Myśliwi boją się okresowych badań lekarskich i psychologicznych i bronią się przed ograniczeniem swoich przywilejów. Dużo wskazuje na to, że się obronią, bo koalicja rządowa ulega presji PSL
Skoro myśliwy zastrzelił żołnierza w innych okolicznościach niż na polowaniu, to nie jest to argument za tym, żeby myśliwi podlegali okresowym badaniom lekarskim – tłumaczyli myśliwi podczas ostatniego posiedzenia zespołu ds. reformy łowiectwa przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska. – Jakie to ma znaczenie w kontekście dyskusji? Mówimy o osobach, które mają pozwolenie na użytkowanie broni. Nie ma znaczenia, czy osoba ta używa broni na polowaniu, czy zaczyna strzelać do ludzi – odpierała strona społeczna.
Posiedzenie zdominowała burzliwa dyskusja nad kwestią przywrócenia okresowych badań lekarskich i psychologicznych dla myśliwych.
Myśliwi, którzy demonstracyjnie opuścili poprzednie posiedzenie, zdecydowali się powrócić do zespołu i w trakcie debaty wyjaśniali, że badania nie są im potrzebne, gdyż nie ma żadnego związku między stanem zdrowia myśliwych a wypadkami.
Tymczasem nie ma miesiąca bez informacji o wypadkach na polowaniach.
Takich zdarzeń jest bardzo dużo.
Do tego dochodzą dramaty w życiu prywatnym, kiedy to człowiek mający dostęp do broni nie radzi sobie z własnymi problemami. Kilka lat temu głośno było o sytuacji, gdy myśliwy zastrzelił żonę i popełnił samobójstwo po tym, gdy odkrył jej romans z księdzem. W lipcu tego roku w Łęczycy 45-letni myśliwy sterroryzował okolicę, oddając z okna kilkaset strzałów z broni. Został znaleziony martwy w mieszkaniu – policja wyjaśnia, czy nie znajdował się pod wpływem alkoholu lub środków odurzających.
Czy rzeczywiście nie ma związku między tymi zdarzeniami a stanem zdrowia myśliwych?
W przypadku ostatnich zdarzeń nie ma jeszcze wyroków, ale po zabiciu przez myśliwego 16-latka z Kazachstanu (pomyłka z dzikiem) w 2020 roku okazało się, że sprawca cierpiał na zaburzenia związane z kontrolowaniem agresji.
Myśliwi są największą grupą cywilnych użytkowników broni w Polsce. Wydanych jest ponad 134 tys. pozwoleń na broń do celów łowieckich, na które zarejestrowanych jest blisko 360 tys. sztuk broni. I nie muszą cyklicznie sprawdzać stanu zdrowia, choć jak wszyscy inni ludzie z wiekiem częściej chorują i pogarsza się im wzrok.
Kilka lat temu jeden z aktywniejszych w przestrzeni publicznej myśliwych, adwokat dr Miłosz Kościelniak-Marszał podał, że w efekcie badań okresowych liczba członków PZŁ może spaść nawet o 40 proc. Myśliwi mają więc o co walczyć, bo wielu z nich nie przeszłoby ich pozytywnie. Teraz podnieśli ten argument podczas prac zespołu ds. reformy łowiectwa.
Próbowali przekonać wiceministra, że nie mogą przechodzić badań okresowych, ponieważ gdyby część z nich wskutek tychże badań straciła pozwolenie na broń, to nie będzie kto miał walczyć z ASF.
– To jest niewyobrażalnie nieodpowiedzialne podejście. Czy mamy dopuścić do tego, że człowiek, który zgodnie z obowiązującą wiedzą medyczną i psychologiczną nie powinien być dopuszczony do posiadania broni, ma ją używać jako myśliwy, w przestrzeni, z której korzystają też inni ludzie, tylko dlatego, że Ministerstwo Rolnictwa jest nieudolne w egzekwowaniu stosowania przez rolników zasad bioasekuracji? – pyta Anna Gdula, lekarz anestezjolog i prezeska Fundacji na Rzecz Prawnej Ochrony Zwierząt i Kontroli Obywatelskiej „Lex Nova”.
Średnia wieku członków PZŁ przekracza 50 lat, a jak podała podczas posiedzenia zespołu ds. reformy łowiectwa Anna Gdula, wśród chorób i stanów patologicznych, które mogą wpływać na celność oddawanych strzałów i podejmowanie decyzji o oddaniu strzału, są m.in. zaćma, jaskra, choroby neurologiczne czy powikłania nadciśnienia i cukrzycy.
Spór o badania lekarskie to tylko jeden z elementów walki między myśliwymi a stroną społeczną o kształt polskiego łowiectwa. Kiedy po objęciu władzy przez obecną koalicję rządzącą wiceszefem Ministerstwa Klimatu i Środowiska został znany z dystansu do myślistwa Mikołaj Dorożała, obrońcy zwierząt nabrali nadziei na ograniczenie przywilejów myśliwych, a myśliwi uruchomili falę hejtu wobec wiceministra, równocześnie robiąc wszystko, żeby musiał opuścić swoje stanowisko.
Uderzyli też do swojego dyżurnego obrońcy, czyli PSL. Było to tym prostsze, że łowczym krajowym został Eugeniusz Grzeszczak, doświadczony polityk tej partii, który szybko zajął się obsadzeniem PZŁ swoimi ludźmi. W ciągu kilku miesięcy łowiectwo, nominalnie nadzorowane przez ministerstwo kierowane przez nastawionych prozwierzęco polityków Polski 2050, przeszło spod wpływów Suwerennej Polski pod wpływy PSL. W czasie, gdy Dorożała opowiadał, jak je zreformuje, myśliwi intensywnie lobbowali, żeby mu to nie wyszło, a PSL ich wspierał.
W ciągu kilku miesięcy myśliwi ugrali sporo.
Wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz podpisał z PZŁ porozumienie o współpracy, które wprawdzie nie nakłada na myśliwych konkretnych obowiązków ani nie nadaje im specjalnych praw, ale ustawia ich w prestiżowej roli podmiotów przydatnych dla obronności, a także pomoże promować łowiectwo wśród żołnierzy. Po cichu w rządowym projekcie ustawy o ochronie ludności i obronie cywilnej za podmiot ochrony ludności został uznany Polski Związek Łowiecki, zupełnie jakby MSWiA nie było świadome częstotliwości „pomyłek z dzikiem”. Wprawdzie Dorożała postulował wykreślenie PZŁ z tej listy, ale MSWiA się nie zgodziło.
Z pozytywnym przyjęciem innych resortów nie spotkał się też pomysł Ministerstwa Klimatu i Środowiska uznania ambon myśliwskich za obiekty małej architektury.
Obecnie ambony nie są uznawane za obiekty budowlane, choć są wznoszone z materiałów budowlanych i umieszczone na gruncie za pomocą fundamentów. Obiektem budowlanym jest np. kapliczka, a sporo od niej potężniejsza i mocniej umocowana w gruncie ambona budowlana już nie.
Wygląda na to, że Dorożała nie jest w stanie wprowadzić zmian, za które teoretycznie odpowiada, gdyż nie pozwalają mu na to rzeczywiści decydenci.
Wśród nich własna szefowa, Paulina Hennig-Kloska, której podpis byłby wystarczający do zmiany listy gatunków łownych i skrócenia jej o kilka gatunków ptaków – można to zrobić na drodze rozporządzenia, wydawanego przez ministra właściwego ds. środowiska. Dorożała chciałby to zrobić, ale Hennig-Klosce najwyraźniej bardziej zależy na nienarażaniu się myśliwym niż na życiu ptaków. Wiceminister nie ma poparcia nawet we własnym ugrupowaniu.
Obrońcy zwierząt bardzo liczyli na Szymona Hołownię, który kilka lat temu był ambasadorem kampanii koalicji Niech Żyją! w obronie ptaków i apelował o wprowadzenie moratorium na polowania na ptaki, a teraz nabrał wody w usta i w ogóle nie zabiera głosu na temat łowiectwa. Marszałek Sejmu nie pojawił się nawet na otwarciu zorganizowanej przez Niech Żyją! wystawy zdjęć ptaków w Sejmie.
O Hołowni przynajmniej wiadomo, że nie poluje. W przypadku większości parlamentarzystów nie jest to jasne, gdyż zwykle nie chwalą się krwawym hobby, bo wiedzą, że nie przysporzy im to wyborców.
Koalicja Niech Żyją! w 2020 roku wysłała do parlamentarzystów pytanie o to, czy są członkami PZŁ, ale odpowiedziało tylko kilkunastu posłów i senatorów i to wyłącznie ci, którzy nie zajmują się strzelaniem do zwierząt.
Politycy niestety nie muszą ujawniać, że polują, a przecież należy się spodziewać, że ktoś, kogo hobby jest strzelanie do dzikich zwierząt, nie zagłosuje za ograniczeniem swoich praw, ani nie nałoży na siebie dodatkowych obowiązków. Widać to było doskonale po reakcji Bronisława Komorowskiego, na pomysł wprowadzenia okresowych badań myśliwych. „Ja bym pana ministra Dorożałę też skierował na badania” – mówił prezydent,
Ten sam polityk, zabiegając o poparcie społeczne przed wyborami, deklarował ograniczenie tej rozrywki, wrócił do niej, gdy tylko nie musiał ubiegać się o poparcie. Pracownicy Sejmu nieoficjalnie mówią o tym, że łowiectwo łączy posłów ponad podziałami i wielu z nich spędza wolne dni na tej rozrywce.
Myśliwi działają na wielu frontach, broniąc się przed zmianami. Rzecz jasna, tylko przed tymi, które ograniczyłyby ich prawa, bo chętnie by przyjęli powrót do polowań na wilki czy łosie, możliwość zabierania dzieci na polowania czy szkolenia psów na dzikich zwierzętach. Powołali Krajowe Forum Zrównoważonego Rozwoju, gdzie działają razem m.in. z Polskim Związkiem Wędkarskim, Stowarzyszeniem Inżynierów i Techników Leśnictwa i Drzewnictwa, Związkiem Leśników Polskich w RP, Polskim Towarzystwem Rybackim i Krajową Rady Izb Rolniczych. Forum zorganizowało 29 sierpnia konferencję w Senacie, wybrany z listy PSL (a wcześniej dość zmienny politycznie) wicemarszałek Senatu Michał Kamiński powiedział o odpowiedzialnych myśliwych, którzy „niezwykle wzmacniają potencjał obronny Rzeczpospolitej”.
– Ja jestem zwolennikiem tego pomysłu, żeby te kilkadziesiąt tysięcy ludzi wykorzystać do różnych działań, które moglibyśmy podejmować – oby nie – na wschodniej granicy – powiedział wówczas Kamiński.
Samo to, że przeszło mu w ogóle przez myśl wykorzystanie myśliwych na granicy z Białorusią czy Ukrainą jest już mocno niepokojące. Obecnie na granicy z Białorusią z zapewnieniem szczelności granicy nie radzą sobie tak profesjonale służby, jak Policja i Straż Graniczna, nie radzi sobie niedoszkolone wojsko. Trudno sobie wyobrazić tutaj działania amatorów, jakimi są myśliwi, i to przeważnie dość wiekowych, których stan zdrowia nie jest cyklicznie sprawdzany, a których częste mylenie ludzi i różnych zwierząt z dzikami trafiło już do memów.
Wyjście myśliwych z zespołu ds. reformy łowiectwa mogło być sprawdzianem, na ile mogą sobie pozwolić z Dorożałą, a Dorożała z nimi. I wygląda na to, że pokazali, że Dorożała wiele nie może, bo żadnych zmian niekorzystnych dla myśliwych na razie nie ma.
Zespół ds. reformy łowiectwa pracuje, ale nic z tego nie wynika. Trudno zresztą, żeby myśliwi wypracowali porozumienie ze stroną społeczną, która chce chronić zwierzęta przed zabijaniem oraz przyrodę przed szkodliwą ingerencją człowieka.
Pojawiają się głosy, że to tylko opóźnia proces zmian, bo dane niezbędne do wykreślenia ptaków z listy gatunków łownych są dostępne od dawna. Zaś prowadzenie retorycznej wojny z myśliwymi w mediach zamiast stanowczej legislacji, odsuwa zwierzęta i ludzi od realnego sukcesu w kontekście ukrócenia samowoli myśliwych.
Myśliwi zaś zyskali czas do prowadzenia lobbingu. Walcząc o swoje interesy stworzyli Związek Zawodowy “Wspólna Sprawa”. Przepisy wprawdzie wskazują jasno, że celem związków zawodowych jest reprezentowanie i obrona praw i interesów zawodowych i socjalnych ludzi pracy, a polowania niewiele mają z tym wspólnego. „Bronimy godności i praw myśliwych. Reprezentujemy naszych członków. Propagujemy i wspieramy racjonalną gospodarkę łowiecką” – podaje „Wspólna Sprawa” na swojej stronie internetowej. I pisze jasno, dlaczego zdecydowali się na tę formę działania: „aby móc prowadzić rozmowy z organami państwa, musi istnieć oficjalna struktura„, a związek zawodowy ”zapewnia najszersze możliwości działania”.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Komentarze