0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Adam Stepien / Agencja Wyborcza.plAdam Stepien / Agenc...

5 lutego opublikowaliśmy rozmowę z polskim pielęgniarzem – Panoramixem, który po przepracowaniu pięciu lat w kraju zdecydował się na wyjazd z rodziną do Norwegii. Opowiedział nam, jak wygląda praca pielęgniarza za granicą, jak traktują go tam lekarze, jakie są różnice w organizacji systemu między Polską i Norwegią.

Przeczytaj także:

Rozmowa wzbudziła spore zainteresowanie. Zareagowało wiele pielęgniarek i lekarzy. Tych, którzy wyjechali z Polski i tych, którzy pracują w naszym systemie. Dyskusja dotyczyła m.in. różnic w kulturze pracy, ale także wzajemnych stosunków pomiędzy lekarzami a pielęgniarkami i pielęgniarzami.

Jedną z osób, która zareagowała na tekst, jest Gilbert Kolbe (na zdjęciu powyżej), znany warszawski pielęgniarz, rzecznik prasowy Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Pracowników Ochrony Zdrowia. Poprosiliśmy go o rozmowę.

Kompetencje zespołów pielegniarskich rosną. Medycyna się zmienia

Sławomir Zagórski, OKO.press: „Niezwykle bawią mnie próby dyskredytowania lub obrażania mnie poprzez słowa »jesteś tylko pielęgniarzem«. No jestem. Nie tylko pielęgniarzem, ale aż pielęgniarzem. I jestem z tego dumny” – napisał pan na Twitterze w reakcji na wywiad, jaki przeprowadziłem niedawno dla OKO.press.

Gilbert Kolbe*: Tak, to była reakcja na ten wywiad. Przeczytałem go tym bardziej, że pana rozmówcę - Panoramixa - znam bardzo dobrze. Regularnie rozmawiamy, dzielimy się spostrzeżeniami, porównujemy pracę pielęgniarza, pielęgniarki w Norwegii i w Polsce.

Odniosłem się do hasła, które dość mocno utarło się w polskim pielęgniarstwie. Chodziło mi o to, że warto podkreślać swoje kompetencje. Ponieważ opinia publiczna - i mówię to z żalem - nie ma świadomości, jak wygląda dziś zawód pielęgniarki czy położonej. Kiedyś to były zawody typowo opiekuńcze, których przedstawiciele mieli skupiać się na tym, by dbać o pacjenta pod względem toalety...

…pod słowem „pielęgniarz”, „pielęgniarka” kryje się pielęgnacja pacjenta. Dbanie o to, żeby był zaopiekowany, nakarmiony, żeby go nie bolało. Natomiast od leczenia jest lekarz.

To prawda. I tak właśnie pielęgniarstwo wyglądało na całym świecie. Ale do pewnego momentu. Do czasu, kiedy pielęgniarki, zwłaszcza te bardziej zainteresowane sprawami klinicznymi, naukowymi, zorientowały się, że gdyby rozwinąć pielęgniarstwo pod względem naukowym, z powodzeniem mogłyby wykonywać znacznie bardziej zaawansowane usługi.

I zaczęły się dokształcać. Nie tylko na poziomie ogólnym, akademickim, ale także pod kątem konkretnych specjalizacji.

Ten ruch zaczął się na Zachodzie, a następnie objął cały świat. Ze względu na to, że pielęgniarek i pielęgniarzy jest mimo wszystko więcej niż lekarzy, personel pielęgniarski z powodzeniem zastępuje dziś lekarzy pierwszego kontaktu czy - do pewnego stopnia - nawet lekarzy specjalistów. Są dziś naprawdę specjalistami w swoich dziedzinach.

Na całym świecie kompetencje pielęgniarek systematycznie rosną. Powstała koncepcja „pielęgniarki zaawansowanej praktyki”, pełniącej funkcję koordynatora opieki nad pacjentem.

W polskich warunkach to jeszcze rzadkość. Mogą sobie na to pozwolić pojedyncze szpitale, najczęściej prywatne, gdzie personelu nie brakuje i jest możliwość rozdzielenia zadań.

Warto natomiast dodać, że pielęgniarki, zwłaszcza w praktykach prywatnych, chętnie korzystają z dodatkowych kompetencji, które zostały im już w Polsce nadane. To jest m.in. koordynacja leczenia, ordynacja i kontynuacja recept, leczenie ran, m.in. odleżyn, bez udziału lekarza, ale nie we wszystkich przypadkach, bo czasami potrzebna jest tu interwencja chirurgiczna.

Powiedział pan, że jedną z przyczyn awansu personelu pielęgniarskiego jest to, że jest was stosunkowo dużo, a lekarzy mało.

Nie jest to jednak podstawowy powód rozwijania umiejętności pielęgniarskich. Większe znaczenie miało to, że pielęgniarki zorientowały się, jak dużą wiedzę zdobywają w czasie studiów, czy kiedyś w liceum medycznym, studium medycznym.

W tej chwili w ramach kształcenia licencjackiego mamy przez trzy lata więcej godzin dydaktycznych niż kierunek lekarski przez lat sześć. Tak właśnie wyglądają europejskie standardy kształcenia.

Poziom nauczania pielęgniarstwa w Polsce jest bardzo wysoki. Dlatego nasze pielęgniarki i nasi pielęgniarze są cenieni na Zachodzie, nie mają problemu z nostryfikacją dyplomu.

Odkąd w Polsce zaczęło się kształcenie akademickie pielęgniarek i położnych, zaczęły się także wyjazdy. Bo za granicą jesteśmy - mówię to znów z przykrością - bardziej doceniani.

Zwiększanie kompetencji pielęgniarzy to niewątpliwie także sposób na to, by zaradzić ogromnej liczbie pacjentów przypadających na lekarza. Ale nas też jest za mało. Więc, żeby to miało sens, trzeba także wprowadzać zawody dodatkowe.

Takim zawodem w przypadku pielęgniarek jest opiekun medyczny, który może zastąpić pielęgniarkę w podstawowych czynnościach. Właśnie w toalecie pacjenta, w ogólnym rozumieniu pielęgnacji, w karmieniu, zmianie pościeli itd. To są działania, w których opiekunowie medyczni są wręcz niezastąpieni.

Za każdym razem, kiedy miałem przyjemność pracować z opiekunami i opiekunkami medycznymi, bardzo ceniłem ich pracę. Zresztą z kim bym na oddziale nie rozmawiał, wszyscy ich bardzo doceniają.

Opiekunowie medyczni to oczywiście nie polski wymysł. Na Zachodzie takie osoby też pracują. Dzięki temu pielęgniarze mogą zająć się bardziej zaawansowanymi czynnościami, a - w konsekwencji - lekarze mogą zająć się jeszcze bardziej zaawansowanymi częściami opieki medycznej.

To pewien sposób stopniowania. Aczkolwiek nie chodzi w nim o to, że ktoś jest ważny, a ktoś mniej ważny, ponieważ każdy jest ekspertem w swojej działce. Pielęgniarka, w zachodnim podejściu do pielęgniarstwa, ma być wspomnianym koordynatorem opieki nad pacjentem.

Ma koordynować działania opiekunów medycznych, a także słabiej wykwalifikowanych czy mniej doświadczonych pielęgniarek, które nie chcą lub nie mogą wykonywać takich czynności. Ma odpowiadać za to, jak pacjent będzie dochodził do zdrowia.

Są badania mówiące, że takie podejście pozwala na to, aby pacjent czuł się lepiej, szybciej wracał do zdrowia. To nie są wydumane sposoby sztucznego podwyższania kompetencji i ego pielęgniarek. Stoją za tym twarde dowody naukowe.

Jest pan jest pewien, że dobrym ruchem w Polsce była likwidacja liceów pielęgniarskich? Nie raz słyszałem z ust lekarzy, że to był błąd.

Idąc tokiem rozumowania, że „kiedyś to działało”, można to odnieść np. do leczenia upuszczaniem krwi. Kiedyś ta metoda też dobrze działała, ale już od niej odeszliśmy. Można też odnieść to do lekarzy, że kiedyś lekarz był od wszystkiego, bo nie było specjalizacji i to też działało.

