0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Sergei Gapon / AFPFoto Sergei Gapon / ...

Obirek: Poznanie tajemnic Watykanu działa orzeźwiająco

„Kryminalna historia Watykanu” autorstwa Artura Nowaka i Arkadiusza Stempina to zaproszenie do wejścia w mroczne lochy państwa kościelnego. Choć jest najmniejszym państwem, to jego wpływy są ciągle przedmiotem fascynacji nierzadko połączonej z przerażeniem.

Ta pierwsza jest zrozumiała dla każdego, kto miał okazję podziwiać przepastne zasoby Muzeum Watykańskiego czy kto doznawał zawrotu głowy w potężnej Bazylice Św. Piotra okolonej wspaniała czterorzędową kolumnadą Berniniego.

Przerażenie jest udziałem niewielu, którym udało się zajrzeć za blichtr zabytków i zniewalającego piękna watykańskich celebracji. Nowak i Stempin nie dają się zwieźć ani blichtrowi, ani pięknu zaklętemu w kamień, freski i płótna. Pytają o cenę istnienia tego piękna.

Wyniki ich inwestygacji są rozpisane na dziesięć rozdziałów. Wiadomo, dekalog jest ważnym punktem odniesienia Kościoła katolickiego. Przede wszystkim jako instytucji nauczającej innych. Gorzej jest z praktykowaniem głoszonych zasad i przestrzeganiem narzucanych innym przykazań.

Proponowany Czytelnikom OKO.press fragment „Wszyscy święci Jana Pawła II” jest częścią dziewiątego rozdziału „Fabryka świętych”. Brzmi znajomo dla znających publikowany na tych łamach mój esej „Wszystkie grzechy świętych. Awaria w watykańskiej fabryce kanonizacji” z marca 2023 roku.

Jest tu jednak znacznie więcej smakowitych szczegółów. Niestety, dzięki nim blask świętości Jana Pawła II nie bije jaśniejszym światłem, a reputacja strażnika jego pamięci, kardynała Stanisława Dziwisza, ulega dalszemu, jeśli to w ogóle możliwe, pogorszeniu.

Całą książkę dosłownie połknąłem w kilka dni. Mimo że temat od dziesięcioleci jest mi bliski, znalazłem tu wiele nieznanych mi szczegółów związanych na przykład z atakami szaleństwa dziś błogosławionego Piusa IX. Ten papież obsesyjnie przekonany o własnej nieomylności dosłownie policzkował przeciwników dogmatu nieomylności papieskiej, a ataki jego furii niektórzy przypłacili wręcz życiem.

Podobnie wiele pikantnych szczegółów dowiadujemy się o wszechwładnym ministrze finansów kardynale Paulu Kazimierzu Marcinkusie, jednym z najbliższych współpracowników Jana Pawła II.

No cóż. Książka nie wzmacnia szacunku dla instytucji, której samo istnienie opiera się na wysoce wątpliwym fundamencie. Mówiąc wprost, stoi, jak przekonują autorzy „Kryminalnej historii Watykanu”, na fałszywym micie.

Stanisław Obirek

Przeczytaj także:

Fabryka świętych

[Fragment książki Arkadiusza Stempina i Artura Nowaka „Kryminalna historia Watykanu”*]

Krew Jana Pawła II

Kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi było bardzo przykro. Wieści o kradzieży relikwii świętego i o fałszywkach wystawianych na aukcje bardzo go zraniły. Przecież to sprawa osobista, bo to tylko on jest jedynym szafarzem tej akurat świętości. Puszczenie w obieg konkurencyjnych relikwii to rzeczywiście wielki problem. Znalazł na szczęście rozwiązanie. Krew, w której posiadanie wszedł już blisko dwie dekady temu, miała mieć odtąd certyfikat.

W 2011 roku podjętą ważną w tej sprawie decyzję.

„Byłem i jestem przeciwny dzieleniu ciała. Ale relikwie są i będą” – powiedział kardynał, odnosząc się do krytyki jego pomysłu, aby za najważniejszą relikwię papieską uznać ampułkę z krwią Jana Pawła II.

Chodzi o krew pobraną do badań przed zabiegiem tracheotomii w lutym 2005 roku, który miał przejść umierający papież. Wtedy Joaquin Navarro-Valls, lekarz z szeregów Opus Dei, ale też rzecznik prasowy Watykanu, miał przekonać kardynała, by zachować krew.

Złośliwi zastanawiają się, ile jej jeszcze zostało?

Słyszeliśmy, że dziennikarze bardzo poważnej stacji telewizyjnej rozważali prowokację. Przeprowadzić zakup kontrolowany, tak by następnie zweryfikować, czy aby na pewno to jeszcze krew świętego.

Ksiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski zauważał: „Z ampułki krwi pobranej przy zabiegu medycznym utworzono relikwie, które kardynał Dziwisz rozdaje po całym świecie w nieprawdopodobnych wręcz ilościach”. I dodawał z niedowierzaniem: „Już pomijam jakie ilości tej krwi musiały być pobrane, by powstało aż tyle relikwii”.

Rzeczywiście duchowni, z którymi rozmawiamy, nie kryją zażenowania: „No, i gdzie on tę krew niby trzyma? W lodówce na półce z serem? No, a może są jakieś procedury, o których nie mamy pojęcia? I specjalne miejsca, w których się te bezcenne pozostałości po świętym przetrzymuje”.

Kardynał jednak robi, co mu się podoba.

Działa poza oficjalną strukturą – żadna władza kościelna nie jest do tego potrzebna. Wszyscy przecież doskonale wiedzą, że to właśnie kardynał ma w jakimś sensie wyłączny dostęp do krwi świętego. To krew napędza do życia, a nie jakieś nawet piękne płótno z ubrań, czy kawałek drewna z tronu, na którym siedział.

Stanisław Dziwisz skrupulatnie, już za życia Jana Pawła II gromadził wiele relikwii swojego protektora, który wyniósł go na szczyty władzy. W zasadzie sam jest w jakimś sensie relikwią. Na wyłączność chciałby pewnie pełnić rolę jedynego depozytariusza jego pamięci.

Zęby, włosy, krew

Za życia świętego zgromadził jego zęby, włosy, ampułki z krwią. Jednak jak opisał to Marcin Gutowski, za relikwie trzeba sięgnąć do kieszeni i zapłacić. Kwoty sięgają od kilku tysięcy do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Swoją drogą ciekawe, czy za ząb, który przypadkowo wybili ratujący życie papieża w 1981 roku lekarze, parafia w Legionowie, do której ów ząb trafił, również musiała zapłacić standardową stawkę.

Kościół ma zresztą problem z samym Janem Pawłem II. Oto papież, który poluzował procedury rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego, tworząc precedens (5 lat od śmierci kandydata na ołtarze) w przypadku Matki Teresy, co według złośliwych komentarzy miało skrócić jemu samemu drogę na ołtarze, stał się podobnie jak święta z Kalkuty przedmiotem krytyki.

Lista zarzutów

Lista zarzutów nie jest skromna. Zarzuca mu się czynną obronę predatorów seksualnych, tuszowanie pedofilii oraz – co nie mniej ważne – zamrożenie procesu reformy Kościoła.

„Santo subito” (Święty od razu) – skandowali zgromadzeni na Placu Świętego Piotra w czasie pogrzebu Jana Pawła II, żegnając go w doczesnym życiu, a zarazem witając w panteonie świętych. Za szybko. Sprawdzone procedury, nakazujące odczekać dekady na rozpoczęcie starań o zaliczenie zmarłego w poczet świętych, mają sens. Zresztą nie trzeba było czekać dziesiątki lat, by kompromitujące papieża informacje ujrzały światło dzienne.

„Szybkie kanonizacje są problematyczne” – tak sprawę Wojtyły podsumował jezuita Thomas Reese. „Lepiej dać sobie czas na to, by ochłonąć, sprawdzić, czy reputacja danej osoby wytrzyma próbę lat. Potrzeba też czasu, aby przeprowadzić badania nad jej życiem, zapoznać się z jej dorobkiem pisanym, by upewnić się, iż jej życie spełnia kryteria świętości”.

Okradali nawet świętych

Powołana przez Franciszka zaraz po elekcji w 2013 roku komisja do całościowego prześwietlenia watykańskich finansów (COSEA), stwierdziła, że nikt nie kontroluje przepływów. Ledwo komisja zakasała rękawy, niespełna miesiąc po podjęciu prac, na początku sierpnia 2013 r. Franciszek nakazał natychmiast zablokować blisko czterysta kont w Banku Watykańskim. W tym także tych, które należały do postulatorów w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Czyli prawników upoważnionych przez Stolicę Apostolską do pomyślnego zakończenia sprawy.

Wprawdzie przyczyn papieskiej blokady kont nie ujawniono, ale można się domyślać, że Franciszek miał ku temu powody.

Te ujawnili dwaj dziennikarze śledczy, Gianluigi Nuzzi i Emiliano Fittipaldi. W ich ręce wpadły tajne dokumenty, jakie nigdy nie powinny wydostać się poza Spiżową Bramę.

„Okradali nawet świętych” – oskarżali dziennikarze. Ujawnili także i to, o czym o od dawna szeptano za wysokimi murami Watykanu: skandaliczne koszty procesów kanonizacyjnych i beatyfikacyjnych, wokół których kwitł lukratywny biznes.

Taryfa beatyfikacji – pół miliona dolarów

Standardowa taryfa przy beatyfikacji wymagała zainwestowania średnio ponad pół miliona dolarów w przyszłego świętego. Kongregacja ds. Spraw Kanonizacyjnych już na samym starcie procesu beatyfikacyjnego oczekiwała od wnioskodawcy 50 tysięcy euro i dalszych 15 tys. na koszty operacyjne.

Rekordowe koszty – 750 tys. euro – pochłonęła rozpoczęta za Jana Pawła II, a zakończa w 2007 r. beatyfikacja włoskiego filozofa Antoniego Rosminiego. Za czasów polskiego papieża pieczę nad finansami sprawowali postulatorzy. To oni pozyskiwali środki na prowadzenie procesów beatyfikacyjnych. Nikt jednak nie kontrolował, jak rozliczali się ze swoich budżetów. Ani nie patrzył im na ręce, gdy pobierali łapówki w celu pilotowania czy przyspieszenia procesów.

Wprawdzie większość z 450 postulatorów rekrutowała się z duchownych, to znalazło się w tym gronie dwóch prawników: Andrea Ambrosi i Silvia Correale, którym Kongregacja wyjątkowo szczodrze przydzieliła po 90 procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, na 2500 otwartych.

Krewnym Ambrosiego okazał się jeden z trzech drukarzy, którym Watykan zlecał drukowanie dokumentów procesowych. A to był zaledwie czubek góry lodowej. Zasadniczy problemem tkwił głęboko w systemie, w którym nikt nie miał nad niczym kontroli, ale przy okazji można było dobrze zarobić.

Watykan zamierzał pierwotnie ścigać obydwu dziennikarzy, a nawet oskarżył ich o ujawnienie niejawnych informacji. W ramach watykańskiego systemu karnego groziło im do 8 lat więzienia. Jednak występując przeciwko dziennikarzom i ich informatorom, wykreowałby jeszcze większe zainteresowanie mediów.

Dziennikarze natomiast usłyszeli w sądzie wyrok uniewinniający. Skazano za to dwójkę watykańskich kretów, członków owej komisji COSEA, odpowiedzialnych za wyciek dokumentów: prałata Angelo Lucio Vallejo Balda i senioritę Francescę Chaouqui, ekspertkę ds. PR.

Hurtowa obsługa

Wspomniany świecki postulator Andrea Ambrosi, który hurtowo i nadzwyczaj sprawnie obsługiwał beatyfikacje, dzierżył berło księcia postulatorów. Tylko za lata 2008-2013 zainkasował ponad 332 tys. euro w procesie beatyfikacyjnym konserwatywnego arcybiskupa Fultona Johna Sheena.

W dokumencie, do którego dotarł Fittipaldi, prawnik uspokajał, że wydatkowanie takich sum gwarantuje szybki finał procesu beatyfikacyjnego. Tłumaczył się koniecznością „przeczytania blisko osiemdziesięciu trzech tomów dzieł konserwatywnego biskupa z USA, co zajęło mu i jego dwóm współpracownikom niemal dwa lata”. Tyle że sumy, o których mowa, nie zaprocentowały na razie wyniesieniem na ołtarze biskupa Sheena. Proces beatyfikacyjny tego popularnego przed laty telewizyjnego kaznodziei i przyjaciela Jana Pawła II został zawieszony.

Ustalenia obydwu dziennikarzy szły jednak jeszcze dalej. Jak zauważył Nuzzi, urzędowa ścieżka po urzędowe szlify świętości zależała od zasobności portfela promotorów i mecenasów kandydata na ołtarze.

Milion euro za założyciela Rycerzy Kolumba

Z publikacji dziennikarzy śledczych wynika, że proceder łapówek, wciskanych do sutann duchownych podczas przewodów, to powszechna praktyka. W najbardziej spektakularnych przypadkach korupcja miała przyspieszyć proces księdza Michaela McGivneya, założyciela wpływowego i bogatego stowarzyszenia Rycerzy Kolumba, na co zebrano milion euro.

Z kolei w procesie beatyfikacyjnym Franciszki Any de los Dolores zdeponowano na koncie blisko pół milina euro. Około 116 tys. euro zebrano na beatyfikację Matki Leonii Milito. Większość tych środków trafiła ostatecznie do funduszy inwestycyjnych.

Franciszek wdraża kontrolę

Dr Andrea Ambrosi zawiesił intratny interes na kołku, ale tylko dlatego, że przeszedł na emeryturę. Interes po nim przejęła córka. Istotniejszą zmianę wprowadził papież Franciszek, który całą buchalterię przy nowych przewodach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, poczynając od wstępnego etapu diecezjalnego, poddał kontroli Watykanu.

W szczególności dotyczy to bilansów przepływów finansowych. Franciszek ukrócił też wypłacane bez żadnej kontroli honoraria postulatorów, zabraniając przyznawania samym sobie sum, a dopuszczając tylko kwoty proporcjonalne „do wykonanej pracy”.

Trudno się temu dziwić. Sam mecenas Ambrosi potrafił wypłacić rocznie do 80 tys. euro za jeden etat do obsługi beatyfikacji. By zapobiec z kolei asymetrii między wnioskami kanonizacyjnymi z bogatych diecezji a wnioskodawcami z biednych krajów, z woli Franciszka utworzono fundusz solidarnościowy. Pieniądze, które pozostaną z niezrealizowanych budżetów, mają trafić do funduszu solidarnościowego, by wspomóc mniej zamożnych promotorów przyszłych świętych.

„Hitler nie mógł być złym człowiekiem”

Same biografie świętych wydobywają z nich skazy, które wykraczają poza niedoskonałość. Tak naprawdę dyskwalifikują, bo w żaden sposób nie da się ich obronić. A jednak w urzędowym procedowaniu ich świętości ważniejsza okazała się linia polityczna, zwłaszcza za pontyfikatu Jana Pawła II.

W innym rozdziale naszej książki piszemy o podyktowanym względami ideologicznymi procesie beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym założyciela Opus Dei. Świadectwo ojca Vladimira Felzmanna, byłego członka stowarzyszenia, który po opuszczeniu jego szeregów został doradcą przewodniczącego Rady Konferencji Episkopatów Europy, prymasa Anglii Basila Hume, zawiera miażdżącą krytykę Josemarii Escrivy.

Felzmann przytaczał jego pogląd, że przed komunizmem chrześcijaństwo uratował rząd generała Franco z pomocą Adolfa Hitlera. Felzmann usłyszał konkluzję od swojego rozmówcy: „Vlad, Hitler nie mógł być takim złym człowiekiem” .

A to najwyraźniej przemilczano w procesach beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym ojca założyciela Opus Dei. Sama beatyfikacja odbyła się w bardzo szybkim tempie. Pierwsza 17 lat po śmierci Escrivy, 17 maja 1992 r., a druga – dekadę później, 6 października 2002 r.

Skandal z Matką Teresą

Nie mniejszy skandal towarzyszył procesom beatyfikacji i kanonizacji Matki Teresy. Niesłychana bieda w indyjskiej Kalkucie wstrząsnęła nią tak bardzo, że założyła zgromadzenie sióstr misjonarek i razem z nimi opieką otoczyła ubogich, bezdomnych, chorych i umierających. Pod koniec życia zgromadzenie rozrosło się do prawie 600 hospicjów rozsianych po 122 krajach. Dlatego piszemy jasno: nie chodzi o świadectwo jej życia, choć ukierunkowane nie tylko na pomoc dla biednych i wykluczonych, ale i na chwałę Watykanu, któremu ochoczo napełniała sakiewkę.

