0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Są tylko dwa sposoby na przełożenie zaplanowanych 10 maja 2020 wyborów prezydenckich: po pierwsze, zmiana Konstytucji, po drugie, wprowadzenie przez rząd jednego ze stanów nadzwyczajnych. Co je łączy? Żaden z powyższych scenariuszy nie ziści się bez zgody Prawa i Sprawiedliwości, czyli de facto bez zgody jednego człowieka: Jarosława Kaczyńskiego.

Tymczasem politycy opozycji od kilku tygodni tkwią w stanie zaprzeczenia i odmawiają uznania podstawowego faktu: prezes PiS chce przeprowadzić te wybory. A jeśli chce, to je przeprowadzi. W takiej lub innej formie.

Przeczytaj także:

Tekst publikujemy w naszym nowym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Dyskusja na temat wyborów prezydenckich wydaje nam się niezwykle pilna, bo nawet w naszej redakcji panują sprzeczne opinie. Jedni uważają, że należy próbować wziąć udział w wyborach, zdając sobie sprawę z ich ułomności oraz z faktu, że w istocie nie będą demokratyczne, bo inaczej oddajemy pole PiS. Inni – że należy bezwzględnie zbojkotować głosowanie, które będzie antydemokratyczną farsą w dodatku niebezpieczną dla zdrowia. Sprawy nie ułatwiają kandydaci opozycji, którzy nie przedstawiają wyborcom jasnego stanowiska.

W tym cyklu opublikowaliśmy już tekst Antoniego Komasy-Łazarkiewicza: "Obywatel do opozycji. »Postawcie ultimatum władzy: albo demokracja, albo bojkot!«”

Wkrótce w OKO.press kolejne głosy.

Obywatele w konfuzji: bojkotować czy głosować

Najpierw przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i PSL byli przekonani, że wyborów na pewno nie będzie, a stan klęski żywiołowej rząd z pewnością wprowadzi w drugiej połowie marca, no, najdalej na początku kwietnia. Później, że wyborów nie będzie, bo nie da się ich przeprowadzić (jakby nie słyszeli, że Kaczyński ma imposybilizm w głębokiej pogardzie).

Obecny scenariusz snuty w kręgach opozycji polega na tym, by razem z częścią Porozumienia Jarosława Gowina (nota bene cały czas członka Klubu Parlamentarnego PiS i przedstawiciela koalicji rządowej, która wybory może odsunąć w czasie jednym podpisem premiera) uniemożliwić majowe głosowanie korespondencyjne, a wtedy to już na pewno Kaczyński się ugnie i pozwoli premierowi Mateuszowi Morawieckiemu na wprowadzenie stanu nadzwyczajnego (klęski żywiołowej).

Dlaczego miałby to zrobić? Bo wyborów klasycznych nie da się przeprowadzić. I tak wracamy do punktu wyjścia.

Owszem, w sposób bezpieczny i demokratyczny klasycznych wyborów w maju przeprowadzić się nie da (podobnie zresztą jak i korespondencyjnych), ale sądzić, że ten fakt powstrzyma prezesa PiS, to głęboka i niczym nieuzasadniona naiwność.

Nigdy podczas sprawowania władzy Jarosław Kaczyński nie cofnął się przed realizacją planu, który uznawał za strategiczny. I nie cofnie się również tym razem. Wstępny szkic takiego scenariusza jest już zapewne na Nowogrodzkiej napisany. Zresztą Kaczyński jest do bólu (opinii publicznej) szczery - otwarcie mówi, co zamierza.

Opozycja musi to w końcu zrozumieć i wyjść ze stanu katatonii. Bo na razie Koalicja Obywatelska, Lewica i PSL są jak trzy małpki: jedna nic nie mówi, druga nic nie słyszy, trzecia nic nie widzi.

Czas otworzyć oczy i zobaczyć, że wybory się odbędą. Wytężyć słuch i usłyszeć, że wyborcy oczekują od opozycji politycznego przywództwa. Otworzyć usta i jasno, wspólnie, powiedzieć milionom obywateli bombardowanym przez propagandę oraz targanym przez sprzeczne racje i odczucia, co mają zrobić - zagłosować mimo wszystko czy zbojkotować wybory przeprowadzone wbrew demokratycznym regułom.

Jak fałszują, trzeba bojkotować

Wszelkie racjonalne argumenty przemawiają za bojkotem wyborów:

  • według większości prawników mamy w Polsce de facto sytuację stanu nadzwyczajnego, a w takim wypadku przeprowadzenia wyborów zabrania konstytucja,
  • w związku z wprowadzanymi zakazami zgromadzeń, poruszania się i nakazem zachowywania społecznego dystansu nie mieliśmy w Polsce kampanii wyborczej, co jest fundamentalnym zaburzeniem procesu wyborczego,
  • w przypadku wyborów korespondencyjnych obywatele i opozycja będą mieli ograniczoną do minimum kontrolę nad dystrybucją kart wyborczych i weryfikowaniem nieprawidłowości, np. głosowaniem martwych dusz, albo łatwiejszym niż kiedykolwiek procederem kupowania głosów,
  • nie wiadomo, jakie będą warunki kontroli liczenia oddanych już głosów,
  • na 2,5 tygodnia przed głosowaniem nie znamy większości procedur,
  • przeprowadzenie wyborów to ryzyko zakażenia i śmierci.

W takich warunkach bronią społeczeństwa obywatelskiego jest odmowa udziału, zanegowanie legitymizacji wyborów i zakwestionowanie mandatu pewnego zwycięzcy tego łże głosowania, czyli Andrzeja Dudy.

Uczestnictwo w takich wyborach byłoby bowiem szaleństwem. Ale...

Może w szaleństwie głosowania jest metoda

Wyborcy, obywatele, mają prawo oczekiwać od swoich przedstawicieli powagi i przywództwa, bo moment w historii Polski jest przełomowy. Mają prawo oczekiwać jasnej, wspólnej deklaracji wszystkich parlamentarnych sił politycznych w opozycji do PiS. Albo wezwania do bojkotu, albo do uczestnictwa w wyborach.

Nie chodzi o wielkie ponadpartyjne porozumienie polityczne i zgodę - to mrzonki. Niech między sobą rywalizują, mają inne programy i wizje Polski. Chodzi o coś dużo prostszego i podstawowego: o elementarną odpowiedzialność.

Bo stawką następnych kilku tygodni jest zachowanie demokracji parlamentarnej, albo chociaż nadzieja na jej odrodzenie za kilka lat.

Jeśli opozycja wezwie do bojkotu, argumenty za takim rozwiązaniem są oczywiste - podaliśmy je wyżej. Wiemy już jednak, że niemal na pewno tak się nie stanie. Małgorzata Kidawa-Błońska ze swojego wezwania do bojkotu wycofuje się rakiem, Robert Biedroń i Szymon Hołownia zapowiadają, że trzeba walczyć z Dudą bez względu na wszystko, do tego skłania się również Władysław Kosiniak-Kamysz.

Ale obecny chaos po stronie opozycji i brak jednoznacznego wezwania do bojkotu nie oznacza, że nic się nie da zrobić i wszystko jest stracone.

Co jest możliwe?

Niech wszyscy kandydaci opozycji staną ramię w ramię (z zachowaniem odległości dwóch metrów, rzecz jasna) i wezwą wyborców do głosowania. Nie za tydzień, nie za dwa, nie 8 maja - teraz. Bo obywateli trzeba z taką perspektywą oswoić i do takiego scenariusza przekonać, a na to potrzeba czasu. Uda się, jeśli argumenty za głosowaniem będą przekonujące.

Politycy oczywiście nie mogą zagwarantować wyborcom, że ci z wyborów wyjdą bez uszczerbku na zdrowiu, ale mogą zrobić dużo, by głosowanie miało choć strzępki sensu:

  • wspólnie powinni ogłosić, że w przypadku głosowania pocztowego przeprowadzą wielką akcję informacyjną: jak uzyskać kartę do głosowania, gdy nie mieszka się w miejscu meldunku, jak zagłosować w możliwie bezpieczny sposób, etc.
  • poinformować, że porozumieli się w sprawie kontroli wyborów,
  • zapewnić, że przy każdej urnie, w każdym mieście i w każdej wiosce będzie przedstawiciel któregoś ze sztabów kandydatów, dokumentujący nieprawidłowości,
  • zagwarantować, że przedstawiciele sztabów będą podążać ślad w ślad (w przypadku wyborów pocztowych) za każdym transportem głosów ze „skrzynki pocztowej” do komisji liczącej głosy,
  • zagwarantować, że podczas liczenia przedstawiciele opozycji obejrzą dokładnie każdy oddany głos,
  • zapowiedzieć, że zamówią wspólnie duże ogólnopolskie badanie sondażowe w dniu wyborów, by miarodajnie porównać rzeczywiste preferencje wyborców z wynikiem głosowania podanym przez władzę.

Po spełnieniu tych warunków po głosowaniu będziemy mieć wiedzę, na jaką skalę zostało sfałszowane. Będziemy mieli dowody na nieprawidłowości, które będzie można pokazać przed Sądem Najwyższym i poinformować o nich instytucje międzynarodowe i opinię publiczną.

I co najważniejsze,

społeczeństwo obywatelskie odzyska poczucie, że ma na coś wpływ, że nie jest bezradną ofiarą bezwzględności Jarosława Kaczyńskiego i niezdarności opozycji.

Jeśli żaden z tych scenariuszy się nie ziści - opozycja nie wezwie solidarnie ani do bojkotu, ani do głosowania - stanie się rzecz najgorsza:

część z nas wybory zbojkotuje, część nie, podziały społeczne staną się głębsze niż kiedykolwiek, a obywateli ogarnie polityczny marazm nie znany w Polsce od czasów stanu wojennego.

Wyobraźcie to sobie. Demokratyczna pani A oddaje głos, a bliski jej (ideowo czy towarzysko) pan B bojkotuje. Duda wygrywa w I turze przy frekwencji 31,5 proc. Pani A ma pretensje do pana B, że demokraci nie pokonali Dudy, a pan B oskarża panią A, że zalegalizowała bezprawie. Koniec przyjaźni, obie strony toną w poczuciu krzywdy.

Dlatego zamiast negocjować z PiS i zdejmować odpowiedzialność za datę wyborów z Jarosława Kaczyńskiego i jego podwładnych, niech opozycja zaopiekuje się w końcu swoimi wyborcami. Zamiast buńczucznych wystąpień i ciągłego zajmowania się obywatelem Kaczyńskim, niech dorośnie do przywództwa w imieniu 8 mln 958 tys. 824‬ obywateli, którzy Jarosławem Kaczyńskim nie są.

To oni was wybrali, panie i panowie, więc chyba zasługują na minimum troski?

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze