0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkielo...

Anton Ambroziak, OKO.press: Gdy rozmawialiśmy po wyborach prezydenckich, stawiałaś tezę, że Rafał Trzaskowski przegrał także dlatego, że mężczyźni, szczególnie młodzi, zagłosowali ciałami – przenieśli głosy na tych, którzy obiecali im, że nie pójdą na wojnę, nie będą zmuszeni oddawać życia na froncie tak jak ich rówieśnicy w Ukrainie. Co myślisz w takim razie o samozwańczych patrolach na granicy polsko-niemieckiej, w których uczestniczą głównie mężczyźni, tym razem garnący się do obrony kraju, tyle że przed sztucznie wykreowanym zagrożeniem?

Dr hab. Katarzyna Wojnicka, socjolożka, badaczka męskości*: Dla mnie to jest ten sam trend. Męskość, którą uosabiają mężczyźni stojący na granicy – bo kobiety w tych formacjach to margines – definiuję w mojej pracy jako męskość obrony.

To coś, co na pierwszy rzut oka może mieć konotacje pozytywne, bo przecież dobrze bronić innych, w domyśle słabszych, przed zagrożeniami. Natomiast żeby zrozumieć, o co w tej męskości chodzi, musimy zdać sobie sprawę, że jest ona wysoce performatywna, odgrywana. Ludzie, którzy ją powielają, sami sobie ustalają, jakich wartości chcą bronić.

Najważniejsza jest tu ich sprawczość. To oni mówią, gdzie jest zagrożenie, kto ma być chroniony. Nic więcej się nie liczy. Nieważne są osoby, które rzekomo znajdują się w niebezpieczeństwie, a które wcale mogą nie chcieć żadnej ochrony.

Tak samo fenomen, przed którym chcą bronić wrażliwe grupy, najczęściej kobiety i dzieci, też nie musi być prawdziwym zagrożeniem. Więcej można o tym przeczytać w mojej najnowszej książce pod tytułem „Mężczyznologia” wydawnictwa PWN.

Przeczytaj także:

Według mnie to nie przypadek, że prawdziwe zagrożenie, którym cały czas jest dla nas Rosja, wojna hybrydowa, sytuacja w Ukrainie, groźby pod adresem państw NATO, nie jest dla samozwańczych obrońców żadnym tematem, bo wymaga realnych poświęceń.

Tematem jest za to tak zwany kryzys migracyjny. Z badań dobrze wiemy, że migranci nam nie zagrażają, że potrzebujemy ich choćby do pracy, a sam proces – migracji – towarzyszy ludzkości od zawsze.

Oczywiście niekontrolowana migracja może budzić lęki, ale Polska ma rozwiniętą kontrolę nad przepływami osób w ramach porozumień międzynarodowych. Nie ma tu mowy o anarchii, czy chaosie.

Wróćmy do męskości obrony. Sceny, które obserwujemy na granicy polsko-niemieckiej nie są oddolną akcją przestraszonych mieszkańców pograniczy, tylko skoordynowanym działaniem skrajnej prawicy. Kogo takie działania mobilizują?

Nie jest tajemnicą, że to kontynuacja działań w rzekomej obronie kościołów. Zwłaszcza w apogeum czarnych protestów te same środowiska mobilizowały się, żeby bronić symboli i uczuć religijnych przed manifestującymi kobietami. Robert Bąkiewicz miał przecież wyrok za pobicie jednej z aktywistek, który właśnie został mu odpuszczony przez prezydenta Andrzeja Dudę [red. – chodzi o prezydenckie ułaskawienie działacza skrajnej prawicy skazanego za naruszenie nietykalności Babci Kasi].

Z kościołami nie wyszło, całość nie odbiła się szerszym echem. Teraz zmieniono temat na tzw. nielegalnych migrantów na zachodniej granicy. I ten temat próbuje się monetyzować politycznie. Nie jest to jednak pierwsza próba wzbudzenia strachu przed atakowaniem, czy to polskich symboli, instytucji, czy granicy. I na pewno mobilizuje to mężczyzn, którzy odczuwają jakąś potrzebę działania.

Czyli trafia to w deficyty sprawczości?

Tak, ale z mocnym genderowym rysem. Można pokazać, że jest się silnym, że jest się w stanie poświęcić swój czas, żeby bronić narodu. Tyle że to wszystko dzieje się w kontrolowanych warunkach.

Gdyby trzeba było iść do wojska, wymagałoby to poddania się dyscyplinie, rygorowi. A gdyby wybuchła wojna, od czego zaczęliśmy naszą rozmowę, trzeba się naprawdę poświęcić czasowo i fizycznie, a w najgorszym scenariuszu – oddać życie za kraj i bezpieczeństwo innych.

Na zachodniej granicy nie ma żadnego realnego niebezpieczeństwa.

Dziennikarze tam byli, rozmawiali z mieszkańcami i prawie nikt tam żadnego migranta nie widział. To są więc warunki, w których można uruchomić swoją tradycyjną, obronną męskość, ale raczej narracyjnie, w laboratoryjnych warunkach. Dołączając do patrolu, niczego nie tracisz, jest tylko zysk.

Dla mnie groteskowe są te próby wskrzeszenia męskości na podstawie tężyzny fizycznej, siły, czy przemocy w konfrontacji z absolutnym brakiem zagrożenia. Czy to próba restauracji wzorca, który nieuchronnie znika?

Z pewnością nie zniknął i nie znika. Od jakiegoś czasu mamy po prostu więcej modeli męskości, które można wprowadzać w życie. Coraz większą popularnością cieszy się np. męskość troski. Opiera się ona na trosce o innych, a nie stawaniu w obronie innych. Ale ten tradycyjny model męskości, choć musiał się trochę przesunąć, cały czas walczy o odzyskanie dominacji.

Takie performance, które widzimy na granicy, są próbą umocnienia starego wzorca. Ale umówmy się, to nie jest masowe poruszenie. W ruchu obrony granic bierze udział kilkaset, może tysiąc osób – to raczej radykalna działalność.

Na jakich emocjach żerują podobne inicjatywy?

To jest stare dobre zarządzanie strachem. Kreujemy wroga i nim straszymy do momentu aż ludzie, niektórzy szybciej, inni później, rzeczywiście zaczną się zastanawiać, czy coś nam nie zagraża. Z pewnością część osób jest autentycznie przestraszona, że przyjdą tu migranci i będą popełniać przestępstwa, niszczyć naszą kulturę czy zabierać pracę. Dla nich migrant to synonim obcego. I nieważne, że wszyscy znamy jakiegoś migranta – mamy ich w rodzinach, wśród przyjaciół, wiele z nas jest migrantami w jakimś wymiarze.

Gdy migrujesz, najczęściej chcesz polepszyć swoją sytuację życiową, a nie atakować lokalsów, jak to jest teraz podgrzewane. A mimo to mamy nie tylko patrole, ale też wiece antyimigracyjne. I nie uczestniczą w nich wyłącznie osoby o nacjonalistycznych poglądach. Są tu też ludzie, których lęki są podsycane, wykorzystywane do celów politycznych.

Jakie widzisz zagrożenia męskością obrony? Nie jesteśmy tu wyjątkowi, na całym świecie organizują się podobne, skrajne grupy, które na własną rękę próbują zaprowadzić „porządek".

To prawda, jakiś czas temu w Finlandii było głośno o „Żołnierzach Odyna„, antymuzułmańskich, antyimigranckich bojówkach, które organizowały uliczne patrole, rzekomo walcząc z przestępczością i broniąc Finów przed migrantami [red. – w oficjalnej komunikacji żołnierze Odyna przedstawiali się jako „organizacja patriotyczna walcząca o białą Finlandię”].

Podobne grupy uzurpują sobie prawo do narzucania reguł. Zasada jest prosta: oni nas obronią, ale my musimy podporządkować się ich rozkazom. Tu nie ma miejsca na dyskusję, trzeba się słuchać. A co jeśli się nie słuchasz? Możesz wypaść z kategorii osób, którym ochrona się należy, można trafić do kategorii wroga. I na tym właśnie polega niebezpieczeństwo.

Widać to też na zachodniej granicy. Większość osób, które uczestnicy patroli nielegalnie legitymują, to są obywatele Polski i Niemiec, którzy mają święte prawo tę granicę przekraczać w spokoju. Odkąd tzw. obrońcy pojawili się na granicy, sama przekraczałam ją trzy razy. Ani razu nie zostałam zatrzymana, ale za każdym razem zastanawiałam się, czy jakaś obca osoba, zwykły obywatel, do mnie nie podejdzie i nie zażąda mojego paszportu. Ja bym go nie pokazała i co wtedy się stanie?

Przyznam, że strach tu występuje, ale przed patrolami.

Jestem u rodziców, którzy mieszkają w województwie lubuskim, częste przekraczanie granicy nie jest tutaj niczym nadzwyczajnym, taki jest styl życia na zachodniej granicy. Wiele osób pracuje w Niemczech, ja sama mam tam dużo relacji zawodowych.

Jak oceniasz reakcję państwa na samozwańczych obrońców granic?

To dla mnie najbardziej szokujący element całej sytuacji, że państwo wysłało na granicę służby, które koegzystują z bezprawnie działającymi grupami. Nie rozumiem, dlaczego nie reagujemy adekwatnie, gdy część obywateli skrzykuje się i narzuca swoją wolę innym. To jest ignorowanie niebezpieczeństwa. To też szkodliwe społecznie, bo ludzie tracą zaufanie do aparatu państwa i służb, bo te oddają pole i podbijają fake newsy.

Temat migracji jest paliwem dla wielu skrajnych, nie tylko męskich ruchów na całym świecie. Czy w tym polskim straszeniu widzisz coś szczególnego?

Jest to fenomen ogólnoeuropejski, przy czym wszędzie ma swój lokalny koloryt. W Polsce nie ma odwołań do praw kobiet, migrantów, którzy podepczą dorobek emancypacyjny. U nas całość dyskusji dotyczy fizycznego i kulturowego bezpieczeństwa.

Ta narracja jest prymitywna: migranci, zawsze mężczyźni, przyjdą i będą nas atakować. Natomiast widzę, że to szybko eskaluje, bo liberalny rząd przyznaje rację prawicy, że jest jakieś zagrożenie. Nie minęło więc wiele czasu, a Braun z całym impetem wraca do figury Żyda. Nie brakuje wiele, żeby antysemityzm stał się znów częścią mainstreamu.

Te figury wiecznego wroga zmieniają formę, mieliśmy przecież lata z nagonką na gender i osoby LGBT+. To jest wszystko częścią tego samego procesu. I niestety, gdy przekona się społeczeństwo, że zagrażają nam migranci, w dowolnym momencie można rozszerzyć ten katalog niebezpieczeństw.

Jeśli reakcja państwa dalej będzie tak nieadekwatna, to będzie szło dalej i dalej.

Dr hab. Katarzyna Wojnicka – socjolożka, badaczka i wykładowczyni w Instytucie Socjologii i Nauk o Pracy Uniwersytetu w Göteborgu oraz badaczka w Centre for European Research (CERGU). Specjalizuje się w badaniach nad mężczyznami i męskościami, ruchami społecznymi oraz migracjami i integracją. Redaktorka naczelna czasopisma naukowego NORMA: International Journal for Masculinity Studies. Autorka licznych publikacji naukowych i książki „Mężczyznologia” (PWN, 2025), w której w przystępny sposób tłumaczy, o co chodzi w badaniach nad męskością i dlaczego warto o niej rozmawiać.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.

Komentarze