Po ujawnieniu kontaktów amerykańsko-rosyjskich stanowisko Kremla bardzo się usztywniło: „28 punktów” z propozycji USA naprawdę pochodzi z Rosji, ale to dopiero wstęp do żądań Moskwy i nie podlega już redukcji. Wojna będzie trwać, dopóki Ukraina się nie podporządkuje Rosji, a świat tego nie uzna. Ostatnie rewelacje „WSJ” dają tym zapowiedziom nowy kontekst.
Moskwa twierdzi, że jest gotowa do negocjacji, ale tylko pod warunkiem, że uda się w nich zrealizować WSZYSTKIE jej żądania. Co jest ciekawym podejściem do negocjacji w ogóle, ale Kreml powtarza to cały czas – negocjatorów amerykańskich to nie zraża. Do tego dochodzi jeszcze problem z tłumaczeniem z rosyjskiego – o czym na końcu tekstu.
Rosja od tygodnia doprecyzowuje swoje stanowisko w sprawie „28 punktów” Trumpa:
„Nie może być mowy o żadnych ustępstwach, o żadnej rezygnacji z naszych podejść do kluczowych aspektów rozwiązywania stojących przed nami wyzwań”.
Po tym,
Moskwa wyraziła oburzenie przeciekami.
Gdyż po pierwsze – tajne rozmowy o losach innych państw prowadzi się po to, by zainteresowani tego nie wiedzieli. A po drugie – przeciek zdaniem Moskwy ma dowodzić winy Europy, która ze wszystkich sił utrudnia porozumienie pokojowe. I jest kolejnym powodem, by wykluczyć ją z rozmów.
Obecnie – zadeklarował Kreml – Rosja prowadzić będzie negocjacje wyłącznie z Ameryką. Europa nie ma nic do gadania. Ukraina też. Jej władz Putin nie uznaje (ogłosił to po raz kolejny 27 listopada, tym razem podkreślając, że jakiekolwiek traktaty z Ukrainą go nie interesują).
Negocjacje z USA mają doprowadzić do międzynarodowego uznawania aneksji ukraińskich ziem przez Rosję. Dotyczy to zarówno terenów już zdobytych, jak i tych, których Ukraina ma się zrzec. Rzecznik Putina tłumaczy to żądanie 28 listopada tym, że jeśli podbite ukraińskie ziemie zostaną uznane tylko jako faktycznie będące we władzy Rosji, to Ukraina będzie w prawie, by je odzyskać. Natomiast jeśli Rosja uzyska prawo do tych ziem, to w ich obronie będzie mogła używać „wszystkich dostępnych środków”.
Byłoby to tłumaczenie zgodne z imperialną logiką – ale jest jeden problem. Rosja jest stale atakowana przez Ukrainę, której rakiety trafiają nawet na wschód od Moskwy. I jakoś Kreml nie używa w związku z tym „wszystkich środków”.
Więc nie o prawo do obrony tu chodzi, ale raczej o podział świata na strefy wpływów.
Moskwa zdaje się uważać, że Trump już na to się zgodził.
Jak się wyraził 28 listopada znany niegdyś reżyser a dziś piewca imperium Siergiej Michałkow,
„pokój dla nas musi oznaczać pełne zwycięstwo. Państwo ukraińskie nie przetrwa – bo bez dostępu do Morza Czarnego i swoich bogactw przetrwać nie może. Zresztą jeśli hymn Ukrainy zaczyna się słowami »jeszcze nie umarła« [Ще не вмерла], to znaczy że umrze”
(swoją drogą z tego samego powodu propaganda Kremla od czasu do czasu wieszczy upadek Polski).
W propagandzie Kremla coraz więcej jest opowieści o Ukrainie jako państwie upadłym, ze skorumpowanymi elitami i armią, która lada chwila się podda. Ekipa prezydenta Zełenskiego za chwilę przestanie istnieć „jak brudny śnieg”. A „na Ukrainie jest wystarczająco dużo ludzi, którzy chcą budować długoterminowe relacje z Rosją” (jak mówi Putin). Wygląda to na szykowanie dla Ukrainy „rządu lubelskiego” – jak w Polsce w 1944 r.
„Nadchodzi nowa era, w której zasady będą determinować BRICS, Organizacja Szanghajska oraz pełnoprawny dialog z Ameryką”
– powtarzają kremlowscy oficjele.
A usłużna propaganda posuwa się do publikacji depeszy o tytule „Zełenski skazany na 9 lat więzienia”. Dopiero z treści dowiadujemy się, że chodzi o imiennika prezydenta Rosji, Władymira (rosyjska wersja Wołodymyra) Zełenskiego, rosyjskiego żołnierza skazanego w Nowosybirsku za wymuszenia i korupcję (takich depesz o skazywaniu płotek za łapówki w Rosji jest dużo, ale nigdy z nazwiskiem w tytule).
Wieczorne telewizyjne „Wiesti Niedieli” porównały prezydenta Zełenskiego do indyka, którego w Dniu Dziękczynienia Trump nie ułaskawił.
To zaostrzenie stanowiska Kremla nie może dziwić: dla Moskwy niedopuszczalne jest publiczne negocjowanie warunków Putina, a to się właśnie w ostatnich dniach stało. Kreml dawno już stracił możliwość definiowania warunków sukcesu (bardzo długo Putin miał tę władzę, dzięki bardzo ogólnym i nieprecyzyjnym warunkom dla Ukrainy; teraz to się skończyło) – gra więc o wszystko. Inaczej ekipa Putina nie przetrwa.
Trzeba też zaznaczyć, że już ujawnienie nagrań rozmowy wysłannika Trumpa Witkoffa z doradcą Putina Uszakowem uderza w pracowicie tworzony przez propagandę Kremla obraz Putina jako mocarza i myśliciela. Okazało się z tego podsłuchu, że Putin robi to, co mu się powie – bo naprawdę w rozmowie z Trumpem 16 października wiernie stosował się do rad Witkoffa. Co ujawnił wtedy uradowany Uszakow?
Teraz Putin tym bardziej musi pokazać swoim, jak bardzo jest nieugięty.
I może dowodem tej nieugiętości będzie teraz to, że negocjuje wyłącznie z Trumpem.
Jaki jest kontekst starań Putina? W kółko powtarza on, że jego armia wygrywa na froncie. Z perspektywy samego fronty może nie być to aż takim kłamstwem. Ale miesiąc temu Putin ogłosił, że prawie zdobył Pokrowsk i prawie otoczył obrońców miasta. Obrona jednak trwa – choć wszyscy uważają, że zaraz miasto padnie. Od miesiąca Rosja ogłasza to jako swój gigantyczny sukces.
Powtarzanie opowieść o niekończących się sukcesach daje efekty – zdają się w nią wierzyć amerykańscy negocjatorzy.
Tymczasem mimo sukcesów armia Putina jest w zasadzie w tym samym miejscu co trzy i dwa lata temu. A wojna Putina trwa już prawie cztery lata. Co może amerykańskim negocjatorom nic nie mówić, ale już nie Rosjanom wychowanym w kulcie II wojny światowej. Wtedy w czwartym roku wojny, która dla Stalina zaczęła się w 1941 r., jego armia podchodziła już pod Berlin, nie pod Pokrowsk.
Interesujące jest, jak propaganda Kremla radzi sobie z tym problemem. Putin mówi o „nieustępliwym marszu do przodu”, „reporterzy frontowi” opowiadają o zdobywaniu kolejnych... domów, licznych nawet na palcach dwóch rąk.
Do tej pory propaganda unikała też ujawniania, jak bardzo dotkliwe są dla Rosji ukraińskie ataki dronowe i rakietowe. Pewien przełom nastąpił w sobotę 30 listopada, kiedy trzecią wiadomością dziennika telewizyjnego „Wiesti” była informacja o ukraińskim ataku na rosyjski port Noworosyjsk.
W niedzielę w „Wiestiach Niedieli” informacja o ukraińskim ataku na rosyjską „flotę cieni" przemycającą ropę podały już w trzecim kwadransie programu
To jednak nic wobec skali ataków. I informacja jak zawsze opowiadane są jako lokalny incydent – a nie efekt wojny Putina.
Wydaje się, że Kreml przyjął strategię powolnego gotowania żaby – ujawnia krok po kroku skalę problemów, by poddani Putina się z nimi oswajali.
Cztery lata wojny? Jak zauważył Putin „dniu jedności narodowej”, które zastąpiło święto „rewolucji październikowej” z listopada 1917 r., Rosja walczy z Europą już 400 lat, bo od momentu wypędzenia Polaków z Kremla.
Czym więc są cztery lata wobec czterystu.
Informacje o atakach na Rosję są bardzo skąpe i w większości statystyczne. MON codziennie ogłasza, ile dronów ukraińskich nad Rosją udało się zestrzelić (od 100 do 300)
Raz na jakiś czas pojawiają się statystyki zbiorcze, z których wynika, że ukraińskich dronów lecących na Rosję było od początku roku 100 tysięcy! A to jest liczba, którą trudno ogarnąć.
Władza w Rosji stopniowo odcina internet i komunikację mobilną. Dezaktywuje karty np. SIM powracającym z zagranicy lub tym, którzy za długo mieli wyłączona komórkę. Telefon trzeba ponownie aktywować – ma to utrudniać naprowadzanie dronów na cel dzięki komórkom. Mobilny internet jest od dawna wyłączany – z tego samego powodu. Władza jednak powiedziała, że jest to „absolutnie uzasadnione i konieczne”. Ale jak ktoś ma wi-fi w domu, to co za kłopot? Jak w końcu internet całkiem wyłączą, kto się będzie skarżył?
Jeśli chodzi o stan gospodarki – to Putin nie mówi o tym słowem, a „dziennikarze” na „konferencjach prasowych” o to nie pytają. Ale np. pod koniec listopada agencja TASS zarzuciła nieoczekiwanie odbiorców szczegółowymi raportami gospodarczymi. Z których wynika, że wszystkie wskaźniki się w Rosji pogarszają.
Tu znowu mamy do czynienia z chwytem polegającym na przyzwyczajaniu do problemu przez zarzucanie odbiorcy szczegółami
Jeśli chodzi o katastrofalny stan produkcji samochodów osobowych w Rosji (spadek o prawie 50 proc.), to Putin mówi, że w Europie przemysł samochodów „umiera”. To też znany Putinowi chwyt propagandy komunistycznej, która zawsze twierdziła, że Zachód umiera i chwilowe socjalistyczne kłopoty są przy tym niczym.
Rewelacje „The Wall Street Journal” z soboty 29 listopada o planach amerykańskich koncernów i oligarchów związanych z Trumpem do inwestowania w Rosji pozwalają lepiej zrozumieć myślenie Kremla. Według amerykańskiego dziennika częścią „28 punktowego planu” Trumpa ma też być dwubilionowy (w dolarach) plan ratowania rosyjskiej gospodarki.
Coś w rodzaju amerykańskiego KPO.
Według „WSJ”, kiedy wyglądało na to, że rozmowy USA-Rosja zostały przerwane, szef rosyjskiej dyplomacji Ławrow bronił się przed niełaską i skarżył, że Amerykanie nie reagują na najprostsze pytania, a rzecznik Putina opowiadał, że „nie ma żadnych postępów”, na Florydzie trwały w najlepsze rozmowy o czymś dużo ważniejszym niż granice państw w nieznanym dla amerykańskich negocjatorów zakątku świata. O dużych pieniądzach.
30 listopada wysłannik Putina Dmitriew pochwalił się nawet publicznie, że jego podejście – by zacząć robić wspólne interesy – doceniła i nagrodziła Amerykańska Izba Handlowa. Gdyż przez „wojnę Bidena” stracił on „ponad 300 miliardów dolarów”.
Wygląda więc, że Kreml liczy, że dotrwa do dealu z Trumpem, zanim gospodarka Rosji się zawali.
Problemem jest jednak to, że i ten zyskowny plan został ujawniony. I to mimo tego, że Rosja już kilkakrotnie ostrzegła, że nie jest przyzwyczajona do „megafonowej dyplomacji” i omawiania wszystkieg publicznie.
W Teheranie i Jałcie przecież tak nie było.
Problemem jest także to, że Amerykanie jednak rozmawiają z delegacją władz z Kijowa.
Propaganda Kremla chwyta się więc tego, że ukraińsko-amerykańskie ustalenia z Florydy musi jeszcze zaaprobować Putin. Z tego, co tu już powiedziano, wynikałoby, że tego nie zrobi.
Ale czy tak będzie?
Witkoff z wynikami negocjacji jest spodziewany na Kremlu 4-5 grudnia.
Zupełnie nieoczekiwanie Węgrzy ostrzegli 30 listopada, że w rozmowach z Putinem problemem może być tłumacz.
Orbán na spotkanie z Putinem 28 listopada przywiózł własną tłumaczkę. Dlaczego tłumaczyła ona z rosyjskiego na węgierski tak, jakby to, co mówi Putin, nie miało znaczenia, nie wiadomo. Poprawiać ją musiał węgierski ministers spraw zagranicznych. Szijártó. Węgierska publikacja porównuje z nagrania, to co Putin powiedział, i to, co usłyszał Orbán. Różnice są spore.
„Nasze poglądy niekoniecznie są zbieżne, między innymi w kwestiach międzynarodowych” – powiedział wedle Teleksu Putin.
„Nasza współpraca układa się dobrze również na szczeblu międzynarodowym” – usłyszał Orbán.
„Wiem, że w swojej pracy kieruje się Pan przede wszystkim interesami Węgier i narodu węgierskiego” – powiedział Putin.
„Mam nadzieję, że teraz omówimy dalsze możliwości współpracy i pójdziemy naprzód” – usłyszał Orbán.
„Znamy Pana wyważoną opinię na temat problemów wokół Ukrainy” – powiedział Putin.
„I wiem, że polityka międzynarodowa naturalnie ma na Pana wpływ” – usłyszał Orbán.
Wiadomo, że Witkoff jeździ na Kreml w ogóle bez swojego tłumacza i wierzy w to, co mu tam powiedzą. Ciekawe, że o tej publikacji napisała też rosyjska propaganda (i stąd o tym wiemy). Zwalą teraz winę na tłumaczy?
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze