0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W poniedziałek i wtorek (26 i 27 września) władze Danii i Szwecji informowały, że w pobliżu gazociągów Nord Stream 1 i 2 doszło do wybuchów, które spowodowały przerwanie rur i wyciek gazu. Eksperci i politycy od początku twierdzili, że wygląda to na celowe działanie i świadczy o sabotażu. W czwartek (29 września) szwedzkie media podały, że straż przybrzeżna odkryła czwarty wyciek.

Jakie konsekwencje niesie ze sobą uszkodzenie gazociągów? I kto miał interes w tym, żeby do niego doprowadzić? OKO.press rozmawia z Agatą Łoskot-Strachotą, ekspertką Ośrodka Studiów Wschodnich.

To był ostatni moment na gazowy szantaż

Dominika Sitnicka, OKO.press: Jakim zagrożeniem jest trwający wyciek gazu?

Agata Łoskot-Strachota, OSW: Jak na razie nie jest dużym zagrożeniem bezpośrednim. Sytuacja została szybko zauważona. Ustanowiono strefy o promieniu 5 mil morskich, w których zakazana jest żegluga, nie można latać poniżej 1000 metrów nad poziomem morza. Ten gaz w tej chwili po prostu wypływa na powierzchnię i ulatnia się. Ale na pewno jest to duże zagrożenie ekologiczne. To przecież jednak niesamowite ilości metanu, który jest jednym z gazów odpowiadających za efekt cieplarniany.

Rozumiem, że trudno na razie oszacować, jakie będą tego konsekwencje?

Bardzo trudno. Po pierwsze jest tego dużo, po drugie nie można prowadzić póki co żadnych badań i pomiarów na miejscu ze względu na tę strefę wyłączenia ruchu. Do tych rur nie można się na razie zbliżyć i zobaczyć, co tam właściwie się stało. Nie możemy nie tylko oszacować odpowiednio skutków, ale też stwierdzić, jakiego rodzaju właściwie jest to uszkodzenie. To będzie możliwe dopiero, kiedy ten wyciek się zakończy. Zajmie to od tygodnia do dwóch tygodni.

Przeczytaj także:

Co wskazuje na to, że ta awaria była sabotażem? Tak twierdzi większość ekspertów, polityków.

Po pierwsze, w bardzo krótkim czasie, bo w przeciągu kilkunastu godzin doszło - jak obecnie się twierdzi - do podwodnych wybuchów w pobliżu tych rur. Zakładamy, że to właśnie te wybuchy były przyczyną wycieków. Po drugie, do tych incydentów doszło w czterech różnych miejscach, przy czym jedno z nich jest dosyć oddalone od pozostałych. Nie za bardzo jest możliwe, żeby jakaś łódź podwodna, czy inny sprzęt akurat tak się odbijała, by w czterech miejscach, w różnym czasie doszło do takiego zdarzenia. Wygląda to mało incydentalnie. Po trzecie, powinniśmy móc wiedzieć więcej, ponieważ na obu rurach znajdowały się wysokiej klasy urządzenia monitorujące, które zresztą były wymagane. Operatorzy Nord Streamu, obu gazociągów, chętnie sami te urządzenia montowali. Jak na razie nie słychać, by jakieś dane z monitoringów zostały przez Gazprom ujawnione.

Kto najprawdopodobniej stoi za tym sabotażem?

Trudno złapać kogoś za rękę, ale jak na razie wszystko wskazuje na Rosję. W trakcie kładzenia całego gazociągu zaangażowanych było szereg barek, czy profesjonalnych inżynieryjnych łodzi i okrętów, więc teoretycznie mieli możliwość do przygotowania takiego ataku. Z drugiej strony to wpisuje się też w logikę wojny i w logikę eskalacji relacji z Zachodem. Szczególnie na poziomie energetycznym, gazowym, co widzimy już od wielu miesięcy.

Jaki zatem był cel ataku na ten gazociąg, skoro dostawy były od miesiąca wstrzymane?

Po pierwsze, to nie musi być jeden cel. Po drugie, prawdopodobnie poznamy te cele dopiero po skutkach. Europa zrzuca z siebie zależność od rosyjskich surowców i rosyjskiego gazu.

To jest ostatni moment, żeby wykorzystać tę broń gazową. Takie wstrzymanie jest bardzo mocnym sygnałem, że nie będzie wznowienia dostaw, że na ścieżce energetycznej wkraczamy na ścieżkę wojenną. Nie będzie więcej rosyjskiego gazu zimą. Z Niemcami, naszymi dawnymi sojusznikami jesteśmy naprawdę na wojnie.

Zima będzie naprawdę ciężka, chyba że... I tu pojawia się wątek tej nietkniętej nitki Nord Stream 2. Chyba że Europa złamie swój kręgosłup i wyciągnie w końcu rękę po NS2.

Drugi cel to sianie chaosu. Wszyscy zastanawiają się, o co chodzi. Na poziomie politycznym, na poziomie funkcjonowania spółek. W takiej nerwowej, nieprzewidywalnej sytuacji Rosja dobrze się czuje i wykorzystuje ten chaos instrumentalnie.

Trzecia rzecz - to może w jakiś sposób odwracać uwagę od tego, co dzieje się w Ukrainie i trwających tam quasi-referendów, a tak naprawdę przymiarek do aneksji. My wiemy, że Putin jest na wojnie nie tylko z Ukrainą, ale i z całym Zachodem. I ten atak byłby wyraźnym daniem sygnału, że tak właśnie jest.

Jak Rosja rozgrywa propagandowo to wydarzenie?

Te wątki właściwie się łączą. To mógł być kolejny cel - tak zwana operacja false flag, czyli zrzucanie winy, wykorzystywanie takiego incydentu do eskalacji. Rosja w tej sprawie postulowała przecież zwołanie Rady Bezpieczeństwa ONZ. To będzie nagłaśnianie, będzie punktem odniesienia, wykorzystywane propagandowo.

Co pani myśli w tym kontekście o wpisie Radosława Sikorskiego?

Myślę, że był co najmniej niefortunny. Od razu został podchwycony przez propagandę, rzeczniczkę rosyjskiego MSZ-u jako dowód, że był to atak terrorystyczny i że USA były w to zaangażowane.

Czy w ogóle dojdzie do naprawy tej rury?

To zależy od tego, jak zostaną ocenione szkody. Na to musimy poczekać, aż skończy się wyciek. Pojawiają się już jednak spekulacje wśród służb niemieckich, że Nord Stream 1 już nigdy nie zostanie z powrotem uruchomiony. Myślę, że tych rozmiarów wyciek i wybuchy świadczą o tym, że to nie jest kwestia nieszczelności, tylko wyrw w rurach. Możliwe, że naprawienie tego nie jest fizycznie możliwe. Do tego w obecnych realiach nie jestem w stanie wyobrazić sobie współpracy w naprawie rosyjskich rur na dnie w strefach wodnych Danii czy Szwecji.

Nadal jednej rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Jeśli ta rura z gazem cały czas by istniała, to byłaby elementem kuszenia Europy. Wystarczy odblokować i skończą się wasze problemy.

Zgadzam się. To jest jedna z tych wątpliwości. Zakładamy, że jakiś element tego instrumentu pozostał w postaci tej nitki NS2. Ale rzeczywiście, Rosja pozbawiła się tego tradycyjnego sposobu funkcjonowania. Jeśli przyjąć tę hipotezę [o sabotażu ze strony Rosji], bo to wciąż jest tylko i aż hipoteza, to oznacza to przejście na zupełnie inny poziom relacji z Rosją. Nie ma powrotu do tego, co było.

Taktycznie Putin przegrywa w Ukrainie, o czym świadczy mobilizacja podjęta ku ogromnemu niezadowoleniu rosyjskiego społeczeństwa. Putin potrzebuje jakiegoś sukcesu. Czegoś, co pokaże determinację, da szansę na choćby propagandowy sukces. I odwróci uwagę społeczeństwa. Putin nie myśli o tym, co wydarzy się za pięć lat. On nie jest pewny, jak będzie wyglądała sytuacja wiosną. Nie może przegrać, nie może też póki co zgodzić się na kompromisowe zawieszenie broni. Stąd między innymi te pseudo-referenda, prawdopodobne aneksje. Wiadomo, że to wiązałoby się z kolejnymi retorsjami.

Dlatego Putin próbuje uciekać do przodu. Pokazać, że to on kontroluje sytuację, uderzając Zachód blisko (tuż przy wodach terytorialnych UE i państw NATO) tam, gdzie boli, siejąc zamęt i chaos.
;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze