozwiązaniu. Ten problem strukturalnie nie został rozwiązany. I przez kolejne stulecia żony np. zaginionych ma morzu rybaków czy marynarzy, nie posiadały statusu wdowy, jeśli na dno ze statkiem lub kutrem, poszła cała załoga.
Przepisy bowiem wymagały, by choćby jeden świadek potwierdził śmierć męża. Małżonkom pozwalano żyć w separacji jedynie w razie wybrania przez nich życia w klasztorze.
Bardzo rzadko wydawano zgodę na separację w przypadku zdrady kobiety albo wyjątkowego okrucieństwa mężczyzny. Po uzyskaniu zgody na separację tą drogą obydwu małżonkom nie wolno było już nikogo więcej poślubić.
Zakaz dotyczył także strony poszkodowanej zdradą lub przemocą. Od XI wieku królowie i feudałowie, którzy oddalili niechciane lub bezpłodne małżonki i żenili się ponownie, musieli się pogodzić z tym, że Kościół odmawiał im prawa do takiej praktyki. Zakazy okazały się skuteczne, gdyż wspierały się na groźbie ekskomuniki.
Najsłynniejszym przypadkiem w średniowieczu, kiedy Kościół zgodził się na rozwiązanie małżeństwa, był rozwód króla Francji Ludwika VII (1120-1180) z Eleonorą Akwitańską (1122-1204). Casus ten wskazał jednak wyraźnie na to, iż wprowadzenie zasady nierozwiązywalności małżeństwa nie było celem samym w sobie, tylko zdobycie prerogatyw decyzyjnych.
Skoro jednak na poparcie tezy, iż rozstrzyganie o sprawach małżeńskich należy do Kościoła, teologowie byli zmuszeni przywoływać sakramentalną naturę małżeństwa, to w efekcie straciła na znaczeniu krytyka pożycia seksualnego przedstawiana jako grzech.
Skoro bowiem seks i posiadanie dzieci były nierozerwalnie związane z instytucją małżeństwa, każde podkreślenie jego wartości wzmacniało pozytywne postrzeganie seksu małżeńskiego. Mimo to na pożycie seksualne Kościół nakładał ograniczenia. Abstynencja obowiązywała w środy, piątki i niedziele, liczne święta kościelne i dni postne, podczas menstruacji oraz w czasie między spowiedzią a komunią. De facto przez jedną trzecią roku.
Doktryna Kościoła katolickiego potwierdzała praktykę ustanawiającą mężczyznę głową rodziny i posłuszeństwo wobec niego kobiety. Nawet najwybitniejsze niewiasty średniowiecza jak Hildegarda z Bingen (1098-1179) lub doradczyni papieży Katarzyna ze Sieny (1347-1380), zdawały sobie doskonale sprawę, iż oczekuje się od nich okazywania mężczyznom uległości.
Sami pisarze protofeministyczni jak żyjąca w XV wieku Krystyna de Pisan (1364-1430), nie wyrażali sprzeciwu wobec tego fundamentalistycznego założenia. „Jeśli mąż będzie źle traktował swoją żonę, musi ona znieść to wszystko lub szukać ucieczki w Bogu”, pisała Krystyna de Pisan.
Reformacja i wyłoniony z jej sprzeciwu wobec papiestwa protestantyzm, zakwestionował małżeństwo jako sakrament. Marcin Luter poddał w wątpliwość, że małżeństwo transportuje łaskę Boga, skoro występuje ono także u pogan. Odrzucił jego sakramentalny charakter. Małżeństwo, perorował, „jest taką samą zewnętrzną rzeczą jak dom, czy jedzenie”.
W pakiecie odrzucił kościelną jurysdykcję nad instytucją małżeństwa i przekazał ją w ręce świeckich sądów. Choć w księstwach, które przeszły na protestantyzm, sądy biskupie orzekające w sprawach małżeńskich, zastąpiono konsystorzami, składającymi się ze świeckich i duchownych. Uznano bowiem, że zagadnienia etyki małżeńskiej dotyczą kwestii sumienia, czyli muszą się znaleźć w zainteresowaniu kościoła protestanckiego.
Katolicka kontrofensywa wymierzona w reformację nastąpiła na soborze w Trydencie (1543-1563). Przykręcenie śruby w przypadku etyki małżeńskiej oznaczało potwierdzenie sakramentalnego związku małżeńskiego i kościelną na nim jurysdykcję. Uzupełniało to wprowadzenie warunku, który obecność duchownego i dwóch świadków przy zawieraniu małżeństwa czynił kanonicznym wymogiem.
Miało to zapobiec praktyce matrimonia clandestina, dość rozpowszechnionej zwłaszcza wśród ludzi młodych, która opierała się tylko na wzajemnej deklaracji, bez kanonicznego potwierdzenia i szeroko otwierała drzwi do zawierania kolejnych małżeństw.
Po epoce oświecenia i dobie napoleońskiej z kodeksem cywilnym (1804), które rozpoczęły proces sekularyzacji przestrzeni publicznej, Kościół katolicki rozgraniczył zawarcie małżeństwa przed ołtarzem, od prawnych tego implikacji, regulowanych przez państwo, np. prawo do noszenia nazwiska czy kwestie wspólnoty majątkowej.
Rozbudowano ponadto wachlarz dyspens w przypadku unieważnienia nieskonsumowanego małżeństwa z możliwością odstąpienia od niego jednego z partnerów na rzecz wstąpienia do zakonu jednego z nich, otwierając drugiemu partnerowi możliwość zawarcia drugiego, ważnego małżeństwa.
Drugi casus dotyczył unieważnienia małżeństwa między niechrześcijanami, jeśli jeden z nich wstąpił do Kościoła katolickiego.
Od 1947 roku Kościół unieważniał małżeństwa między nieochrzczonym a katolikiem, a od 1957 roku między dwójką nieochrzczonych, z których jeden zamierzał zawrzeć związek małżeński z katolikiem.
To utorowało ostatecznie drogę obecnej regulacji (in faworem fidei), która nierozwiązywalność małżeństwa rezerwowała tylko dla skonsumowanego związku dwojga ochrzczonych katolików. Każdy inny casus mógł zostać w Kościele rozwiązany.
II Sobór Watykański (1962-65) jeszcze silniej uwypuklił sakramentalny charakter małżeństwa, „uświęcając” do niego obydwu partnerów (veluti consecrantur).
Unieważnienie małżeństwa adhortacją apostolską Jana Pawła II Familiaris consortio z 1981 roku rozszerzono natomiast na przypadek, kiedy dwóch ochrzczonych katolików utraciło wiarę i swojego małżeństwa nie postrzegali jako sakramentalnego.
Zweryfikowany w 1983 roku kodeks prawa kanonicznego potwierdził, że skonsumowane małżeństwo między ochrzczonymi nie może zostać rozwiązane, a osoby w nowych związkach małżeńskich są wykluczone od komunii.
Sakramentalny status małżeństwa w Kościele katolickim powoduje, że przy braku tej wykładni w kościołach protestanckich, małżeństwa mieszane między katolikami a protestantami napotykają na problemy.
Stały się one dotkliwe zwłaszcza od okresu industrializacji w XIX wieku, kiedy mobilność związana z podejmowaniem pracy, usytuowała obok siebie katolików i protestantów.
Nad zagadnieniem pochylił się II Sobór Watykański (1962-65), ale nie podjął żadnych wiążących ustaleń. Podjęcie decyzji sobór scedował na papieża Pawła VI (1963-1978). Ten w 1966 roku ogłosił długo oczekiwaną instrukcję odnośnie małżeństw mieszanych.
Stanowiła ona zaledwie mały kroczek, choć w pożądanym kierunku, gdyż zezwalała na udzielenia błogosławieństwa mieszanej wyznaniowo parze, wariantowo, przez duchownego katolickiego lub ewangelickiego. Ale partner wyznania protestanckiego musiał wyrazić zgodę na wychowanie dzieci w wierze katolickiej.
Dopiero cztery lata później tę ostatnią regulację złagodzono zapisem, że w takim związku „katolik dołoży wszelkich starań, by potomstwu zapewnić wychowanie katolickie” (1970). Ale bez żadnych konsekwencji, gdyby się to miało nie udać.
Ostatni obydwaj papieże Benedykt XVI 92005-2013) i obecny Franciszek jednogłośnie sprzeciwili się uznaniu przez Kościół małżeństwa gejów lub lesbijek.
Wbrew rozpowszechnionej opinii, Franciszek nie wyszedł przed stanowisko poprzednika. Benedykt XVI, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary domagał się również poszanowania dla osób homoseksualnych, odrzucając możliwość zawarcia przez nich małżeństw sakramentalnych.
Widział w tym sprzeczność nie tylko z doktryną Kościoła, ale i „zaciemnienie podstawowych wartości, należących do dziedzictwa ludzkości”. Jedyna różnica między nim a Franciszkiem polega na ostrości w tonie sformułowań.
Benedykt XVI odpowiedzialnością za propagowanie małżeństwa homoseksualnego obarczył „całą współczesną cywilizację, formułującą antychrześcijańskie credo”. A teologów moralnych uzasadniających prawo osób homoseksualnych do małżeństwa skrytykował jako „uległych światowej dyktaturze rzekomo humanistycznych ideologii“. Choć powszechność związków homoseksualnych w naszych czasach w stosunku do represyjnego średniowiecza nie wzrosła gwałtownie.
Nie kto inny, lecz święty Anzelm (1033-1109) , Doktor Kościoła i arcybiskup Canterbury, domagał się bowiem w 1102 roku za uprawianie homoseksualizmu „umiarkowanej kary”, gdyż „grzech ten jest tak jawny, że ludzie niemal się go nie wstydzą, a przez to wielu pogrąża się w nim, nie zdając sobie sprawy z jego ciężaru”.
Papież Franciszek sprzeciwił się udzielaniu błogosławieństwa parom jednopłciowym, chociaż praktykują to lokalne kościoły w Niemczech, Austrii i Holandii.
We wrześniu 2022 roku biskupi we Flandrii wydali dokument z propozycjami modlitw i ceremonią błogosławieństwa dla par jednopłciowych.
W Niemczech natomiast, forum złożone ze świeckich i biskupów, dyskutujące nad reformą zarządzania Kościołem, wprowadzenia zmian w jego nauczaniu moralnym, np. propozycjach zniesienia celibatu czy kapłaństwa dla kobiet (Droga Synodalna), zadecydowało, że od marca 2026 roku w niemieckich diecezjach wprowadzi się błogosławieństwo dla par homoseksualnych.
Przed wieloma katedrami nad Renem powiewają od tego czasu w ramach solidarności z osobami homoseksualnymi tęczowe flagi, które nie są ściągane przez rządców diecezji.
Ale wydany w grudniu 2023 roku przez Watykan dokument Fiducia Suppliacans, błogosławieństwo dla par jednopłciowych sprowadził zaledwie do rangi modlitwy. Samą ceremonię wyłączył z jakiejkolwiek oprawy liturgicznej i wygnał sprzed ołtarza.
W Polsce, USA, krajach afrykańskich, a także w kościołach wczesnochrześcijańskich, jak np. koptyjskim, Fiducia i tak podziałała jak czerwona płachta na byka. Zakończony pod koniec października 2024 roku synod w Watykanie, zagadnienie ominął dużym łukiem.
Na obecną chwilę jakiekolwiek poluzowanie doktryny kościoła katolickiego w zakresie małżeństwa dla osób homoseksualnych czy bardziej liberalne podejście do małżeństwa sakramentalnego musi się jawić jak fantasmagoria.
W samej Polsce, w przeciwieństwie do innych krajów Europy Zachodniej jak Niemcy, Austria, Francja, czy kraje Beneluksu, front biskupi należy do najbardziej konserwatywnych w Kościele powszechnym i nie wyjdzie z niego w kwestii małżeństw sakramentalnych czy homoseksualnych żadna konstruktywna propozycja do Watykanu.
Świadczy o tym inicjatywa przewodniczącego polskiego episkopatu abp Stanisław Gądeckiego sprzed roku, który niemiecką drogę synodalną potępił w czambuł. Uczynił to w ostrym liście do szefa niemieckiego episkopatu biskupa Limburga Georga Bätzinga i w jednoczesnym donosie do papieża.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze