Bezradność polskiego państwa wobec prowadzonej przez Rosję wojny informacyjnej poraża swoją skalą. Zjednoczona Prawica nie potrafi skutecznie przeciwdziałać rosyjskiej dezinformacji. Osoby siejące prokremlowskie narracje działają w Polsce w zasadzie bezkarnie.
Tę wojnę zaczęła właściwie aneksja Krymu w 2014 roku, ale my zbudziliśmy się dopiero 24 lutego 2022 rano. Wtedy była szokiem – dziś jest częścią codzienności. W Ukrainie giną tysiące ludzi, kraj jest zrujnowany, ale trwa w solidarnym, wspaniałym oporze. Polska pomaga, pokazując siłę społeczeństwa obywatelskiego.
Od roku to jest nasza wojna.
W OKO.press przypominamy ten czas, analizujemy, gdzie jesteśmy i co może stać się dalej: z wojną, z Ukrainą, z Rosją. Z Europą i Polską.
Od 24 lutego 2022 roku mamy do czynienia nie tylko z pełnowymiarową wojną konwencjonalną w Ukrainie, wywołaną przez napaść Rosji. Równolegle do niej nasiliły się działania w ramach wojny informacyjnej. I choć nikt w nich nie ginie, prokremlowska dezinformacja ma realny, negatywny wpływ na postawy obywateli państw zachodnich.
Dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków tego oddziaływania, ale jedno o nim wiemy na pewno: sprawia, że ludzie zmieniają swoje decyzje, zachowania i postawy pod wpływem nieprawdziwych, zmanipulowanych informacji. Zaburza odbiór rzeczywistości, oddziałuje negatywnie zarówno na losy pojedynczych ludzi, jak i całych wspólnot, w tym demokratycznych państw.
Z wojną konwencjonalną Polska sobie radzi. Jesteśmy w sojuszu obronnym NATO, mamy sojuszników, porozumienia, zasady, wojsko, dodatkowe środki na uzbrojenie. Wojna informacyjna wciąż pozostaje obok. Jej znaczenie jest umniejszane - prawdopodobnie także dlatego, że polskie władze nie mają pomysłu, jak się z nią zmierzyć. Podejmowane działania są namiastką potrzebnej reakcji.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Aby unaocznić tę bezradność państwa, nie trzeba opisywać wielkich rosyjskich operacji. Wystarczy przypomnieć sobie wtorek, 22 listopada 2022 roku. Tego dnia rosyjscy pranksterzy Vovan i Lexus opublikowali w internecie nagranie rozmowy z prezydentem Andrzejem Dudą. Okazało się, że rosyjscy satyrycy dodzwonili się do polskiego prezydenta 15 listopada w nocy, w dniu incydentu w Przewodowie, gdy służby polskie i NATO sprawdzały, jaka rakieta wybuchła w tej podlubelskiej miejscowości i skąd się tam wzięła.
Zaś świat zastanawiał się, czy Rosja właśnie zaatakowała Polskę. Rakieta spadła na Przewodów po południu, a władze wprowadziły blokadę informacyjną. Milczały służby, milczał rząd. Pierwsze, oszczędne komunikaty podano dopiero koło północy.
I właśnie w takim dniu, gdy zagrożenie konfliktem z Rosją wydawało się bardzo realne, prezydent Duda odebrał telefon od mężczyzny, który przedstawił się jako prezydent Francji Emmanuel Macron. Rozmawiał z nim przez siedem minut. To dzwoniący zakończył rozmowę, kiedy już dowiedział się, ile wie prezydent Polski na temat sytuacji w Przewodowie oraz co myśli o możliwej eskalacji wojny.
Pierwsze komunikaty Kancelarii Prezydenta w tej sprawie, wyjaśniające, że Andrzej Duda rozłączył się zaraz po tym, jak zorientował się, że jego rozmówca może podszywać się pod prezydenta Francji, były nieprawdziwe.
Pranksterzy dodzwonili się do polskiego prezydenta już po raz drugi. Pierwsze połączenie miało miejsce w lipcu 2020 roku, wtedy Rosjanie udawali sekretarza generalnego ONZ. Biorąc pod uwagę mechanizmy funkcjonujące w systemie państwowym Rosji, nie ma wątpliwości, że pranksterzy nie działają z własnej inicjatywy, lecz że mają wsparcie rosyjskich służb.