Medycyna jest dziedziną, w której cały czas się rozwijamy. Prowadzone są badania na każdy możliwy temat w każdej działce medycyny. I kiedy widzimy, że coś przynosi lepszy efekt dla zdrowia pacjenta, staramy się to wdrażać. Są poważne badania, które wprost mówią o tym, że pielęgniarki po studiach, które opanowały wiedzę na poziomie akademickim, sprawiają, że śmiertelność wśród pacjentów się zmniejsza.

To nie są badania polskie, od razu podkreślam. Ponieważ w Polsce nie jesteśmy jeszcze na tym etapie, żeby pielęgniarze po studiach mieli możliwości prawne i kompetencyjne, by realnie modyfikować proces pielęgnowania i koordynowania opieki tak, aby je odróżniać od pielęgniarzy bez wyższego wykształcenia.

To nie jest złe, ponieważ pielęgniarki, które nie ukończyły studiów, to także znakomite pielęgniarki. Nie chcę, żeby moje słowa oznaczały, że kiedyś pielęgniarstwo było gorsze, mniej warte niż dziś. Pielęgniarki zawsze były wspaniałymi osobami, z naprawdę dużą wiedzą, natomiast miały inne zadania i inne kompetencje niż obecnie.

Idąc tropem badań naukowych, co moim zdaniem w medycynie jest najważniejsze, powinniśmy się starać zmniejszać śmiertelność, a także powikłania wśród pacjentów. To w Polsce bardzo trudne biorąc pod uwagę niedobór personelu, zwłaszcza personelu pielęgniarskiego.

W Norwegii, gdzie pracuje Panoramix, na tysiąc mieszkańców przypada 15 pielęgniarek. U nas 5. Dysproporcje są więc ogromne. Tam mają komfort, żeby pielęgniarki mogły zajmować się innymi dziedzinami, a nie tylko podstawową pielęgnacją.

Wyobraźmy sobie co by się jednak stało, gdybyśmy nasze pielęgniarki szpitalne, które skończyły studia, wyjęli z systemu szpitalnego i przenieśli je np. do przychodni, gdzie są duże braki. Nietrudno przewidzieć, że cały system ochrony zdrowia natychmiast by się zawalił.

Na oddziale zespół pielęgniarski składa się z osób młodszych i starszych. Młodsi po studiach akademickich, starsi gorzej wykształceni, ale za to z doświadczeniem. Mówi koleżanka, lekarka anestezjolog: „Znieczulam dziecko. I jak mam do wyboru pozostawić je pod opieką starszej pielęgniarki bez studiów albo młodej, po studiach, która ma rozbudzone ambicje, wybieram tę pierwszą.

Ale to jest kwestia doświadczenia. Nabierania doświadczenia z wiekiem, a także pewnych wyuczonych działań, wyuczonej współpracy.

I chciałbym, żeby to jasno wybrzmiało: wiedza w medycynie jest po części wiedzą zdobywaną na studiach, a po części wynikającą z doświadczenia. I nie można powiedzieć, że młoda pielęgniarka, która teraz kończy studia i wchodzi do zawodu, jest lepsza od pielęgniarki, która przepracowała w tym zawodzie 30 lat. Nie posunąłbym się do takiego stwierdzenia.

Bo chociażby ja sam bardzo wiele nauczyłem się od starszych pielęgniarek i to właśnie im zawdzięczam bardzo dużo mojej praktycznej wiedzy. Myślę, że moje słowa potwierdzi znakomita większość, jeśli nie wszyscy moi koledzy, koleżanki ze studiów.

To nie jest zerojedynkowe, że pielęgniarz po studiach, który pracuje rok czy dwa lata, jest lepszym pielęgniarzem od pielęgniarki, która spędziła 30 lat w zawodzie. Bo za tym idzie ogromne doświadczenie, ogromna ilość dyżurów, co jest nie do przecenienia.

Pan zatem uważa, że każda pielęgniarka powinna dziś kończyć wyższe studia? I nie ma powrotu do pomysłu, że można pracować w tym zawodzie ze średnim wykształceniem i rozwijać swoje umiejętności w trakcie pracy?

Absolutnie, nie ma powrotu. Na szczęście obejmują nas traktaty unijne i unijne standardy kształcenia, które wymagają, żeby kształcenie na kierunku pielęgniarstwo i położnictwo było na poziomie akademickim. Nie jesteśmy w stanie ani legislacyjnie, ani fizycznie wrócić do dawnego systemu.

Natomiast jeśli ktoś nie chce, albo nie czuje się na siłach kończyć studiów, a chce pielęgnować pacjentów, może iść na merytoryczny i bardzo dobrze przygotowujący do pracy kurs dla opiekunów medycznych.

Naprawdę nie każdy musi kończyć studia, nie ma takiego obowiązku. Tymczasem odnoszę wrażenie, że u nas jest bardzo duża presja, żeby każdy jakieś studia kończył. Tak nie powinno być. Jest bardzo dużo osób, które nie skończyły studiów, a robią wspaniałe rzeczy, a także zarabiają bardzo dobre pieniądze. Mam na myśli właśnie opiekunów medycznych.

Chyba w Polsce jest ich stosunkowo niewielu?

Mamy 60 tys. opiekunów medycznych. W sektorze publicznym według najświeższych informacji Ministerstwa Zdrowia, do których dotarło Stowarzyszenie Opiekunów Medycznych, jest ich 15 tys. Reszta pracuje najczęściej prywatnie, poza NFZ, co jest błędem. Ale wynika to najczęściej z tego, że dyrektorzy placówek medycznych nie chcą ich zatrudniać, bo nie ma takiego obowiązku.

A ilu pana zdaniem opiekunów/ek powinno być w systemie – w obu sektorach publicznym i prywatnym łącznie?

Ciężko to oszacować. Natomiast myśląc przyszłościowo, powinno być ich mniej więcej tyle, ile w tej chwili pielęgniarek i pielęgniarzy. Czyli ok. 4 razy więcej niż dziś. No i oczywiście powinno im się przyzwoicie płacić, także w sektorze publicznym. Należy przeorganizować siatkę płac tak, żeby uzależnić wynagrodzenia od odpowiedzialności i kompetencji, a nie tylko wykształcenia.

Nie zapominajmy też o stronie administracyjnej, która jest niezbędna do tego, żeby rzetelnie i dobrze wykorzystać czas personelu medycznego, o czym cały czas mówimy w czasie protestów. Myślę tu o sekretarkach medycznych czy asystentach lekarza. To odciążyłoby pielęgniarki i pielęgniarzy, a także lekarki i lekarzy od tej całej papierologii, która zabiera tyle cennego czasu.

Jednym z ważniejszych motywów mojej rozmowy z Panoramixem jest rozdźwięk pomiędzy lekarzami i lekarkami a pielęgniarkami, pielęgniarzami w Polsce. To rzeczywisty czy wydumany problem?

To nie jest wydumany problem. Ale on się zmniejsza, zwłaszcza w przypadku szpitali klinicznych, a także specjalistycznych. Pracujący w nich lekarze w większości zorientowali się już, że pielęgniarz jest partnerem w zespole terapeutycznym. Dawno odeszliśmy od systemu, kiedy pielęgniarka wyłącznie wypełniała polecenia lekarza i lekarki.

Chodzi o słynne podejście holistyczne, czyli całościowe, do pacjenta jako do człowieka. Oczywiście czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej, m.in. ze względu na potężne braki kadrowe i ciągły pośpiech wynikający z tych braków.

Już teraz na niektórych uczelniach, niektóre przedmioty są prowadzone razem, zarówno dla kierunku lekarskiego, jak i kierunku pielęgniarstwo i położnictwo, żeby już na etapie studiów przyzwyczajać, że są to zawody bardzo mocno ze sobą związane i jeden bez drugiego nie jest w stanie funkcjonować.

Trzeba jasno powiedzieć, że pielęgniarz bez lekarza nie zrobi za dużo, a lekarz bez pielęgniarki też nie osiągnie efektów, jakie mógłby osiągnąć mając pielęgniarkę obok siebie.

To kierunek, w którym idziemy. I to jest budujące. Bo o ile dawniej można było się rzeczywiście spotkać z dosyć mocnym deprecjonowaniem zawodu pielęgniarki, dziś to się zmienia.

Powie pan, że zmienia się powoli. Ano powoli, bo powoli zmienia się także świadomość społeczeństwa. Dziś pielęgniarki na co dzień używają stetoskopu, używają USG, chociażby do tego, żeby zakładać bezpiecznie wenflony. Zakładają bardziej specjalistyczne, a dla pacjenta bezpieczniejsze wkłucia. Nie mogłyby tego robić, gdyby ich kompetencje nie wzrastały.

I tu nie chodzi wyłącznie o suche umiejętności, ale także o wiedzę, która tym umiejętnościom towarzyszy. I chociaż w Polsce idzie to rzeczywiście bardzo powoli w porównaniu do krajów zachodnich, na szczęście idziemy w dobrym kierunku.

Kilka dni temu powstała zupełnie oddolna petycja do Ministerstwa Zdrowia, w której mowa jest o rozszerzeniu kompetencji pielęgniarzy, zwłaszcza tych pracujących w przychodniach, w środowisku pacjenta, czy to w ramach NFZ, czy prywatnej praktyki.

Chodzi o to, by pielęgniarka mogła wystawiać zwolnienia ZUS do 7 dni, a także mogła kierować pacjenta na szerszą gamę badań, bo już teraz możemy kierować pacjenta na część badań. Pod względem merytorycznym jesteśmy do tego przygotowani.

To byłaby realna pomoc dla przychodni, bo przypomnę, że średnia wieku lekarza POZ przekracza dziś 54 lata. Średnia wieku pielęgniarek jest podobna, wynosi 53 lata, ale jednak pielęgniarzy kształci się więcej niż lekarzy.

Trzeba przyszłościowo zadbać o to, żeby i lekarzy/ek, i pielęgniarzy/ek było odpowiednio dużo. Trzeba też przemodelować system, żeby dbał bardziej o profilaktykę i świadczenia ambulatoryjne, a dopiero później o hospitalizację.

Niestety, dziś nadal stawiamy na hospitalizację, co jest nie tylko kosztowne, a także w mojej ocenie i ocenie ekspertów, gorsze dla pacjenta. Lepiej pójść do przychodni i kompleksowo się zbadać, niż położyć się na trzy dni do szpitala.

Obawiam się, że wypowiada się pan zbyt idealistycznie. Zespół terapeutyczny. Pielęgniarz partnerem lekarza. To brzmi świetnie, tylko ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Polska medycyna jest wyjątkowo zhierarchizowana, a nasza świadomość zmienia się, ale bardzo wolno.

W pełni się z tym zgadzam. Nie chcę żeby moje słowa brzmiały hurra optymistycznie. Mówię o założeniach. O tym, jaki powinniśmy, a po części już teraz obieramy cel. To nie jest tak, że w Polsce nagle zmieniliśmy mentalność wszystkich medyków i jest wspaniale. Nadal pokutują stereotypy, nadal obowiązuje hierarchia.

Natomiast, po pierwsze, jestem optymistą. Po drugie, może jestem jednym z niewielu, ale za każdym razem, jak pracowałem, starałem się w ten sposób budować relacje z lekarzami, żeby to było partnerstwo.

Z jakim rezultatem?

Różnym. Nie zawsze miałem fantastyczną współpracę z lekarzami. Nie zawsze jest różowo i nie z każdym człowiekiem da się łatwo dogadać. Są różne osoby, różne charaktery, ludzie mają także różne doświadczenia zawodowe. To nie jest takie proste. Natomiast zawsze staram się budować partnerskie relacje.

Gdy kierowałem moim zespołem pielęgniarskim w jednym ze szpitali, starałem się zawsze, żeby współpraca między zespołem pielęgniarskim a lekarskim była jak najbardziej partnerska. W tych działaniach dużo zależy od dyrekcji szpitala. Jeśli jest otwarta i chce zmieniać, to można wiele zrobić.

Niestety, rząd nie pomaga w tym integrowaniu. Nie tylko pomiędzy różnymi zawodami medycznymi, ale także wewnątrz grup zawodowych. Postanowiono np. więcej płacić młodszym, lepiej wykształconym pielęgniarkom, niż starszym, od których te młodsze uczą się praktyki. Wbija się kliny między was, gdzie się da.

Zdecydowanie tak. Bo wiadomo, środowiskiem podzielonym łatwiej rządzić. Niestety, część środowiska jest na to podatna. Z czasem, im będzie więcej pielęgniarzy wykształconych na poziomie akademickim, te podziały naturalnie się zatrą.

Sądzi pan, że panu prościej budować relacje partnerskie z lekarzami z racji płci? Czy też płeć nie ma tu nic do rzeczy?

Trochę ma. Aczkolwiek znam wiele kobiet-pielęgniarek, które także radzą sobie z tym bardzo dobrze. Są bardzo doceniane przez lekarzy i traktowane w podobny sposób.

Ale rzeczywiście coś w tym jest, że będąc mężczyzną pielęgniarzem jest mi trochę łatwiej pod względem współpracy z lekarzami.

Myśląc o płci w tym zawodzie, wciąż wracam do rozmowy z Panoramixem. U niego wyraźnie w Polsce cierpiało jego męskie ego. Pan też ma męskie ego…

…ale koleżanki też je mają.

Jasne. W tym zawodzie trzeba chyba jednak znać swoje miejsce? Zbyt wysoko rozbudzone ambicje nie wychodzą na zdrowie.

Oczywiście, zgodzę się z panem. Nikt, kto skończył kierunek pielęgniarski i nie poszedł później na kierunek lekarski, nie chce nagle być neurochirurgiem czy kardiochirurgiem.

Natomiast, jak to podkreśla Panoramix, on pracując w Norwegii jest w stanie i ma odpowiednie kompetencje, odpowiednie możliwości ze strony prawnej na to, żeby w dużej części zastąpić lekarza. I w tym czasie lekarz może się zająć innymi pacjentami. To tam działa. Sprawdza się znakomicie.

I to też nie jest kwestia samego ego, co pewnych aspiracji, które są dobre dla pacjenta.

Najważniejsze w tych wszystkich rozważaniach jest dobro pacjenta. To ono powinno nami kierować. Jeśli więc któraś kompetencja, możliwości pielęgniarek i położonych mogą temu pacjentowi poprawić sytuację zdrowotną, to powinniśmy w to iść.

Oprócz ambicji, możliwości prawnych, jest jeszcze kwestia odpowiedzialności. Jeśli ja podejmuję decyzje, ponoszę także za nie odpowiedzialność. W całości.

Jeżeli chodzi o Panoramixa, nie wiem jak to wygląda.

Ja również. Nie zadałem mu tego pytania.

Myślę, że to jest do uzupełnienia, bo to rzeczywiście bardzo ważna kwestia.

Natomiast pielęgniarze i pielęgniarki w Polsce i poza nią mają prawo wykonywania zawodu, co łączy się także z odpowiedzialnością zawodową. Z odpowiedzialnością za wszystkie nasze działania.

W momencie, kiedy lekarka np. wystawia zlecenie na podanie jakiegoś leku i jest ono błędne, a pielęgniarz je zrealizuje, to jeżeli stan pacjenta się pogorszy, to w warunkach polskich pielęgniarz jest także za to odpowiedzialny.

Za pewne rzeczy odpowiada wyłącznie lekarz. Np. anestezjolog nie pozwoli pielęgniarce wykonać intubacji, którą ona umie robić. Bo to on prawnie za to odpowiada. To kwestia legislacji i odpowiedniego jej dopasowania do rzeczywistych kompetencji. Z drugiej strony wiadomo, że legislacja – przynajmniej w Polsce - najczęściej nie dogania rzeczywistości.

Zaskoczył mnie pan tą odpowiedzialnością personelu pielęgniarskiego w przypadku wykonania niewłaściwego polecenia lekarskiego. Czasem chyba niełatwo postawić się w takiej sytuacji lekarzowi?

Widzę, że idzie pan w stronę stereotypów. Jeśli dostawałem od lekarza zlecenie, które było absolutnie bez sensu, i wiedziałem, że dla tego pacjenta jest ono nieodpowiednie, bo np. dawkowanie jest niewłaściwe w stosunku do jego masy (pracowałem i pracuję zazwyczaj z dziećmi), to szedłem do lekarza i tłumaczyłem, o co chodzi. Najczęściej lekarz bardzo szybko się orientował i zmieniał decyzję. Od tego mamy na studiach farmakologię i wszelkie inne przedmioty, żeby rozmawiać z lekarzami na poziomie, jaki jest wymagany w pracy klinicznej.

Zapytam jeszcze o pana drogę zawodową. Pracował pan w dużym szpitalu, w publicznym sektorze, ale się pan z tego sektora ewakuował.

Przez dwa lata pracowałem w jednym z większych warszawskich szpitali klinicznych, a potem byłem pielęgniarzem koordynującym w jednym z miejskich szpitali. Od czerwca 2021 pracuję w firmie prywatnej, która zajmuje się w ramach kontraktu z NFZ opieką długoterminową. A także już od ponad półtora roku mam prywatną praktykę pielęgniarską i jeżdżę do pacjentów z różnymi schorzeniami.

Nie wykluczam, że w przyszłości, być może nawet tej najbliższej, wrócę do publicznej ochrony zdrowia. Ale nie porzucę jednocześnie swojej praktyki, bo to zupełnie inna praca z pacjentem niż praca w szpitalu.

Inaczej też wynagradzana.

Zgoda. Jest ona zupełnie inaczej wynagradzana. To pewien ból w stosunku do szpitala, gdzie zarobki są niewspółmierne do odpowiedzialności, do wiedzy. Natomiast wystarczy mieć prywatną praktykę, wystarczy pracować z pacjentem twarzą w twarz, żeby pacjent doceniał to, co się robi. I to nie tylko słowem, ale także finansowo.

To dobrze, że pan wróci, przynajmniej częściowo, do publicznego sektora. Kto nas będzie leczył, jeśli wszyscy pójdą do prywatnych firm?

No właśnie. To samo się dzieje wśród lekarzy. Zostawiają sobie najwyżej część pracy w publicznym sektorze, żeby mieć dostęp do zaawansowanych terapii, które czasami są finansowane przez NFZ. Natomiast w dużej części przechodzą do prywatnego sektora, bo on po prostu pozwala im lepiej zarabiać.

Zastanawiał się pan nad wyjazdem za granicę?

To właśnie Panoramix jest osobą, która mnie bardzo mocno zachęca do emigracji. Zresztą do Norwegii. Wielokrotnie podpowiada: „A może zamiast tak walczyć o tę ochronę zdrowia w Polsce, wyjedź i realizuj się w innym kierunku?”.

Ja wciąż powtarzam, że zostanę tutaj i będę się starał za wszelką cenę ten system zmieniać. Ale oczywiście gdzieś te myśli o wyjeździe się kołaczą. Tyle że na razie są bardzo dalekie od realizacji. A zatem na razie nie spieszy mi się w tym kierunku.

W Polsce jest duże zapotrzebowanie na prywatną opiekę ze strony pielęgniarek, pielęgniarzy?

Ogromne. I odkąd zacząłem o tym głośno mówić, zgłaszają się koledzy i koleżanki z pytaniami: "Co? Gdzie? Jak?". Moim zdaniem to dobry kierunek, bo taka opieka jest czasowo nieograniczona w porównaniu z tym, co się dzieje w szpitalu.

Opiekuje się pan głównie długoterminowymi pacjentami pediatrycznymi?

Tak, ale nie tylko. Także tymi, którzy potrzebują doraźnej pomocy. Oraz pacjentami na kwarantannach, którzy nie mogli liczyć na państwowy system i zwracali się do mnie.

Pan się bardzo udzielał w Białym Miasteczku. Jak pan ocenia obecną sytuację? Ochrona zdrowia z pewnością będzie jednym z ważniejszych tematów w kampanii wyborczej. Ale na razie nie zanosi się na większe zmiany w systemie. Ministerstwo nie ma ochoty na ten temat rozmawiać.

Ja bym w tym momencie nie mówił o ministerstwie, bo moim zdaniem to jest jakiś nieżyjący organizm, który ograniczył się - i mówię to naprawdę szczerze, z bardzo dużym bólem i zażenowaniem - oni się naprawdę ograniczyli do tego, by publikować statystyki. A jakiekolwiek perspektywiczne myślenie w tym resorcie po prostu nie istnieje.

Jak w tej sytuacji zachować optymizm? Wszyscy widzimy, że zmiany są nieuchronne. Jak do nich doprowadzić?

Gdybym miał panu na to odpowiedzieć, zaczęlibyśmy nową, długą rozmowę. Zostawmy to na inny wywiad.

*Gilbert Kolbe, mgr pielęgniarstwa, pielęgniarz anestezjologiczny, absolwent Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, rzecznik prasowy Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Pracowników Ochrony Zdrowia.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze