Wyższy dodatek na dzieci mają motywować do posiadania potomstwa. Podobne rozwiązania nie są tylko polską specjalnością. Za Odrą stosuje się je od lat. Z jakim skutkiem? Dalekim od oczekiwań
W lipcu 2019 podniesiono w Niemczech stawkę dodatku na dzieci, realizując tym samym jedną z wyborczych obietnic.
Od 1 lipca niemieccy rodzice będą dostawać na każde dziecko o 10 euro więcej niż dotychczas, kolejna podwyżka będzie w 2021 roku. Rząd chce w ten sposób przede wszystkim wspomóc osoby słabiej i średnio zarabiające.
Sam dodatek (potocznie nazywany Kindergeld) przysługuje już od dziesięcioleci w Niemczech wszystkim płacącym tam podatki rodzicom lub opiekunom dzieci do 18 roku życia, lub do 25 roku, jeśli dzieci dalej się kształcą.
Na pierwsze i drugie dziecko od 1 lipca stawka wynosi 204 euro, na trzecie – 210, a od czwartego dziecka po 235 euro. To prawie dwukrotnie więcej niż polskie 500 plus.
Dodatkowo wprowadzono także ulgi podatkowe. - osobom samotnie wychowującym dzieci ulga przysługuje przy zarobkach powyżej 33 500 euro rocznie, w przypadku par - przy zarobkach powyżej 63 500 euro.
Skutki tych rozwiązań nie spełniły oczekiwań i nadziei związanych nie tylko ze wzrostem dzietności, ale i wspieraniem rodzin w ich trudzie wychowania dzieci.
Liczba urodzeń rosła wprawdzie do 2016 roku – urodziło się w tym roku 792 tys. 141 dzieci wobec 737 tys. 575 w 2015 i 714 tys. 927 w 2014. Ale w 2017 już wyraźnie spadła do 784 tys. 901 dzieci, w 2018 tylko nieco się podniosła do 787 tys. 560 dzieci.
Przy czym uwzględniając liczbę zgonów, populacja Niemiec cały czas się zmniejsza (w 2018 minus 167 tys. 354 osoby).
Podobnie odsetek dzieci przypadających na jedną kobietę, po wzroście w 2016 roku do 1,59 (w 2000 – 1,38; 2010 – 1,39, 2015 – 1,50) w 2017 spadł do 1,57.
Wzrost urodzeń obserwowany do 2015, to według ekspertów skutek wejścia w okres rozrodczy kolejnego wyżu demograficznego – pierwszy był po II wojnie światowej, kolejny kiedy matkami zostawały urodzone wówczas kobiety. Większa liczba potomstwa nie wynika więc z liczby dzieci przypadających na kobietę, lecz z dużej liczebnie generacji rodzących kobiet.
Ponadto więcej dzieci rodzą migrantki (w 2018 roku urodziło się ok. 106 tysięcy dzieci z obcym obywatelstwem), zwłaszcza pochodzące z krajów objętych konfliktami. To właśnie osoby w wieku rozrodczym najczęściej przybywają jako uchodźcy, a kultura ich krajów pochodzenia sprzyja wielodzietności.
Ale według szacunków - w kolejnych generacjach migrantów dzieci już zwykle rodzi się mniej, mieszkając w Niemczech migranci przejmują model rodziny z mniejszą liczbą dzieci.
Znaczące podniesienie dodatku na dzieci miało miejsce w 1996 roku (wówczas wynosił 70 marek) i okres po tej zmianie mógłby być traktowany jako podstawa oceny wpływu dodatku na dzietność.
Analiza przygotowana przez instytut IFO wskazuje, że wyższy dodatek rzeczywiście wpływa na decyzje rodzin, ale raczej te dotyczące ich funkcjonowania, a nie posiadania kolejnego dziecka (tu efektu nie zaobserwowano).
Zwłaszcza w gospodarstwach o niższym dochodzie wyższy dodatek motywuje matkę do pozostawania dłużej w domu (praca na część etatu). To z kolei powoduje, że całkowita suma dochodu rodziny nawet spada z uwagi na zmniejszenie zarobków.
Obniżają się wówczas także dochody państwa z podatków. Natomiast nabierają znaczenia pozytywne poza finansowe aspekty, związane np. z większym kontaktem rodziców z dzieci.
Pewna część kobiet dzięki dodatkowi decyduje się jednak na zapłacenie za opiekę nad dzieckiem i wraca do pracy na pełen etat.
Wielorakość przywilejów finansowych i niefinansowych oraz odliczeń (w 2009 roku doliczono się aż 156 różnego rodzaju elementów wsparcia) powoduje, że nie można jednoznacznie powiedzieć, jaki konkretnie skutek ma sam dodatek na dzieci, a jaki inne rozwiązania.
Analizy pokazują, że zwłaszcza dla osób z wyższym wykształceniem kluczowa jest oferta zapewniająca dzieciom opiekę i to bardziej mobilizuje kobiety po studiach do posiadania dzieci niż dodatki finansowe.
W Niemczech występują jednocześnie różnice między Wschodem i Zachodem, wynikające z czasów podziału na RFN i NRD, z dziedzictwa różnych systemów społeczno-politycznych i podejścia do modelu rodziny
W landach wschodnich przez lata funkcjonowała zasada, że kobieta podobnie jak mężczyzna pracuje, a państwo zapewnia opiekę nad dzieckiem. Do dziś system opieki jest tam nadal bardziej rozbudowany, zasady godzenia życia rodzinnego i zawodowego są przez to łatwiejsze, kulturowo zaś bardziej oczywiste.
Na Zachodzie, gdzie tradycyjnie kobieta pozostawała w domu, a gospodarstwo utrzymywał mężczyzna, do tej pory częściej matka rezygnuje z kariery na rzecz wychowania dzieci, ma dłuższe przerwy w pracy, ale posiada więcej dzieci.
Jednak odsetek dzieci przypadających na kobietę na Wschodzie jest od lat trochę wyższy niż na Zachodzie, w 2017 było to 1,61 do 1,58 (średnia ogólnoniemiecka – 1,57) a w 2016 – 1,64 do 1,6 (średnia – 1,59).
Inną zachętą do posiadania dzieci jest dyskusyjny „podatek” od osób bezdzietnych. Pisała niedawno o takim pomyśle rządu w Polsce „Rzeczpospolita”. Choć MSWiA od razu zaprzeczyło tym planom, temat może powrócić, jeśli budżet przestanie się dopinać.
W ujawnionym przez „Rzeczpospolitą” dokumencie, który MSWiA nazwało „zbierającym różne pomysły”, Niemcy podano jako przykład wprowadzenia takiego mechanizmu karania za brak dzieci.
W Polsce tzw. „bykowe” po II wojnie światowej płaciły osoby powyżej 21. roku życia, w okresie późniejszym - po 25., a następnie po 30. roku życia. Podatek ten zniesiono w 1973 roku.
Obecnie większość Polaków, bo aż 72 proc. odrzuca pomysł bykowego. Z nowym podatkiem zgodziłoby się zaledwie 16 proc.
W Niemczech wyższą składkę na ubezpieczenie społeczne płacą od 2005 roku osoby, które ukończyły 23. rok życia i nie mają dzieci. Przy czym za „dziecko” rozumie się także dzieci adoptowane oraz dzieci małżonka, które żyją w jednym gospodarstwie domowym.
Zwolnione z tych dodatkowych obciążeń są osoby urodzone przed 1940 rokiem oraz część bezrobotnych.
Składki te dla bezdzietnych są o 0,25 punktów procentowych wyższe niż dla osób z dziećmi. Ta wyższa składka obciąża jedynie część odprowadzaną przez pracownika – a nie pracodawcę.
Pomysł wprowadzenia takich dodatkowych opłat, choć w sposób oczywisty zwiększył budżet federalny, nie pochodził jednak od rządu. Rząd został zobligowany do podjęcia działań przez Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z 2001 roku.
Sędziowie argumentowali, że w ówczesnej sytuacji rodzice byli stratni wobec osób bezdzietnych. Zmiana miała więc w swoim założeniu uprzywilejować osoby posiadające dzieci.
Dyskusja wokół wprowadzanych regulacji zorientowana była w znacznej mierze na aspekt solidarnościowy. Zgodnie z tą interpretacją, rodzice, jako inwestujący w potomstwo, zapewniają przyszłe utrzymanie systemu opieki. Tymczasem jego koszty stale rosną, gdyż rośnie liczba osób wymagających opieki, a tym samym wzrastają wydatki na ten cel.
Obecne i przyszłe luki w budżecie miała właśnie zapełnić wyższa składka dla bezdzietnych. Oczekiwano, że przyniesie systemowi opieki dodatkowe 700 milionów euro rocznie, co miało nawet nie w pełni pokryć deficyt. Różnica pomiędzy wydatkami a dochodami na cele opiekuńcze wynosiła bowiem wówczas około 823 milionów euro na minus.
Wprowadzenie podwyższonych składek spotkało się oczywiście z krytyką. Ówczesna opozycja (CDU i liberałowie) argumentowała, że wyrok sądu miał na celu zmniejszenie obciążeń dla rodziców, a nie podniesienie tych, dla bezdzietnych. Postulowała ustanowienie raczej systemu bonusów dla rodziców (w wysokości 5 euro na miesiąc na dziecko lub 150 euro rocznie przez 3 lata).
Temat po kilku latach powrócił. Obecny minister zdrowia Jens Spahn rzucił na jesieni 2018 pomysł zwiększenia dla osób bezdzietnych także innych składek na ubezpieczenie – nie tylko na opiekuńcze, ale i emerytalne.
Zwolennicy tej idei uważają, że rodzice są obecnie podwójnie „karani” – z jednej strony łożą na przyszłe utrzymanie systemu emerytalnego poprzez wychowanie dzieci, przyszłych płatników, z drugiej – płacą takie same składki.
Przeciwnicy odrzucali ten tok myślenia, wymieniając przypadki, w których osoby posiadające dzieci finansowo zyskują poprzez odliczenia. Wskazywali, że rodziny należy wspierać raczej poprzez inne udogodnienia finansowane z budżetu oraz wzmacnianie możliwości godzenia obowiązków zawodowych i rodzinnych.
Podobne do ministra Spahna propozycje miała już grupa młodych posłów CDU w 2012 roku. Ostatecznie pomysł zastopowała Angela Merkel, stwierdzając, że „dzielenie ludzi na tych z i bez dzieci do niczego nie prowadzi”. Opowiadając się generalnie za reformą systemu ubezpieczeń, uznała pomysł swojego ministra za nierozwiązujący problemu.
Na razie "bykowego" w Niemczech nie ma.
Współpraca: Lukas Vogel
Tekst jest częścią cyklu #NiemcyWzblizeniu realizowanego przez Instytut Spraw Publicznych www.isp.org.pl i Fundację Konrada Adenauera w Polsce www.kas.pl
OKO.press opublikowało już z tego cyklu tekst:
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Komentarze