Mimo wpadki w 2020 roku, mimo wysokiego poziomu zagrożenia w dniu incydentu w Przewodowie, który powinien skutkować wzmocnioną ochroną kontrwywiadowczą najważniejszych polityków krajowych – Kancelaria Prezydenta znowu dała się podejść. Można oceniać to w kategoriach wstydliwej, czy po prostu zabawnej, wpadki. Jednak z perspektywy bezpieczeństwa państwa
ta sytuacja aż za dobrze oddaje poziom bezbronności Polski wobec zagrożeń pojawiających się w przestrzeni informacyjnej.
Tę bezbronność państwa widać też w innych obszarach. Wystarczy poobserwować działaczy środowisk prorosyjskich, od lat aktywnych nad Wisłą. Kiedy 24 lutego 2022 roku Rosja zaatakowała militarnie Ukrainę (po kilkuletnim okresie walk ograniczonych terytorialnie), zapanowała wśród nich niepewność. Ostatni tydzień lutego 2022 roku nie wskazywał, że Rosja jest przygotowana do wojny informacyjnej na Zachodzie. Jej przekazy były chaotyczne, a nowe propagandowe narracje dopiero się kształtowały.
Polscy zwolennicy Putina przycichli i obserwowali sytuację. Wydawało się, że ich bezkarność wreszcie się skończy. Państwa unijne wprowadzały pierwsze sankcje, blokowały strony internetowe rosyjskich mediów. W Polsce zablokowano dostęp do kilkunastu witryn szerzących rosyjską propagandę.
Piotr Bolo Radtke, założyciel otwarcie prokremlowskiej organizacji Braterstwo Polsko-Rosyjskie, zawiesił swój profil na Facebooku. Grupę, którą prowadził na tej platformie, porzucił i zniknął z przestrzeni sieciowej. Rosyjska domena, pod którą działała strona internetowa jego stowarzyszenia, jest wystawiona na sprzedaż.
Ale mijał czas. W Rosji propaganda i dezinformacja ruszyły pełną parą, zaś państwa zachodnie skupiły się na wojnie konwencjonalnej.
Prorosyjscy aktywiści okrzepli w nowej rzeczywistości.
Szybko odkryli, że blokowanie witryn jest w zasadzie jedynym działaniem, jakie Polska podejmuje, by ograniczyć ich aktywność. Na dodatek działaniem nieskutecznym – dostęp wyłączyli tylko najwięksi dostawcy internetowi, można go było też łatwo obejść dzięki usłudze VPN.
Twórcy zablokowanych stron znaleźli kanały alternatywnego dotarcia do odbiorców – przenieśli się na inne platformy społecznościowe, zwłaszcza Telegram, ale też popularny wśród graczy Discord czy BanBye, serwis społecznościowy stworzony przez Marcina Rolę i jego współpracowników ze skrajnie prawicowego wRealu24. Strony internetowe przetransferowali na zagraniczne serwery. I poczuli się… bezpiecznie. Podjęli więc swoją aktywność i do dziś ją kontynuują.
Wojciech Olszański, znany działacz prorosyjski, jeszcze w pandemii zaczął budować ruch kamracki. Na długo przed wybuchem wojny ogłosił, że przekształca go w partię polityczną, która będzie miała własną bojówkę. Indoktrynował aktywistów antypandemicznych, dodając przekazy nacjonalistyczne do narracji antyszczepionkowych i antycovidowych. Przyzwyczajał ich też do bliskości Rosji – w czasie jednego z organizowanych przez niego marszów w centrum Warszawy nad maszerującymi łopotała rosyjska flaga.
Do tego dochodziły nienawistne groźby, adresowane do polskich polityków i dziennikarzy, oraz podburzanie do przemocy.
Dziś Olszański siedzi w więzieniu, ale nie ze względu na działania władz walczących z rosyjską propagandą.
To skutek wyroku sądu w sprawie, w której Olszański został oskarżony o publiczne nawoływanie do mordowania przeciwników politycznych.
W trakcie odsiadywania wyroku Olszański został skazany w kolejnym procesie, tym razem za „atakowanie i krzywdzenie osób pochodzenia żydowskiego oraz osób o odmiennych poglądach”. Wyrok to dwa lat ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania prac społecznych. Zawiadomienie złożył Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, czyli organizacja pozarządowa. Takich zawiadomień wobec Olszańskiego OMZRiK złożył zresztą kilkanaście.
Wcześniej Olszański dwukrotnie trafiał do aresztu za publiczne nawoływanie do przemocy, ale jak tylko z niego wychodził, wracał do swojej działalności. Nie przerwał jej nawet podczas odbywania kary pozbawienia wolności. Przysługujące mu prawo do kontaktów telefonicznych wykorzystywał do nagrywania przekazów do „braci kamratów”.
Mówił na przykład: „Tylko nie pękać. I żadnych tam subtelności, tylko w pysk i w łeb, i łamać kości, i w pysk, i w łeb. (...) Rządzący nie jest silny, jak mu się wydaje, to się mu wszystko wyrwie: i stołki spod dupy, i pieniądze z ręki. Wszystkie służby są nasze, bo są polskie, my będziemy decydować". Te więzienne nagrania publikuje w sieci współpracownik Olszańskiego, Marcin Osadowski.
Ruch kamracki dalej działa. Dla jego członków Olszański stał się niemal męczennikiem za sprawę, co jeszcze bardziej ich motywuje. Niedawno zorganizowali kolejny marsz w Warszawie, tym razem pod hasłem „To nie nasza wojna”.
Tego rodzaju akcji, pozornie pacyfistycznych, w rzeczywistości rozpowszechniających korzystną dla Kremla narrację, jest coraz więcej. Kiedy przyjrzymy się bliżej pojawiającym się w nich apelom, zauważymy, że minimalizują one rolę Rosji w trwającym konflikcie w Ukrainie, zaś o wojnę oskarżają Stany Zjednoczone, Europę lub „zachodnie elity”. Nigdy Rosję.
Pojawiają się w nich także apele o „zakończenie wojny” przez zaprzestanie przesyłania broni Ukrainie. To oczywiste, że gdyby Zachód przestał pomagać Ukrainie militarnie, zyskałaby na tym Rosja. Dlatego, choć akcje promowane są jako pokojowe, w rzeczywistości mają niewiele wspólnego z pokojem, dużo więcej – z kreowaniem korzystnych dla Kremla nastrojów społecznych.
Jedną z takich akcji prowadzi Leszek Sykulski, politolog, wcześniej pracownik między innymi Kancelarii Prezydenta (za prezydentury Lecha Kaczyńskiego) oraz członek Komisji Weryfikacyjnej WSI. Na początku lutego założył Polski Ruch Antywojenny (PRA). Narracja typowa: to nie nasza wojna, polskie władze chcą wysłać na ukraiński front Polaków, musimy temu przeciwdziałać. Wśród postulatów programowych można znaleźć hasła takie jak:
Do tego wprost wyrażony „stanowczy sprzeciw wobec pomocy militarnej kierowanej przez rząd w Warszawie na Ukrainę”. To jednoznacznie antyukraińska agenda.
Jedyną konsekwencją antyukraińskiej i prokremlowskiej aktywności Sykulskiego jest zakończenie jego współpracy z prywatną uczelnią. Ponadto na krótko zablokowano stronę internetową PRA. Ale w ciągu kilku dni przeniesiono ją na zagraniczny serwer i działa dalej.
Sykulski zapowiedział „kampanię informacyjno-edukacyjną”, teraz udostępnia chętnym wzory niby-pokojowych plakatów, banerów i wlepek. W Gliwicach zawisły pierwsze billboardy z hasłem „Nie idźmy na tę wojnę” i zdjęciem przerażonego dziecka (z misiem w rączce), wpatrzonego w apokaliptyczny krajobraz miejski podczas wybuchu bomby jądrowej.
Nie widać, by państwo w realny sposób ograniczało tego rodzaju działalność. Brakuje informacji o tym, jak finansowany jest Polski Ruch Antywojenny. Nie wiadomo nawet, czy służby to sprawdzają, brakuje bowiem doniesień choćby o postępowaniu sprawdzającym.
Antyukraińskie treści szerzy nie tylko Leszek Sykulski. Prorosyjscy intelektualiści od lat publikują swoje artykuły na portalu (i w tygodniku) „Myśl Polska”. Pisze tam na przykład Mateusz Piskorski, były poseł Samoobrony oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji w 2016 roku (jego proces trwa).
Pisze jego kolega z prorosyjskiej partii Piskorskiego „Zmiana” - Tomasz Jankowski. I wiele innych osób o podobnych poglądach. Na początku wojny portal „Myśl Polska” został zablokowany. Przeniósł się na inny serwer, zmienił nieco domenę i dalej działa. Nie każdy ma do niego dostęp (to zależy od dostawcy internetu), ale dotarcie do artykułów nie jest trudne.
Redaktor naczelny „Myśli Polskiej” Jan Engelgard wciąż pracuje w Muzeum Niepodległości, placówce samorządowej nadzorowanej przez marszałka województwa mazowieckiego. Piskorski jest zatrudniony na dwóch prywatnych uczelniach. Uczy o systemach politycznych.