Przymknąć oko możnaby było i na to, że dysponując olbrzymimi finansowymi środkami, nie używała do prawidłowej buchalterii komputerów. Tłumaczyła, że woli pracować na trzech starych maszynach do pisania i na jednym telefonie, który obsługuje osobiście. Nie oparła się pokusie, by samą siebie mitologizować.

Wizyty w jej hospicjum należały do standardowego programu każdej osobistości, która zjawiała się w Kalkucie. Prezydenci i premierzy podejmowali ją i zasypywali honorami, laudacjami i darowiznami. Kiedy w 1979 r. dostała pokojową nagrodę Nobla, weszła do światowego panteonu, otoczona nimbem świętej.

Rząd Indii przyznał jej paszport dyplomatyczny, a towarzystwa lotnicze wręczały darmowe bilety. Przy szczególnym stosunku do wieczności, nie zapomniała mieć stabilny grunt pod nogami. Jak przy otwarciu domu dla pacjentów chorych na AIDS, w którym nakazała otoczyć siatką niewielki stawek z rybkami. Po co? „By chorzy z depresją nie wpadli na pomysł odebrania sobie życia“ .

Ale w drodze do świętości dyskwalifikuje ją choćby to, że pomimo wystarczających środków – średnio 50 mln dolarów w roku – świadomie odrzucała w swoich ośrodkach nowoczesne standardy higieny, podopiecznym nie podawała środków przeciwbólowych i sterylnych igieł, a chorych na gruźlicę kładła razem pacjentami z innymi dolegliwościami.

Jej siostry zakonne karmiły się resztkami posiłków pacjentów tak długo, aż same zachorowały. Ona sama nigdy nie była naiwną kobietą, tylko taką odgrywała. Nie wzdrygała się przed kontaktem z dyktatorami jak Duvalier na Haiti, Ceausescu w Rumunii, czy z potentatem medialnym Robertem Maxwellem. Złożyła nawet kwiaty na grobie albańskiego dyktatora Hodży, który jej ojczyznę zamienił w najbiedniejszy kraj Europy.

Cud przemiany cysty w raka

Najbardziej szokuje to, że Kościół uznał cud, który jako warunek beatyfikacji miał wydarzyć się za jej wstawiennictwem. Żywym dowodem interwencji Matki Teresy w cudzie uzdrowienia została Monika Besra. Ta Hinduska z wioski odległej o 450 km od Kalkuty twierdziła, że w 1998 roku po modlitwie do Matki Teresy i przy przykładaniu pobłogosławionego przez zakonnicę amuletu w niedający się wytłumaczyć sposób pozbyła się pokaźnego guza żołądka.

Po miesiącach debat Rzym uznał to za cud.

Ale mąż Moniki Besra zakwestionował ponadnaturalne ozdrowienie. Ginekolog Ranjan Mustafi, lekarz Besry, nie miał z kolei wątpliwości, że chorej pomogły leki. „To nie był cud” – powiedział. „Przyjmowała leki od dziewięciu miesięcy do roku” – powiedział.

Jego zdumienie nie miało granic, kiedy zespół watykańskich badaczy od tego nadprzyrodzonego zjawiska, przybył wprawdzie do Indii, ale z nim nigdy się nie skontaktował. Tak naprawdę rzekomo uzdrowiona nie miała złośliwego guza, ale torbiel na skutek gruźlicy i cysty w jajowodach, które uleczył zestaw leków przepisanych na receptę.

Jego kolega po fachu doktor Manzur Murshed oświadczył, że „został poddany presji przez Kościół katolicki i zgromadzenie sióstr Matki Teresy, by wyzdrowienie zaklasyfikować jako cud”. Sama zainteresowana konwertowała na katolicyzm i twierdziła, że „żadnego doktora Mustafiego nie znała”.

Pio – szarlatan i oszust

Kolejnym znanym świętym, wokół którego narosła cała masa kontrowersji jest ojciec Pio. Trudno znaleźć chyba, pomijając świętego Franciszka, bardziej emblematyczną postać. Obrazki z podobizną tego świętego, breloczki i medaliki to towar, na który nie maleje popyt.

Tymczasem według włoskiego historyka prof. Sergio Luzzatto z uniwersytetu w Genui, Pio był szarlatanem i oszustem.

Miał celowo okaleczyć się kwasem karbolowym, by zwiększyć swoje szanse na opinię świętego za życia i pośmiertną kanonizację, upodobniając się do Jezusa, którego dłonie i nogi przedziurawiły gwoździe.

Kwas karbolowy na rany

Kwas karbolowy, czyli fenol, w dużym stężeniu przy kontakcie z ludzkim ciałem powoduje martwicę, przenikającą do głębszych warstw skóry. Dzięki użyciu kwasu rany zakonnika sprawiały wrażenie świeżych i jątrzących.

W świetle świadectwa Marii de Vito, która w 1919 roku przybyła z pielgrzymką do klasztoru w San Giovanni, ojciec Pio miał za jej pośrednictwem zwrócić się w ścisłej tajemnicy do aptekarza o kwas karbolowy. Farmaceuta zastanawiał się, na ile kwas potrzebny jest świętemu do sterylizowania ran, a na ile do ich dalszego podrażniania.

Luzzato przywołuje jeszcze jedną okoliczność. Wątpliwości wobec wzorowanych na Chrystusie ranach zakonnika wyrażał sam Watykan. Janowi XXIII w najczarniejszych snach nie śniło się, że Pio zostanie świętym i to jeszcze zanim on sam, „uśmiechnięty papież”, zostanie wyniesiony na ołtarze.

„Słomiany bożek”

Pisał o nim w swoich dziennikach, że to „słomiany bożek”. Papież miał się zapoznać z dużym materiałem dowodowym, który ukazał wiele wątpliwości co do świętości Pio.

W materiale tym znalazły się również nagrania z konfesjonału przyszłego świętego. Potwierdzały one, że Pio miał relacje z kobietami tworzącymi jego niemal pretoriańską straż.

Papież zapisał w dzienniku: „W spokoju mojego ducha pokornie trwam w wierze, że Pan faciat cum tentatione provandum [czyni to jako próbę wiary] i że z tego ogromnego oszustwa przyjdzie nauka i jasność dla bardzo wielu”.

Ale jasność nie nastąpiła. Przy wszystkich wątpliwościach zwyciężył entuzjazm tłumów nawiedzających Pio za życia, jak i po śmierci, oraz kult tej postaci, którego nie dało się zatrzymać. Wobec niezwykłej popularności kapucyna kościelna centrala skapitulowała.

Przeciwko Luzatto z wściekłą filipiką wystąpił Pietro Siffi, postać świetnie znana i kontrowersyjna w świecie włoskich tradycjonalistów, choć dziwaczna. Ten przewodniczący Katolickiej Ligi Przeciwko Zniesławieniu przedstawia się jako Pietro Siffi degli Ordelaffi, hrabia Sassorosso. Ale argumenty, które hrabia wytoczył przeciwko Luzatto, były kuriozalne. Choćby ten, że: „zgodnie z doktryną katolicką kanonizacja wiąże się z nieomylnością papieża”.

*Książka „Kryminalna historia Watykanu” Artura Nowaka i Arkadiusza Stempina jest już dostępna w księgarniach stacjonarnych i online. Tutaj zamówisz ją na Empik.com, a klikając w ten link w Kulturalnym sklepie. E-book i audiobook znajdziesz na Publio.pl.

KryminalVatican_BX
;
Na zdjęciu Arkadiusz Andrzej Stempin
Arkadiusz Andrzej Stempin

Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.

Na zdjęciu Artur Nowak
Artur Nowak

Adwokat, publicysta i pisarz. Współautor książki „Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos” o ofiarach księży pedofilów, autor „Kroniki opętanej” – historii egzorcyzmowanej nastolatki oraz „Dzieci, które gorszą”, w której oddaje głos dzieciom i partnerkom kapłanów. W swojej praktyce adwokackiej wielokrotnie reprezentował pokrzywdzonych w sprawach, dotyczących pedofilii.

Komentarze