W Sejmie bez większych problemów treści antyukraińskie szerzy poseł Grzegorz Braun,
lider ugrupowania Konfederacja Korony Polskiej, które należy do szerszej, skrajnie prawicowej Konfederacji. W czerwcu 2022 r. zwołał założony przez siebie Zespół Parlamentarny ds. Stosunków Międzynarodowych, aby w trybie parlamentarnym przyjąć „Oświadczenie na temat pokoju na Ukrainie”.
Napisano w nim, że wojna w Ukrainie wybuchła, ponieważ Rosja bała się rozszerzenia NATO. Zaapelowano też o zakończenie wojny przez zawarcie „kompromisu między Rosją a Ukrainą”. O odpowiedzialności Rosji za trwający konflikt zbrojny nie wspomniano.
Na kolejnym posiedzeniu zespołu, 14 lipca, Braun przedstawił pakiet „Stop ukrainizacji Polski”. Stwierdzono w nim, że wprowadzone w Polsce rozwiązania prawne dla uchodźców ukraińskich są zagrożeniem dla Polaków oraz że „pozostało nam zaledwie kilka miesięcy, by ten proces depolonizacji Polski powstrzymać”. Antyukraińskie i prorosyjskie nastawienie było jednoznacznie wyrażane przez obecnych na posiedzeniu. Można było usłyszeć choćby, że „Ukraińcy roznoszą choroby” (Piotr Heszen, Konfederacja Korony Polskiej) czy że Rosja nie jest wrogo nastawiona do Polski.
Mamy demokrację, Grzegorz Braun jest posłem wybranym w wolnych wyborach, może więc mówić i robić co chce - dopóki nie przekracza prawa. Podobnie zresztą jak Leszek Sykulski, Jan Engelgard, Mateusz Piskorski i inni.
W sytuacji zagrożenia konfliktem zbrojnym tego rodzaju działania powinny być jednak rozpatrywane w kategoriach bezpieczeństwa państwa.
Wojna informacyjna jest bowiem także wojną, a fałszywe narracje – perfidną bronią.
Jej używanie powinno spotykać się z jednoznaczną odpowiedzią ze strony państwowa. Ale się nie spotyka.
O rosyjskich narracjach w polskiej przestrzeni informacyjnej pisze na Twitterze Stanisław Żaryn, pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej i zastępca ministra koordynatora służb specjalnych. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że jest w tym działaniu osamotniony. Na dodatek jego publiczna aktywność w tym zakresie zaczyna się i kończy na komunikowaniu, jakie narracje pojawiają się w sieci oraz na dementowaniu nieprawdziwych przekazów.
Tymczasem to właśnie od niego moglibyśmy oczekiwać informacji o tym, w jaki sposób państwo przeciwdziała dezinformacji, co robią służby, co organy ścigania, jakie zmiany prawne są planowane, jakie elementy edukacji medialnej i cyfrowej wchodzą do programów szkolnych. Te wszystkie działania trzeba podejmować, jeśli chcemy mówić o realnym zwiększaniu bezpieczeństwa w przestrzeni informacyjnej.
Ale o tym cisza. To milczenie zaskakuje tym bardziej że mówimy przecież o Zjednoczonej Prawicy – koalicji, która potrafi zmieniać prawo w ciągu jednej nocy, by dopasować je do swoich potrzeb; ściga sądownie osoby biorące udział w protestach demokratycznej opozycji; blokuje niekorzystne dla siebie przemarsze; wysyła policjantów, by z wysięgnika, przez okna, zaglądali do lokalu, wynajmowanego przez Lotną Brygadę Opozycji. Mówimy o władzy, która nie cofnie się niemal przed niczym – jeśli dąży do czegoś, na czym jej zależy.
A jednak w przypadku środowisk prorosyjskich i dezinformacji ta sama władza nagle staje się bezradna i bezsilna.
Nie ściga, nie przeszkadza. Maszerujących w antyukraińskich marszach otacza kordonem policji, by nikomu nic się nie stało.
Dziś, po roku wojny, Polska bardzo intensywnie się zbroi. O zakupach nowej broni słyszymy co chwilę. To zrozumiałe. Ale w wojnie informacyjnej państwo nawet nie próbuje stworzyć skutecznego systemu obrony. Pozostajemy bezbronni, choć wojna informacyjna wciąż trwa.
Policja i służby
Propaganda
Prawo i Sprawiedliwość
#tonienaszawojna
akcje antywojenne
dezinformacja
rocznica wojny
rok na wojnie
Rosja
wojna w Ukrainie
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze